WIERSZE
A
A
A
Wrzesień
Wywołuję z siebie ruiny jakbym
strzepywał z ubrań piach i chociaż
nie skamieniałem to jestem bardziej
kruchy więc jaśniej mogę widzieć
mimo że to przez dziury i prześwity
mimo że pęknięcia zniekształcają sufit
podejdę do drzwi i otworzę widzialność
na to co pode mną i na to co we mnie
wszystko takie nienowoczesne chociaż
komputery za oknem słychać obce dźwięki
patrzę na pocztówkę i jakbym widział
prawdziwy świat który wyleciał jak krew
z urwanej ręki i rysował się tą farbą
jeszcze raz jakby specjalnie dla mnie
a i tak coś nie tak jakieś to nieświeże
dookoła zmieszane budynki z drzewami
pola z miastami i zalegający w przełyku
beton czy to ziemia smutna czy roztańczona
aż tak bardzo że zapomniała że poza murami
własnego ciała tańczy jedynie na orbicie
Pikanie
Kołdry w powietrzu ogólny półmrok
wielkie pikanie wynurzające się zza
horyzontu już się domyślam że skończyła
się zabawa wszystko zostało podłączone
do respiratora i kona drzewa trawy kwiaty
kamienie nawet nagrobki pikają w dolinach
cmentarzy przechadzają się podstarzałe
pielęgniarki wołają cicho – do domu czas
wrócić
złapałem w ręce grubą linę i mam ambicję
nawlec ją na dziurę która mam nadzieję
tylko zasłania słońce mam nadzieję że
jakoś to wszystko zwiążę choć wszystko pika
i tak będzie do końca każdego ranka lata
dekady wieku tysiąclecia wszystko będzie
podtrzymywane przy życiu a ja będę starał się
kablami od swojego związać się ze słońcem
Druk
Na podłączonych do ziemi obserwuję przyszłość
na siebie patrzę widzę wystające lampy jak porwane
włókna które znowu się zaplatają miasta też mają
swoje nici prowadzą nimi w zaciskającą się dal
wszystko podłączone możemy być spokojni
nie mówię tu bynajmniej o jakimś prądzie czy
ogrzewaniu po prostu o spokoju nie przerwanej
trasy która coraz bardziej się prosi o zapisanie
nie rozsypię się na drodze będę skrobał nogami
jakbym zamiast stóp miał zardzewiałe stalówki
skrobał rękami przez co przeszła wskazówka
która gnała swojego niewolnika przed minutami
sekundami i resztą swojego wojska jestem nim
uwięziony wiem że jest jedna droga na której
się nie rozsypię nie zatrę całej historii nie utopię
największego pisma bo jakby się przyjrzeć temu
w nim też są jakieś maleńkie kropki części
składowe wiecznej pisaniny i znów patrzę na siebie
patrzę jak na pismo ciągle zadając sobie już
nie pytanie a pewność że wszystko dookoła
to pismo
Drewno
Położyłem na balkonie dwa wielkie płaty
kory nie wiem jak mogły się mieścić
na mojej twarzy jednak teraz już leżą
i czuję się jakbym zdjął sztuczną szczękę
mam czym gryźć w głowie rosną nowe
gałęzie pewnie niebawem obrosnę jednak
dziś jestem wolny od całego robactwa
które zamieszkiwało mnie i ładniej wyglądałem
teraz wyglądam na mniej ogorzałego
jest mi trochę chłodniej i mniej myślę o śmierci
chociaż jest bliżej niż kiedy miałem jej twarz
nie boję się i nie czuję jak pracuje
jestem bardziej narażony na krzywdę
zaraz mnie przepiłują wstawią w jakiś mebel
zrobią na wymiar po prostu się za mnie wezmą
złapią w katalogu moją jakość i gatunek
więc co lepiej nie zdejmować gęby
stać w lesie pozwolić pod siebie szczać
czy pozwolić sobie powoli umrzeć
pod lakierem będąc stołem albo drwem
Wywołuję z siebie ruiny jakbym
strzepywał z ubrań piach i chociaż
nie skamieniałem to jestem bardziej
kruchy więc jaśniej mogę widzieć
mimo że to przez dziury i prześwity
mimo że pęknięcia zniekształcają sufit
podejdę do drzwi i otworzę widzialność
na to co pode mną i na to co we mnie
wszystko takie nienowoczesne chociaż
komputery za oknem słychać obce dźwięki
patrzę na pocztówkę i jakbym widział
prawdziwy świat który wyleciał jak krew
z urwanej ręki i rysował się tą farbą
jeszcze raz jakby specjalnie dla mnie
a i tak coś nie tak jakieś to nieświeże
dookoła zmieszane budynki z drzewami
pola z miastami i zalegający w przełyku
beton czy to ziemia smutna czy roztańczona
aż tak bardzo że zapomniała że poza murami
własnego ciała tańczy jedynie na orbicie
Pikanie
Kołdry w powietrzu ogólny półmrok
wielkie pikanie wynurzające się zza
horyzontu już się domyślam że skończyła
się zabawa wszystko zostało podłączone
do respiratora i kona drzewa trawy kwiaty
kamienie nawet nagrobki pikają w dolinach
cmentarzy przechadzają się podstarzałe
pielęgniarki wołają cicho – do domu czas
wrócić
złapałem w ręce grubą linę i mam ambicję
nawlec ją na dziurę która mam nadzieję
tylko zasłania słońce mam nadzieję że
jakoś to wszystko zwiążę choć wszystko pika
i tak będzie do końca każdego ranka lata
dekady wieku tysiąclecia wszystko będzie
podtrzymywane przy życiu a ja będę starał się
kablami od swojego związać się ze słońcem
Druk
Na podłączonych do ziemi obserwuję przyszłość
na siebie patrzę widzę wystające lampy jak porwane
włókna które znowu się zaplatają miasta też mają
swoje nici prowadzą nimi w zaciskającą się dal
wszystko podłączone możemy być spokojni
nie mówię tu bynajmniej o jakimś prądzie czy
ogrzewaniu po prostu o spokoju nie przerwanej
trasy która coraz bardziej się prosi o zapisanie
nie rozsypię się na drodze będę skrobał nogami
jakbym zamiast stóp miał zardzewiałe stalówki
skrobał rękami przez co przeszła wskazówka
która gnała swojego niewolnika przed minutami
sekundami i resztą swojego wojska jestem nim
uwięziony wiem że jest jedna droga na której
się nie rozsypię nie zatrę całej historii nie utopię
największego pisma bo jakby się przyjrzeć temu
w nim też są jakieś maleńkie kropki części
składowe wiecznej pisaniny i znów patrzę na siebie
patrzę jak na pismo ciągle zadając sobie już
nie pytanie a pewność że wszystko dookoła
to pismo
Drewno
Położyłem na balkonie dwa wielkie płaty
kory nie wiem jak mogły się mieścić
na mojej twarzy jednak teraz już leżą
i czuję się jakbym zdjął sztuczną szczękę
mam czym gryźć w głowie rosną nowe
gałęzie pewnie niebawem obrosnę jednak
dziś jestem wolny od całego robactwa
które zamieszkiwało mnie i ładniej wyglądałem
teraz wyglądam na mniej ogorzałego
jest mi trochę chłodniej i mniej myślę o śmierci
chociaż jest bliżej niż kiedy miałem jej twarz
nie boję się i nie czuję jak pracuje
jestem bardziej narażony na krzywdę
zaraz mnie przepiłują wstawią w jakiś mebel
zrobią na wymiar po prostu się za mnie wezmą
złapią w katalogu moją jakość i gatunek
więc co lepiej nie zdejmować gęby
stać w lesie pozwolić pod siebie szczać
czy pozwolić sobie powoli umrzeć
pod lakierem będąc stołem albo drwem
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |