TYLKO HOBBY? KINO BHUTANU
A
A
A
Sekcja poświęcona kinematografii bhutańskiej na Festiwalu Filmowym Pięć Smaków reprezentuje to, co w tej imprezie najlepsze. Dziś trudno mówić o czymś nieznanym, ponieważ festiwalowa publiczność często widziała niemal wszystko i zewsząd. Jednak w przypadku Bhutanu możemy odkryć nowe, odległe i obce nam kino narodowe. Prezentowane na festiwalu filmy nie są „dobre” dlatego, że są z Azji – a z powodu ich wartości. Pisząc o wartości mam na myśli nie tylko (a może raczej: nie tyle) kwestie artystyczne, co możliwości poznawcze, jakie oferuje sekcja bhutańska. Stykamy się z kinem w dużej mierze amatorskim, tworzonym za skromne budżety, którego najwybitniejsi aktorzy nie mają statusu gwiazd. Bhutan ma jedną z najmłodszych i najmniejszych kinematografii na świecie. Jej sytuacja przypomina lata upadku kina południowokoreańskiego (70. i 80.), gdy filmy produkowano szybko i tanio, by jak najszybciej na nich zarobić i przejść dalej.
Kino bhutańskie – pomimo stosunkowo niedawnego rozruchu (dopiero w latach 90.) oraz wyjątkowo niewielu sal kinowych (których liczbę zwiększają obwoźni kiniarze podróżujący z mobilnymi ekranami po kraju) – potrafi dziś wypuścić rocznie około 30 filmów. Brak szkoły filmowej i studiów filmowych (a także zaplecza technicznego) powodują, że kino jest dla Bhutańczyków wciąż rodzajem hobby. Przez długi czas było ono uprawiane z myślą o najbliższych i rodakach, bo Bhutańczycy do niedawna nie myśleli w ogóle o tym, by swoje filmy pokazywać publiczności międzynarodowej. Ba! Choć przez dekady głównym obiektem miłości było dla lokalnego widza kino indyjskie, to wraz z rozwojem krajowej produkcji doszło do sytuacji, w której spontanicznie prawie wyparła ona z kin filmy zagraniczne. Innymi słowy, Bhutańczycy to publiczność wierna swojemu kinu, uznająca je za najlepsze z możliwych. Niemniej, spadkiem po popularności Bollywoodu jest zamiłowanie do piosenek, które w filmach z Bhutanu są silnie obecne.
Zagranicznego widza z jednej strony mogą zaskoczyć techniczne niedociągnięcia (Polacy rozpoznają w nich niemniej surową poetykę bezbudżetowego, rodzimego OFF-u), a z drugiej – zachwycić wspaniałe opowieści. Wzruszenie, jakie zapewniają filmy bhutańskie, cofa nas do zjawiska dawnej, a przy tym bardzo jeszcze afektowanej, kinofilii. Śmiejemy się i zasmucamy, gdyż opowiadane historie pozbawione są zmanierowania, a przy tym nadmiernego oszlifowania i wykwintności. To choćby przypadek „Norbu – mojego ukochanego jaka” Peldena Dorji. Film, który charakteryzuje to, że podoba się wszystkim (w tym przypadku „podoba się wszystkim” to nie wyświechtany komunał, tylko opis stanu faktycznego), opowiada o przyjaźni między człowiekiem a jakiem o imieniu Norbu. A że pierwsza wersja powstała jeszcze w 2006 roku (na festiwalu można zobaczyć tę z 2015, trochę bardziej dopracowaną), to Dorji mógłby zawstydzić co bardziej postępowych twórców z Zachodu, którzy animal studies zaczęli się zajmować na poważnie dopiero w bieżącej dekadzie. Wersja z 2015 roku jest co prawda pozbawiona większości scen z piosenkami, niemniej została pieśń o ukochanym Norbu. Mimo że Dorji zrealizował tragiczny melodramat, to nie zrezygnował też ze wstawek komicznych, choć być może wynikają one po części z błędów warsztatowych i śmiesznych ze względu na pewną sztuczność dialogów.
Najbardziej wyrafinowanym artystycznie i konceptualnie filmem sekcji Focus: Bhutan jest „Miód dla dakini”. To pełnometrażowy debiut Denchen Roder, która doświadczyła tego, co charakterystyczne dla wszystkich twórców z Bhutanu. Początkowo nie chciała w ogóle zajmować się kinem, a gdy już to ostatecznie zrobiła – musiała zdecydować się na formę samouctwa, stopniowo rozwijając swój warsztat. W „Miodzie dla dakini” Roder przekroczyła większość ograniczeń kina bhutańskiego. Walka o dodatkowe środki podczas pitchingów na festiwalach azjatyckich spowodowała, że cały okres pracy nad filmem pochłonął aż trzy lata – co dla niewtajemniczonych w zagraniczne realia Bhutańczyków, robiących swe dzieła szybko i tanio – mogłoby oznaczać, że… coś reżyserce musiało nie wyjść, że się nie udało. Wyszło jednak, i to wyjątkowo – a film wędruje po całym świecie, trafiając na najważniejsze festiwale pokroju Berlinale i Busan.
W „Miodzie dla dakini”, zrealizowanym w nietypowej dla kina bhutańskiego konwencji ukochanego przez artystkę kina noir, Roder sięga do bardziej naturalnego dla Bhutanu tematu relacji damsko-męskich, tworząc tytułową dakini, silną, quasi-demoniczną postać kobiecą. Reżyserka jest zdania, że patriarchalne stosunki społeczne Bhutan przejął z Zachodu, gdyż tradycyjnie to córki dziedziczyły majątki po matkach, a stosunki między płciami miały charakter równości, a nie podległości. W młodym kinie bhutańskim Roder to też jedna z nielicznych kobiet-reżyserek. Obecnie pracuje ona nad rozszerzoną wersją „Miodu dla dakini”, w której zrezygnuje z wyrafinowanej formy narracyjnej na rzecz kina bardziej jednoznacznego, przystępnego, a przy tym… niepozbawionego piosenek. Chciałaby za pomocą takiej – bardziej zrozumiałej dla Bhutańczyków – wersji nawiązać z nimi dialog, zainicjować rozmowę o przeszłości i kulturze ich kraju.
Dechen Roder nie tylko należy do grona najwybitniejszych filmowców z Bhutanu, ale jest również ważną osobowością z punktu widzenia jej pozycji w lokalnym środowisku filmowym. Zdając sobie sprawę z braku platform do prezentacji kina krótkometrażowego i dokumentalnego (bhutańska telewizja – miast płacić filmowcom – domaga się od nich opłat za pokazy), założyła wraz z mężem festiwal Beskop Tshechu, który odbywa się zwykle co dwa lata. To niewielkie przedsięwzięcie o charakterze rodzinnym, jednak trudno przecenić jego wartość. Podstawowa idea z jednej strony opiera się właśnie na stworzeniu platformy dla prezentacji artystycznego kina krótkometrażowego i dokumentalnego z Bhutanu (co przekłada się na bezpłatne pokazy w plenerze), a z drugiej – na „wychowaniu” za jego pomocą krajowej publiczności, próbie wpłynięcia na to, aby jej gust poszerzyć o kino bardziej arthouse’owe. Pomimo braku promocji na zewnątrz organizatorzy otrzymują jednak zgłoszenia zagraniczne. Poczta pantoflowa musi tu działać z zaskakującą siłą.
Do sekcji Focus: Bhutan trafiło w sumie osiem produkcji pełnometrażowych oraz zestaw filmów krótkometrażowych. Część z nich nigdy nie była prezentowana poza granicami Bhutanu. Jedynym wyjątkiem są „Podróżnicy i magowie” – koprodukcja, którą sami Bhutańczycy nie do końca uznają za „swój” film. Sekcji towarzyszą spotkania z filmowcami, na festiwalu obecni są reżyserka Dechen Roder, aktorka Lhaki Dolma oraz producent, reżyser i artysta wizualny Pema Tshering, który przywiózł też swój komiks „Garpa”.
Swoimi ambicjami i nakierowaniem na kinematografię nieznaną publiczności międzynarodowej sekcja ta przypomina tę, którą organizatorzy festiwalu przygotowali kilka lat temu, prezentując kino malezyjskie. Tegoroczna edycja świadczy o tym, że Festiwal Filmowy Pięć Smaków wciąż pozostaje imprezą o charakterze częściowo elitarnym (co jest szczególnie cenne w kontekście zjawiska tzw. festiwalizacji), ale prezentowane filmy wybrane są tak, aby widz kina głównego nurtu wciąż mógł czerpać z nich przyjemność i nie czuł się zagubiony ich „egzotyką”. Pokazom towarzyszą prelekcje, a o Bhutanie można dowiedzieć się więcej, sięgając po bezpłatną gazetę festiwalową.
Kino bhutańskie – pomimo stosunkowo niedawnego rozruchu (dopiero w latach 90.) oraz wyjątkowo niewielu sal kinowych (których liczbę zwiększają obwoźni kiniarze podróżujący z mobilnymi ekranami po kraju) – potrafi dziś wypuścić rocznie około 30 filmów. Brak szkoły filmowej i studiów filmowych (a także zaplecza technicznego) powodują, że kino jest dla Bhutańczyków wciąż rodzajem hobby. Przez długi czas było ono uprawiane z myślą o najbliższych i rodakach, bo Bhutańczycy do niedawna nie myśleli w ogóle o tym, by swoje filmy pokazywać publiczności międzynarodowej. Ba! Choć przez dekady głównym obiektem miłości było dla lokalnego widza kino indyjskie, to wraz z rozwojem krajowej produkcji doszło do sytuacji, w której spontanicznie prawie wyparła ona z kin filmy zagraniczne. Innymi słowy, Bhutańczycy to publiczność wierna swojemu kinu, uznająca je za najlepsze z możliwych. Niemniej, spadkiem po popularności Bollywoodu jest zamiłowanie do piosenek, które w filmach z Bhutanu są silnie obecne.
Zagranicznego widza z jednej strony mogą zaskoczyć techniczne niedociągnięcia (Polacy rozpoznają w nich niemniej surową poetykę bezbudżetowego, rodzimego OFF-u), a z drugiej – zachwycić wspaniałe opowieści. Wzruszenie, jakie zapewniają filmy bhutańskie, cofa nas do zjawiska dawnej, a przy tym bardzo jeszcze afektowanej, kinofilii. Śmiejemy się i zasmucamy, gdyż opowiadane historie pozbawione są zmanierowania, a przy tym nadmiernego oszlifowania i wykwintności. To choćby przypadek „Norbu – mojego ukochanego jaka” Peldena Dorji. Film, który charakteryzuje to, że podoba się wszystkim (w tym przypadku „podoba się wszystkim” to nie wyświechtany komunał, tylko opis stanu faktycznego), opowiada o przyjaźni między człowiekiem a jakiem o imieniu Norbu. A że pierwsza wersja powstała jeszcze w 2006 roku (na festiwalu można zobaczyć tę z 2015, trochę bardziej dopracowaną), to Dorji mógłby zawstydzić co bardziej postępowych twórców z Zachodu, którzy animal studies zaczęli się zajmować na poważnie dopiero w bieżącej dekadzie. Wersja z 2015 roku jest co prawda pozbawiona większości scen z piosenkami, niemniej została pieśń o ukochanym Norbu. Mimo że Dorji zrealizował tragiczny melodramat, to nie zrezygnował też ze wstawek komicznych, choć być może wynikają one po części z błędów warsztatowych i śmiesznych ze względu na pewną sztuczność dialogów.
Najbardziej wyrafinowanym artystycznie i konceptualnie filmem sekcji Focus: Bhutan jest „Miód dla dakini”. To pełnometrażowy debiut Denchen Roder, która doświadczyła tego, co charakterystyczne dla wszystkich twórców z Bhutanu. Początkowo nie chciała w ogóle zajmować się kinem, a gdy już to ostatecznie zrobiła – musiała zdecydować się na formę samouctwa, stopniowo rozwijając swój warsztat. W „Miodzie dla dakini” Roder przekroczyła większość ograniczeń kina bhutańskiego. Walka o dodatkowe środki podczas pitchingów na festiwalach azjatyckich spowodowała, że cały okres pracy nad filmem pochłonął aż trzy lata – co dla niewtajemniczonych w zagraniczne realia Bhutańczyków, robiących swe dzieła szybko i tanio – mogłoby oznaczać, że… coś reżyserce musiało nie wyjść, że się nie udało. Wyszło jednak, i to wyjątkowo – a film wędruje po całym świecie, trafiając na najważniejsze festiwale pokroju Berlinale i Busan.
W „Miodzie dla dakini”, zrealizowanym w nietypowej dla kina bhutańskiego konwencji ukochanego przez artystkę kina noir, Roder sięga do bardziej naturalnego dla Bhutanu tematu relacji damsko-męskich, tworząc tytułową dakini, silną, quasi-demoniczną postać kobiecą. Reżyserka jest zdania, że patriarchalne stosunki społeczne Bhutan przejął z Zachodu, gdyż tradycyjnie to córki dziedziczyły majątki po matkach, a stosunki między płciami miały charakter równości, a nie podległości. W młodym kinie bhutańskim Roder to też jedna z nielicznych kobiet-reżyserek. Obecnie pracuje ona nad rozszerzoną wersją „Miodu dla dakini”, w której zrezygnuje z wyrafinowanej formy narracyjnej na rzecz kina bardziej jednoznacznego, przystępnego, a przy tym… niepozbawionego piosenek. Chciałaby za pomocą takiej – bardziej zrozumiałej dla Bhutańczyków – wersji nawiązać z nimi dialog, zainicjować rozmowę o przeszłości i kulturze ich kraju.
Dechen Roder nie tylko należy do grona najwybitniejszych filmowców z Bhutanu, ale jest również ważną osobowością z punktu widzenia jej pozycji w lokalnym środowisku filmowym. Zdając sobie sprawę z braku platform do prezentacji kina krótkometrażowego i dokumentalnego (bhutańska telewizja – miast płacić filmowcom – domaga się od nich opłat za pokazy), założyła wraz z mężem festiwal Beskop Tshechu, który odbywa się zwykle co dwa lata. To niewielkie przedsięwzięcie o charakterze rodzinnym, jednak trudno przecenić jego wartość. Podstawowa idea z jednej strony opiera się właśnie na stworzeniu platformy dla prezentacji artystycznego kina krótkometrażowego i dokumentalnego z Bhutanu (co przekłada się na bezpłatne pokazy w plenerze), a z drugiej – na „wychowaniu” za jego pomocą krajowej publiczności, próbie wpłynięcia na to, aby jej gust poszerzyć o kino bardziej arthouse’owe. Pomimo braku promocji na zewnątrz organizatorzy otrzymują jednak zgłoszenia zagraniczne. Poczta pantoflowa musi tu działać z zaskakującą siłą.
Do sekcji Focus: Bhutan trafiło w sumie osiem produkcji pełnometrażowych oraz zestaw filmów krótkometrażowych. Część z nich nigdy nie była prezentowana poza granicami Bhutanu. Jedynym wyjątkiem są „Podróżnicy i magowie” – koprodukcja, którą sami Bhutańczycy nie do końca uznają za „swój” film. Sekcji towarzyszą spotkania z filmowcami, na festiwalu obecni są reżyserka Dechen Roder, aktorka Lhaki Dolma oraz producent, reżyser i artysta wizualny Pema Tshering, który przywiózł też swój komiks „Garpa”.
Swoimi ambicjami i nakierowaniem na kinematografię nieznaną publiczności międzynarodowej sekcja ta przypomina tę, którą organizatorzy festiwalu przygotowali kilka lat temu, prezentując kino malezyjskie. Tegoroczna edycja świadczy o tym, że Festiwal Filmowy Pięć Smaków wciąż pozostaje imprezą o charakterze częściowo elitarnym (co jest szczególnie cenne w kontekście zjawiska tzw. festiwalizacji), ale prezentowane filmy wybrane są tak, aby widz kina głównego nurtu wciąż mógł czerpać z nich przyjemność i nie czuł się zagubiony ich „egzotyką”. Pokazom towarzyszą prelekcje, a o Bhutanie można dowiedzieć się więcej, sięgając po bezpłatną gazetę festiwalową.
11. Festiwal Filmowy Pięć Smaków, Warszawa, 15-22.11.2017.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |