PUER I PATER, MŁODY GENIUSZ CHRZEŚCIJAŃSTWA (MŁODY PAPIEŻ)
A
A
A
1.
Lenny Belardo. Wiek średni. Postura posągowa. Wakacyjna opalenizna. Muskulatura bez grama tłuszczu. Włosy: jasny blond, oczy: zimo-błękitne. Lekka maniera, wybredny dowcip. Bardziej charakterek niż charakter. Nieobliczalny, złośliwy, porywczy, dobrze wyedukowany i bardzo, bardzo przy tym wszystkim czarujący. Przystojny jak Jude Law albo nawet sam Jezus. Ze słabością do tytoniu i cafe americano. Oraz problemami kwalifikującymi się na psychoterapię z Allenowskiego scenariusza.
Pius XIII. Bezkompromisowy konserwatysta, radykał. Opresyjny, nieznoszący sprzeciwu, autorytatywny, przewrotny i okrutny. Relatywizm moralny to dla niego metoda, nie dylemat. Posłuszeństwo u podwładnych egzekwuje metodą kija, a szacunek i pokorę wzbudza, szlifując zadarte kardynalskie nosy pilnikiem do drewna i zsyłkami w stylu radzieckim. Rządzi twardą ręką. Lubi przebieranki, ciężkie błyskotki i po monarszemu przyjmuje pocałunki w papieski pantofel.
Anno Domini 2016. Nowy biskup Rzymu, następca św. Piotra, namiestnik Jezusa Chrystusa, następca Księcia Apostołów, najwyższy kapłan Kościoła powszechnego, patriarcha Zachodu, prymas Włoch, arcybiskup i metropolita prowincji rzymskiej, głowa państwa watykańskiego, sługa sług bożych Pius XIII (właśc. Lenny Belardo) modli się gorliwie w swojej komnacie. Modli się na kolanach i na głos. Wokół jego wzniesionej prawicy wzbiera i tli się białoszary dym. Z papierosa.
Habemus papam, drą szaty kardynałowie. „Czy istotnie habemus papam?” – nie dowierza lud boży. Oto z Kościoła powszechnego nareszcie znika religijny kicz, ustaje produkcja wszystkich płaszczów przeciwdeszczowych i talerzy z wizerunkiem Ojca Świętego. Nastają mroki i uroki średniowiecza z całym dobrodziejstwem i niedobrodziejstwem inwentarza: z Nowego Jorku wraca papieska tiara, do łask przywrócony zostaje archaiczny cokolwiek savoir-vivre, a od czci i wiary odsądza się homoseksualny kler. W Stolicy Piotrowej lecą w dół i na Alaskę kolejne głowy, następuje wielka czystka wśród kleru nieposłusznego, wśród kleru nieukładnego, wśród kleru niepokornego. Najmniejsi doznają wywyższenia, najwyżsi rozlicznych a wyszukanych poniżeń. Nowy papież dzieli i rządzi. Zmienia się dominująca dotychczas w Kościele orientacja polityczna. Obojętne, czy by tę orientację zwać liberalną, umiarkowaną czy kompromisową. Dla liberum jest veto, w miejsce umiaru jest nadmiar, a zamiast kompromisu twarde i krótkie: nie. Monarchia znów jest absolutna.
Rzecz nosi tytuł „Młody papież”, a napisał ją i wyreżyserował Paolo Sorrentino. „Młody papież” to dziecko godne swojego ojca, znać w nim rękę twórcy „Wielkiego piękna” i „Młodości”. Poprzednie dwa dzieła tutaj skompresowano, hojnie zagęszczono i nieprzesadnie rozciągnięto, bo tylko na dziesięć odcinków. A wbrew różnym narzekaniom po frondach i odeonach, nawet sam Bóg na pewno widział, że wszystko, co Sorrentino zrobił, było bardzo dobre. Przykład: w roli głównej wystąpił Jude Law.
2.
Drugim imieniem nowego papieża nie jest więc miłosierdzie. Jego koncepcja i wizja Kościoła, choć dla wszystkich absolutnie niejasna, natychmiast wzbudza trwogę kleru, rozczarowanie tłumu i konsternację wiernych. Z nowego pontyfikatu nie cieszy się nikt, łącznie z głównym zainteresowanym. Duch Święty na konklawe przewrotnie sobie poczynał. Lecz czy Duch Święty? Czy może „człowiek zza kulis”? Rozpoczyna się zabawa: osądź lub zgadnij. Zabawa jest pyszna i nie ma na nią metody. Zabawa, jak to zabawa, brak w niej wersji lepszej i obowiązującej. Jedyny pewnik zakładany przez scenariusz brzmi: każdy tu widzi, co chce.
Tak więc ci, którzy zechcą zobaczyć np. zepsute środowisko w czarnych, białych i czerwonych sukienkach na watykańskich włościach – zobaczą je. Ci, co zobaczą kapryśnego manipulanta i karierowicza z osobliwym życiowym fartem, nie pomylą się przynajmniej w połowie – on tam jest. Ci, którzy zobaczą ekstrawaganckiego świętego, nierozumianego przez pospólstwo – bo tak się podobno rzecz ma z prorokami, że nie są po to, aby się podobać, i że prawie zawsze pozostają niezrozumiani i nieodczytani – także się nie pomylą. A znajdą się na pewno i tacy, których ustalenie prawdy zakładanej przez scenariusz nie będzie interesowało aż tak bardzo. Tymczasem, paulo maiora cantamus.
3.
Sekwencja pierwsza. Plan totalny: widok na Bazylikę Św. Piotra przysłania nam piramida uformowana z porzuconych byle jak niemowląt. To sieroty, społeczne odrzuty, mali, niechciani przez rodziców ludzie. Dzieci są nagie i chyba jeszcze żywe. Światła płoną w każdym watykańskim oknie. Dzieci walają się na Piazza San Pietro niczym wielkie wysypisko małych śmieci. Z samego dna, z trudem wyczołguje się nowy papież. Oto sen Lenny’ego Belardo i rodowód Piusa XIII. Po śnie jest przebudzenie i widok skromniejszy: twarz Jezusa wiszącego na krzyżu, lecz widziana do góry nogami. I znowu zagadka lub też rzecz gustu: satanizm czy św. Piotr? Zuchwałość czy poczucie skromności? Święty czy cynik? Można rozsądzić – nie trzeba.
Papież jest młody, a młody jest nie tylko wiekiem. „Lenny semper puer” – jak wyraża się o nowym zwierzchniku jeden z kardynałów. Ponieważ Lenny to niestety nie tylko puer, ale także enfant terrible, toteż kardynalska głowa, która tę słuszną diagnozę stawia, szybko traci gabinet i sprawowany urząd, a apartamenty watykańskie zamienia na papieską Syberię. Lenny Belardo musi dojrzeć. I stać się to ma w trybie ASAP, jak mówią jego rodacy. Kardynał Belardo z dnia na dzień stał się biskupem Rzymu, następcą św. Piotra, namiestnikiem Jezusa Chrystusa, następcą Księcia Apostołów, najwyższym kapłanem Kościoła powszechnego, patriarchą Zachodu, prymasem Włoch, arcybiskupem i metropolitą prowincji rzymskiej, głową państwa watykańskiego, sługą sług bożych. Stał się Piusem XIII. Ale nie to przeraża go najbardziej. Najbardziej przeraża go to, że musi stać się Papą.
A tu, jak na złość, wracają mgliste obrazy z dzieciństwa oraz idee fixe: odnaleźć rodziców. „Nie widzę Boga, bo nie widzę rodziców” – utrzymuje namiestnik Jezusa Chrystusa. Ani siostra Mary (nomen omen? – w tej roli Diane Keaton), wychowawczyni i przyszywana matka z przytułku, ani ojciec duchowy, kardynał Spencer, nie mogą już dłużej być substytutami nieobecnych, biologicznych rodziców. Jak stać się ojcem dla milionów, gdy samemu nie miało się ojca? Jak kochać wszystkich ludzi, gdy samemu nie było się kochanym?
W momencie, gdy rozpoczyna się najważniejszy i ostateczny rozdział w życiu Lenny’ego – pontyfikat – „nic się nie dzieje”.
„Nieskończone milczenie Boga, kiedy mam zacząć żyć” – powtarza w kółko głowa Kościoła, dbając równocześnie, by dla odmiany inni wrażeń mieli pod dostatkiem. Posunięcia nowego papieża – choć stara się on, by na takie nie wyglądały – są kompulsywne i bez pomysłu. Pius XIII nie wie, doprawdy, nie wie, co z tą władzą począć. Rozpoczyna więc naturalnie od nadużyć.
Początki nowego pontyfikatu bardziej przypominają grymasy i kaprysy niż ancien régime. Żal, frustracja i najgłębsza tęsknota za czymś, na co nie ma już cienia szansy: dzieciństwem i młodością. Radykalne poglądy, konserwatywne inklinacje i nienawiść do wszelkiej odmiany liberalizmu w obrębie Kościoła i poza nim – oto przykrywka, pod jaką Pius XIII poczyna tak, jak poczyna. Takie poglądy młodego papieża ani nie zaskakują, ani nie odstają.
Rodziców Lenny’ego Belardo znamy ze snów i nielicznych wspomnień. Wiemy o nich tyle, że swoje siedmioletnie dziecko zostawili któregoś dnia w sierocińcu, a następnie zapadli się pod ziemię. Wspomnienie numer jeden: długowłosa młoda matka topless piknikująca z mężem i synem; wspomnienie numer dwa plus dowód rzeczowy: połowa drewnianej fajki, podarowana w prezencie na „do widzenia” przyszłemu papieżowi, a wówczas kilkuletniemu dziecku. Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem dla porzucenia dziecka z nagła, ot tak i ostatecznie byłyby mobilny tryb życia hipisów, którym dziecko przeszkadzało w oddawaniu się ulubionym praktykom. Natomiast jedynym sensowny powodem, dla którego wydali oni potomka na świat, mogło być dzieło przypadku. Tyle wystarcza, by nabrać awersji i wyrobić sobie złe zdanie o wolności i jej pochodnych. A od tego tylko krok do zradykalizowania poglądów i rozciągnięcia ich na ogół. Następna jest już tylko starość.
Lenny Belardo i Pius XIII mają od zawsze to samo, jedno marzenie: odszukać rodziców i powrócić do przerwanego dzieciństwa. Ponieważ jednak marzenie to musi pozostać w sferze marzeń, należy od niego uciec. Tu w sukurs przychodzi Kościół – strefa komfortu, którą olbrzymi dystans dzieli od „prawdziwego życia” wraz z jego znojem i szczęściem; gdzie tajemnice i miłość przypadają w udziale milczącemu Bogu i spowiednikowi; gdzie nie istnieje ryzyko relacji brzemiennych w skutki, bo relacje te są niemal wyłącznie służbowe, a wszystko porządkują hierarchia i kodeks.
4.
Szara eminencja Watykanu – kardynał Voiello żyje w przepychu, ceni władzę, a swój stan kapłański rozumie raczej jako karierę niż powołanie. Każdy wieczór i każdą wolną chwilę spędza ze sparaliżowanym, niedorozwiniętym dzieckiem. I jeśli dowiadujemy się, że tak naprawdę zależy mu na czymś więcej niż tylko na perskich dywanach, złotych misach i lekturze kolejnej książki o samym sobie, to tylko dlatego, że mamy niepowtarzalną możliwość podsłuchania tego, co mówi podopiecznemu.
„Nie zaznałam nigdy prawdziwej miłości, czyli jestem, gdzie trzeba: w państwie-mieście pełnym dusz, które nie żyją naprawdę” – powiada siostra Mary. Lecz innym razem, za zamkniętymi drzwiami mówi, że gdyby nie habit, nie odchowałaby swoich dzieci. Swoich dzieci.
Dwa milowe kroki młodego papieża na drodze do dorosłości, która stanowiłaby równowagę pomiędzy właściwą sędziwemu wiekowi rozwagą i pogodzeniem a młodzieńczą świeżością, wyznacza pojawienie się dwójki dzieci. Mroki średniowiecza zaczynają się rozpraszać, a lody topnieją, gdy rodzi się długo wyczekiwane dziecko. Pius XIII doprowadza do końca jeden i tylko jeden proces beatyfikacyjny: czternastolatki, która niosła otuchę nieuleczalnie chorym dzieciom.
5.
Sorrentino nie gumkuje i nie wyolbrzymia. Nie robi tego, bo „Młody papież” to nie diagnoza z konkluzją. To nie wypowiedź na temat takiej bądź innej kondycji Kościoła. Kler kocha i grzeszy, niesie otuchę i budzi grozę, zazdrości i ponosi klęski. Pokątnie manipuluje i po cichu czyni dobrze. Miewa małostkowe potrzeby i wykonuje wielkie gesty. Mataczy i nawraca się. To są ludzie. Są nimi na takich zasadach, jakie przyjęli. Lub też wbrew nim. U Sorrentino nie zasługują ani na specjalne względy, ani na wywindowaną poprzeczkę. Ani konwencja, w ramach której toczy się życie tej społeczności, ani przestrzenie tak różne od innych, ani usankcjonowany tradycją ustrój nie składają się na inną jakość człowieczeństwa.
Wielkie jest piękno chrześcijaństwa według Sorrentino. Funduje je kult młodości, jej poszukiwanie i dochodzenie do niej. Jej odmiany, definicje. Utrata, odzyskiwanie. Oto temat „Młodego papieża”. Nie dziwi to szczególnie, wszak kombinacje: dzieci i chrześcijaństwo oraz młodość i Sorrentino to żadna rewelacja.
Rewelacją jest dopiero wybór Kościoła na mikroświat serialu o młodości. Czy można wyobrazić sobie organizację z brodą dłuższą niż ta, którą ma Kościół? Poczucie wyobcowania, przytłaczające piękno i nieprzystępność całej watykańsko-królewskiej otoczki, jej archaiczność, jej monumentalność, jej struktury, jej nieumiarkowane bogactwo, total look koloru purpury i czerwieni – wszystko to funduje wrażenie kostiumu, i w świecie realnym, i w serialowym. Sorrentino przypomina banał, którego nie uznają, zdaje się, ani duchowni, ani świeccy – w kostiumach i potężnych komnatach znajdują się żywi ludzie. To nie jest rzecz o Kościele ani o klerze. Nie o jego zepsuciu i nie o świętości. To rzecz o ludziach i o tym, co ludzkie.
Lenny Belardo. Wiek średni. Postura posągowa. Wakacyjna opalenizna. Muskulatura bez grama tłuszczu. Włosy: jasny blond, oczy: zimo-błękitne. Lekka maniera, wybredny dowcip. Bardziej charakterek niż charakter. Nieobliczalny, złośliwy, porywczy, dobrze wyedukowany i bardzo, bardzo przy tym wszystkim czarujący. Przystojny jak Jude Law albo nawet sam Jezus. Ze słabością do tytoniu i cafe americano. Oraz problemami kwalifikującymi się na psychoterapię z Allenowskiego scenariusza.
Pius XIII. Bezkompromisowy konserwatysta, radykał. Opresyjny, nieznoszący sprzeciwu, autorytatywny, przewrotny i okrutny. Relatywizm moralny to dla niego metoda, nie dylemat. Posłuszeństwo u podwładnych egzekwuje metodą kija, a szacunek i pokorę wzbudza, szlifując zadarte kardynalskie nosy pilnikiem do drewna i zsyłkami w stylu radzieckim. Rządzi twardą ręką. Lubi przebieranki, ciężkie błyskotki i po monarszemu przyjmuje pocałunki w papieski pantofel.
Anno Domini 2016. Nowy biskup Rzymu, następca św. Piotra, namiestnik Jezusa Chrystusa, następca Księcia Apostołów, najwyższy kapłan Kościoła powszechnego, patriarcha Zachodu, prymas Włoch, arcybiskup i metropolita prowincji rzymskiej, głowa państwa watykańskiego, sługa sług bożych Pius XIII (właśc. Lenny Belardo) modli się gorliwie w swojej komnacie. Modli się na kolanach i na głos. Wokół jego wzniesionej prawicy wzbiera i tli się białoszary dym. Z papierosa.
Habemus papam, drą szaty kardynałowie. „Czy istotnie habemus papam?” – nie dowierza lud boży. Oto z Kościoła powszechnego nareszcie znika religijny kicz, ustaje produkcja wszystkich płaszczów przeciwdeszczowych i talerzy z wizerunkiem Ojca Świętego. Nastają mroki i uroki średniowiecza z całym dobrodziejstwem i niedobrodziejstwem inwentarza: z Nowego Jorku wraca papieska tiara, do łask przywrócony zostaje archaiczny cokolwiek savoir-vivre, a od czci i wiary odsądza się homoseksualny kler. W Stolicy Piotrowej lecą w dół i na Alaskę kolejne głowy, następuje wielka czystka wśród kleru nieposłusznego, wśród kleru nieukładnego, wśród kleru niepokornego. Najmniejsi doznają wywyższenia, najwyżsi rozlicznych a wyszukanych poniżeń. Nowy papież dzieli i rządzi. Zmienia się dominująca dotychczas w Kościele orientacja polityczna. Obojętne, czy by tę orientację zwać liberalną, umiarkowaną czy kompromisową. Dla liberum jest veto, w miejsce umiaru jest nadmiar, a zamiast kompromisu twarde i krótkie: nie. Monarchia znów jest absolutna.
Rzecz nosi tytuł „Młody papież”, a napisał ją i wyreżyserował Paolo Sorrentino. „Młody papież” to dziecko godne swojego ojca, znać w nim rękę twórcy „Wielkiego piękna” i „Młodości”. Poprzednie dwa dzieła tutaj skompresowano, hojnie zagęszczono i nieprzesadnie rozciągnięto, bo tylko na dziesięć odcinków. A wbrew różnym narzekaniom po frondach i odeonach, nawet sam Bóg na pewno widział, że wszystko, co Sorrentino zrobił, było bardzo dobre. Przykład: w roli głównej wystąpił Jude Law.
2.
Drugim imieniem nowego papieża nie jest więc miłosierdzie. Jego koncepcja i wizja Kościoła, choć dla wszystkich absolutnie niejasna, natychmiast wzbudza trwogę kleru, rozczarowanie tłumu i konsternację wiernych. Z nowego pontyfikatu nie cieszy się nikt, łącznie z głównym zainteresowanym. Duch Święty na konklawe przewrotnie sobie poczynał. Lecz czy Duch Święty? Czy może „człowiek zza kulis”? Rozpoczyna się zabawa: osądź lub zgadnij. Zabawa jest pyszna i nie ma na nią metody. Zabawa, jak to zabawa, brak w niej wersji lepszej i obowiązującej. Jedyny pewnik zakładany przez scenariusz brzmi: każdy tu widzi, co chce.
Tak więc ci, którzy zechcą zobaczyć np. zepsute środowisko w czarnych, białych i czerwonych sukienkach na watykańskich włościach – zobaczą je. Ci, co zobaczą kapryśnego manipulanta i karierowicza z osobliwym życiowym fartem, nie pomylą się przynajmniej w połowie – on tam jest. Ci, którzy zobaczą ekstrawaganckiego świętego, nierozumianego przez pospólstwo – bo tak się podobno rzecz ma z prorokami, że nie są po to, aby się podobać, i że prawie zawsze pozostają niezrozumiani i nieodczytani – także się nie pomylą. A znajdą się na pewno i tacy, których ustalenie prawdy zakładanej przez scenariusz nie będzie interesowało aż tak bardzo. Tymczasem, paulo maiora cantamus.
3.
Sekwencja pierwsza. Plan totalny: widok na Bazylikę Św. Piotra przysłania nam piramida uformowana z porzuconych byle jak niemowląt. To sieroty, społeczne odrzuty, mali, niechciani przez rodziców ludzie. Dzieci są nagie i chyba jeszcze żywe. Światła płoną w każdym watykańskim oknie. Dzieci walają się na Piazza San Pietro niczym wielkie wysypisko małych śmieci. Z samego dna, z trudem wyczołguje się nowy papież. Oto sen Lenny’ego Belardo i rodowód Piusa XIII. Po śnie jest przebudzenie i widok skromniejszy: twarz Jezusa wiszącego na krzyżu, lecz widziana do góry nogami. I znowu zagadka lub też rzecz gustu: satanizm czy św. Piotr? Zuchwałość czy poczucie skromności? Święty czy cynik? Można rozsądzić – nie trzeba.
Papież jest młody, a młody jest nie tylko wiekiem. „Lenny semper puer” – jak wyraża się o nowym zwierzchniku jeden z kardynałów. Ponieważ Lenny to niestety nie tylko puer, ale także enfant terrible, toteż kardynalska głowa, która tę słuszną diagnozę stawia, szybko traci gabinet i sprawowany urząd, a apartamenty watykańskie zamienia na papieską Syberię. Lenny Belardo musi dojrzeć. I stać się to ma w trybie ASAP, jak mówią jego rodacy. Kardynał Belardo z dnia na dzień stał się biskupem Rzymu, następcą św. Piotra, namiestnikiem Jezusa Chrystusa, następcą Księcia Apostołów, najwyższym kapłanem Kościoła powszechnego, patriarchą Zachodu, prymasem Włoch, arcybiskupem i metropolitą prowincji rzymskiej, głową państwa watykańskiego, sługą sług bożych. Stał się Piusem XIII. Ale nie to przeraża go najbardziej. Najbardziej przeraża go to, że musi stać się Papą.
A tu, jak na złość, wracają mgliste obrazy z dzieciństwa oraz idee fixe: odnaleźć rodziców. „Nie widzę Boga, bo nie widzę rodziców” – utrzymuje namiestnik Jezusa Chrystusa. Ani siostra Mary (nomen omen? – w tej roli Diane Keaton), wychowawczyni i przyszywana matka z przytułku, ani ojciec duchowy, kardynał Spencer, nie mogą już dłużej być substytutami nieobecnych, biologicznych rodziców. Jak stać się ojcem dla milionów, gdy samemu nie miało się ojca? Jak kochać wszystkich ludzi, gdy samemu nie było się kochanym?
W momencie, gdy rozpoczyna się najważniejszy i ostateczny rozdział w życiu Lenny’ego – pontyfikat – „nic się nie dzieje”.
„Nieskończone milczenie Boga, kiedy mam zacząć żyć” – powtarza w kółko głowa Kościoła, dbając równocześnie, by dla odmiany inni wrażeń mieli pod dostatkiem. Posunięcia nowego papieża – choć stara się on, by na takie nie wyglądały – są kompulsywne i bez pomysłu. Pius XIII nie wie, doprawdy, nie wie, co z tą władzą począć. Rozpoczyna więc naturalnie od nadużyć.
Początki nowego pontyfikatu bardziej przypominają grymasy i kaprysy niż ancien régime. Żal, frustracja i najgłębsza tęsknota za czymś, na co nie ma już cienia szansy: dzieciństwem i młodością. Radykalne poglądy, konserwatywne inklinacje i nienawiść do wszelkiej odmiany liberalizmu w obrębie Kościoła i poza nim – oto przykrywka, pod jaką Pius XIII poczyna tak, jak poczyna. Takie poglądy młodego papieża ani nie zaskakują, ani nie odstają.
Rodziców Lenny’ego Belardo znamy ze snów i nielicznych wspomnień. Wiemy o nich tyle, że swoje siedmioletnie dziecko zostawili któregoś dnia w sierocińcu, a następnie zapadli się pod ziemię. Wspomnienie numer jeden: długowłosa młoda matka topless piknikująca z mężem i synem; wspomnienie numer dwa plus dowód rzeczowy: połowa drewnianej fajki, podarowana w prezencie na „do widzenia” przyszłemu papieżowi, a wówczas kilkuletniemu dziecku. Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem dla porzucenia dziecka z nagła, ot tak i ostatecznie byłyby mobilny tryb życia hipisów, którym dziecko przeszkadzało w oddawaniu się ulubionym praktykom. Natomiast jedynym sensowny powodem, dla którego wydali oni potomka na świat, mogło być dzieło przypadku. Tyle wystarcza, by nabrać awersji i wyrobić sobie złe zdanie o wolności i jej pochodnych. A od tego tylko krok do zradykalizowania poglądów i rozciągnięcia ich na ogół. Następna jest już tylko starość.
Lenny Belardo i Pius XIII mają od zawsze to samo, jedno marzenie: odszukać rodziców i powrócić do przerwanego dzieciństwa. Ponieważ jednak marzenie to musi pozostać w sferze marzeń, należy od niego uciec. Tu w sukurs przychodzi Kościół – strefa komfortu, którą olbrzymi dystans dzieli od „prawdziwego życia” wraz z jego znojem i szczęściem; gdzie tajemnice i miłość przypadają w udziale milczącemu Bogu i spowiednikowi; gdzie nie istnieje ryzyko relacji brzemiennych w skutki, bo relacje te są niemal wyłącznie służbowe, a wszystko porządkują hierarchia i kodeks.
4.
Szara eminencja Watykanu – kardynał Voiello żyje w przepychu, ceni władzę, a swój stan kapłański rozumie raczej jako karierę niż powołanie. Każdy wieczór i każdą wolną chwilę spędza ze sparaliżowanym, niedorozwiniętym dzieckiem. I jeśli dowiadujemy się, że tak naprawdę zależy mu na czymś więcej niż tylko na perskich dywanach, złotych misach i lekturze kolejnej książki o samym sobie, to tylko dlatego, że mamy niepowtarzalną możliwość podsłuchania tego, co mówi podopiecznemu.
„Nie zaznałam nigdy prawdziwej miłości, czyli jestem, gdzie trzeba: w państwie-mieście pełnym dusz, które nie żyją naprawdę” – powiada siostra Mary. Lecz innym razem, za zamkniętymi drzwiami mówi, że gdyby nie habit, nie odchowałaby swoich dzieci. Swoich dzieci.
Dwa milowe kroki młodego papieża na drodze do dorosłości, która stanowiłaby równowagę pomiędzy właściwą sędziwemu wiekowi rozwagą i pogodzeniem a młodzieńczą świeżością, wyznacza pojawienie się dwójki dzieci. Mroki średniowiecza zaczynają się rozpraszać, a lody topnieją, gdy rodzi się długo wyczekiwane dziecko. Pius XIII doprowadza do końca jeden i tylko jeden proces beatyfikacyjny: czternastolatki, która niosła otuchę nieuleczalnie chorym dzieciom.
5.
Sorrentino nie gumkuje i nie wyolbrzymia. Nie robi tego, bo „Młody papież” to nie diagnoza z konkluzją. To nie wypowiedź na temat takiej bądź innej kondycji Kościoła. Kler kocha i grzeszy, niesie otuchę i budzi grozę, zazdrości i ponosi klęski. Pokątnie manipuluje i po cichu czyni dobrze. Miewa małostkowe potrzeby i wykonuje wielkie gesty. Mataczy i nawraca się. To są ludzie. Są nimi na takich zasadach, jakie przyjęli. Lub też wbrew nim. U Sorrentino nie zasługują ani na specjalne względy, ani na wywindowaną poprzeczkę. Ani konwencja, w ramach której toczy się życie tej społeczności, ani przestrzenie tak różne od innych, ani usankcjonowany tradycją ustrój nie składają się na inną jakość człowieczeństwa.
Wielkie jest piękno chrześcijaństwa według Sorrentino. Funduje je kult młodości, jej poszukiwanie i dochodzenie do niej. Jej odmiany, definicje. Utrata, odzyskiwanie. Oto temat „Młodego papieża”. Nie dziwi to szczególnie, wszak kombinacje: dzieci i chrześcijaństwo oraz młodość i Sorrentino to żadna rewelacja.
Rewelacją jest dopiero wybór Kościoła na mikroświat serialu o młodości. Czy można wyobrazić sobie organizację z brodą dłuższą niż ta, którą ma Kościół? Poczucie wyobcowania, przytłaczające piękno i nieprzystępność całej watykańsko-królewskiej otoczki, jej archaiczność, jej monumentalność, jej struktury, jej nieumiarkowane bogactwo, total look koloru purpury i czerwieni – wszystko to funduje wrażenie kostiumu, i w świecie realnym, i w serialowym. Sorrentino przypomina banał, którego nie uznają, zdaje się, ani duchowni, ani świeccy – w kostiumach i potężnych komnatach znajdują się żywi ludzie. To nie jest rzecz o Kościele ani o klerze. Nie o jego zepsuciu i nie o świętości. To rzecz o ludziach i o tym, co ludzkie.
„Młody papież” („Il giovane papa”). Scenariusz: Paolo Sorrentino i in. Reżyseria: Paolo Sorrentino. Obsada: Jude Law, Diane Keaton, Silvio Orlando i in. Produkcja: Francja, Hiszpania, USA, Wielka Brytania, Włochy 2016.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |