AMOR LIBRORUM NOS UNIT* (JUSTYNA SOBOLEWSKA: 'KSIĄŻKA O CZYTANIU')
A
A
A
Na pierwszym roku studiów wypożyczyłem w bibliotece „Nieznośną lekkość bytu”. Na 23 stronie książki znalazłem paragon i zapragnąłem poznać znaczenie tego epifenomenu. Czy służył jako zakładka, a czytelniczka (żakiet damski, 69 zł, płacone gotówką w kwocie 100 zł) tak głęboko zadurzyła się w lekturze, że miejsce, w którym utkwił papierek, było jej ostatnim punktem przystankowym i całą resztę przeczytała już w parę godzin, robiąc przerwy najwyżej na zaparzenie herbaty? Lub może strona miała jakieś szczególne znaczenie, oznaczona została celem zapamiętania czegoś, powrotu do ważnej myśli – ważnej dla czytelniczki, bo ja nie odkryłem na niej niczego nadzwyczajnego? Nade wszystko jednak ceniłem sobie przypuszczenie, że pomiędzy jej a moją lekturę nie wdarł się żaden intruz, bo na paragonie widniała data 25.03.2009, a ja czytałem „Nieznośną lekkość bytu” (drugi, czyli pierwszy raz, zgodnie bowiem z formułą Vladimira Nabokova książki nie można przeczytać, można ją tylko przeczytać ponownie) w kwietniu. Poczułem jakąś intymną więź, zgoła miłosne uczucie (młodość górna i durna) do owej… osoby?, własnej projekcji? Podobnie stało się, gdy na 60 stronie „Mdłości” znalazłem dopisaną ołówkiem na dolnym marginesie glosę „Jestem nienormalna”. „W takim razie jest nas dwoje”, pomyślałem, i oczywiście dopisałem to pod spodem, wyobrażając sobie, że gdzieś, kiedyś, jakimś cudem się ze sobą spotkamy.
Obie te historie przypomniałem sobie, czytając „Książkę o czytaniu” Justyny Sobolewskiej, stanowiącą – wedle samej autorki – „katalog przyjemności związanych z czytaniem” (s. 9-10), inwentarz doświadczeń okołolekturowych, ale też „antologię cytatów o czytaniu” (s. 10), zbiór pożytecznych wypisów związanych z czynnościami pisania/czytania i wszelkimi bliskimi im doświadczeniami. Pozycja Sobolewskiej należy do szacownego gatunku „książek o książkach”, w których nie tyle chodzi o treści poszczególnych tekstów literackich i ich interpretacje, ile o „anatomię czytania”: o wszystko to, co towarzyszy lekturze, i co – jak nieustannie sugeruje autorka – tworzy wspólnotę miłośników literatury. Dlatego też Sobolewska podkreśla, że jej książka „jest tak naprawdę nieukończona, bo każdy mógłby dodać do niej coś od siebie. I dobrze by było, gdyby dodał (…)” (s. 9). I być może to, że dzięki lekturze „Książki o czytaniu” przypomniałem sobie o moich własnych przeżyciach opisanych w pierwszym akapicie, wystarczyłoby za całą recenzję tej pozycji. O to wszak, jak się zdaje, między innymi chodzi autorce: o swoistą – by wyrazić się górnolotnie – „komunię” ludzi książki. I jeśli lektura „Książki o czytaniu” wywołuje w czytelnikach podobne wspomnienia, to znaczy, że na tym najbardziej elementarnym poziomie po prostu działa ona tak, jak powinna. Sobolewska sama pisze zresztą: „Lubię ślady innych czytelników” (s. 62) i przywołuje kilka podobnych historii, które – z pozoru przecież bez znaczenia – są istotnym aspektem międzyczytelniczej wspólnoty: „Pewnie ja też zostawiam w książkach, które oddaję do bibliotek, jakieś ślady. Zwykle nie mam czasu ich przejrzeć, więc na pewno takie odpryski z przeszłości znajdzie teraz ktoś zupełnie obcy. Tak się tworzy wspólnota nieznanych czytelników” (s. 64 – podkr. P.S.).
Inwentarz tematów, jakie w „Książce o czytaniu” porusza Sobolewska, jest rozległy. Po pierwsze, autorka podejmuje znane niemal wszystkim czytelnikom zagadnienia: ulubione pozycje i miejsca do czytania, kłopoty związane z układaniem książek w domowej bibliotece, problem selekcji tytułów, które zamierza się przeczytać na wakacjach czy wreszcie nieustanne wyrzuty sumienia z powodu nieprzeczytania wszystkiego, co się przeczytać powinno. Po drugie, opisuje kwestie zaprzątające raczej autorów: oryginalne tytuły dzieł, legendarne pierwsze (i ostatnie) zdania poszczególnych książek, męki pisarzy związane z pracą twórczą w opornej materii języka, ale też nie mniejsze udręki spotkań autorskich. Po trzecie, interesują ją rozmaite „frakcje” czytelnicze: ci, którzy czytają na głos, i ci, którzy preferują lekturę cichą, ci, którzy traktują książkę jak nietykalny przedmiot, i ci, którzy potrafią zrobić z nią wszystko – kreślić po niej, zaginać rogi, a nawet wyrywać kartki, albo ci, którzy sięgają po tradycyjną książkę drukowaną, i ci, którzy przedkładają nad nią czytniki e-booków. Po czwarte wreszcie, rozwija ona specyficzną „socjologię” literatury, analizując na przykład fenomen Dyskusyjnych Klubów Książki, bibliotek więziennych czy czytania przez dorosłych literatury młodzieżowej.
Nie ma sensu dokładniejsze opisywanie treści poszczególnych rozdziałów – odebrałoby to czytelnikom niewątpliwą przyjemność obcowania z „Książką o czytaniu”. Dość powiedzieć, że została ona napisana z wielką erudycją – każdy opracowywany przez autorkę temat okraszony jest ogromną liczbą cytatów, aluzji, historii rozmaitych pisarzy czy wypowiedzi uczestników aktualnego życia literackiego. Nie sposób oczywiście obyć się bez tego rodzaju „podpórek”, gdy pisze się o legendarnych tytułach czy o najsłynniejszych pierwszych zdaniach książek, sądzę jednak, że za zabiegami Justyny Sobolewskiej stoją nieco głębsze racje. Jeśli bowiem tworzy się „książkę o książkach”, to tak, jakby się sugerowało, że w owym uniwersum literackim zamyka się cały świat, że zatem nie tyle „rzeczywistość literacka” przeciwstawia się „rzeczywistości realnej”, ile raczej tzw. rzeczywistość „realna” ma charakter tekstualny: składa się ze słów, z języków, z interpretacji, z literatury sensu stricto. Chcąc w niej uczestniczyć, nieuchronnie wkraczamy więc w świat rządzony zasadą dialogiczności (choć znamienne, że „Książka o czytaniu” unika takich „akademickich” terminów, co najwyżej podejmując z nimi subtelną, aluzyjną grę, jak w tytule jednego z rozdziałów: „Czytelnik nieidealny”) i stąd też u Sobolewskiej taka obfitość intertekstów (niektóre nazwiska powracają tu zresztą o wiele częściej niż inne, „zdradzając” czytelnicze sympatie krytyczki – przykładem „Jeśli zimową nocą podróżny” Italo Calvino). Owa erudycyjność działa przy tym jak swoisty zapalnik, uruchamiając wciąż to nowe skojarzenia i zachęcając do spełnienia zalecenia autorki, aby dopisywać do książki ciągi dalsze. I tak na przykład zarówno w kontekście pierwszych zdań powieści, jak i mąk twórczych pisarzy przypomina się maksyma Rolanda Barthes’a (choć nie pamiętam, gdzie i kiedy ją przeczytałem bądź usłyszałem), iż pierwsze zdanie mieści się zawsze pomiędzy akrybią a epifanią, kiedy Sobolewska zadaje pytanie, „ile książek w ogóle się mieści w mieszkaniu? (…) I co będzie, jak to wszystko runie dziecku na głowę?” (s. 68-69), od razu kojarzy się to ze scenami ze „Zbyt głośnej samotności”, gdy natomiast opisuje (dziwaczne, oryginalne, piękne) tytuły, do jej listy chciałoby się dodać i inne (na przykład „W tytule tej książki są są dwa błędy” czy też rozmaite wariacje na temat „dzieł zebranych/wybranych”: „Wiersze wyprane”, „Rysunki zabrane”, „Działa zabrane”).
Prowadzenie takiego swoistego dialogu z „Książką o czytaniu” jest oczywiście źródłem dużej przyjemności czytelniczej. Inna zaleta książki to podsuwanie czytelnikowi ogromnej listy tytułów do „nadrobienia” – tytułów dotąd nieznanych, do których lektury autorka skutecznie zachęca. Ale mimo to część zamieszczonych w „Książce o czytaniu” tekstów pozostawia spory niedosyt: ma się wrażenie, że w labiryncie erudycyjnych odniesień, w gąszczu cytatów, w obfitości materiału bibliograficznego po prostu ginie autorski głos Justyny Sobolewskiej. Czasem chciałoby się, żeby zsyntetyzowała ona jakoś swoje – niewątpliwie pomysłowe i atrakcyjne retorycznie – rozważania, wyciągnęła z nich nieco dalej posunięte wnioski, wniknęła trochę głębiej w materię, którą się zajęła. Na przykład rozdział „Zaleca się nie czytać” jest przeglądem „chorób” czytelniczych, z którego – w sumie – niewiele wynika. Podobnie rzecz się ma z „»Duchową lewatywą…« i innymi tytułami”, gdzie aż prosi się, aby zastanowić się nieco rozleglej nad przyczynami niektórych „mód” na tytuły lub przywołać szerszy kontekst powstania przynajmniej części z nich. „Palę Paryż” Jasieńskiego to rzeczywiście, jak pisze autorka, wspaniały tytuł, ale warto też pamiętać, że był on bezpośrednią odpowiedzią na „Palę Moskwę” Moranda, co po prostu nie pozwala nie zauważyć jego komunistycznej wymowy. Rozumiem, że być może nie taki był zamysł autorki, ale proponowana przez nią „antologia cytatów” czasem (podkreślam: czasem) staje się nużąca.
Dlatego najciekawsze w „Książce o czytaniu” wydają mi się rozdziały o zacięciu „socjologicznym”, na przykład „Co czyta stara recydywa”, analizujący fenomen czytania więziennego i nakreślający szeroki obraz zagadnienia (konteksty literackie: literaci-więźniowie, działające w niektórych więzieniach kluby czytelnicze, coraz lepiej zaopatrzone, ale coraz rzadziej odwiedzane biblioteki więzienne, Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Jeana Geneta, miejsce czytających – „belfrów” – w hierarchii więziennej, działający w Brazylii program „Odkupienie za czytanie”), lub „Wielki czytnik patrzy”, gdzie analizowane są zalety i wady książek „tradycyjnych” i „nowoczesnych” czytników. Opisane zostaje na przykład (nieco złowieszcze, zważywszy na tytuł rozdziału) zbieranie danych czytelników przez czytniki e-booków: „Kiedy uruchamiamy aplikację, kiedy zaczynamy i przerywamy czytanie książki na kindle’u, kiedy czytamy szybko, przewijając opisy przyrody i kiedy wracamy do scen erotycznych, kiedy podkreślamy sobie cytaty – wszystko to zostaje zarejestrowane, łącznie z godzinami, w jakich czytamy” (s. 104). Sobolewska podkreśla także, że czytniki zubożają pamięć ciała, skutkiem czego lepiej pamiętamy treść książki przeczytanej w wersji drukowanej, a więc będącej przedmiotem posiadającym własną historię, zapach, ciężar i fakturę. Notabene, faktura książki to osobny temat, o którym autorka napomyka na przykład w (także ciekawym) rozdziale „Poznaj książkę po okładce”, ale który domagałby się chyba osobnego opracowania w ewentualnym kolejnym wydaniu „Książki o czytaniu”.
Warto także zwrócić uwagę na bodaj najbardziej osobisty rozdział: „Dzieci ma się po to, żeby mieć z kim czytać”. Tu perspektywa indywidualna zdecydowanie już dominuje nad warstwą „erudycyjną”. Choć pojawia się wiele historii pisarzy-rodziców, to sytuowane są one na tle czytelniczych relacji autorki z jej dziećmi, co wychodzi mu na dobre, gdyż pokazuje, że za każdą historią czytelniczą, za każdym umiłowaniem lekturowym, za każdą przeczytaną książką i za każdym, choćby najbardziej erudycyjnie napisanym, tekstem stoi żywy człowiek – konkretny miłośnik literatury, który, choć dzieli swoją miłość z niezliczoną rzeszą pisarzy i innych czytelników, to przecież zawsze ma do opowiedzenia własną, niepowtarzalną historię.
„Książka o czytaniu” to z pewnością pozycja ciekawa dla kogoś, kto odczuwa przynależność do tej specyficznej – wyobrażonej, ale przecież realnej – wspólnoty, jaką tworzą miłośnicy literatury: kolekcjonerzy cytatów, zbieracze „pamiątek” po innych czytelnikach, ci, którzy czytają z ołówkiem w ręku, podkreślając co lepsze kawałki lub dopisując na marginesach swoje komentarze, oraz ci, którzy czytają nie tylko „dla przyjemności”, ale dlatego, że inaczej po prostu się nie da. Tacy znajdą w Justynie Sobolewskiej siostrzaną duszę, zaś w „Książce o czytaniu” sporo inspiracji i nie mniej „przyjemności tekstu”.
* Tytuł tej recenzji (pretensjonalny, prawda?) chciałem sobie kiedyś wytatuować na przedramieniu. Później zmądrzałem (wytatuowałem sobie coś innego i gdzie indziej). Także o tym przypomniała mi „Książka o czytaniu”.
Obie te historie przypomniałem sobie, czytając „Książkę o czytaniu” Justyny Sobolewskiej, stanowiącą – wedle samej autorki – „katalog przyjemności związanych z czytaniem” (s. 9-10), inwentarz doświadczeń okołolekturowych, ale też „antologię cytatów o czytaniu” (s. 10), zbiór pożytecznych wypisów związanych z czynnościami pisania/czytania i wszelkimi bliskimi im doświadczeniami. Pozycja Sobolewskiej należy do szacownego gatunku „książek o książkach”, w których nie tyle chodzi o treści poszczególnych tekstów literackich i ich interpretacje, ile o „anatomię czytania”: o wszystko to, co towarzyszy lekturze, i co – jak nieustannie sugeruje autorka – tworzy wspólnotę miłośników literatury. Dlatego też Sobolewska podkreśla, że jej książka „jest tak naprawdę nieukończona, bo każdy mógłby dodać do niej coś od siebie. I dobrze by było, gdyby dodał (…)” (s. 9). I być może to, że dzięki lekturze „Książki o czytaniu” przypomniałem sobie o moich własnych przeżyciach opisanych w pierwszym akapicie, wystarczyłoby za całą recenzję tej pozycji. O to wszak, jak się zdaje, między innymi chodzi autorce: o swoistą – by wyrazić się górnolotnie – „komunię” ludzi książki. I jeśli lektura „Książki o czytaniu” wywołuje w czytelnikach podobne wspomnienia, to znaczy, że na tym najbardziej elementarnym poziomie po prostu działa ona tak, jak powinna. Sobolewska sama pisze zresztą: „Lubię ślady innych czytelników” (s. 62) i przywołuje kilka podobnych historii, które – z pozoru przecież bez znaczenia – są istotnym aspektem międzyczytelniczej wspólnoty: „Pewnie ja też zostawiam w książkach, które oddaję do bibliotek, jakieś ślady. Zwykle nie mam czasu ich przejrzeć, więc na pewno takie odpryski z przeszłości znajdzie teraz ktoś zupełnie obcy. Tak się tworzy wspólnota nieznanych czytelników” (s. 64 – podkr. P.S.).
Inwentarz tematów, jakie w „Książce o czytaniu” porusza Sobolewska, jest rozległy. Po pierwsze, autorka podejmuje znane niemal wszystkim czytelnikom zagadnienia: ulubione pozycje i miejsca do czytania, kłopoty związane z układaniem książek w domowej bibliotece, problem selekcji tytułów, które zamierza się przeczytać na wakacjach czy wreszcie nieustanne wyrzuty sumienia z powodu nieprzeczytania wszystkiego, co się przeczytać powinno. Po drugie, opisuje kwestie zaprzątające raczej autorów: oryginalne tytuły dzieł, legendarne pierwsze (i ostatnie) zdania poszczególnych książek, męki pisarzy związane z pracą twórczą w opornej materii języka, ale też nie mniejsze udręki spotkań autorskich. Po trzecie, interesują ją rozmaite „frakcje” czytelnicze: ci, którzy czytają na głos, i ci, którzy preferują lekturę cichą, ci, którzy traktują książkę jak nietykalny przedmiot, i ci, którzy potrafią zrobić z nią wszystko – kreślić po niej, zaginać rogi, a nawet wyrywać kartki, albo ci, którzy sięgają po tradycyjną książkę drukowaną, i ci, którzy przedkładają nad nią czytniki e-booków. Po czwarte wreszcie, rozwija ona specyficzną „socjologię” literatury, analizując na przykład fenomen Dyskusyjnych Klubów Książki, bibliotek więziennych czy czytania przez dorosłych literatury młodzieżowej.
Nie ma sensu dokładniejsze opisywanie treści poszczególnych rozdziałów – odebrałoby to czytelnikom niewątpliwą przyjemność obcowania z „Książką o czytaniu”. Dość powiedzieć, że została ona napisana z wielką erudycją – każdy opracowywany przez autorkę temat okraszony jest ogromną liczbą cytatów, aluzji, historii rozmaitych pisarzy czy wypowiedzi uczestników aktualnego życia literackiego. Nie sposób oczywiście obyć się bez tego rodzaju „podpórek”, gdy pisze się o legendarnych tytułach czy o najsłynniejszych pierwszych zdaniach książek, sądzę jednak, że za zabiegami Justyny Sobolewskiej stoją nieco głębsze racje. Jeśli bowiem tworzy się „książkę o książkach”, to tak, jakby się sugerowało, że w owym uniwersum literackim zamyka się cały świat, że zatem nie tyle „rzeczywistość literacka” przeciwstawia się „rzeczywistości realnej”, ile raczej tzw. rzeczywistość „realna” ma charakter tekstualny: składa się ze słów, z języków, z interpretacji, z literatury sensu stricto. Chcąc w niej uczestniczyć, nieuchronnie wkraczamy więc w świat rządzony zasadą dialogiczności (choć znamienne, że „Książka o czytaniu” unika takich „akademickich” terminów, co najwyżej podejmując z nimi subtelną, aluzyjną grę, jak w tytule jednego z rozdziałów: „Czytelnik nieidealny”) i stąd też u Sobolewskiej taka obfitość intertekstów (niektóre nazwiska powracają tu zresztą o wiele częściej niż inne, „zdradzając” czytelnicze sympatie krytyczki – przykładem „Jeśli zimową nocą podróżny” Italo Calvino). Owa erudycyjność działa przy tym jak swoisty zapalnik, uruchamiając wciąż to nowe skojarzenia i zachęcając do spełnienia zalecenia autorki, aby dopisywać do książki ciągi dalsze. I tak na przykład zarówno w kontekście pierwszych zdań powieści, jak i mąk twórczych pisarzy przypomina się maksyma Rolanda Barthes’a (choć nie pamiętam, gdzie i kiedy ją przeczytałem bądź usłyszałem), iż pierwsze zdanie mieści się zawsze pomiędzy akrybią a epifanią, kiedy Sobolewska zadaje pytanie, „ile książek w ogóle się mieści w mieszkaniu? (…) I co będzie, jak to wszystko runie dziecku na głowę?” (s. 68-69), od razu kojarzy się to ze scenami ze „Zbyt głośnej samotności”, gdy natomiast opisuje (dziwaczne, oryginalne, piękne) tytuły, do jej listy chciałoby się dodać i inne (na przykład „W tytule tej książki są są dwa błędy” czy też rozmaite wariacje na temat „dzieł zebranych/wybranych”: „Wiersze wyprane”, „Rysunki zabrane”, „Działa zabrane”).
Prowadzenie takiego swoistego dialogu z „Książką o czytaniu” jest oczywiście źródłem dużej przyjemności czytelniczej. Inna zaleta książki to podsuwanie czytelnikowi ogromnej listy tytułów do „nadrobienia” – tytułów dotąd nieznanych, do których lektury autorka skutecznie zachęca. Ale mimo to część zamieszczonych w „Książce o czytaniu” tekstów pozostawia spory niedosyt: ma się wrażenie, że w labiryncie erudycyjnych odniesień, w gąszczu cytatów, w obfitości materiału bibliograficznego po prostu ginie autorski głos Justyny Sobolewskiej. Czasem chciałoby się, żeby zsyntetyzowała ona jakoś swoje – niewątpliwie pomysłowe i atrakcyjne retorycznie – rozważania, wyciągnęła z nich nieco dalej posunięte wnioski, wniknęła trochę głębiej w materię, którą się zajęła. Na przykład rozdział „Zaleca się nie czytać” jest przeglądem „chorób” czytelniczych, z którego – w sumie – niewiele wynika. Podobnie rzecz się ma z „»Duchową lewatywą…« i innymi tytułami”, gdzie aż prosi się, aby zastanowić się nieco rozleglej nad przyczynami niektórych „mód” na tytuły lub przywołać szerszy kontekst powstania przynajmniej części z nich. „Palę Paryż” Jasieńskiego to rzeczywiście, jak pisze autorka, wspaniały tytuł, ale warto też pamiętać, że był on bezpośrednią odpowiedzią na „Palę Moskwę” Moranda, co po prostu nie pozwala nie zauważyć jego komunistycznej wymowy. Rozumiem, że być może nie taki był zamysł autorki, ale proponowana przez nią „antologia cytatów” czasem (podkreślam: czasem) staje się nużąca.
Dlatego najciekawsze w „Książce o czytaniu” wydają mi się rozdziały o zacięciu „socjologicznym”, na przykład „Co czyta stara recydywa”, analizujący fenomen czytania więziennego i nakreślający szeroki obraz zagadnienia (konteksty literackie: literaci-więźniowie, działające w niektórych więzieniach kluby czytelnicze, coraz lepiej zaopatrzone, ale coraz rzadziej odwiedzane biblioteki więzienne, Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Jeana Geneta, miejsce czytających – „belfrów” – w hierarchii więziennej, działający w Brazylii program „Odkupienie za czytanie”), lub „Wielki czytnik patrzy”, gdzie analizowane są zalety i wady książek „tradycyjnych” i „nowoczesnych” czytników. Opisane zostaje na przykład (nieco złowieszcze, zważywszy na tytuł rozdziału) zbieranie danych czytelników przez czytniki e-booków: „Kiedy uruchamiamy aplikację, kiedy zaczynamy i przerywamy czytanie książki na kindle’u, kiedy czytamy szybko, przewijając opisy przyrody i kiedy wracamy do scen erotycznych, kiedy podkreślamy sobie cytaty – wszystko to zostaje zarejestrowane, łącznie z godzinami, w jakich czytamy” (s. 104). Sobolewska podkreśla także, że czytniki zubożają pamięć ciała, skutkiem czego lepiej pamiętamy treść książki przeczytanej w wersji drukowanej, a więc będącej przedmiotem posiadającym własną historię, zapach, ciężar i fakturę. Notabene, faktura książki to osobny temat, o którym autorka napomyka na przykład w (także ciekawym) rozdziale „Poznaj książkę po okładce”, ale który domagałby się chyba osobnego opracowania w ewentualnym kolejnym wydaniu „Książki o czytaniu”.
Warto także zwrócić uwagę na bodaj najbardziej osobisty rozdział: „Dzieci ma się po to, żeby mieć z kim czytać”. Tu perspektywa indywidualna zdecydowanie już dominuje nad warstwą „erudycyjną”. Choć pojawia się wiele historii pisarzy-rodziców, to sytuowane są one na tle czytelniczych relacji autorki z jej dziećmi, co wychodzi mu na dobre, gdyż pokazuje, że za każdą historią czytelniczą, za każdym umiłowaniem lekturowym, za każdą przeczytaną książką i za każdym, choćby najbardziej erudycyjnie napisanym, tekstem stoi żywy człowiek – konkretny miłośnik literatury, który, choć dzieli swoją miłość z niezliczoną rzeszą pisarzy i innych czytelników, to przecież zawsze ma do opowiedzenia własną, niepowtarzalną historię.
„Książka o czytaniu” to z pewnością pozycja ciekawa dla kogoś, kto odczuwa przynależność do tej specyficznej – wyobrażonej, ale przecież realnej – wspólnoty, jaką tworzą miłośnicy literatury: kolekcjonerzy cytatów, zbieracze „pamiątek” po innych czytelnikach, ci, którzy czytają z ołówkiem w ręku, podkreślając co lepsze kawałki lub dopisując na marginesach swoje komentarze, oraz ci, którzy czytają nie tylko „dla przyjemności”, ale dlatego, że inaczej po prostu się nie da. Tacy znajdą w Justynie Sobolewskiej siostrzaną duszę, zaś w „Książce o czytaniu” sporo inspiracji i nie mniej „przyjemności tekstu”.
* Tytuł tej recenzji (pretensjonalny, prawda?) chciałem sobie kiedyś wytatuować na przedramieniu. Później zmądrzałem (wytatuowałem sobie coś innego i gdzie indziej). Także o tym przypomniała mi „Książka o czytaniu”.
Justyna Sobolewska: „Książka o czytaniu”. Wydawnictwo Iskry. Warszawa 2016.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |