
NA KOZETCE W HOSPICJUM
A
A
A
Spróbujmy podejść do tekstu psychologicznie. W tym celu posłużą nam takie terminy, jak „rozdwojenie jaźni” i osobowość mnoga, ale już w tym momencie, czyli podczas wyboru odpowiedniego terminu naukowego, napotykamy nie lada trudność. Rozdwojenie, jak nazwa wskazuje, bezsprzecznie łączy się z liczbą dwa, „mnoga” – sugeruje jednak „więcej niż dwa”. Zastanówmy się zatem, jaka liczba rządzi „Asystentem śmierci”?
Gatunkowość mnoga
Podtytuł książki Bronisława Świderskiego brzmi tak: „Powieść o karykaturach Mahometa, o miłości i nienawiści w Europie”. Brzmi nieźle. Na tyle nieźle, że czytając „Asystenta śmierci” ukradkiem, podczas nudnawych praktyk w mojej drugiej ojczyźnie, zagadnięta przez towarzyszkę niedoli pytaniem „Co czytasz?”, odrzekłam: „Książkę polskiego autora zamieszkałego od lat w Danii. Powieść o karykaturach Mahometa, o miłości i nienawiści w Europie”. Tym dokładnym powtórzeniem zainteresowałam pytającą na tyle, że zareagowała z entuzjamem: „To musi być świetne, myślisz, że będzie przetłumaczona na fiński?”. Myślę, że nie. Dlaczego? Z przyczyny technicznej – podtytuł to jedno, a fabuła drugie. Bo Mahomet w Europie, a raczej w Danii, to jedyny z licznych wątków książki, który mógłby zapędzić europejską młodzież do księgarń w polowaniu na „polskiego autora”. Podtytuł zachęca uniwersalnymi treściami, fabuła zaś to splot polsko-emigracyjnych rozmyślań, frustracji, oskarżeń wobec bezduszności Europy Zachodniej i wyimki z filozofii Sørena Kiergegaarda, którego Bronisław Świderski tłumaczył, więc zna. Skąd zatem u licha słowo „powieść” w podtytule? Z fikcji, której w książce niewiele? W przypadku „Asystenta śmierci” termin „osobowość mnoga” z powodzeniem można zastąpić hasłem „gatunkowość mnoga”. Czymże przede wszystkim jest „powieść Świderskiego”? Autobiografią skoligaconą z esejem, reportażem, w którym doszukać można się odniesień zarówno do kafkowskiego „Listu do ojca”, jak i do „Auto da fé” Eliasa Canetti. Na kartach dzieła odnajdziemy zarówno fragmenty dramatu (autorstwa Świderskiego), poezji (również Świderskiego) oraz wyimki ze wspomnianego duńskiego (a jakżeby innego) filozofa (w tłumaczeniu Świderskiego). Wszystko to: „JA. MNIE. O MNIE”, posługując się cytatem z „Kruma”. Nieważne, że owo JA wykrzykiwane jest na tyle różnych sposobów, domaga się bowiem uwagi i sprawiedliwości jedynie w swoim imieniu i niech nas nie zawiodą obiecanki Mahometem.
Roztrojenie jaźni
Autor opowiedział czytelnikom o sobie niemal wszystko. Z naszym udziałem zrobił rachunek sumienia, nabrawszy nas uprzednio na „tematykę aktualną w dzisiejszej Europie”: islam, emigracja, filozofia egzystencjalna, śmierć nieoswojona. Proszę wybaczyć ironię: idealne tematy dla elokwentnych studentek kulturoznawstwa. Jakże się zatem można rozczarować, gdy po przeczytaniu niemal 500 stron zauważymy, że zamiast dysputy o terroryzmie w duchu Susan Sontag mieliśmy do czynienia raczej z innymi kategoriami życia publicznego: lustracja, „kwestia żydowska”, grzechy rodzinne i rozliczanie się z komunizmem, czyli ponownie lustracja. W tym momencie u niejednego/ niejednej zapalić się może czerwona lampka goryczy: znowu publicystyka? Kolejna strategia „szarpania narodowej nuty” za swoje krzywdy? Znowu o Kaczyńskich? Gdzie etno-, religio- i socjografia, gdzie współczesna myśl filozoficzna? Dlaczego tak ich mało? Jedynie potraktowanie tematu śmierci może satysfakcjonować, albowiem podszyte Levinasem, Rembrandtem i Bergmanem naprawdę nabiera uniwersalnego charakteru dialogu z Innym. Wymienione kwestie splecione są symbiotycznie w biografii Świderskiego, autora-narratora, który mówi o sobie, że posiada trzy tożsamości: żydowską, polską i duńską. Każdą jakby „nieprawnie”, nieprawdziwie i nie na stałe, albowiem wszędzie był i jest Obcym. Jego matka skrzętnie ukrywała bowiem żydostwo, w komunistycznej Polsce odebrano mu obywatelstwo, Dania potraktowała go jak przybłędę. Dlatego jest jedynym, który posiadł prawdę o życiu. Jednak przede wszystkim – o śmierci. Na dodatek, o śmierci najbardziej (jego zdaniem) wzniosłej, bo osamotnionej, czekającej w kraju „z tabu wypranym i wyprasowanym”, jak za Michałem Witkowskim przytoczę.
Na koniec – dualizm „miłości i nienawiści”
Skoro mało w tekście Mahometa, co już ustaliliśmy, jak sprawa się ma zatem z „miłością i nienawiścią w Europie”? Ma się na wyrost. Niestety, znowu nas Świderski zwiódł. Miłość – czystą, absolutnie pozacielesną i aseksualną, adekwatniej byłoby określić innym pojęciem, a mianowicie umiłowaniem bliźniego bądź nowotestamentowym miłosierdziem. To chyba najbardziej powieściowy element w całej książce, bo najbardziej fikcyjny. Abstrakcyjne uczucie rodzi się bowiem pomiędzy dwoma mężczyznami: nieprzytomnym Umierającym oraz jego Asystentem, czyli skierowanym przez urząd pracy Polakiem. Asystent mówi, Umierający milczy. Asystent ma więc okazję wyrzucić z siebie wszystkie tajone w duszy żale i pretensje, karmi podopiecznego miłością zbudowaną na nienawiści: do Polaków, do Duńczyków, do kobiet i do instytucji. Obawiam się, że – analogicznie do całego podtytułu – pojęcie „Europy” zostało sprowadzone do własnego mianownika, ujęte z perspektywy historycznego wyścigu Polska-Dania, w którym nie ma wygranego. Oba kraje zawiodły, każdy na innym etapie, ale w tej samej wyższej sprawie: w dociekaniu prawdy. Tejże prawdy żąda dla siebie autor. Chciałoby się rzec, iż żąda prawa i sprawiedliwości „za te wszystki smutki”. Asystent wie, że Umierający nie sprzeciwi się i nie zaprotestuje, jedynie nieprzytomnie wysłucha. Drogi czytelniku, i w tym akcie mamy być podobni do Umierającego. Nasze zadanie to bycie psychoanalityczną kozetką, na której wylegiwać się będzie rozczarowany bohater. Mamy wysłuchać, zrozumieć, pokiwać współczująco głową i zapłacić za to 44 złote 90 groszy. Tak, nie przesłuchałeś się. To ty masz zapłacić, bo tyle kosztuje książka. Problem tkwi w tym, że niewielu jest chętnych na emploi zawiedzionej kozetki „na koszt własny”. Ja w każdym razie stanowczo odmawiam.
Gatunkowość mnoga
Podtytuł książki Bronisława Świderskiego brzmi tak: „Powieść o karykaturach Mahometa, o miłości i nienawiści w Europie”. Brzmi nieźle. Na tyle nieźle, że czytając „Asystenta śmierci” ukradkiem, podczas nudnawych praktyk w mojej drugiej ojczyźnie, zagadnięta przez towarzyszkę niedoli pytaniem „Co czytasz?”, odrzekłam: „Książkę polskiego autora zamieszkałego od lat w Danii. Powieść o karykaturach Mahometa, o miłości i nienawiści w Europie”. Tym dokładnym powtórzeniem zainteresowałam pytającą na tyle, że zareagowała z entuzjamem: „To musi być świetne, myślisz, że będzie przetłumaczona na fiński?”. Myślę, że nie. Dlaczego? Z przyczyny technicznej – podtytuł to jedno, a fabuła drugie. Bo Mahomet w Europie, a raczej w Danii, to jedyny z licznych wątków książki, który mógłby zapędzić europejską młodzież do księgarń w polowaniu na „polskiego autora”. Podtytuł zachęca uniwersalnymi treściami, fabuła zaś to splot polsko-emigracyjnych rozmyślań, frustracji, oskarżeń wobec bezduszności Europy Zachodniej i wyimki z filozofii Sørena Kiergegaarda, którego Bronisław Świderski tłumaczył, więc zna. Skąd zatem u licha słowo „powieść” w podtytule? Z fikcji, której w książce niewiele? W przypadku „Asystenta śmierci” termin „osobowość mnoga” z powodzeniem można zastąpić hasłem „gatunkowość mnoga”. Czymże przede wszystkim jest „powieść Świderskiego”? Autobiografią skoligaconą z esejem, reportażem, w którym doszukać można się odniesień zarówno do kafkowskiego „Listu do ojca”, jak i do „Auto da fé” Eliasa Canetti. Na kartach dzieła odnajdziemy zarówno fragmenty dramatu (autorstwa Świderskiego), poezji (również Świderskiego) oraz wyimki ze wspomnianego duńskiego (a jakżeby innego) filozofa (w tłumaczeniu Świderskiego). Wszystko to: „JA. MNIE. O MNIE”, posługując się cytatem z „Kruma”. Nieważne, że owo JA wykrzykiwane jest na tyle różnych sposobów, domaga się bowiem uwagi i sprawiedliwości jedynie w swoim imieniu i niech nas nie zawiodą obiecanki Mahometem.
Roztrojenie jaźni
Autor opowiedział czytelnikom o sobie niemal wszystko. Z naszym udziałem zrobił rachunek sumienia, nabrawszy nas uprzednio na „tematykę aktualną w dzisiejszej Europie”: islam, emigracja, filozofia egzystencjalna, śmierć nieoswojona. Proszę wybaczyć ironię: idealne tematy dla elokwentnych studentek kulturoznawstwa. Jakże się zatem można rozczarować, gdy po przeczytaniu niemal 500 stron zauważymy, że zamiast dysputy o terroryzmie w duchu Susan Sontag mieliśmy do czynienia raczej z innymi kategoriami życia publicznego: lustracja, „kwestia żydowska”, grzechy rodzinne i rozliczanie się z komunizmem, czyli ponownie lustracja. W tym momencie u niejednego/ niejednej zapalić się może czerwona lampka goryczy: znowu publicystyka? Kolejna strategia „szarpania narodowej nuty” za swoje krzywdy? Znowu o Kaczyńskich? Gdzie etno-, religio- i socjografia, gdzie współczesna myśl filozoficzna? Dlaczego tak ich mało? Jedynie potraktowanie tematu śmierci może satysfakcjonować, albowiem podszyte Levinasem, Rembrandtem i Bergmanem naprawdę nabiera uniwersalnego charakteru dialogu z Innym. Wymienione kwestie splecione są symbiotycznie w biografii Świderskiego, autora-narratora, który mówi o sobie, że posiada trzy tożsamości: żydowską, polską i duńską. Każdą jakby „nieprawnie”, nieprawdziwie i nie na stałe, albowiem wszędzie był i jest Obcym. Jego matka skrzętnie ukrywała bowiem żydostwo, w komunistycznej Polsce odebrano mu obywatelstwo, Dania potraktowała go jak przybłędę. Dlatego jest jedynym, który posiadł prawdę o życiu. Jednak przede wszystkim – o śmierci. Na dodatek, o śmierci najbardziej (jego zdaniem) wzniosłej, bo osamotnionej, czekającej w kraju „z tabu wypranym i wyprasowanym”, jak za Michałem Witkowskim przytoczę.
Na koniec – dualizm „miłości i nienawiści”
Skoro mało w tekście Mahometa, co już ustaliliśmy, jak sprawa się ma zatem z „miłością i nienawiścią w Europie”? Ma się na wyrost. Niestety, znowu nas Świderski zwiódł. Miłość – czystą, absolutnie pozacielesną i aseksualną, adekwatniej byłoby określić innym pojęciem, a mianowicie umiłowaniem bliźniego bądź nowotestamentowym miłosierdziem. To chyba najbardziej powieściowy element w całej książce, bo najbardziej fikcyjny. Abstrakcyjne uczucie rodzi się bowiem pomiędzy dwoma mężczyznami: nieprzytomnym Umierającym oraz jego Asystentem, czyli skierowanym przez urząd pracy Polakiem. Asystent mówi, Umierający milczy. Asystent ma więc okazję wyrzucić z siebie wszystkie tajone w duszy żale i pretensje, karmi podopiecznego miłością zbudowaną na nienawiści: do Polaków, do Duńczyków, do kobiet i do instytucji. Obawiam się, że – analogicznie do całego podtytułu – pojęcie „Europy” zostało sprowadzone do własnego mianownika, ujęte z perspektywy historycznego wyścigu Polska-Dania, w którym nie ma wygranego. Oba kraje zawiodły, każdy na innym etapie, ale w tej samej wyższej sprawie: w dociekaniu prawdy. Tejże prawdy żąda dla siebie autor. Chciałoby się rzec, iż żąda prawa i sprawiedliwości „za te wszystki smutki”. Asystent wie, że Umierający nie sprzeciwi się i nie zaprotestuje, jedynie nieprzytomnie wysłucha. Drogi czytelniku, i w tym akcie mamy być podobni do Umierającego. Nasze zadanie to bycie psychoanalityczną kozetką, na której wylegiwać się będzie rozczarowany bohater. Mamy wysłuchać, zrozumieć, pokiwać współczująco głową i zapłacić za to 44 złote 90 groszy. Tak, nie przesłuchałeś się. To ty masz zapłacić, bo tyle kosztuje książka. Problem tkwi w tym, że niewielu jest chętnych na emploi zawiedzionej kozetki „na koszt własny”. Ja w każdym razie stanowczo odmawiam.
Bronisław Świderski: „Asystent śmierci”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2007.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |