PORTRETÓW ILOŚĆ NIEZLICZONA (TOMASZ GARBOL: 'CZESŁAW MIŁOSZ. LOS', MAREK BERNACKI: 'MIŁOSZ. SPOTKANIA')
A
A
A
Czesław Miłosz, wbrew wieszczeniom krytyki literackiej, nie trafił do poetyckiego czyśćca. Choć polska poezja już dawno znajduje się w innym miejscu – zarówno pod względem estetycznym, jak i tematycznym – w miejscu, którego Miłosz mógłby nie aprobować, powroty noblisty są stałym elementem nie tylko poetyckich inspiracji, ale także mapy literaturoznawczych badań. Nie zawsze jednak owe retrospektywne, czy wręcz retroaktywne, lektury twórczości Miłosza przynoszą pozytywne skutki, część z nich jest zwyczajnym zebraniem znanych nam doskonale stanowisk badaczy, niewnoszącym niczego świeżego w proces lektury tych utworów. Nie twierdzę, że możliwości opisywania tej twórczości zostały wyczerpane, zbyt wiele tam wątków, zbyt wiele możliwości diachronicznego wykorzystywania literaturoznawczych narzędzi, nowych perspektyw odczytywania odległych zjawisk kulturowych czy lektury współczesności poprzez pryzmat tego, co już zakończone.
Dzieła Miłosza, poezja, proza, eseje, doskonale służą właśnie do takich sposobów ich wykorzystania. Nie zmienia to jednak faktu, iż każdą kolejną książkę poświęconą twórczości autora „Ziemi Ulro” biorę do ręki z pewną dozą niepewności, może nawet zniechęcenia. Swego rodzaju imperatyw nie pozwala mi zrezygnować z lektury, doświadczenie uczy jednak, że nie należy spodziewać się rewolucyjnych odkryć. Na badaniach miłoszologicznych ciążą bowiem pewien rodzaj nieprzezwyciężalnego schematu, swoisty lęk przed przekroczeniem pewnych granic i dość określone formy dyskursywne. Nie uważam, że nie próbowano ich przekraczać, w moim odczuciu takie propozycje, sytuujące się poza ogólnym nurtem, stanowiły „Sekrety manichejskich trucizn. Miłosz wobec zła” Łukasza Tischnera, „Dzieło demiurga. Zapis gnostyckiego doświadczenia egzystencji we wczesnej poezji Czesława Miłosza” Zbigniewa Kaźmierczyka czy, wydany po raz pierwszy w 2005 roku, zbiór szkiców Marka Zaleskiego „Zamiast”. Chętnie sięgam także do artykułów zagranicznych czytelników prozy czy poezji noblisty, jednak zwykle decydują się oni właśnie na krótsze formy omówień, wybierając drobny aspekt, jeden motyw, przedstawiając zagadnienie w oparciu o starannie wyselekcjonowany utwór czy tom. W tych tekstach interesuje nas zresztą zawsze także to, jak obraz polskiego twórcy, tak wyraźnie obecnego w nurcie literatury światowej, prezentuje się w lekturze przedstawicieli nieco odmiennych kręgów kulturowych (pod tym względem godne uwagi są zdecydowanie lekturowe przemyślenia Andrei Ceccherelliego).
Książki Tomasz Garbola „Czesław Miłosz. Los” oraz Marka Bernackiego „Miłosz. Spotkania”, choć powstały według zupełnie innych koncepcji i odmienne są ich cele oraz tezy badawcze, łączy jeden aspekt – próba przejścia od analizy tekstu do prywatnego świata Czesława Miłosza. Biografizm, jakkolwiek pojmowany, zawsze stał gdzieś w tle badań nad twórczością pisarza, sam poeta niejednokrotnie prowokuje nas do tego rodzaju poszukiwań. Pierwszy impuls takich odczytań z pewnością wywołuje spotkanie z „Doliną Issy”, następnie wystarczy sięgnąć po eseje, choćby zbiór „Zaczynając od moich ulic”, w którym Miłosz osobiście wprowadza nas w swój świat, odkrywa się poprzez własne lektury, zdradza z osobistymi wątpliwościami: „Więc jednak coś ze wspomnień? Nie, starałem się dać portret z tłem. Moja postawa wobec zjawisk może nastręczać wiele wątpliwości. Bo obnażając Czechowicza, obnażałem równocześnie moją własną nieprzynależność, niekonsekwencję tych, co odrzucają, i gdybym był politykiem, nie zostałoby dla mnie nigdzie miejsce na ziemi. (…) Żeby mówić o tym wszystkim, trzeba pewnej rezygnacji. Jeżeli się uzna, że jest się powołanym do dawania świadectwa, a nie do „odgrywania roli”, wiele się traci, ale i wiele zyskuje” (Miłosz 1990: 234).
Czesław Miłosz świadomie udostępnia światu swoje przemyślenia, wybory, historie. O części tego, do czego mamy dostęp, zadecydowali zaś spadkobiercy i wydawcy, odsłaniając przed czytelnikiem kolejne tajemnice, choćby poprzez korespondencje z Jarosławem Iwaszkiewiczem, nie przez wszystkich jednak przeczytane z należytą wrażliwością i zrozumieniem. Z owych prywatnych zapisków wyłania się człowiek o określonym światopoglądzie, ogromnej wiedzy, silnym charakterze i niezwykłej potrzebie zgłębiania świata. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, iż nawet wyposażeni w opasłą biografię autorstwa Andrzeja Franaszka poznajemy takiego Miłosza, jakim twórca chciał się odsłonić, wiele aspektów pozostawiając ukrytych przed oczami bardziej i mniej wprawnych czytelników. Śledzenie prywatności Miłosza okazuje się więc pułapką, w którą niezwykle łatwo wpaść. Nie twierdzę, że nie ma w tej twórczości prawdy – jest jej aż nadto, to właśnie owa prawda niejednokrotnie sprawiała, że opinia publiczna odrzucała świat autora „Kronik”, gdyż bezpośredni kontakt z tym światem rozwiewał wygodne miraże, warto jednak pamiętać, że mamy do czynienie ze sprawnym kreatorem, który potrafił sprowadzić rozmówcę i czytelnika na manowce. Wielość odbiorów, zróżnicowane cezury kolejnych etapów twórczości, nieprzemożna chęć ciągłego sięgania po dzieła noblisty udowadniają jeszcze jedno – ilu czytelników, tyle obrazów Czesława Miłosza.
Krocząc po „Ziemi Ulro” (z Miłoszem w ręku)
Przyjrzyjmy się jednak bliżej propozycjom Garbola i Bernackiego. Pierwszy z autorów oferuje nam dość spójną monografię, wybierając jako główną analizowaną figurę obraz Miłosza uwikłanego w życiowe perturbacje – jednoczesnego wybrańca i igraszki losu. Badacz stara się dość dokładnie prześledzić: zmagania Miłosza z wyrokami losu; teksty, w których wspomina o splocie przypadków, jakie rzucały go w kolejne miejsca, zanim osiadł w Stanach Zjednoczonych Ameryki; złość, którą niejednokrotnie wywoływały wyroki ferowane przez przedstawicieli różnych dziedzin polskiej kultury czy świata polityki. Garbol nie zważa na ograniczenia metodologiczne, płynnie przechodząc od listów po wiersze, traktując dzieło Miłosza, słusznie, w sposób holistyczny. Widać w książce wysiłek wielu godzin spędzonych na wyszukiwaniu pierwszych wydań poszczególnych tekstów, okoliczności powstania wybranych do analizy pism. Jednocześnie jednak wyraźnemu zatarciu ulega granica pomiędzy relacją a kreacją. Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, gdzie kończy się Miłosz, a gdzie zaczyna akt subiektywnej interpretacji. Oczywiście tak skonstruowana uwaga krytyczna wywołuje szereg pytań o nasze rozumienie literatury oraz o możność jakiegokolwiek stwierdzenia i potwierdzenia faktów, ale właśnie owa potrzeba faktografii zdominowała wywód Garbola, przesłaniając namysł nad poszczególnymi frazami, nad tym, co poza okolicznościami genezy mówi nam dany tekst.
Niezaprzeczalnie jednak książka i jej główna teza stanowić mogą przyczynek do nowego odczytania twórczości Miłosza – ale zdaje się, że autor nie do końca ów potencjał wykorzystał, nie pozostawia bowiem czytelnika z poczuciem, że oto dowiedział się on o Miłoszu czegoś, czego nie przeczytałby wcześniej. Pokusa spojrzenia na biografię z perspektywy twórczość oraz na twórczość z perspektywy biografii twórcy pozostaje niezaspokojona.
Na zdecydowane wyróżnienie zasługują fragmenty dotyczące „Ziemi Ulro”. Garbol wyraźnie przemyślał liczne znaczenia tego utworu: „Zakończenie »Ziemi Ulro« – przeczytane z esejem Jeleńskiego, którego zresztą Miłosz uznawał za wyjątkowo wnikliwego czytelnika, ceniąc również ten konkretny tekst – trudno traktować inaczej niż jako przestrogę. Obcujemy tutaj bowiem z myślą starającą się umknąć podstępom Zeitgeistu i popadającą w tej ucieczce w jeszcze większe opresje. Na szczęście Miłosz poświęcił swoje twórcze siły »podejmowaniu momentu wiecznego«, a nie projektowi »ogólnoświatowej cywilizacji«” (Garbol 2018: 72). Widać w tych interpretacyjnych fragmentach dobrze odrobioną i przeżytą lekcję, taką, której można nauczyć się dopiero teraz, z perspektywy współczesnych tendencji społecznych i wciąż żywotnych konsekwencji wydarzeń drugiej połowy XX wieku.
Garbol śledzi egzystencję Miłosza, podążając jednak wyraźnie wytyczoną przez samego poetę ścieżką. Z tego powodu zapewne tak wiele w tej książce bardzo dobrze wyselekcjonowanych cytatów z wywiadów, esejów, listów, poezji – z tej kompilacji wyłania się historia, którą Miłosz chciał nam opowiedzieć. Badacz nie zagłębia się w rejony kontrowersyjne czy w jakiś sposób obyczajowo niebezpieczne. Pojawiają się oczywiście elementy biografii poety, które nie każdy uznałby za chlubne czy chciałby nimi epatować opinię publiczną, ale nie ma wśród nich takich, których Miłosz nie omówiłby wcześniej, niejako pozwalając światu na przekroczenie tego akurat progu. W tym kontekście ciekawe okazują się fragmenty dotyczące sprzężeń Erosa i Tanatosa, powrót do „Doliny Issy” czy poematu opartego na kanwie historii Orfeusza i Eurydyki. Jednak i w tych fragmentach czytelnik nie odnajdzie niczego, czego nie powiedział wcześniej inny czytelnik Miłosza.
Choć książka nie wnosi niczego nowego do naszego oglądu pisarstwa autora „Traktatu teologicznego”, na pewno przyznać należy rację Marianowi Stali, który w swojej recenzji wydawniczej docenił aspekt popularyzujący tę twórczość. Książkę, w dużej mierze dzięki przemyślanej kompozycji, pięknym i interesującym cytatom, ale także przy współudziale rozwiniętej erudycji Garbola, czyta się niezwykle płynnie i przyjemnie. Autor uchwycił oryginalny koloryt postaci noblisty, jego cięty język, ostrość osądów, zdolność do krytyki, ale także rozwiniętej autorefleksji. W pewien sposób Garbol (przy asyście Miłosza) odświeża modę na człowieka dbającego przede wszystkim o swój rozwój intelektualny, dążność do swoistej opiniotwórczości – modę na intelektualistę.
Od Annasza do Kajfasza (lekturowe spotkania – Miłosza i z Miłoszem)
Inne spotkanie z Miłoszem oferuje Marek Bernacki. Badacz również dotyka bardziej spraw egzystencjalnych, zdecydowanie mocniej jednak trzymając się ram wyznaczonych tej egzystencji poprzez teksty – napisane i, co może ważniejsze, przeczytane przez Czesława Miłosza.
Kto kiedykolwiek zetknął się z twórczością autora „Nieobjętej ziemi” wie, jak istotną rolę odgrywał w jego lekturach wiek XIX i polski romantyzm. Miłosz to czytelnik świadomy, wyraźne uwielbienie wobec dzieł Mickiewicza nigdy nie przesłoniło jego rozsądku na tyle, by nie był surowym sędzią romantycznych wypaczeń. Podejrzliwy wobec Norwida i Krasińskiego, niezwykle oczytany także w kontekstach europejskich, potrafił przede wszystkim lekturę dzieł współczesnych zawsze ubogacająco odczytywać przez pryzmat romantycznego dziedzictwa (dotyczy to choćby dzieł Anny Świrszczyńskiej, w lekturze których nie mogło zabraknąć odniesień do Telimeny czy Marty z „Nad Niemnem” [zob. Miłosz: 1996]) Romantyzm to jeden z kluczy, które Bernacki obiera w trakcie czytelniczych spotkań z Miłoszem. Drugi wyraźnie stanowią figura Chrystusa i różne koncepcje zbawienia.
Pomysł szkicu (bo użyte w podtytule studia i rozprawy to chyba dookreślenia nieco na wyrost) jako spotkania jest w ogóle w przypadku twórczości Miłosza pomysłem niezwykle trafionym, prostym i jednocześnie przynoszącym wyzwanie godne omawianych dzieł. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że z Miłoszem, z jakim spotyka się Bernacki, mnie nigdy nie udało się spotkać. Kwestie religijne poruszane przez Miłosza zostały w omawianej książce skonceptualizowane dość jednostronnie, bez odpowiedniego zagłębienia się w niejednoznaczność owych odniesień. Choć należy przyznać, iż autor książki dostrzega nieortodoksyjność podmiotu „Traktatu teologicznego” i przeprowadza bardzo ciekawą analizę sporu Miłosza z ks. Leopoldem Chomskim, ale należało ten wątek zdecydowanie rozbudować. Niektóre spotkania samego Miłosza, których analizę proponuje Bernacki, są nieoczywiste i niezwykle istotne dla odczytywania całości dzieła noblisty. Taki jest choćby, pomijany właściwie w różnych opracowaniach – w których w sposób oczywisty królować będzie Mickiewicz – stosunek Miłosza do Krasińskiego i jego wymowne milczenie o tym nieoczywistym romantycznym wieszczu. Ciekawa okazuje się także zamieszczona w szkicu „Milczenie o Zygmuncie Krasińskim” analiza fenomenu samego autora „Nie-boskiej komedii”). Inne „spotkania”, jak choćby omówienie konfliktu Miłosza i Zbigniewa Herberta, są aż nazbyt oczywiste.
Poza wycieczkami w różne miejsca biografii Miłosza, jak już wspomniałam, lektura Bernackiego pozostaje bliska tekstom literackim. Interpretacje jednak nie wychodzą absolutnie poza metodę hermeneutyczną (chyba także zbyt powierzchownie zastosowaną), po raz kolejny pozostawiając czytelnika z pewnym niedosytem. Wiemy bowiem, lub bardzo chcemy wierzyć, że twórczość Miłosza kryje przed nami jeszcze niezmierzony potencjał, ale takie zastosowanie klasycznych filologicznych metod w tym aspekcie uległo już chyba wyczerpaniu. We w ten sposób skonstruowanych tekstach należy zagłębić się w liczne uruchamiane przez nie konteksty, w lektury i nurty filozoficzne, które zainicjowały dany proces twórczy, wyraźnie umiejscowić je w kontekście całej twórczości. Daleka jestem od eksperymentów, na jakie zdecydowali się autorzy poświęconego Miłoszowi „Przewodnika „Krytyki Politycznej” opublikowanego w roku 2011 – eksperymentów przeważnie niestety nieudanych. Autorzy tamtych omówień, choć nieraz z barbarzyńskim wręcz brakiem ograniczeń, dokonywali jednak jakiegoś odświeżającego zamachu na nieco zbyt sakralizowane utwory Miłosza. Dlaczego twierdzę, że zbyt sakralizowane? Gdyż takie ich traktowanie, jako dzieł klasyka, które jedynie klasycznej obróbce można poddawać, wyłącznie odczytaniu sensów poszczególnych fraz, zabijają ich potencjał i w rezultacie oddalają nas od tekstu – tekstu jako narzędzia czytania świata.
Książce oczywiście nie można odmówić ani retorycznej, ani analitycznej sprawności. Pomysł uspójniający całość – figura spotkania – jest tym, co zdecydowanie przyciąga czytelnika. Wiele tu tekstów Miłosza mało znanych polskiemu odbiorcy, sporo kontekstów nieoczywistych i otwierających pole do dalszych rozważań. Szkoda jedynie, że pewne aspekty nie zostały rozwinięte, pogłębione w warstwie analitycznej – bowiem, choć zamieszczone w książce szkice to przedruki publikowanych już artykułów, w tak skomponowanej całości przynoszą nowe jakości semantyczne, wręcz domagając się kontynuacji.
Po co nam Miłosz?
Warto powtórzyć – ilu autorów, tyle portretów Miłosza można wyłonić z poszczególnych omówień. Innym będzie Miłosz Jana Błońskiego, nieco odmiennym jawi się w dziełach Aleksandra Fiuta, zupełnie inne odsłony zaproponują nam Wojciech Ligęza, Marian Stala, Andrzej Franaszek, Stanisław Barańczak czy w końcu śpiewający Miłosza Stanisław Sojka. Dlatego każde omówienie wywołać może sprzeczne, nieraz kontrowersyjne reakcje, gdyż najlepiej poznaje się Miłosza w osobistych lekturach.
Obie książki w pewnym stopniu odświeżają odczytania znanej nam poezji i dzieł prozatorskich, nakłaniają do powrotu do niektórych tekstów. Wyraźnie wynikają także z potrzeby rozliczenia się z osobistym spotkaniem z tą twórczością ze strony badaczy. Pokusa pisania o Miłoszu, który tak pięknie prowadzi nas interpretacyjnie, który otwiera tak wiele ścieżek, jakimi może podążyć filolog, nie zdziwi żadnego czytelnika dzieł noblisty (a wiadomo: czytelnicy dzielą się na tych, którzy Miłosza uwielbiają i na tych, którzy nie są w stanie znieść owego moralizatorsko-metafizycznego nadmiaru – ale nikt nie przechodzi obojętnie). Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że badacze wybierają drogę wiodącą do wyważania otwartych drzwi, a przed jakimś przewrotem w lekturach miłoszologicznych wzbraniają się z braku odwagi lub pomysłu. Podejmowane próby świadczą jednak o tym, że nie warto rezygnować, odczytywanie tekstów Miłosza może stanowić niezwykle ważne narzędzie oglądu naszej rzeczywistości, niesie w sobie wciąż niewyuczone lekcje, musi kryć jeszcze jakieś tajemnice. Są więc tacy, którzy (na szczęście) nie przestaną czytać Miłosza i o nim pisać, pozostaje więc mieć nadzieję, że wśród nich pojawi się jeszcze ktoś, kto ów proces lektury zrewolucjonizuje, wskazując nam nowe lekturowe ścieżki.
LITERATURA:
Kaźmierczyk Z.: „Dzieło Demiurga. Zapis gnostyckiego doświadczenia egzystencji we wczesnej poezji Czesława Miłosza”. Gdańsk 2011.
Miłosz C.: „Jakiegoż to gościa mieliśmy. O Annie Świrszczyńskiej”. Kraków 1996.
Miłosz C.: „Zaczynając od moich ulic”. Wrocław 1990.
„Miłosz. Przewodnik Krytyki Politycznej”. Warszawa 2011.
Tischner Ł.: „Sekrety manichejskich trucizn. Miłosz wobec zła”. Kraków 2002.
Zaleski M.: „Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza”. Kraków 2005.
Dzieła Miłosza, poezja, proza, eseje, doskonale służą właśnie do takich sposobów ich wykorzystania. Nie zmienia to jednak faktu, iż każdą kolejną książkę poświęconą twórczości autora „Ziemi Ulro” biorę do ręki z pewną dozą niepewności, może nawet zniechęcenia. Swego rodzaju imperatyw nie pozwala mi zrezygnować z lektury, doświadczenie uczy jednak, że nie należy spodziewać się rewolucyjnych odkryć. Na badaniach miłoszologicznych ciążą bowiem pewien rodzaj nieprzezwyciężalnego schematu, swoisty lęk przed przekroczeniem pewnych granic i dość określone formy dyskursywne. Nie uważam, że nie próbowano ich przekraczać, w moim odczuciu takie propozycje, sytuujące się poza ogólnym nurtem, stanowiły „Sekrety manichejskich trucizn. Miłosz wobec zła” Łukasza Tischnera, „Dzieło demiurga. Zapis gnostyckiego doświadczenia egzystencji we wczesnej poezji Czesława Miłosza” Zbigniewa Kaźmierczyka czy, wydany po raz pierwszy w 2005 roku, zbiór szkiców Marka Zaleskiego „Zamiast”. Chętnie sięgam także do artykułów zagranicznych czytelników prozy czy poezji noblisty, jednak zwykle decydują się oni właśnie na krótsze formy omówień, wybierając drobny aspekt, jeden motyw, przedstawiając zagadnienie w oparciu o starannie wyselekcjonowany utwór czy tom. W tych tekstach interesuje nas zresztą zawsze także to, jak obraz polskiego twórcy, tak wyraźnie obecnego w nurcie literatury światowej, prezentuje się w lekturze przedstawicieli nieco odmiennych kręgów kulturowych (pod tym względem godne uwagi są zdecydowanie lekturowe przemyślenia Andrei Ceccherelliego).
Książki Tomasz Garbola „Czesław Miłosz. Los” oraz Marka Bernackiego „Miłosz. Spotkania”, choć powstały według zupełnie innych koncepcji i odmienne są ich cele oraz tezy badawcze, łączy jeden aspekt – próba przejścia od analizy tekstu do prywatnego świata Czesława Miłosza. Biografizm, jakkolwiek pojmowany, zawsze stał gdzieś w tle badań nad twórczością pisarza, sam poeta niejednokrotnie prowokuje nas do tego rodzaju poszukiwań. Pierwszy impuls takich odczytań z pewnością wywołuje spotkanie z „Doliną Issy”, następnie wystarczy sięgnąć po eseje, choćby zbiór „Zaczynając od moich ulic”, w którym Miłosz osobiście wprowadza nas w swój świat, odkrywa się poprzez własne lektury, zdradza z osobistymi wątpliwościami: „Więc jednak coś ze wspomnień? Nie, starałem się dać portret z tłem. Moja postawa wobec zjawisk może nastręczać wiele wątpliwości. Bo obnażając Czechowicza, obnażałem równocześnie moją własną nieprzynależność, niekonsekwencję tych, co odrzucają, i gdybym był politykiem, nie zostałoby dla mnie nigdzie miejsce na ziemi. (…) Żeby mówić o tym wszystkim, trzeba pewnej rezygnacji. Jeżeli się uzna, że jest się powołanym do dawania świadectwa, a nie do „odgrywania roli”, wiele się traci, ale i wiele zyskuje” (Miłosz 1990: 234).
Czesław Miłosz świadomie udostępnia światu swoje przemyślenia, wybory, historie. O części tego, do czego mamy dostęp, zadecydowali zaś spadkobiercy i wydawcy, odsłaniając przed czytelnikiem kolejne tajemnice, choćby poprzez korespondencje z Jarosławem Iwaszkiewiczem, nie przez wszystkich jednak przeczytane z należytą wrażliwością i zrozumieniem. Z owych prywatnych zapisków wyłania się człowiek o określonym światopoglądzie, ogromnej wiedzy, silnym charakterze i niezwykłej potrzebie zgłębiania świata. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, iż nawet wyposażeni w opasłą biografię autorstwa Andrzeja Franaszka poznajemy takiego Miłosza, jakim twórca chciał się odsłonić, wiele aspektów pozostawiając ukrytych przed oczami bardziej i mniej wprawnych czytelników. Śledzenie prywatności Miłosza okazuje się więc pułapką, w którą niezwykle łatwo wpaść. Nie twierdzę, że nie ma w tej twórczości prawdy – jest jej aż nadto, to właśnie owa prawda niejednokrotnie sprawiała, że opinia publiczna odrzucała świat autora „Kronik”, gdyż bezpośredni kontakt z tym światem rozwiewał wygodne miraże, warto jednak pamiętać, że mamy do czynienie ze sprawnym kreatorem, który potrafił sprowadzić rozmówcę i czytelnika na manowce. Wielość odbiorów, zróżnicowane cezury kolejnych etapów twórczości, nieprzemożna chęć ciągłego sięgania po dzieła noblisty udowadniają jeszcze jedno – ilu czytelników, tyle obrazów Czesława Miłosza.
Krocząc po „Ziemi Ulro” (z Miłoszem w ręku)
Przyjrzyjmy się jednak bliżej propozycjom Garbola i Bernackiego. Pierwszy z autorów oferuje nam dość spójną monografię, wybierając jako główną analizowaną figurę obraz Miłosza uwikłanego w życiowe perturbacje – jednoczesnego wybrańca i igraszki losu. Badacz stara się dość dokładnie prześledzić: zmagania Miłosza z wyrokami losu; teksty, w których wspomina o splocie przypadków, jakie rzucały go w kolejne miejsca, zanim osiadł w Stanach Zjednoczonych Ameryki; złość, którą niejednokrotnie wywoływały wyroki ferowane przez przedstawicieli różnych dziedzin polskiej kultury czy świata polityki. Garbol nie zważa na ograniczenia metodologiczne, płynnie przechodząc od listów po wiersze, traktując dzieło Miłosza, słusznie, w sposób holistyczny. Widać w książce wysiłek wielu godzin spędzonych na wyszukiwaniu pierwszych wydań poszczególnych tekstów, okoliczności powstania wybranych do analizy pism. Jednocześnie jednak wyraźnemu zatarciu ulega granica pomiędzy relacją a kreacją. Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, gdzie kończy się Miłosz, a gdzie zaczyna akt subiektywnej interpretacji. Oczywiście tak skonstruowana uwaga krytyczna wywołuje szereg pytań o nasze rozumienie literatury oraz o możność jakiegokolwiek stwierdzenia i potwierdzenia faktów, ale właśnie owa potrzeba faktografii zdominowała wywód Garbola, przesłaniając namysł nad poszczególnymi frazami, nad tym, co poza okolicznościami genezy mówi nam dany tekst.
Niezaprzeczalnie jednak książka i jej główna teza stanowić mogą przyczynek do nowego odczytania twórczości Miłosza – ale zdaje się, że autor nie do końca ów potencjał wykorzystał, nie pozostawia bowiem czytelnika z poczuciem, że oto dowiedział się on o Miłoszu czegoś, czego nie przeczytałby wcześniej. Pokusa spojrzenia na biografię z perspektywy twórczość oraz na twórczość z perspektywy biografii twórcy pozostaje niezaspokojona.
Na zdecydowane wyróżnienie zasługują fragmenty dotyczące „Ziemi Ulro”. Garbol wyraźnie przemyślał liczne znaczenia tego utworu: „Zakończenie »Ziemi Ulro« – przeczytane z esejem Jeleńskiego, którego zresztą Miłosz uznawał za wyjątkowo wnikliwego czytelnika, ceniąc również ten konkretny tekst – trudno traktować inaczej niż jako przestrogę. Obcujemy tutaj bowiem z myślą starającą się umknąć podstępom Zeitgeistu i popadającą w tej ucieczce w jeszcze większe opresje. Na szczęście Miłosz poświęcił swoje twórcze siły »podejmowaniu momentu wiecznego«, a nie projektowi »ogólnoświatowej cywilizacji«” (Garbol 2018: 72). Widać w tych interpretacyjnych fragmentach dobrze odrobioną i przeżytą lekcję, taką, której można nauczyć się dopiero teraz, z perspektywy współczesnych tendencji społecznych i wciąż żywotnych konsekwencji wydarzeń drugiej połowy XX wieku.
Garbol śledzi egzystencję Miłosza, podążając jednak wyraźnie wytyczoną przez samego poetę ścieżką. Z tego powodu zapewne tak wiele w tej książce bardzo dobrze wyselekcjonowanych cytatów z wywiadów, esejów, listów, poezji – z tej kompilacji wyłania się historia, którą Miłosz chciał nam opowiedzieć. Badacz nie zagłębia się w rejony kontrowersyjne czy w jakiś sposób obyczajowo niebezpieczne. Pojawiają się oczywiście elementy biografii poety, które nie każdy uznałby za chlubne czy chciałby nimi epatować opinię publiczną, ale nie ma wśród nich takich, których Miłosz nie omówiłby wcześniej, niejako pozwalając światu na przekroczenie tego akurat progu. W tym kontekście ciekawe okazują się fragmenty dotyczące sprzężeń Erosa i Tanatosa, powrót do „Doliny Issy” czy poematu opartego na kanwie historii Orfeusza i Eurydyki. Jednak i w tych fragmentach czytelnik nie odnajdzie niczego, czego nie powiedział wcześniej inny czytelnik Miłosza.
Choć książka nie wnosi niczego nowego do naszego oglądu pisarstwa autora „Traktatu teologicznego”, na pewno przyznać należy rację Marianowi Stali, który w swojej recenzji wydawniczej docenił aspekt popularyzujący tę twórczość. Książkę, w dużej mierze dzięki przemyślanej kompozycji, pięknym i interesującym cytatom, ale także przy współudziale rozwiniętej erudycji Garbola, czyta się niezwykle płynnie i przyjemnie. Autor uchwycił oryginalny koloryt postaci noblisty, jego cięty język, ostrość osądów, zdolność do krytyki, ale także rozwiniętej autorefleksji. W pewien sposób Garbol (przy asyście Miłosza) odświeża modę na człowieka dbającego przede wszystkim o swój rozwój intelektualny, dążność do swoistej opiniotwórczości – modę na intelektualistę.
Od Annasza do Kajfasza (lekturowe spotkania – Miłosza i z Miłoszem)
Inne spotkanie z Miłoszem oferuje Marek Bernacki. Badacz również dotyka bardziej spraw egzystencjalnych, zdecydowanie mocniej jednak trzymając się ram wyznaczonych tej egzystencji poprzez teksty – napisane i, co może ważniejsze, przeczytane przez Czesława Miłosza.
Kto kiedykolwiek zetknął się z twórczością autora „Nieobjętej ziemi” wie, jak istotną rolę odgrywał w jego lekturach wiek XIX i polski romantyzm. Miłosz to czytelnik świadomy, wyraźne uwielbienie wobec dzieł Mickiewicza nigdy nie przesłoniło jego rozsądku na tyle, by nie był surowym sędzią romantycznych wypaczeń. Podejrzliwy wobec Norwida i Krasińskiego, niezwykle oczytany także w kontekstach europejskich, potrafił przede wszystkim lekturę dzieł współczesnych zawsze ubogacająco odczytywać przez pryzmat romantycznego dziedzictwa (dotyczy to choćby dzieł Anny Świrszczyńskiej, w lekturze których nie mogło zabraknąć odniesień do Telimeny czy Marty z „Nad Niemnem” [zob. Miłosz: 1996]) Romantyzm to jeden z kluczy, które Bernacki obiera w trakcie czytelniczych spotkań z Miłoszem. Drugi wyraźnie stanowią figura Chrystusa i różne koncepcje zbawienia.
Pomysł szkicu (bo użyte w podtytule studia i rozprawy to chyba dookreślenia nieco na wyrost) jako spotkania jest w ogóle w przypadku twórczości Miłosza pomysłem niezwykle trafionym, prostym i jednocześnie przynoszącym wyzwanie godne omawianych dzieł. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że z Miłoszem, z jakim spotyka się Bernacki, mnie nigdy nie udało się spotkać. Kwestie religijne poruszane przez Miłosza zostały w omawianej książce skonceptualizowane dość jednostronnie, bez odpowiedniego zagłębienia się w niejednoznaczność owych odniesień. Choć należy przyznać, iż autor książki dostrzega nieortodoksyjność podmiotu „Traktatu teologicznego” i przeprowadza bardzo ciekawą analizę sporu Miłosza z ks. Leopoldem Chomskim, ale należało ten wątek zdecydowanie rozbudować. Niektóre spotkania samego Miłosza, których analizę proponuje Bernacki, są nieoczywiste i niezwykle istotne dla odczytywania całości dzieła noblisty. Taki jest choćby, pomijany właściwie w różnych opracowaniach – w których w sposób oczywisty królować będzie Mickiewicz – stosunek Miłosza do Krasińskiego i jego wymowne milczenie o tym nieoczywistym romantycznym wieszczu. Ciekawa okazuje się także zamieszczona w szkicu „Milczenie o Zygmuncie Krasińskim” analiza fenomenu samego autora „Nie-boskiej komedii”). Inne „spotkania”, jak choćby omówienie konfliktu Miłosza i Zbigniewa Herberta, są aż nazbyt oczywiste.
Poza wycieczkami w różne miejsca biografii Miłosza, jak już wspomniałam, lektura Bernackiego pozostaje bliska tekstom literackim. Interpretacje jednak nie wychodzą absolutnie poza metodę hermeneutyczną (chyba także zbyt powierzchownie zastosowaną), po raz kolejny pozostawiając czytelnika z pewnym niedosytem. Wiemy bowiem, lub bardzo chcemy wierzyć, że twórczość Miłosza kryje przed nami jeszcze niezmierzony potencjał, ale takie zastosowanie klasycznych filologicznych metod w tym aspekcie uległo już chyba wyczerpaniu. We w ten sposób skonstruowanych tekstach należy zagłębić się w liczne uruchamiane przez nie konteksty, w lektury i nurty filozoficzne, które zainicjowały dany proces twórczy, wyraźnie umiejscowić je w kontekście całej twórczości. Daleka jestem od eksperymentów, na jakie zdecydowali się autorzy poświęconego Miłoszowi „Przewodnika „Krytyki Politycznej” opublikowanego w roku 2011 – eksperymentów przeważnie niestety nieudanych. Autorzy tamtych omówień, choć nieraz z barbarzyńskim wręcz brakiem ograniczeń, dokonywali jednak jakiegoś odświeżającego zamachu na nieco zbyt sakralizowane utwory Miłosza. Dlaczego twierdzę, że zbyt sakralizowane? Gdyż takie ich traktowanie, jako dzieł klasyka, które jedynie klasycznej obróbce można poddawać, wyłącznie odczytaniu sensów poszczególnych fraz, zabijają ich potencjał i w rezultacie oddalają nas od tekstu – tekstu jako narzędzia czytania świata.
Książce oczywiście nie można odmówić ani retorycznej, ani analitycznej sprawności. Pomysł uspójniający całość – figura spotkania – jest tym, co zdecydowanie przyciąga czytelnika. Wiele tu tekstów Miłosza mało znanych polskiemu odbiorcy, sporo kontekstów nieoczywistych i otwierających pole do dalszych rozważań. Szkoda jedynie, że pewne aspekty nie zostały rozwinięte, pogłębione w warstwie analitycznej – bowiem, choć zamieszczone w książce szkice to przedruki publikowanych już artykułów, w tak skomponowanej całości przynoszą nowe jakości semantyczne, wręcz domagając się kontynuacji.
Po co nam Miłosz?
Warto powtórzyć – ilu autorów, tyle portretów Miłosza można wyłonić z poszczególnych omówień. Innym będzie Miłosz Jana Błońskiego, nieco odmiennym jawi się w dziełach Aleksandra Fiuta, zupełnie inne odsłony zaproponują nam Wojciech Ligęza, Marian Stala, Andrzej Franaszek, Stanisław Barańczak czy w końcu śpiewający Miłosza Stanisław Sojka. Dlatego każde omówienie wywołać może sprzeczne, nieraz kontrowersyjne reakcje, gdyż najlepiej poznaje się Miłosza w osobistych lekturach.
Obie książki w pewnym stopniu odświeżają odczytania znanej nam poezji i dzieł prozatorskich, nakłaniają do powrotu do niektórych tekstów. Wyraźnie wynikają także z potrzeby rozliczenia się z osobistym spotkaniem z tą twórczością ze strony badaczy. Pokusa pisania o Miłoszu, który tak pięknie prowadzi nas interpretacyjnie, który otwiera tak wiele ścieżek, jakimi może podążyć filolog, nie zdziwi żadnego czytelnika dzieł noblisty (a wiadomo: czytelnicy dzielą się na tych, którzy Miłosza uwielbiają i na tych, którzy nie są w stanie znieść owego moralizatorsko-metafizycznego nadmiaru – ale nikt nie przechodzi obojętnie). Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że badacze wybierają drogę wiodącą do wyważania otwartych drzwi, a przed jakimś przewrotem w lekturach miłoszologicznych wzbraniają się z braku odwagi lub pomysłu. Podejmowane próby świadczą jednak o tym, że nie warto rezygnować, odczytywanie tekstów Miłosza może stanowić niezwykle ważne narzędzie oglądu naszej rzeczywistości, niesie w sobie wciąż niewyuczone lekcje, musi kryć jeszcze jakieś tajemnice. Są więc tacy, którzy (na szczęście) nie przestaną czytać Miłosza i o nim pisać, pozostaje więc mieć nadzieję, że wśród nich pojawi się jeszcze ktoś, kto ów proces lektury zrewolucjonizuje, wskazując nam nowe lekturowe ścieżki.
LITERATURA:
Kaźmierczyk Z.: „Dzieło Demiurga. Zapis gnostyckiego doświadczenia egzystencji we wczesnej poezji Czesława Miłosza”. Gdańsk 2011.
Miłosz C.: „Jakiegoż to gościa mieliśmy. O Annie Świrszczyńskiej”. Kraków 1996.
Miłosz C.: „Zaczynając od moich ulic”. Wrocław 1990.
„Miłosz. Przewodnik Krytyki Politycznej”. Warszawa 2011.
Tischner Ł.: „Sekrety manichejskich trucizn. Miłosz wobec zła”. Kraków 2002.
Zaleski M.: „Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza”. Kraków 2005.
Bernacki Marek: „Miłosz. Spotkania. Studia i rozprawy miłoszologiczne”. Wydawnictwo Naukowe Akademii Techniczno-Humanistycznej. Bielsko-Biała 2018.
Garbol Tomasz: „Czesław Miłosz. Los”. Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego. Łódź 2018 [seria: Projekt: Egzystencja i Literatura].
„artPAPIER” objął serię Projekt: Egzystencja i Literatura patronatem medialnym.
Garbol Tomasz: „Czesław Miłosz. Los”. Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego. Łódź 2018 [seria: Projekt: Egzystencja i Literatura].
„artPAPIER” objął serię Projekt: Egzystencja i Literatura patronatem medialnym.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |