Małgorzata Bochniarz-Różańska, Simone Godano,
GDY ZAMIENIMY SIĘ CIAŁAMI... (WYWIAD Z SIMONE GODANO, CINEMA ITALIA OGGI)
A
A
A
Małgorzata Bochniarz-Różańska: Pierwsze pytanie mam dość nietypowe. Przeczytałam, że należał Pan do grupy o nazwie „06”, czy mógłby Pan coś o niej opowiedzieć?
Simone Godano: To bardzo proste. Nazwa „06” pochodzi od roku 2006, w którym grupa powstała. Składała się z reżyserów i ja również w niej działałem. Pracowałem w reklamie i dzięki udziale w „06” zdobyłem doświadczenie, które dało mi też wiele satysfakcji. A wszystko to było jeszcze zanim zająłem się kręceniem filmów.
M.B.-R.: Czy jest Pan zdania, że tego typu doświadczenie pomaga młodym artystom?
S.G.: Tak – uczysz się, że w ciągu 30 sekund musisz opowiedzieć przesłanie. Nakręcenie pięknej reklamy jest najtrudniejszą rzeczą ze wszystkich. Bardzo często masz do dyspozycji 30 sekund, z których 15 musisz przeznaczyć na opowiedzenie o produkcie, a na twój pomysł pozostaje 15. Jeśli jesteś w stanie tego dokonać, już jesteś świetny! Mówię to w oparciu o własne doświadczenie – pracę w reklamie, która dla mnie stała się bodźcem [do zajęcia się kinem].
M.B.-R.: Jeśli porównamy Pana filmy to zauważymy, że krótki metraż „Niente Orchidee” jest utrzymany w poważnej, dramatycznej atmosferze, a Pana pełnometrażowy debiut „Żona czy mąż?” to już komedia. Skąd takie zróżnicowanie?
S.G.: Kino podoba mi się w całej jego pełni. Uważam siebie za osobę o pewnej wrażliwości, jestem bliżej związany z takim filmem, który jest pełnowymiarowy. Nie czuję za to powinowactwa z kinem komediowym. Myślę, że jest to ten gatunek, który pozwala dać się poznać szerszej publiczności. Debiutując rok temu filmem „Żona czy mąż?”, uplasowałem się we włoskim box office na dziesiątym miejscu. Gdybym zdecydował się na nakręcenie pełnometrażowego filmu na podstawie pomysłu zawartego w „Niente Orchidee”, który można było przecież poprowadzić dalej, na pewno spotkałbym się z reakcją odwrotną do zamierzonej, dlatego nie zdecydowałem się na ten krok. Przykładowo „W ułamku sekundy” („Aus dem Nichts”) to film o wojnie, o ISIS, o terroryzmie, ale Fatih Akin nakręcił też komedię, którą widziałem i szczerze uwielbiam. Podoba mi się wiele gatunków – science fiction czy kino Kubricka. Byle móc oglądać filmy w szerszym tego słowa znaczeniu.
M.B.-R.: To, co mi się spodobało w „Niente Orchidee” to rola, jaką pełni dialekt. Chciałabym zapytać o to, czy wszystkie filmy, które operują dialektem, są wprowadzane do włoskich kin z napisami?
S.G.: Nie – z wyjątkiem dialektu neapolitańskiego, który jest bardzo wymagający. Tak było w przypadku filmu „Gomorra”, który jest dostępny z napisami. Poza tym filmy nie są w ten sposób produkowane ze względu na dystrybutorów, którzy nie zgadzają się na to – obawiając się, że będą niezrozumiałe dla publiczności. Oczywiście, jeżeli jest taka potrzeba, to dialekt zostaje wykorzystany. Nie należy jednak opierać na nim idei całego filmu. We Włoszech jest wiele pięknych dialektów, które już wyszły z użycia codziennego i są dziś używane tylko w celu wywołania śmiechu. Łatwo wpaść w pułapkę nadmiernego wykorzystania dialektu. Jednak należy go używać tylko wtedy, gdy jest to właściwe.
M.B-R.: Tak, jak to robi Salvatore Mereu?
S.G.: Tak, dokładnie.
M.B.-R.: We włoskiej prasie znalazłam wzmiankę o tym, że dąży Pan do robienia dobrego kina. Chodzi o wypracowanie własnego stylu, własnego przepisu na kręcenie filmów?
S.G.: Jedyna idea, która przyświecała mi przy kręceniu filmu „Żona czy mąż?”, opierała się tak naprawdę na tym, czego nie robić. Moim celem było stworzenie obrazu pełnego kolorów i elementów, które nie należały do żadnego filmu nakręconego wcześniej. Nie byłem zainteresowany zrobieniem kopii czegoś już istniejącego. Badałem wiele modeli filmowych. Inspiracje czerpałem z kina amerykańskiego i francuskiego. Byłem pod wpływem mniej lub bardziej określonej formy komedii, która jednym się podoba, a innym już nie. Można powiedzieć, że odkurzyłem nieco ten gatunek, jednocześnie przedstawiając w sposób realistyczny historię zgoła surrealistyczną.
M.B-R.: Bohaterowie filmu „Żona czy mąż?” zamieniają się ciałami w sposób niespodziewany. Pokazuje Pan różnicę w tym, jak sobie z tym radzą. Sofia wcielając się w postać swojego męża-naukowca jest w stanie nauczyć się reguł fizyki, dostosować do zasad panujących w jego życiu zawodowym. Andrea natomiast zupełnie nie daje sobie rady z pracą prezenterki telewizyjnej. Dostosowuje zarówno ciało, jak i ubiór i życie Sofii do własnych potrzeb.
S.G.: Nie chcieliśmy stworzyć dwóch identycznych historii. Według mnie moment, w którym zamieniają się ciałami, to chwila, w której stają się kimś innym, niż byli wcześniej. Gdyby przydarzyła mi się taka sytuacja, nie stałbym się kalką mojej żony, a kimś innym. Można więc powiedzieć, że w filmie opowiedzieliśmy o trzeciej możliwości. Nie takiej, w której ona staje się nim, a on nią, lecz takiej, w której obydwoje muszą stawić czoła zamianie. Mężczyzna znajduje swój sposób reagowania na sytuację zamiany ciał. Kobieta reaguje inaczej. W końcu, jak się okazuje, samo ich życie różni się diametralnie.
M.B-R.: We współczesnym społeczeństwie, w którym ludzie koncentruje się wyłącznie na sobie i zaspokajaniu własnych potrzebach, trudno mówić o uczuciu takim jak empatia. Czy zgodziłby się Pan, że gdyby istniała taka maszyna jak Charlie, mogłaby rozwiązać problem atrofii relacji międzyludzkich?
S.G.: Charlie jak najbardziej istnieje [śmiech]. Co do społeczeństwa, to dręczy je zbyt wiele różnych problemów. Być może taka maszyna pomogłaby na problemy w związkach – pod warunkiem, że partnerzy są w stanie zrozumieć pewne rzeczy, a po zakończeniu zamiany będą musieli zdecydować, czy dalej chcą być ze sobą, czy już nie. To oczywiste, że kiedy kończy się miłość, nie pozostaje nam już nic do zrobienia. Jeśli jednak nie zamkniemy się na siebie nawzajem, będziemy w stanie ponownie otworzyć się na potrzeby drugiej osoby. Należy jednak pamiętać, aby jej nie idealizować, nie zmieniać na siłę na taką, jaką sobie wymarzyliśmy. Nie można też wymazać śladów relacji z drugim człowiekiem tylko dlatego, że nam przeszkadza. Trzeba również zrozumieć, że może mieć wady. Według mnie problemu w związkach zawsze trzeba szukać pomiędzy, bo nigdy nie ma dobrych i złych osób. Fundamentalną kwestią jest zrozumienie sposobu patrzenia i postrzegania spraw przez naszego partnera.
M.B-R.: Powstało bardzo wiele filmów, które w taki czy inny sposób traktują o zamianie ról czy ciał. Czy były dla Pan punktem odniesienia przy realizacji „Żony czy męża?”?
S.G.: Studiowałem przypadki superbohaterów, takich jak Clark Kent czy Batman, czyli bohaterów o podwójnym obliczu. Przed rozpoczęciem pracy nad „Żona czy mąż?” nie widziałem filmów typu „Zakręcony piątek”. Nie chciałem już na tym etapie determinować swojej pracy. Poza tym miałem już własny pomysł i chciałem go zrealizować. Żaden z wcześniejszych filmów nie opowiedział historii zamiany miejsc w związku, pomiędzy żoną i mężem. Możemy powiedzieć, że jest to element, który jest nowy i wyróżnia mój film. Podobała mi się praca na planie i okazało się, że łatwo jest stworzyć sytuacje, które wywołują śmiech.
M.B-R.: Zarówno Pierfrancesco Favino, jak i Kasia Smutniak wypadli bardzo naturalnie w filmie. Jak przebiegała Pana współpraca z Kasią Smutniak, jak postrzega ją Pan jako aktorkę?
S.G.: Jestem bardzo zadowolony ze współpracy z Kasią i mam nadzieję, że będę z nią współpracować również w przyszłości. Prawdopodobnie przed produkcją „Żona czy mąż?” proponowano jej podobne do siebie role. Natomiast w moim filmie mogła pokazać, że jest naprawdę dobrą aktorką, ma wrażliwość i poczucie humoru, potrafi głęboko wcielić się w postać i dać z siebie wszystko. Wiem też, że aktualnie dostaje zupełnie inne propozycje ról w porównaniu do tych, jakie otrzymywała przed premierą filmu. Jest to całkowicie zrozumiałe – w końcu jest świetną aktorką!
M.B-R.: A jak Pan postrzega Warszawę?
S.G.: Spodobała mi się. Odczuwa się to, że miasto wiele przeszło, a jednak wciąż ma wspaniałą energię.
M.B-R.: Czy opowie Pan coś o swoich planach na przyszłość?
S.G.: Skończyłem niedawno pisać scenariusz do filmu opartego na książce. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Simone Godano: To bardzo proste. Nazwa „06” pochodzi od roku 2006, w którym grupa powstała. Składała się z reżyserów i ja również w niej działałem. Pracowałem w reklamie i dzięki udziale w „06” zdobyłem doświadczenie, które dało mi też wiele satysfakcji. A wszystko to było jeszcze zanim zająłem się kręceniem filmów.
M.B.-R.: Czy jest Pan zdania, że tego typu doświadczenie pomaga młodym artystom?
S.G.: Tak – uczysz się, że w ciągu 30 sekund musisz opowiedzieć przesłanie. Nakręcenie pięknej reklamy jest najtrudniejszą rzeczą ze wszystkich. Bardzo często masz do dyspozycji 30 sekund, z których 15 musisz przeznaczyć na opowiedzenie o produkcie, a na twój pomysł pozostaje 15. Jeśli jesteś w stanie tego dokonać, już jesteś świetny! Mówię to w oparciu o własne doświadczenie – pracę w reklamie, która dla mnie stała się bodźcem [do zajęcia się kinem].
M.B.-R.: Jeśli porównamy Pana filmy to zauważymy, że krótki metraż „Niente Orchidee” jest utrzymany w poważnej, dramatycznej atmosferze, a Pana pełnometrażowy debiut „Żona czy mąż?” to już komedia. Skąd takie zróżnicowanie?
S.G.: Kino podoba mi się w całej jego pełni. Uważam siebie za osobę o pewnej wrażliwości, jestem bliżej związany z takim filmem, który jest pełnowymiarowy. Nie czuję za to powinowactwa z kinem komediowym. Myślę, że jest to ten gatunek, który pozwala dać się poznać szerszej publiczności. Debiutując rok temu filmem „Żona czy mąż?”, uplasowałem się we włoskim box office na dziesiątym miejscu. Gdybym zdecydował się na nakręcenie pełnometrażowego filmu na podstawie pomysłu zawartego w „Niente Orchidee”, który można było przecież poprowadzić dalej, na pewno spotkałbym się z reakcją odwrotną do zamierzonej, dlatego nie zdecydowałem się na ten krok. Przykładowo „W ułamku sekundy” („Aus dem Nichts”) to film o wojnie, o ISIS, o terroryzmie, ale Fatih Akin nakręcił też komedię, którą widziałem i szczerze uwielbiam. Podoba mi się wiele gatunków – science fiction czy kino Kubricka. Byle móc oglądać filmy w szerszym tego słowa znaczeniu.
M.B.-R.: To, co mi się spodobało w „Niente Orchidee” to rola, jaką pełni dialekt. Chciałabym zapytać o to, czy wszystkie filmy, które operują dialektem, są wprowadzane do włoskich kin z napisami?
S.G.: Nie – z wyjątkiem dialektu neapolitańskiego, który jest bardzo wymagający. Tak było w przypadku filmu „Gomorra”, który jest dostępny z napisami. Poza tym filmy nie są w ten sposób produkowane ze względu na dystrybutorów, którzy nie zgadzają się na to – obawiając się, że będą niezrozumiałe dla publiczności. Oczywiście, jeżeli jest taka potrzeba, to dialekt zostaje wykorzystany. Nie należy jednak opierać na nim idei całego filmu. We Włoszech jest wiele pięknych dialektów, które już wyszły z użycia codziennego i są dziś używane tylko w celu wywołania śmiechu. Łatwo wpaść w pułapkę nadmiernego wykorzystania dialektu. Jednak należy go używać tylko wtedy, gdy jest to właściwe.
M.B-R.: Tak, jak to robi Salvatore Mereu?
S.G.: Tak, dokładnie.
M.B.-R.: We włoskiej prasie znalazłam wzmiankę o tym, że dąży Pan do robienia dobrego kina. Chodzi o wypracowanie własnego stylu, własnego przepisu na kręcenie filmów?
S.G.: Jedyna idea, która przyświecała mi przy kręceniu filmu „Żona czy mąż?”, opierała się tak naprawdę na tym, czego nie robić. Moim celem było stworzenie obrazu pełnego kolorów i elementów, które nie należały do żadnego filmu nakręconego wcześniej. Nie byłem zainteresowany zrobieniem kopii czegoś już istniejącego. Badałem wiele modeli filmowych. Inspiracje czerpałem z kina amerykańskiego i francuskiego. Byłem pod wpływem mniej lub bardziej określonej formy komedii, która jednym się podoba, a innym już nie. Można powiedzieć, że odkurzyłem nieco ten gatunek, jednocześnie przedstawiając w sposób realistyczny historię zgoła surrealistyczną.
M.B-R.: Bohaterowie filmu „Żona czy mąż?” zamieniają się ciałami w sposób niespodziewany. Pokazuje Pan różnicę w tym, jak sobie z tym radzą. Sofia wcielając się w postać swojego męża-naukowca jest w stanie nauczyć się reguł fizyki, dostosować do zasad panujących w jego życiu zawodowym. Andrea natomiast zupełnie nie daje sobie rady z pracą prezenterki telewizyjnej. Dostosowuje zarówno ciało, jak i ubiór i życie Sofii do własnych potrzeb.
S.G.: Nie chcieliśmy stworzyć dwóch identycznych historii. Według mnie moment, w którym zamieniają się ciałami, to chwila, w której stają się kimś innym, niż byli wcześniej. Gdyby przydarzyła mi się taka sytuacja, nie stałbym się kalką mojej żony, a kimś innym. Można więc powiedzieć, że w filmie opowiedzieliśmy o trzeciej możliwości. Nie takiej, w której ona staje się nim, a on nią, lecz takiej, w której obydwoje muszą stawić czoła zamianie. Mężczyzna znajduje swój sposób reagowania na sytuację zamiany ciał. Kobieta reaguje inaczej. W końcu, jak się okazuje, samo ich życie różni się diametralnie.
M.B-R.: We współczesnym społeczeństwie, w którym ludzie koncentruje się wyłącznie na sobie i zaspokajaniu własnych potrzebach, trudno mówić o uczuciu takim jak empatia. Czy zgodziłby się Pan, że gdyby istniała taka maszyna jak Charlie, mogłaby rozwiązać problem atrofii relacji międzyludzkich?
S.G.: Charlie jak najbardziej istnieje [śmiech]. Co do społeczeństwa, to dręczy je zbyt wiele różnych problemów. Być może taka maszyna pomogłaby na problemy w związkach – pod warunkiem, że partnerzy są w stanie zrozumieć pewne rzeczy, a po zakończeniu zamiany będą musieli zdecydować, czy dalej chcą być ze sobą, czy już nie. To oczywiste, że kiedy kończy się miłość, nie pozostaje nam już nic do zrobienia. Jeśli jednak nie zamkniemy się na siebie nawzajem, będziemy w stanie ponownie otworzyć się na potrzeby drugiej osoby. Należy jednak pamiętać, aby jej nie idealizować, nie zmieniać na siłę na taką, jaką sobie wymarzyliśmy. Nie można też wymazać śladów relacji z drugim człowiekiem tylko dlatego, że nam przeszkadza. Trzeba również zrozumieć, że może mieć wady. Według mnie problemu w związkach zawsze trzeba szukać pomiędzy, bo nigdy nie ma dobrych i złych osób. Fundamentalną kwestią jest zrozumienie sposobu patrzenia i postrzegania spraw przez naszego partnera.
M.B-R.: Powstało bardzo wiele filmów, które w taki czy inny sposób traktują o zamianie ról czy ciał. Czy były dla Pan punktem odniesienia przy realizacji „Żony czy męża?”?
S.G.: Studiowałem przypadki superbohaterów, takich jak Clark Kent czy Batman, czyli bohaterów o podwójnym obliczu. Przed rozpoczęciem pracy nad „Żona czy mąż?” nie widziałem filmów typu „Zakręcony piątek”. Nie chciałem już na tym etapie determinować swojej pracy. Poza tym miałem już własny pomysł i chciałem go zrealizować. Żaden z wcześniejszych filmów nie opowiedział historii zamiany miejsc w związku, pomiędzy żoną i mężem. Możemy powiedzieć, że jest to element, który jest nowy i wyróżnia mój film. Podobała mi się praca na planie i okazało się, że łatwo jest stworzyć sytuacje, które wywołują śmiech.
M.B-R.: Zarówno Pierfrancesco Favino, jak i Kasia Smutniak wypadli bardzo naturalnie w filmie. Jak przebiegała Pana współpraca z Kasią Smutniak, jak postrzega ją Pan jako aktorkę?
S.G.: Jestem bardzo zadowolony ze współpracy z Kasią i mam nadzieję, że będę z nią współpracować również w przyszłości. Prawdopodobnie przed produkcją „Żona czy mąż?” proponowano jej podobne do siebie role. Natomiast w moim filmie mogła pokazać, że jest naprawdę dobrą aktorką, ma wrażliwość i poczucie humoru, potrafi głęboko wcielić się w postać i dać z siebie wszystko. Wiem też, że aktualnie dostaje zupełnie inne propozycje ról w porównaniu do tych, jakie otrzymywała przed premierą filmu. Jest to całkowicie zrozumiałe – w końcu jest świetną aktorką!
M.B-R.: A jak Pan postrzega Warszawę?
S.G.: Spodobała mi się. Odczuwa się to, że miasto wiele przeszło, a jednak wciąż ma wspaniałą energię.
M.B-R.: Czy opowie Pan coś o swoich planach na przyszłość?
S.G.: Skończyłem niedawno pisać scenariusz do filmu opartego na książce. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |