NA (NIE)ZNANYCH WODACH (PAUL THEROUX: 'SZCZĘŚLIWE WYSPY OCEANII. WIOSŁUJĄC PRZEZ PACYFIK')
A
A
A
„Duszę miałem zbolałą, serce rozdarte, czułem się samotny. Nie chciałem widzieć następnego wielkiego miasta. Pragnąłem oczyszczenia przez wodę i dzicz” (s. 19) – powyższa refleksja zaczerpnięta z (liczącego dziś dwadzieścia pięć lat) tomu „Szczęśliwe wyspy Oceanii” dobrze oddaje intencję towarzyszącą Paulowi Theroux podczas podejmowania decyzji o zorganizowaniu jednej z najbardziej egzotycznych wypraw w jego podróżniczym dorobku. Amerykański pisarz i obieżyświat, znajdujący się wówczas w nienajlepszej kondycji psychofizycznej (podejrzenie raka), w trakcie osiemnastomiesięcznej eskapady – w ramach której kluczową rolę odegrał składany kajak – odwiedził najróżniejsze wyspy południowego Pacyfiku. „To więcej niż ocean, właściwie wszechświat, a jego mapa wygląda jak fotografia nocnego nieba. Ten ogrom wody przypomina niebiosa, odwrócenie ziemi i nieba, tak że wydaje się kosmosem, bezmierną pustką, w której niewydarzone wysepki migoczą niczym gwiazdy, archipelagi zaś są układami słonecznymi, a Polinezja to najprawdziwsza galaktyka” (s. 16) – przekonuje autor „Wybrzeża Moskitów”, dla którego kajakowanie zdecydowanie ma w sobie coś z medytacji.
Paul Theroux zdaje się podzielać pogląd, iż „turysta nie wie, gdzie był”, a „podróżnik nie wie, dokąd zmierza” (s. 17), niemniej jego epicka wyprawa – mimo różnych utrudnień – przebiega wedle ustalonego porządku. W części pierwszej recenzowanego woluminu (zatytułowanej „Meganezja”) narrator zabiera czytelnika do Nowej Zelandii, ściślej – do Auckland, czyli największego na świecie miejskiego skupiska Polinezyjczyków. Twórca „Wielkiego bazaru kolejowego. Pociągiem przez Azję” snuje przy tym opowieść o Maorysach („Powiadano, że na ogół są łagodni jak baranki, ale że wielu to prawdziwi zbóje”, [s. 20]), kontempluje otaczającą go przyrodę oraz zmaga się ze zmiennością warunków pogodowych. „Wbrew opinii romantyków nie sposób się zatracić w egzotyce. Zamiast tego egzotyka wzbudzi w nas dojmującą tęsknotę, skłoni do rozpamiętywania wcześniejszych etapów życia, ofiaruje zrozumienie wielkiego błędu” (s. 37) – zwraca uwagę pisarz, nie szczędząc przy tym cierpkich słów pod adresem statystycznych mieszkańców Antypodów, stwierdzając, iż „australijski kodeks grzeczności to ledwie broszurka, natomiast księga obcesowości jest potężnym tomem” (s. 45). Theroux udowadnia także, iż Australijczycy przejawiają wyjątkową skłonność do szyderstwa i samokrytyki.
Perth, Melbourne, Brisbane oraz słynące z „konserwatyzmu i miłujących broń twardzieli” (s. 71) Queensland to niektóre z przystanków w żmudnej, choć pasjonującej podróży literata, za wszelką cenę starającego się porzucić „białą” Australię, by WRESZCIE spotkać Aborygenów i dotrzeć na mistyczne pustkowie, tak przekonująco ukazane w filmie „Walkabout” (1971) Nicolasa Roega. Zamiast tego trafia do rezerwatu Amungoona, wyglądającego niczym „połączenie farmy hodującej kurczaki w warunkach wolnego wybiegu z więzieniem o minimalnym rygorze” (s. 98). Spotkanie z rdzennymi mieszkańcami kontynentu staje się przyczynkiem do rozważań na temat pijaństwa, a właściwie desperackiego szukania ucieczki w alkoholu przez (nie tylko) ciemnoskórych autochtonów, którzy – wedle pewnych przesłanek – uwielbiają muzykę country.
W części poświęconej Melanezji autor „Safari mrocznej gwiazdy. Lądem z Kairu do Kapsztadu” dokumentuje między innymi swoją wizytę na Trobriandach, gdzie stara się dociec prawdy o „Życiu seksualnym dzikich”, opisywanym onegdaj przez Bronisława Malinowskiego. Jednocześnie twórca „Jechałem Żelaznym Kogutem. Pociągiem przez Chiny” szuka jaj nogali na Wyspach Salomona oraz bada kult cargo w Vanuatu, zastanawiając się przy tym nad (wciąż aktualnym?) lokalnym fenomenem antropofagii. „Jestem gotów bronić teorii głoszącej, że byli ludożercy z Oceanii zajadają się dzisiaj mielonką, ponieważ właśnie mielonka najbardziej przypomina świński smak ludzkiego mięsa” (s. 286) – przekonuje Amerykanin, który w swojej kajakowej eskapadzie dociera także na Fidżi jawiące się jako „(…) świat przemocy politycznej, napięć rasowych, problemów gospodarczych i australijskich turystów poszukujących tanich salaterek” (s. 335). Również w tej części książki odnajdziemy kilka uwag o sztuce chodzenia po rozżarzonych węglach, jak i chwilę autentycznej grozy, gdy autor wspomina pewien incydent, który mógł mieć dla niego tragiczne konsekwencje.
Trzeci segment „Szczęśliwych wysp Oceanii” poświęcony został natomiast Polinezji. Paul Theroux dzieli się z odbiorcą swoimi spostrzeżeniami na temat Królestwa Tonga („Tongijczycy nie znają świata, a świat nie zna ich. Nawet o ich królu, jednym z ostatnich monarchów absolutnych na świecie, gdzie indziej wiedzą tylko tyle, że jest bardzo gruby”, [s. 418]), zaś na jednej z wysp archipelagu Vava’u stara się urzeczywistnić fantazje o byciu Robinsonem Crusoe. Literat dociera także na Samoa, Tahiti, Markizy, Wyspę Cooka i Wyspę Wielkanocną, której burzliwe dzieje przedstawia z właściwą sobie erudycją i swadą, „miażdżąc” przy tym Thora Heyerdahla oraz jego archeologiczne ustalenia na temat słynnej Rapa Nui. Wyprawa Paula Theroux kończy się na rajskich Hawajach, których malowniczy krajobraz prowokuje autora do refleksji na temat przyczyn, dlaczego Honolulu uznawane jest za miasto kierowców, ale i do ciekawych konstatacji, takich jak ta, że nawet najbogatsi rezydenci tego bajecznego zakątka muszą się zmagać z plagami karaluchów i szczurów.
Imponujące swoimi gabarytami (ponad osiemset stron!) „Szczęśliwe wyspy Oceanii” to wyborna, budząca dziś uczucie lekkiej nostalgii lektura, urzekająca czytelnika przenikliwością spostrzeżeń, pieczołowitością w oddawaniu geograficzno-kulturowej specyfiki kalejdoskopowo zmieniających się lokacji, ale także dowcipnym, chwilami dość zgryźliwym stylem opowieści skrzącym się od barwnych anegdot, aluzji literackich oraz skrzętnie przytaczanych przez pisarza wypowiedzi napotykanych przez niego ludzi (miejscowych bądź turystów). Lektura silnie rekomendowana wszystkim amatorom dalekich wojaży, nawet tych odbywanych wyłącznie w wyobraźni.
Paul Theroux zdaje się podzielać pogląd, iż „turysta nie wie, gdzie był”, a „podróżnik nie wie, dokąd zmierza” (s. 17), niemniej jego epicka wyprawa – mimo różnych utrudnień – przebiega wedle ustalonego porządku. W części pierwszej recenzowanego woluminu (zatytułowanej „Meganezja”) narrator zabiera czytelnika do Nowej Zelandii, ściślej – do Auckland, czyli największego na świecie miejskiego skupiska Polinezyjczyków. Twórca „Wielkiego bazaru kolejowego. Pociągiem przez Azję” snuje przy tym opowieść o Maorysach („Powiadano, że na ogół są łagodni jak baranki, ale że wielu to prawdziwi zbóje”, [s. 20]), kontempluje otaczającą go przyrodę oraz zmaga się ze zmiennością warunków pogodowych. „Wbrew opinii romantyków nie sposób się zatracić w egzotyce. Zamiast tego egzotyka wzbudzi w nas dojmującą tęsknotę, skłoni do rozpamiętywania wcześniejszych etapów życia, ofiaruje zrozumienie wielkiego błędu” (s. 37) – zwraca uwagę pisarz, nie szczędząc przy tym cierpkich słów pod adresem statystycznych mieszkańców Antypodów, stwierdzając, iż „australijski kodeks grzeczności to ledwie broszurka, natomiast księga obcesowości jest potężnym tomem” (s. 45). Theroux udowadnia także, iż Australijczycy przejawiają wyjątkową skłonność do szyderstwa i samokrytyki.
Perth, Melbourne, Brisbane oraz słynące z „konserwatyzmu i miłujących broń twardzieli” (s. 71) Queensland to niektóre z przystanków w żmudnej, choć pasjonującej podróży literata, za wszelką cenę starającego się porzucić „białą” Australię, by WRESZCIE spotkać Aborygenów i dotrzeć na mistyczne pustkowie, tak przekonująco ukazane w filmie „Walkabout” (1971) Nicolasa Roega. Zamiast tego trafia do rezerwatu Amungoona, wyglądającego niczym „połączenie farmy hodującej kurczaki w warunkach wolnego wybiegu z więzieniem o minimalnym rygorze” (s. 98). Spotkanie z rdzennymi mieszkańcami kontynentu staje się przyczynkiem do rozważań na temat pijaństwa, a właściwie desperackiego szukania ucieczki w alkoholu przez (nie tylko) ciemnoskórych autochtonów, którzy – wedle pewnych przesłanek – uwielbiają muzykę country.
W części poświęconej Melanezji autor „Safari mrocznej gwiazdy. Lądem z Kairu do Kapsztadu” dokumentuje między innymi swoją wizytę na Trobriandach, gdzie stara się dociec prawdy o „Życiu seksualnym dzikich”, opisywanym onegdaj przez Bronisława Malinowskiego. Jednocześnie twórca „Jechałem Żelaznym Kogutem. Pociągiem przez Chiny” szuka jaj nogali na Wyspach Salomona oraz bada kult cargo w Vanuatu, zastanawiając się przy tym nad (wciąż aktualnym?) lokalnym fenomenem antropofagii. „Jestem gotów bronić teorii głoszącej, że byli ludożercy z Oceanii zajadają się dzisiaj mielonką, ponieważ właśnie mielonka najbardziej przypomina świński smak ludzkiego mięsa” (s. 286) – przekonuje Amerykanin, który w swojej kajakowej eskapadzie dociera także na Fidżi jawiące się jako „(…) świat przemocy politycznej, napięć rasowych, problemów gospodarczych i australijskich turystów poszukujących tanich salaterek” (s. 335). Również w tej części książki odnajdziemy kilka uwag o sztuce chodzenia po rozżarzonych węglach, jak i chwilę autentycznej grozy, gdy autor wspomina pewien incydent, który mógł mieć dla niego tragiczne konsekwencje.
Trzeci segment „Szczęśliwych wysp Oceanii” poświęcony został natomiast Polinezji. Paul Theroux dzieli się z odbiorcą swoimi spostrzeżeniami na temat Królestwa Tonga („Tongijczycy nie znają świata, a świat nie zna ich. Nawet o ich królu, jednym z ostatnich monarchów absolutnych na świecie, gdzie indziej wiedzą tylko tyle, że jest bardzo gruby”, [s. 418]), zaś na jednej z wysp archipelagu Vava’u stara się urzeczywistnić fantazje o byciu Robinsonem Crusoe. Literat dociera także na Samoa, Tahiti, Markizy, Wyspę Cooka i Wyspę Wielkanocną, której burzliwe dzieje przedstawia z właściwą sobie erudycją i swadą, „miażdżąc” przy tym Thora Heyerdahla oraz jego archeologiczne ustalenia na temat słynnej Rapa Nui. Wyprawa Paula Theroux kończy się na rajskich Hawajach, których malowniczy krajobraz prowokuje autora do refleksji na temat przyczyn, dlaczego Honolulu uznawane jest za miasto kierowców, ale i do ciekawych konstatacji, takich jak ta, że nawet najbogatsi rezydenci tego bajecznego zakątka muszą się zmagać z plagami karaluchów i szczurów.
Imponujące swoimi gabarytami (ponad osiemset stron!) „Szczęśliwe wyspy Oceanii” to wyborna, budząca dziś uczucie lekkiej nostalgii lektura, urzekająca czytelnika przenikliwością spostrzeżeń, pieczołowitością w oddawaniu geograficzno-kulturowej specyfiki kalejdoskopowo zmieniających się lokacji, ale także dowcipnym, chwilami dość zgryźliwym stylem opowieści skrzącym się od barwnych anegdot, aluzji literackich oraz skrzętnie przytaczanych przez pisarza wypowiedzi napotykanych przez niego ludzi (miejscowych bądź turystów). Lektura silnie rekomendowana wszystkim amatorom dalekich wojaży, nawet tych odbywanych wyłącznie w wyobraźni.
Paul Theroux: „Szczęśliwe wyspy Oceanii. Wiosłując przez Pacyfik”. Przeł. Michał Szczubiałka. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2017 [seria: Orient Express].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |