BEZGRANICZNE CIERPIENIE (POKOT)
A
A
A
Nowy film Agnieszki Holland rozpoczyna się ujęciami tak pięknymi, że wręcz nierzeczywistymi. Między bezlistnymi drzewami lasów Kotliny Kłodzkiej ciągną się długie pasma gęstej mgły. Po chwili na tle tych obrazów, tuż obok samotnie stojącej ambony, pojawia się tytuł wypisany czcionką w kolorze krwi: „Pokot”. Pokot, czyli uroczysty myśliwski rytuał, podczas którego w określony sposób układa się ciała upolowanych zwierząt.
„Pokot” oparty jest na głośnej i nominowanej do nagrody Nike powieści Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych”. Holland już na samym początku dokonuje więc znaczącego i interesującego przewartościowania – metaforyczny i nieprzejrzysty tytuł książki przekształca w komunikat, który można interpretować dosyć jednoznacznie. Podobny konkretyzujący zabieg reżyserka zastosowała w adaptacji samej fabuły. Powieść Tokarczuk, którą traktować można jako pogłębione studium człowieka i człowieczeństwa, w ekranizacji traci tę właściwość i zaczyna funkcjonować raczej jako ideologiczna deklaracja. Ten stan rzeczy spowodowany jest najpewniej istotną zmianą książkowego paradygmatu – pierwszoosobowa narracja przeobraża się w filmie w narrację obiektywizującą.
Mimo to nie można nazwać „Pokotu” dziełem jednopłaszczyznowym; to raczej mieszanina przeróżnych, nakładających się na siebie gatunków. Aby opowiedzieć historię Janiny Duszejko (Agnieszka Mandat), Holland posługuje się konwencjami kryminału, thrillera, czarnej komedii i filmu obyczajowego. Duszejko jest emerytką, która pracuje jako nauczycielka angielskiego w niewielkiej wiosce na południu Polski. Mieszka sama z dwoma psami, jest wegetarianką i żyje w zgodzie z naturą. Kiedy tylko może, wyraża swój sprzeciw wobec aktywnie działającej grupy myśliwych i kłusowników. Grupa ta zrzesza nie tylko najzamożniejszych, ale też najbardziej wpływowych mieszkańców wsi. Gdy jeden z łowców zostaje znaleziony martwy we własnym domu, a wokół niego zaczynają gromadzić się leśne zwierzęta, Duszejko próbuje na własną rękę przyjrzeć się sprawie morderstwa.
„Pokot” obfituje w mnogość bohaterów drugo- i trzecioplanowych. Widz podczas seansu zapoznaje się z samotnikiem Matogą (Wiktor Zborowski), zagubioną dziewczyną z problemami rodzinnymi (Paulina Volny) czy chorym na epilepsję informatykiem (Jakub Gierszał). W obsadzie znaleźli się także Tomasz Kot, Andrzej Grabowski, Borys Szyc i Marcin Bosak, a każda z wykreowanych przez nich postaci ma swoją krótką historię i buduje własny mikrokosmos. Holland daje głos nawet bohaterom epizodycznym, pozwala im wyrazić siebie i tym samym pokazuje, że prawie każdy z nich jest autentyczny i niepowierzchowny.
Sens „Pokotu” odnaleźć można jednak nie w warstwie fabularnej, lecz w realistycznym, a tym samym niezwykle makabrycznym przedstawianiu myśliwskich zwyczajów. Cierpienie i ból zwierząt odmalowuje Holland z zatrważającą wiarygodnością. Obrazy zamarzających lisich ferm, porozpruwanych wnętrzności saren złapanych we wnyki czy postrzelonego w płuco dzika, który dogorywa w męczarniach na śniegu, stanowią zasadniczy potencjał filmu. Z góry przegrana walka Janiny Duszejko z ludzkim okrucieństwem i bezmyślnością napędza dynamikę dzieła. W tym sensie „Pokot” staje się również moralnym nakazem, próbą ukierunkowania widza przez reżyserkę, która nie potrafi lub nie chce zaakceptować istniejącej rzeczywistości.
Kluczowe w filmie Holland są sceny, w których Duszejko ściera się z przedstawicielami państwowego establishmentu. Gdy miejscowy ksiądz przychodzi do niej na rozmowę i słyszy, że nauczycielka chciałaby pogrzebać swoje dwa psy, ze zdziwieniem odpowiada jej w następujący sposób: „Nie można traktować zwierząt tak jak ludzi”. Czy dla księdza, który okazuje się należeć do grupy myśliwych, jest to wyłącznie plasterek na sumienie? W dalszej części filmu mówi przecież: „Myśliwi są ambasadorami Pana Boga. Dbają o zwierzęta”, na co Duszejko reaguje krzykiem sprzeciwu i zostaje wyrzucona z mszy w kościele. Holland tym samym ukazuje religijną hipokryzję, która za niegodziwy uznaje wyłącznie ból człowieka, a na cierpienie zwierząt jest zupełnie obojętna. W innej scenie główna bohaterka słyszy od policjanta, że „pies to tylko pies”. Świetnie w „Pokocie” przedstawione jest zniecierpliwienie funkcjonariuszy, którzy z obrzydzeniem wysłuchują próśb Duszejko o ukaranie kłusujących chłopów czy pozasezonowych myśliwych.
Poprzez zastosowanie prostego kontrastu Holland zderza bezmyślność ludzi z niebywałą troską o żywe, czujące stworzenia. Z szeregu postaci wybija się Borys Sznajder (Miroslav Krobot), entomolog, który w Polsce zajmuje się specyficzną odmianą chrabąszcza. Sznajder z przejęciem opowiada o larwach owada, które mimo unijnych dyrektyw nie są chronione przez państwo i trafiają wraz ze ściętymi drzewami do tartaku, by tam masowo ginąć. Czeski badacz ze smutkiem spogląda w oczy Duszejko i mówi: „Holokaust”. Choć kwestia ta w kinie wywołała salwy śmiechu widzów, dla Holland sprawa owadów bynajmniej nie jest obojętna – to po prostu przedłużenie (już wcześniej wyszydzanego) porównania rzeźni do obozów zagłady.
Oprócz ważnej tematyki, „Pokot” broni się również fenomenalnymi zdjęciami Jolanty Dylewskiej oraz podkreślającą brutalność muzyką Antoniego Komasy-Łazarkiewicza. Ścieżka dźwiękowa zdaje się zresztą zasługiwać na największą pochwałę – jest jedną z lepszych, jakie w polskim kinie można było ostatnio usłyszeć.
„Pokot” jest jednak filmem, któremu poza pochwałami należą się też słowa krytyki. Jego najsłabszą stroną jest bez wątpienia nielogiczny i pełen dziur scenariusz, w którym wykreowany zostaje nieprawdopodobny świat i jego elementy – warto przytoczyć choćby postać genialnego informatyka Dyzia, który jednym uderzeniem w klawiaturę potrafi wyłączyć światło w całej wsi. Choć pierwsza połowa fabuły próbuje podążać drogą kryminału, to drugiej w zjawiskowy sposób się to nie udaje. Początkowe wątki zostają pominięte, a ich miejsce przejmują krótkie, rodzajowe, niedokończone historyjki (przykładowo: opowieść listonosza, krótkie ujęcie pokazujące agencję towarzyską czy relacja Duszejko z entomologiem), starające się raczej powiedzieć coś o świecie przedstawionym niż konstytuować go.
Gatunkowa hybrydyczność przeistacza „Pokot” w widowisko chaotyczne, nerwowe i wskazujące na to, że reżyserka nie do końca wiedziała, co właściwie chciałaby powiedzieć. Szczególnie drażniąca jest część, w której film zmienia się w „czarną komedię”. Pierwsze skrzypce przejmuje w tych scenach Gierszał, który w swoim aktorstwie jest wręcz komicznie nieporadny. Jego okrzyki zdziwienia, przesadna gestykulacja i mechaniczne relacjonowanie wydarzeń zakrawają na groteskę. Z kolei świetne role Wiktora Zborowskiego i Pauliny Volny nie potrafią zatrzeć monotonii aktorstwa Grabowskiego czy wymuszonej wulgarności Szyca.
Oddzielny zarzut postawić należy szablonowemu zakończeniu „Pokotu”. Punkt kulminacyjny obrazu próbuje zaskoczyć swoją spektakularnością i aż trudno uwierzyć, by ukazane zdarzenia mogły mieć miejsce w rzeczywistości. Ostatnia scena natomiast staje się przesadnie utopijnym portretem rodzinnego szczęścia. Finał wyraźnie kontrastuje z pierwotnym zamysłem filmowym i pozostawia widza zupełnie rozdartego, nieusatysfakcjonowanego z rozwiązania intrygi.
„Pokot” to film bezsprzecznie aktualny – choćby w kontekście zeszłorocznych prób nowelizacji polskiego prawa łowieckiego. Dzieło Holland jest więc nie tylko wspomnianą wcześniej deklaracją ideologiczną oraz uzewnętrznieniem podskórnego, głęboko zakorzenionego pragnienia zemsty, ale również trafnym komentarzem do rzeczywistości. Mimo to należy zastanowić się, czy „Pokot” warto obejrzeć. Jego moralne przesłanie, choć dziś z całą pewnością potrzebne, wyindukować można z utworów krótszych, lepszych i, przede wszystkim, dosadniejszych. Pozostałe elementy filmu niestety zawodzą swoim niedopracowaniem. Propozycja Holland stanowi raczej odważną próbę ekranizacji zawiłej i politycznie kontrowersyjnej powieści niż dzieło kompletne.
„Pokot” oparty jest na głośnej i nominowanej do nagrody Nike powieści Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych”. Holland już na samym początku dokonuje więc znaczącego i interesującego przewartościowania – metaforyczny i nieprzejrzysty tytuł książki przekształca w komunikat, który można interpretować dosyć jednoznacznie. Podobny konkretyzujący zabieg reżyserka zastosowała w adaptacji samej fabuły. Powieść Tokarczuk, którą traktować można jako pogłębione studium człowieka i człowieczeństwa, w ekranizacji traci tę właściwość i zaczyna funkcjonować raczej jako ideologiczna deklaracja. Ten stan rzeczy spowodowany jest najpewniej istotną zmianą książkowego paradygmatu – pierwszoosobowa narracja przeobraża się w filmie w narrację obiektywizującą.
Mimo to nie można nazwać „Pokotu” dziełem jednopłaszczyznowym; to raczej mieszanina przeróżnych, nakładających się na siebie gatunków. Aby opowiedzieć historię Janiny Duszejko (Agnieszka Mandat), Holland posługuje się konwencjami kryminału, thrillera, czarnej komedii i filmu obyczajowego. Duszejko jest emerytką, która pracuje jako nauczycielka angielskiego w niewielkiej wiosce na południu Polski. Mieszka sama z dwoma psami, jest wegetarianką i żyje w zgodzie z naturą. Kiedy tylko może, wyraża swój sprzeciw wobec aktywnie działającej grupy myśliwych i kłusowników. Grupa ta zrzesza nie tylko najzamożniejszych, ale też najbardziej wpływowych mieszkańców wsi. Gdy jeden z łowców zostaje znaleziony martwy we własnym domu, a wokół niego zaczynają gromadzić się leśne zwierzęta, Duszejko próbuje na własną rękę przyjrzeć się sprawie morderstwa.
„Pokot” obfituje w mnogość bohaterów drugo- i trzecioplanowych. Widz podczas seansu zapoznaje się z samotnikiem Matogą (Wiktor Zborowski), zagubioną dziewczyną z problemami rodzinnymi (Paulina Volny) czy chorym na epilepsję informatykiem (Jakub Gierszał). W obsadzie znaleźli się także Tomasz Kot, Andrzej Grabowski, Borys Szyc i Marcin Bosak, a każda z wykreowanych przez nich postaci ma swoją krótką historię i buduje własny mikrokosmos. Holland daje głos nawet bohaterom epizodycznym, pozwala im wyrazić siebie i tym samym pokazuje, że prawie każdy z nich jest autentyczny i niepowierzchowny.
Sens „Pokotu” odnaleźć można jednak nie w warstwie fabularnej, lecz w realistycznym, a tym samym niezwykle makabrycznym przedstawianiu myśliwskich zwyczajów. Cierpienie i ból zwierząt odmalowuje Holland z zatrważającą wiarygodnością. Obrazy zamarzających lisich ferm, porozpruwanych wnętrzności saren złapanych we wnyki czy postrzelonego w płuco dzika, który dogorywa w męczarniach na śniegu, stanowią zasadniczy potencjał filmu. Z góry przegrana walka Janiny Duszejko z ludzkim okrucieństwem i bezmyślnością napędza dynamikę dzieła. W tym sensie „Pokot” staje się również moralnym nakazem, próbą ukierunkowania widza przez reżyserkę, która nie potrafi lub nie chce zaakceptować istniejącej rzeczywistości.
Kluczowe w filmie Holland są sceny, w których Duszejko ściera się z przedstawicielami państwowego establishmentu. Gdy miejscowy ksiądz przychodzi do niej na rozmowę i słyszy, że nauczycielka chciałaby pogrzebać swoje dwa psy, ze zdziwieniem odpowiada jej w następujący sposób: „Nie można traktować zwierząt tak jak ludzi”. Czy dla księdza, który okazuje się należeć do grupy myśliwych, jest to wyłącznie plasterek na sumienie? W dalszej części filmu mówi przecież: „Myśliwi są ambasadorami Pana Boga. Dbają o zwierzęta”, na co Duszejko reaguje krzykiem sprzeciwu i zostaje wyrzucona z mszy w kościele. Holland tym samym ukazuje religijną hipokryzję, która za niegodziwy uznaje wyłącznie ból człowieka, a na cierpienie zwierząt jest zupełnie obojętna. W innej scenie główna bohaterka słyszy od policjanta, że „pies to tylko pies”. Świetnie w „Pokocie” przedstawione jest zniecierpliwienie funkcjonariuszy, którzy z obrzydzeniem wysłuchują próśb Duszejko o ukaranie kłusujących chłopów czy pozasezonowych myśliwych.
Poprzez zastosowanie prostego kontrastu Holland zderza bezmyślność ludzi z niebywałą troską o żywe, czujące stworzenia. Z szeregu postaci wybija się Borys Sznajder (Miroslav Krobot), entomolog, który w Polsce zajmuje się specyficzną odmianą chrabąszcza. Sznajder z przejęciem opowiada o larwach owada, które mimo unijnych dyrektyw nie są chronione przez państwo i trafiają wraz ze ściętymi drzewami do tartaku, by tam masowo ginąć. Czeski badacz ze smutkiem spogląda w oczy Duszejko i mówi: „Holokaust”. Choć kwestia ta w kinie wywołała salwy śmiechu widzów, dla Holland sprawa owadów bynajmniej nie jest obojętna – to po prostu przedłużenie (już wcześniej wyszydzanego) porównania rzeźni do obozów zagłady.
Oprócz ważnej tematyki, „Pokot” broni się również fenomenalnymi zdjęciami Jolanty Dylewskiej oraz podkreślającą brutalność muzyką Antoniego Komasy-Łazarkiewicza. Ścieżka dźwiękowa zdaje się zresztą zasługiwać na największą pochwałę – jest jedną z lepszych, jakie w polskim kinie można było ostatnio usłyszeć.
„Pokot” jest jednak filmem, któremu poza pochwałami należą się też słowa krytyki. Jego najsłabszą stroną jest bez wątpienia nielogiczny i pełen dziur scenariusz, w którym wykreowany zostaje nieprawdopodobny świat i jego elementy – warto przytoczyć choćby postać genialnego informatyka Dyzia, który jednym uderzeniem w klawiaturę potrafi wyłączyć światło w całej wsi. Choć pierwsza połowa fabuły próbuje podążać drogą kryminału, to drugiej w zjawiskowy sposób się to nie udaje. Początkowe wątki zostają pominięte, a ich miejsce przejmują krótkie, rodzajowe, niedokończone historyjki (przykładowo: opowieść listonosza, krótkie ujęcie pokazujące agencję towarzyską czy relacja Duszejko z entomologiem), starające się raczej powiedzieć coś o świecie przedstawionym niż konstytuować go.
Gatunkowa hybrydyczność przeistacza „Pokot” w widowisko chaotyczne, nerwowe i wskazujące na to, że reżyserka nie do końca wiedziała, co właściwie chciałaby powiedzieć. Szczególnie drażniąca jest część, w której film zmienia się w „czarną komedię”. Pierwsze skrzypce przejmuje w tych scenach Gierszał, który w swoim aktorstwie jest wręcz komicznie nieporadny. Jego okrzyki zdziwienia, przesadna gestykulacja i mechaniczne relacjonowanie wydarzeń zakrawają na groteskę. Z kolei świetne role Wiktora Zborowskiego i Pauliny Volny nie potrafią zatrzeć monotonii aktorstwa Grabowskiego czy wymuszonej wulgarności Szyca.
Oddzielny zarzut postawić należy szablonowemu zakończeniu „Pokotu”. Punkt kulminacyjny obrazu próbuje zaskoczyć swoją spektakularnością i aż trudno uwierzyć, by ukazane zdarzenia mogły mieć miejsce w rzeczywistości. Ostatnia scena natomiast staje się przesadnie utopijnym portretem rodzinnego szczęścia. Finał wyraźnie kontrastuje z pierwotnym zamysłem filmowym i pozostawia widza zupełnie rozdartego, nieusatysfakcjonowanego z rozwiązania intrygi.
„Pokot” to film bezsprzecznie aktualny – choćby w kontekście zeszłorocznych prób nowelizacji polskiego prawa łowieckiego. Dzieło Holland jest więc nie tylko wspomnianą wcześniej deklaracją ideologiczną oraz uzewnętrznieniem podskórnego, głęboko zakorzenionego pragnienia zemsty, ale również trafnym komentarzem do rzeczywistości. Mimo to należy zastanowić się, czy „Pokot” warto obejrzeć. Jego moralne przesłanie, choć dziś z całą pewnością potrzebne, wyindukować można z utworów krótszych, lepszych i, przede wszystkim, dosadniejszych. Pozostałe elementy filmu niestety zawodzą swoim niedopracowaniem. Propozycja Holland stanowi raczej odważną próbę ekranizacji zawiłej i politycznie kontrowersyjnej powieści niż dzieło kompletne.
„Pokot”. Reżyseria: Agnieszka Holland. Scenariusz: Agnieszka Holland, Olga Tokarczuk. Zdjęcia: Jolanta Dylewska. Obsada: Agnieszka Mandat, Wiktor Zborowski, Jakub Gierszał, Patrycja Volny i in. Produkcja: Polska, Czechy, Niemcy, Szwecja 2017, 128 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |