GDZIEŚ W CZASIE (CHRONONAUCI)
A
A
A
Prościutki scenariusz Marka Millara, rewelacyjna kreska Seana Gordona Murphy’ego i nienaganna paleta barw dobrana przez Matta Hollingswortha to elementy składowe „Chrononautów”; przezabawnej wariacji na temat czasoprzestrzennych podróży oraz płynących z tego tytułu konsekwencji.
Corbin Quinn oraz Danny Reilly tworzą duet wyluzowanych naukowców, dzięki którym marzenia ludzkości o powrocie do (niejednej) przeszłości mogą wreszcie stać się faktem. Wynalezienie programu obserwacji temporalnej (oferującej między innymi bezpośrednią transmisję z przebiegu bitwy pod Gettysburgiem) to jedno – prawdziwym przełomem okazują się bowiem chronostroje: skafandry pozwalające podróżnikowi na swobodne przemieszczanie się między mniej lub bardziej odległymi czasoprzestrzeniami, jak również umożliwiające zabranie ze sobą dowolnego przedmiotu (niezależnie od jego gabarytu i tonażu). Kiedy jednak Quinn przystępuje do realizacji wiekopomnego dzieła – udokumentowania chwili przybycia Krzysztofa Kolumba do Nowego Świata – zaczynają się problemy. W ślad za zaginionym przyjacielem niezwłocznie rusza Reilly, trafiając do Samarkandy A.D. 1504, wprost w sam środek epickiego starcia, w którym niemałą rolę odgrywają… superszybkie samochody i broń maszynowa. A potem robi się już tylko dziwniej.
Dowcipnie poprowadzony motyw paradoksów czasowych, gnająca na złamanie karku akcja, spora dawka brutalności oraz liczne nawiązania do filmowych szlagierów, książek, komiksów i świata muzyki: Millar przygotował lekki, raczej mało wyszukany koktajl, który konsumuje się szybko i w dodatku bez uczucia zgagi. Mocno uproszczone typy postaci (protagoniści bardziej przypominają sympatycznych obiboków pokroju bohaterów „Wspaniałej przygody Billa i Teda” niż godnych poważania naukowców) i jawnie pretekstowa fabuła mogą zrazić czytelników odczekujących od twórcy „Kick-Assa” czegoś więcej. Niemniej recenzowany komiks rozpatrywany jako wyrób rzemieślniczy (akcentujący wątek poszukiwania w życiu „drugiej szansy”) sprawdza się zupełnie przyzwoicie.
Trudno mieć natomiast zastrzeżenia do efektów pracy Murphy’ego i Hollingswortha. Szczegółowa, z miejsca rozpoznawalna kreska współtwórcy „Przebudzenia”, mnogość świetnie pokolorowanych kadrów i plansz wywołujących opad szczęki plus przygarść intertekstualnych smaczków sprawiają, że w warstwie plastycznej omawiany komiks jest dziełem, którym naprawdę można się delektować. Zatem: czas ucieka, „Chrononauci” czekają!
Corbin Quinn oraz Danny Reilly tworzą duet wyluzowanych naukowców, dzięki którym marzenia ludzkości o powrocie do (niejednej) przeszłości mogą wreszcie stać się faktem. Wynalezienie programu obserwacji temporalnej (oferującej między innymi bezpośrednią transmisję z przebiegu bitwy pod Gettysburgiem) to jedno – prawdziwym przełomem okazują się bowiem chronostroje: skafandry pozwalające podróżnikowi na swobodne przemieszczanie się między mniej lub bardziej odległymi czasoprzestrzeniami, jak również umożliwiające zabranie ze sobą dowolnego przedmiotu (niezależnie od jego gabarytu i tonażu). Kiedy jednak Quinn przystępuje do realizacji wiekopomnego dzieła – udokumentowania chwili przybycia Krzysztofa Kolumba do Nowego Świata – zaczynają się problemy. W ślad za zaginionym przyjacielem niezwłocznie rusza Reilly, trafiając do Samarkandy A.D. 1504, wprost w sam środek epickiego starcia, w którym niemałą rolę odgrywają… superszybkie samochody i broń maszynowa. A potem robi się już tylko dziwniej.
Dowcipnie poprowadzony motyw paradoksów czasowych, gnająca na złamanie karku akcja, spora dawka brutalności oraz liczne nawiązania do filmowych szlagierów, książek, komiksów i świata muzyki: Millar przygotował lekki, raczej mało wyszukany koktajl, który konsumuje się szybko i w dodatku bez uczucia zgagi. Mocno uproszczone typy postaci (protagoniści bardziej przypominają sympatycznych obiboków pokroju bohaterów „Wspaniałej przygody Billa i Teda” niż godnych poważania naukowców) i jawnie pretekstowa fabuła mogą zrazić czytelników odczekujących od twórcy „Kick-Assa” czegoś więcej. Niemniej recenzowany komiks rozpatrywany jako wyrób rzemieślniczy (akcentujący wątek poszukiwania w życiu „drugiej szansy”) sprawdza się zupełnie przyzwoicie.
Trudno mieć natomiast zastrzeżenia do efektów pracy Murphy’ego i Hollingswortha. Szczegółowa, z miejsca rozpoznawalna kreska współtwórcy „Przebudzenia”, mnogość świetnie pokolorowanych kadrów i plansz wywołujących opad szczęki plus przygarść intertekstualnych smaczków sprawiają, że w warstwie plastycznej omawiany komiks jest dziełem, którym naprawdę można się delektować. Zatem: czas ucieka, „Chrononauci” czekają!
Mark Millar, Sean Gordon Murphy, Matt Hollingsworth: „Chrononauci” („Chrononauts”). Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski. Wydawnictwo Non Stop Comics. Warszawa 2017.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |