DESIGN - SZTUKA, KTÓRA NAS OTACZA (MNK: 'Z DRUGIEJ STRONY RZECZY. POLSKI DESIGN PO ROKU 1989')
A
A
A
Design kontra sztuka, sztuka kontra design. Dyskurs o przedmiotach użytkowych to nic nowego w świecie artystycznym. Tym bardziej, jeśli mówimy o otaczających nas dzisiaj przedmiotach; rzeczach, które „rosły z nami”; bądź takich, którymi bawiliśmy się w dzieciństwie. Muzeum Narodowe w Krakowie, prezentując wystawę „Z drugiej strony rzeczy”, podejmuje właśnie taki temat. Pokazuje przedmioty z ostatnich trzech dekad (zaczynając od roku 1989), czyli przedmioty, z którymi prawie każdy zwiedzający miał już do czynienia. Pokazuje je, by udowodnić, że rzeczy piękne istnieją również dzisiaj i wszyscy mamy część ich własnym domu. To ważny temat. Bo, gdy do lamusa odszedł kult poszanowania rzeczy – a my zamiast naprawiać wyrzucamy do kosza – warto zastanowić się nad wartością przedmiotu, nie tylko użytkową, ale również estetyczną. Wystawa ma więc wymiar społeczny. Pokazuje sposób myślenia przeciętnego Kowalskiego o otaczającym świecie oraz o tym co posiada. Tu, można dowiedzieć się, że „sztuka” w kuchni, to nie tylko sztuka mięsa.
Ekspozycja rozpoczyna się nietypowo – jej narracja zaczyna w roku 1989, czyli wchodzimy w dekadę, w której ma miejsce kryzys designu. Zwykle wnikając w muzealny świat sztuki prezentowane są najpierw narodziny lub moment kulminacyjny. Tutaj wkraczamy w dekadę, w której design nie miał się tak dobrze jakbyśmy tego chcieli. To właśnie w latach 90. powstają prywatne firmy, a ich klient szuka tego co tanie. Przedmioty unikatowe, estetyczne, oryginalne lądują w galeriach sztuki. Tracą tym samym swoją nadrzędną wartość – użyteczność.
W tym czasie pojawiają się również pomysły, które po prostu się nie przyjmują powszechną opinią. Takim przykładem są nożyczki dla dzieci wykonane z jednego kawałka drutu przez Marka Król-Józagę. Fajne, tylko po co? – pyta ówczesne społeczeństwo. Jeszcze ciekawiej mają się kierunki zajmujące się sztuką użytkową na Akademiach Sztuk Pięknych. Z braku potrzeb na nowe wzory rodzą się pomysły, które nie wychodzą poza uczelnie. Jak krzesło z kutej stali Tomasza Augustyniaka. Fajne, tylko jak na tym siedzieć?
Wchodząc w rok 2000 design ma się nieco lepiej. Pojawiają się nowe technologie, organizowane są wystawy i konkursy. Jest po co tworzyć, tworzenie ma sens. Rynek zaczyna stawiać sobie wyższe cele – relacja: producent-klient poszerza się o relację z projektantem. Klient wymaga, producent musi. Kupując nowe przedmioty do swoich mieszkań, chcemy mieć rzeczy nie tylko użyteczne, ale i ładne. Stąd na wystawie odkurzacz czy sokowirówka marki ZELMER. „Prawie jak w domu” – chciałoby się powiedzieć. Ale nie można. Nieco komicznie wyglądają sprzęty AGD na muzealnych postumentach, obok których pojawiają się definicje niczym z reklamy, której nie powstydził by się niejeden copywriter.
Jednak do domu nie wchodzimy i nie czujemy się tutaj jak u mamy. Nie pomagają też żakardowe tkaniny wiszące na ścianach. Wciąż jesteśmy widzem stojącym przed „zakurzoną gablotą”, który ma przed sobą odkurzacz i sokowirówkę marki ZELMER. I choć wystawa zaznacza potrzeby społeczeństwa i pokazuje na pozór zwykły przedmiot z nowej perspektywy, to ciekawiej robi się dopiero w dalszej jej części. Tu, prezentowany przedmiot wyraźnie ma już wartością artystyczną bądź kulturową. Tutaj design, kłóci się ze sztuką – choć tylko w formie zabawy. I tak Marek Cecuła powtórnie wypala ceramikę, a Karina Marusińska nadgryza zastawę. W tym miejscu pojawia się kolejne pytanie – czy to jeszcze design? W końcu artysta tworzy te obiekty z przeznaczeniem do wystawienia w galerii. Chociaż nadal są to przedmioty użytkowe, to to co z nimi zostało zrobione nie pozwala na „tradycyjne użytkowanie”. Obiekty naznaczone zostały „ręką artysty” i stały się unikatami. Dlatego dyskurs, o którym wspomniałam na początku trwał, trwa… i trwać będzie.
Uwagę zwracają również obiekty „posiadające historie”. Wiele z prezentowanych przedmiotów zostało zainspirowanych nurtami z przeszłości, w tym szkołą Bauhausu czy meblarstwem z lat 50. i 60. Przeniesione z przeszłości zostały: wzornictwo, detale, motywy. Przedmiot współczesny posiada niejako ubiór z poprzedniej epoki, ale często odświeżony, symboliczny, a nawet ledwo zauważalny. Taka zabawa skłania do poszukiwań przedmiotów po prostu ciekawych. Takich, które chciałoby się mieć dziś, a które przypominają nam o mieszkaniu naszej babci.
Na wystawie odnaleźć można także swoje małe ojczyzny. Inspiracje folklorem, ludowością czy przenoszenie motywów regionalnych i tradycyjnych sposobów wykonania do współczesnego wzornictwa, jest również bardzo dobrze widoczne. Przedmioty te także są unikatami. Drewniane, ręcznie malowane bączki do zabawy Krzysztofa Smagi, które „noszą” polskie stroje ludowe to przedmioty wyjątkowe i niepowtarzalne. Nie znajdziemy ich w ulubionym sklepie z zabawkami. A szkoda. Szkoda, że to co piękne, wartościowe i po prostu dobrze zrobione, bardzo często nie jest produkowane na szeroką skalę. Stąd na wystawie panel – „Nowe rzemiosło”, który prezentuje obiekty ciekawe, oryginalne, wychodzące naprzeciw oczekiwaniom społeczeństwa i często realizujące wyższe idee. Ale dostępne w ilości – SZTUKA: jedna.
Ekspozycja rozpoczyna się nietypowo – jej narracja zaczyna w roku 1989, czyli wchodzimy w dekadę, w której ma miejsce kryzys designu. Zwykle wnikając w muzealny świat sztuki prezentowane są najpierw narodziny lub moment kulminacyjny. Tutaj wkraczamy w dekadę, w której design nie miał się tak dobrze jakbyśmy tego chcieli. To właśnie w latach 90. powstają prywatne firmy, a ich klient szuka tego co tanie. Przedmioty unikatowe, estetyczne, oryginalne lądują w galeriach sztuki. Tracą tym samym swoją nadrzędną wartość – użyteczność.
W tym czasie pojawiają się również pomysły, które po prostu się nie przyjmują powszechną opinią. Takim przykładem są nożyczki dla dzieci wykonane z jednego kawałka drutu przez Marka Król-Józagę. Fajne, tylko po co? – pyta ówczesne społeczeństwo. Jeszcze ciekawiej mają się kierunki zajmujące się sztuką użytkową na Akademiach Sztuk Pięknych. Z braku potrzeb na nowe wzory rodzą się pomysły, które nie wychodzą poza uczelnie. Jak krzesło z kutej stali Tomasza Augustyniaka. Fajne, tylko jak na tym siedzieć?
Wchodząc w rok 2000 design ma się nieco lepiej. Pojawiają się nowe technologie, organizowane są wystawy i konkursy. Jest po co tworzyć, tworzenie ma sens. Rynek zaczyna stawiać sobie wyższe cele – relacja: producent-klient poszerza się o relację z projektantem. Klient wymaga, producent musi. Kupując nowe przedmioty do swoich mieszkań, chcemy mieć rzeczy nie tylko użyteczne, ale i ładne. Stąd na wystawie odkurzacz czy sokowirówka marki ZELMER. „Prawie jak w domu” – chciałoby się powiedzieć. Ale nie można. Nieco komicznie wyglądają sprzęty AGD na muzealnych postumentach, obok których pojawiają się definicje niczym z reklamy, której nie powstydził by się niejeden copywriter.
Jednak do domu nie wchodzimy i nie czujemy się tutaj jak u mamy. Nie pomagają też żakardowe tkaniny wiszące na ścianach. Wciąż jesteśmy widzem stojącym przed „zakurzoną gablotą”, który ma przed sobą odkurzacz i sokowirówkę marki ZELMER. I choć wystawa zaznacza potrzeby społeczeństwa i pokazuje na pozór zwykły przedmiot z nowej perspektywy, to ciekawiej robi się dopiero w dalszej jej części. Tu, prezentowany przedmiot wyraźnie ma już wartością artystyczną bądź kulturową. Tutaj design, kłóci się ze sztuką – choć tylko w formie zabawy. I tak Marek Cecuła powtórnie wypala ceramikę, a Karina Marusińska nadgryza zastawę. W tym miejscu pojawia się kolejne pytanie – czy to jeszcze design? W końcu artysta tworzy te obiekty z przeznaczeniem do wystawienia w galerii. Chociaż nadal są to przedmioty użytkowe, to to co z nimi zostało zrobione nie pozwala na „tradycyjne użytkowanie”. Obiekty naznaczone zostały „ręką artysty” i stały się unikatami. Dlatego dyskurs, o którym wspomniałam na początku trwał, trwa… i trwać będzie.
Uwagę zwracają również obiekty „posiadające historie”. Wiele z prezentowanych przedmiotów zostało zainspirowanych nurtami z przeszłości, w tym szkołą Bauhausu czy meblarstwem z lat 50. i 60. Przeniesione z przeszłości zostały: wzornictwo, detale, motywy. Przedmiot współczesny posiada niejako ubiór z poprzedniej epoki, ale często odświeżony, symboliczny, a nawet ledwo zauważalny. Taka zabawa skłania do poszukiwań przedmiotów po prostu ciekawych. Takich, które chciałoby się mieć dziś, a które przypominają nam o mieszkaniu naszej babci.
Na wystawie odnaleźć można także swoje małe ojczyzny. Inspiracje folklorem, ludowością czy przenoszenie motywów regionalnych i tradycyjnych sposobów wykonania do współczesnego wzornictwa, jest również bardzo dobrze widoczne. Przedmioty te także są unikatami. Drewniane, ręcznie malowane bączki do zabawy Krzysztofa Smagi, które „noszą” polskie stroje ludowe to przedmioty wyjątkowe i niepowtarzalne. Nie znajdziemy ich w ulubionym sklepie z zabawkami. A szkoda. Szkoda, że to co piękne, wartościowe i po prostu dobrze zrobione, bardzo często nie jest produkowane na szeroką skalę. Stąd na wystawie panel – „Nowe rzemiosło”, który prezentuje obiekty ciekawe, oryginalne, wychodzące naprzeciw oczekiwaniom społeczeństwa i często realizujące wyższe idee. Ale dostępne w ilości – SZTUKA: jedna.
„Z drugiej strony rzeczy. Polski design po roku 1989”. Muzeum Narodowe w Krakowie. 04.04. – 19.08.2018.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |