CO TO ZNACZY DOBRZE PAMIĘTAĆ? (MARTIN POLLACK: 'TOPOGRAFIA PAMIĘCI')
A
A
A
Wokół. Literatura Europy Środkowej
Najnowsza książka Martina Pollacka jest zbiorem esejów poświęconych temu, co i jak pamiętamy, co wypieramy i dlaczego. Zbiór podzielony jest na trzy części dotyczące wspomnień i pamięci, zdjęć oraz regionów europejskich, głównie – Galicji. W „Topografiach pamięci” Pollack powraca raz jeszcze do tego, co napędza jego pisarstwo: Europa Środkowa, jej amputowane traumy, kondycja ofiary i oprawcy, przemilczany szlak grobów znaczący tę część Europy, dziedziczenie winy, (nie)wygodna pamięć, ale także tradycja różnorodności etnicznej, językowej i kulturowej, która składała się na mapę tego regionu. Pollack nie patrzy wyłącznie w przeszłość, zastanawiając się, co pamiętamy, a o czym próbujemy zapomnieć. Refleksje poświęcone przeszłości są dla niego kluczem do współczesności i jej wyzwań związanych z wielokulturowością, tożsamością i uchodźstwem.
„Wielką historię łatwiej będzie zrozumieć, kiedy przyjrzymy się jej, że tak powiem, od podszewki, z perspektywy indywidualnych doświadczeń, przeżyć, również tragedii. (...) Jeśli dopisze nam szczęście i zdołamy niczym w układance złożyć te różne świadectwa w jeden większy obraz, będziemy mogli, choćby częściowo, odtworzyć to, co często wydawało się nie do wyjaśnienia, niewytłumaczalne, i to, z czym konfrontuje nas czasami nasza najnowsza historia” (s. 5) – tak rozpoczyna swój zbiór Martin Pollack. Nie ukrywa także swojej osobistej perspektywy pisania o pamięci, związanej z jego rodziną. Jego rodzice i dziadkowie byli zagorzałymi austriackimi nazistami, swego rodzaju forpocztą nazizmu w Austrii. Ojciec autora zginął, próbując uciec tuż po wojnie do Ameryki Południowej przed procesem i wyrokiem za zbrodnie wojenne. Ukochani dziadkowie nigdy nie wyrzekli się swoich poglądów. Pollack, nie po raz pierwszy, próbuje się zmierzyć z niewygodną pamięcią o swojej rodzinie. O dziadkach, których chciałoby się zapamiętać jako troskliwych i poczciwych staruszków, którzy jednak skrywali mroczne sekrety. O zbrodniach i czystkach etnicznych w sielskich, austriackich wioskach, o których nikt nie chce pamiętać. Od perspektywy osobistej autor przechodzi do szerszej perspektywy – jak możliwy był nazizm w Austrii, byłym centrum olbrzymiego, wielokulturowego, wielojęzycznego i wieloetnicznego cesarstwa? Co obudziło w porządnych austriackich mieszczanach nazistowskie demony? Jaki wpływ na Adolfa Hitlera miała szkoła, do której uczęszczał, i nauczyciele, którzy tam uczyli? Nie oszczędza przy tym siebie ani swoich bliskich, których bał się pytać o przeszłość, o wojnę, dlatego że spodziewał się, co może usłyszeć i to go przerażało. Postanawia jednak zmierzyć się z przeszłością i pamięcią, bez litości dla siebie, swoich bliskich i wszystkich germańskich Austriaków.
W książce Pollacka nie brakuje fraz, które elektryzują. Dla przykładu: „Jako byli narodowi socjaliści babunia i dziadziuś mieli powody, żeby strzec się Rosjan” (s. 21). W jednym zdaniu Pollackowi udało się zawrzeć cały dramatyzm pomieszczonych w książce esejów i reportaży. „Babunia” i „dziadziuś”, festyny w Wels, posąg Afrodyty w Linzu – cała dziecięca idylla okazuje się ułudą zbudowaną na milczeniu dorosłych. Afrodyta z brązu była osobistym podarunkiem dla miasta od Adolfa Hitlera, w Wels mieściło się gimnazjum, do którego narodowi socjaliści wysyłali swoich synów, aby kształcili się i wzrastali w odpowiednim duchu, „babunia” i „dziadziuś” to zagorzali naziści. „Zakładam, że mój ojczym i matka znali dwuznaczną historię Afrodyty. Nigdy jednak jej nie opowiedzieli. W każdym razie nie nam, dzieciom. Jak również i tego, że w willi dokładnie naprzeciwko nas mieszkał gauleiter, a kilka domów dalej mieściła się siedziba Służby Bezpieczeństwa oraz SS. Nie mówiąc już o tym, że mój rodzony ojciec paradował po mieście w mundurze SS tam i z powrotem” (s. 66-67).
W rozrachunkach Pollacka brak jednak samobiczowania się i epatowania traumą odkrywania zbrodniczej przeszłości, kryjącej się pod równo przystrzyżonym trawniczkiem mieszczańskiej Austrii. Podobnie jak Elfriede Jelinek czy Michael Haneke, Martin Pollack sięga do mrocznej przeszłości Austrii, o której wszyscy mieszkańcy woleliby zapomnieć, a która wyjaśnia, jak doszło do tego, że porządni mieszczanie zaczęli przepisowo i zgodnie z regulaminem mordować innych. Co ciekawe, w dwóch miejscach Pollack używa w pisaniu o przeszłości podobnych metafor, co Magdalena Tulli, pisząca o milczącej matce – ofierze Holokaustu. „Na przykład nasza podłoga, która na pierwszy rzut oka cała była z solidnej bukowej klepki, w rzeczywistości tu i ówdzie kryła w sobie niewidoczne otchłanie. Nieuważne stąpnięcie mogło dla matki – tylko dla niej – skończyć się upadkiem przez wiele pięter, przez więcej, niż miał ich nasz dom, prosto na plac apelowy” („Szum”, s. 59) – pisze Tulli. Z kolei Pollack używa metafory spękanej ziemi, w której „dramatyczne dzieje ubiegłego stulecia zostawiły wszędzie wyrwy, które tylko prowizorycznie zasypano. I że w ten sposób pod ziemią wytworzyła się pusta przestrzeń, niczym w opuszczonych kopalniach, która w każdej chwili może się otworzyć i nagle skonfrontować nas ze światem naszych ojców i z reliktami przeszłości, choć mieliśmy nadzieję, że nigdy się nie ujawnią” (s. 68). Ten obraz niepewnego gruntu pod stopami, gdzie niepewny krok może zrzucić nieuważną osobę w odmęty pamięci wojennych wydarzeń, organizuje wyobraźnię zarówno potomka SS-mana, który mierzy się z tym dziedzictwem, jak i córki kobiety (pozornie) ocalałej z Holokaustu. To, co ich łączy, to milczenie rodziców, wypieranie zarówno pozycji kata, jak i ofiary. Nie jest bowiem tak, że jeśli przemilczymy przeszłość, to przestanie ona powracać. Wprost przeciwnie.
Kolejnym istotnym elementem zebranych w „Topografii pamięci” esejów, poza jednostkową, osobistą i emocjonalną perspektywą autora, są fotografie, zarówno te z rodzinnego archiwum, jak i te kupowane i kolekcjonowane oraz towarzyszące pracy korespondenta i reportera. Zdjęcia dalszej, trudnej do zidentyfikowania rodziny, pokazują splot tego, co prywatne i polityczne. „Dziadka cieszył z pewnością widok trójki dzieci, które już w 1932 roku umiały oddać hitlerowskie pozdrowienie. Taka miła pamiątka. Czyż te dzieciaki nie są słodkie?” (s. 126). Urocze, zupełnie jak śpiewający blondynek z „Kabaretu”. Grozę tego zdjęcia widzimy po czasie. Podobnie ze zdjęciami z przedwojennej Łodzi, z przemykającym przez tory Żydem czy obrazki, bynajmniej nie sielskie, z galicyjskich wsi. I choć o Galicji jako regionie Pollack pisze z pewną nostalgią, udaje mu się uniknąć powszechnych „galicyjskich pułapek” i dawnego Cekanii czaru. Ten wieloetniczny, bogaty kulturowo region uwodzi Pollacka, ale i nie pozwala zapomnieć o biedzie, głodzie, nie takim znowu pokojowym współistnieniu różnych grup, przemilczanych zbrodniach, rozsianych po całej Galicji pierwszowojennych grobach. To wydaje się szczególnie istotne w czasie, kiedy „galicyjskość” i „c.k.” stają się odnoszącymi sukcesy hasłami reklamowymi („galicyjskie smaki”, „galicyjskie festyny”, „galicyjskie restauracje” mnożą się na potęgę także poza granicami dawnego zaboru austriackiego), a Polacy, jak pisała Joanna Tokarska-Bakir, uwierzyli, „że każda ciągłość jest dobra. Ciągłość kojarzy nam się z utraconymi srebrami rodowymi i biżuterią, z Tradycją, Schedą i Tożsamością. (...) Jak to jest, że w kraju z niemal wymordowaną inteligencją i o niewielkiej w porównaniu z resztą Europy kulturze materialnej, w kraju zniszczonym dwukrotnie w ciągu ostatnich stu lat, nikt nie parska śmiechem, gdy słyszy o tradycji jako o »nieprzerwanym strumieniu«, »łańcuchu pokoleń«, »z rąk do rąk przekazywanym depozycie«?”(„Rzeczy mgliste”, s. 147-148). Pollack wszystkich c.k.-filów próbuje wytrącić z „nieograniczonej wolności drzymania”.
Ostatnią już, choć niemniej istotną zaletą „Topografii pamięci” jest jej osadzenie we współczesnym kontekście. Choć książka poświęcona jest pamięci i pamiętaniu, a co za tym idzie, głównie przeszłości, nie sprawia to, że Pollack nie patrzy na nasze „tu i teraz”, dla którego pamięć, jako niezbędny budulec tożsamości, jest niezwykle istotna. Bo czy współczesna, wielokulturowa Austria, w której mieszka wielu imigrantów nie tylko z obszarów byłego imperium, ale z całego świata, jest nadal obciążona trudną pamięcią o czasach hitlerowskich? Co z pamięcią i tożsamością Austriaków libańskiego, ukraińskiego, tureckiego pochodzenia – jaka pamięć ich kształtuje, co wiemy o wydarzeniach, które są dla nich istotne? Jak poradzić sobie z wieloma pamięciami w różnorodnym społeczeństwie? Martin Pollack nie daje prostych odpowiedzi, ale zadaje pytania, które zwłaszcza teraz, w obliczu kryzysu emigracyjnego i podnoszących głowę środkowoeuropejskich i nie tylko nacjonalizmów, są szalenie istotne. Z przeszłości i pamiętania możemy się wiele nauczyć. Na przyszłość.
„Wielką historię łatwiej będzie zrozumieć, kiedy przyjrzymy się jej, że tak powiem, od podszewki, z perspektywy indywidualnych doświadczeń, przeżyć, również tragedii. (...) Jeśli dopisze nam szczęście i zdołamy niczym w układance złożyć te różne świadectwa w jeden większy obraz, będziemy mogli, choćby częściowo, odtworzyć to, co często wydawało się nie do wyjaśnienia, niewytłumaczalne, i to, z czym konfrontuje nas czasami nasza najnowsza historia” (s. 5) – tak rozpoczyna swój zbiór Martin Pollack. Nie ukrywa także swojej osobistej perspektywy pisania o pamięci, związanej z jego rodziną. Jego rodzice i dziadkowie byli zagorzałymi austriackimi nazistami, swego rodzaju forpocztą nazizmu w Austrii. Ojciec autora zginął, próbując uciec tuż po wojnie do Ameryki Południowej przed procesem i wyrokiem za zbrodnie wojenne. Ukochani dziadkowie nigdy nie wyrzekli się swoich poglądów. Pollack, nie po raz pierwszy, próbuje się zmierzyć z niewygodną pamięcią o swojej rodzinie. O dziadkach, których chciałoby się zapamiętać jako troskliwych i poczciwych staruszków, którzy jednak skrywali mroczne sekrety. O zbrodniach i czystkach etnicznych w sielskich, austriackich wioskach, o których nikt nie chce pamiętać. Od perspektywy osobistej autor przechodzi do szerszej perspektywy – jak możliwy był nazizm w Austrii, byłym centrum olbrzymiego, wielokulturowego, wielojęzycznego i wieloetnicznego cesarstwa? Co obudziło w porządnych austriackich mieszczanach nazistowskie demony? Jaki wpływ na Adolfa Hitlera miała szkoła, do której uczęszczał, i nauczyciele, którzy tam uczyli? Nie oszczędza przy tym siebie ani swoich bliskich, których bał się pytać o przeszłość, o wojnę, dlatego że spodziewał się, co może usłyszeć i to go przerażało. Postanawia jednak zmierzyć się z przeszłością i pamięcią, bez litości dla siebie, swoich bliskich i wszystkich germańskich Austriaków.
W książce Pollacka nie brakuje fraz, które elektryzują. Dla przykładu: „Jako byli narodowi socjaliści babunia i dziadziuś mieli powody, żeby strzec się Rosjan” (s. 21). W jednym zdaniu Pollackowi udało się zawrzeć cały dramatyzm pomieszczonych w książce esejów i reportaży. „Babunia” i „dziadziuś”, festyny w Wels, posąg Afrodyty w Linzu – cała dziecięca idylla okazuje się ułudą zbudowaną na milczeniu dorosłych. Afrodyta z brązu była osobistym podarunkiem dla miasta od Adolfa Hitlera, w Wels mieściło się gimnazjum, do którego narodowi socjaliści wysyłali swoich synów, aby kształcili się i wzrastali w odpowiednim duchu, „babunia” i „dziadziuś” to zagorzali naziści. „Zakładam, że mój ojczym i matka znali dwuznaczną historię Afrodyty. Nigdy jednak jej nie opowiedzieli. W każdym razie nie nam, dzieciom. Jak również i tego, że w willi dokładnie naprzeciwko nas mieszkał gauleiter, a kilka domów dalej mieściła się siedziba Służby Bezpieczeństwa oraz SS. Nie mówiąc już o tym, że mój rodzony ojciec paradował po mieście w mundurze SS tam i z powrotem” (s. 66-67).
W rozrachunkach Pollacka brak jednak samobiczowania się i epatowania traumą odkrywania zbrodniczej przeszłości, kryjącej się pod równo przystrzyżonym trawniczkiem mieszczańskiej Austrii. Podobnie jak Elfriede Jelinek czy Michael Haneke, Martin Pollack sięga do mrocznej przeszłości Austrii, o której wszyscy mieszkańcy woleliby zapomnieć, a która wyjaśnia, jak doszło do tego, że porządni mieszczanie zaczęli przepisowo i zgodnie z regulaminem mordować innych. Co ciekawe, w dwóch miejscach Pollack używa w pisaniu o przeszłości podobnych metafor, co Magdalena Tulli, pisząca o milczącej matce – ofierze Holokaustu. „Na przykład nasza podłoga, która na pierwszy rzut oka cała była z solidnej bukowej klepki, w rzeczywistości tu i ówdzie kryła w sobie niewidoczne otchłanie. Nieuważne stąpnięcie mogło dla matki – tylko dla niej – skończyć się upadkiem przez wiele pięter, przez więcej, niż miał ich nasz dom, prosto na plac apelowy” („Szum”, s. 59) – pisze Tulli. Z kolei Pollack używa metafory spękanej ziemi, w której „dramatyczne dzieje ubiegłego stulecia zostawiły wszędzie wyrwy, które tylko prowizorycznie zasypano. I że w ten sposób pod ziemią wytworzyła się pusta przestrzeń, niczym w opuszczonych kopalniach, która w każdej chwili może się otworzyć i nagle skonfrontować nas ze światem naszych ojców i z reliktami przeszłości, choć mieliśmy nadzieję, że nigdy się nie ujawnią” (s. 68). Ten obraz niepewnego gruntu pod stopami, gdzie niepewny krok może zrzucić nieuważną osobę w odmęty pamięci wojennych wydarzeń, organizuje wyobraźnię zarówno potomka SS-mana, który mierzy się z tym dziedzictwem, jak i córki kobiety (pozornie) ocalałej z Holokaustu. To, co ich łączy, to milczenie rodziców, wypieranie zarówno pozycji kata, jak i ofiary. Nie jest bowiem tak, że jeśli przemilczymy przeszłość, to przestanie ona powracać. Wprost przeciwnie.
Kolejnym istotnym elementem zebranych w „Topografii pamięci” esejów, poza jednostkową, osobistą i emocjonalną perspektywą autora, są fotografie, zarówno te z rodzinnego archiwum, jak i te kupowane i kolekcjonowane oraz towarzyszące pracy korespondenta i reportera. Zdjęcia dalszej, trudnej do zidentyfikowania rodziny, pokazują splot tego, co prywatne i polityczne. „Dziadka cieszył z pewnością widok trójki dzieci, które już w 1932 roku umiały oddać hitlerowskie pozdrowienie. Taka miła pamiątka. Czyż te dzieciaki nie są słodkie?” (s. 126). Urocze, zupełnie jak śpiewający blondynek z „Kabaretu”. Grozę tego zdjęcia widzimy po czasie. Podobnie ze zdjęciami z przedwojennej Łodzi, z przemykającym przez tory Żydem czy obrazki, bynajmniej nie sielskie, z galicyjskich wsi. I choć o Galicji jako regionie Pollack pisze z pewną nostalgią, udaje mu się uniknąć powszechnych „galicyjskich pułapek” i dawnego Cekanii czaru. Ten wieloetniczny, bogaty kulturowo region uwodzi Pollacka, ale i nie pozwala zapomnieć o biedzie, głodzie, nie takim znowu pokojowym współistnieniu różnych grup, przemilczanych zbrodniach, rozsianych po całej Galicji pierwszowojennych grobach. To wydaje się szczególnie istotne w czasie, kiedy „galicyjskość” i „c.k.” stają się odnoszącymi sukcesy hasłami reklamowymi („galicyjskie smaki”, „galicyjskie festyny”, „galicyjskie restauracje” mnożą się na potęgę także poza granicami dawnego zaboru austriackiego), a Polacy, jak pisała Joanna Tokarska-Bakir, uwierzyli, „że każda ciągłość jest dobra. Ciągłość kojarzy nam się z utraconymi srebrami rodowymi i biżuterią, z Tradycją, Schedą i Tożsamością. (...) Jak to jest, że w kraju z niemal wymordowaną inteligencją i o niewielkiej w porównaniu z resztą Europy kulturze materialnej, w kraju zniszczonym dwukrotnie w ciągu ostatnich stu lat, nikt nie parska śmiechem, gdy słyszy o tradycji jako o »nieprzerwanym strumieniu«, »łańcuchu pokoleń«, »z rąk do rąk przekazywanym depozycie«?”(„Rzeczy mgliste”, s. 147-148). Pollack wszystkich c.k.-filów próbuje wytrącić z „nieograniczonej wolności drzymania”.
Ostatnią już, choć niemniej istotną zaletą „Topografii pamięci” jest jej osadzenie we współczesnym kontekście. Choć książka poświęcona jest pamięci i pamiętaniu, a co za tym idzie, głównie przeszłości, nie sprawia to, że Pollack nie patrzy na nasze „tu i teraz”, dla którego pamięć, jako niezbędny budulec tożsamości, jest niezwykle istotna. Bo czy współczesna, wielokulturowa Austria, w której mieszka wielu imigrantów nie tylko z obszarów byłego imperium, ale z całego świata, jest nadal obciążona trudną pamięcią o czasach hitlerowskich? Co z pamięcią i tożsamością Austriaków libańskiego, ukraińskiego, tureckiego pochodzenia – jaka pamięć ich kształtuje, co wiemy o wydarzeniach, które są dla nich istotne? Jak poradzić sobie z wieloma pamięciami w różnorodnym społeczeństwie? Martin Pollack nie daje prostych odpowiedzi, ale zadaje pytania, które zwłaszcza teraz, w obliczu kryzysu emigracyjnego i podnoszących głowę środkowoeuropejskich i nie tylko nacjonalizmów, są szalenie istotne. Z przeszłości i pamiętania możemy się wiele nauczyć. Na przyszłość.
Martin Pollack: „Topografia pamięci”. Tłum. Karolina Niedenthal. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017 [seria: Sulina].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |