LITERATURA (SŁABSZA OD) FAKTU (JOAKIM PALMKVIST: 'NA TROPIE MORDERCY')
A
A
A
W książce „Na tropie mordercy” dziennikarz śledczy Joakim Palmkvist opowiada prawdziwą historię zaginięcia szwedzkiego milionera Görana Lundblada w 2012 roku oraz przebieg wyjaśniania tej zagadkowej sprawy przez Therese Tang, szefową lokalnego oddziału pozarządowej organizacji Missing People. Wydawnictwo Burda Książki zachęca do lektury, pisząc na okładce, że to „[e]kscytujący reportaż kryminalny. Prawdziwa historia z literackim urokiem i powieściową fabułą”. Przy całkiem licznych zaletach książki Palmkvista reklama ta (jak to reklama) okazuje się trochę na wyrost.
Niewątpliwie warto docenić „Na tropie mordercy” za to, że opowiadając o wydarzeniach, które faktyczne mogłyby stanowić fabułę kryminału, autor wielokrotnie podkreśla, że w prawdziwym życiu procedury i możliwości śledczych wyglądają inaczej niż na kartach powieści czy telewizyjnych ekranach. Zdobycie pozwolenia, przeprowadzenie badań lub przesłuchania, każda rozmowa telefoniczna – wszystko wymaga czasu i ludzkiego wysiłku, co Palmkvist szczegółowo wylicza. Praca policji to „ciągłe rozstrzyganie, która ze spraw jest ważniejsza” (s. 133), a reporter wprost dystansuje się wobec fikcyjnych odpowiedników tego typu historii: „W każdej powieści kryminalnej te podejrzenia już by wystarczyły, żeby zatrzymać i wsadzić za kratki zarówno Martina Törnblada, jak i Sarę Lundblad. Ale policja działa w świecie realnym” (s. 36).
Podoba mi się w książce Palmkvista coś, co część czytelników skrytykuje może jako niepotrzebne zwalnianie tempa i odbieganie od głównego wątku, a dla mnie stanowi o tym, że „Na tropie mordercy” jakoś się wyróżnia na tle innych „śledczych” opowieści. Autor zarysowuje bardzo szeroki kontekst wydarzeń. Poznajemy historię rodu Lundbladów, początki ich fortuny, genezę konfliktu z klanem Törnbladów i opinie mieszkańców okolicznych gospodarstw. Reporter odtwarza lokalną atmosferę, śledzi przyczyny różnych animozji. Podobnie postępuje w przypadku Therese, której biografię poznajemy dość dokładnie, nawet jeśli nie wszystkie elementy mają związek z samą sprawą kryminalną. Do tego dochodzi prezentacja policyjnych procedur i przypomnienie innych spraw czekających na rozstrzygnięcie w tamtych latach.
Ciekawe dla polskiego czytelnika może być poznanie szwedzkich uwarunkowań społecznych. Zgodna współpraca organizacji pozarządowej i policji, publiczny dostęp do wielu danych, które u nas pewnie uznano by za prywatne, dbałość o przestrzeganie przepisów i wyraźne podkreślanie nawet drobnych ich naruszeń w imię wyższego dobra – cały czas miałam wrażenie, że w Polsce przebieg wydarzeń byłby inny.
Przekonująco wypada też próba przedstawienia motywacji osób zaangażowanych w sprawę. Palmkvist umiejętnie wyjaśnia, czemu Terese tak zależało na rozwikłaniu sprawy, tłumaczy skomplikowane relacje w rodzinie Görana, próbuje poznać sposób myślenia sąsiadów oraz policjantów, często przytaczając konkretne rozmowy czy służbowe notatki. To także udane studium narastającego niezrównoważenia psychicznego sprawcy oraz frustrującej niemocy wielu ludzi, którzy widząc, że coś jest nie tak, nie mają dowodów, by móc zamknąć sprawę. Warta uwagi wydaje się też świadomość autora, że opisuje tylko jedną wersję tego, co się stało. Mimo że przywiązanie do detali i dbałość o wierność faktom uderzają przy lekturze, Palmkvist wcale nie wydaje się przekonany, że można dotrzeć do prawdy – prawd bowiem jest wiele. Jak czytamy w „Posłowiu”: „Niniejsza książka to jedna z wielu możliwych ilustracji długiej i skomplikowanej historii krwawej zbrodni. Istnieje tyle opinii na ten temat, ilu ludzi. Tutaj przedstawiono perspektywę Therese Tang” (s. 346).
„Na tropie mordercy” nie realizuje jednak w pełni potencjału, jaki ma ta historia. Gdyby reporter poprzestał na solidnym opisaniu zniknięcia milionera, śledztwa przeciwko rodzinie, wysiłków Therese Tang i jej sukcesu, to pewnie trudniej byłoby reklamować książkę jako konkurencję dla fikcji, jednak ten kryminalny reportaż naprawdę nie musi rywalizować w tej kategorii. Życie, w swojej bardzo mrocznej odsłonie, broniłoby się tu samo. Wszak „[w]cześniej nigdy coś takiego się nie zdarzyło. Ani tutaj, ani gdziekolwiek indziej w Szwecji. Żeby prywatna osoba zdobyła kluczowe informacje dla śledztwa w sprawie morderstwa” (s. 309-310).
Palmkvist próbuje na siłę intrygować zamiast jedynie informować. Pewnie dałoby się to zrobić w przypadku lepszego literacko warsztatu, tu jednak wszelkie próby „podkręcenia” formy raczej obnażają to, że autor okazuje się lepszym dziennikarzem śledczym niż powieściopisarzem. Sama historia śledztwa była bardzo dobrze znana w Szwecji, więc autor nie stara się szczególnie ukrywać, kto dokonał zbrodni, ale próbuje to czytelnikom rekompensować innymi środkami. Bawi się chronologią, żeby urozmaicić narrację, jednak chwilami sam się chyba w tym wszystkim trochę gubi, przez co na przykład informację, że ojciec Sary Lundblad nie lubił jej chłopaka, Martina, przeczytamy o kilka razy za dużo, jakby Palmkvist chciał na siłę rozbudować opowieść, która tego nie potrzebuje. Są tu też zabiegi polegające na podkreślaniu, że sprawy mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej, a problem w tym, że akcent na potencjalne wersje wydarzeń pada głównie wtedy, kiedy wszystko mogłoby się dziać bardziej dramatycznie, przez co autor sam sprawia, że blednie to, co się rzeczywiście wydarzyło. Paradoks w lekturze tej książki polegał dla mnie na tym, że najbardziej wciągałam się wtedy, gdy Palmkvist spokojnie relacjonował czasem dość żmudne procedury i codzienne sytuacje, ale traciłam zainteresowanie, kiedy próbowano je we mnie wywołać na siłę.
Z lektury wybijały mnie też momenty, gdy w „Na tropie mordercy” pojawiały się rozważania bardziej „literackie”, jak pretensjonalne fragmenty w rodzaju: „To jeden z najdroższych adresów w tym tajemniczym kraju banków, Szwajcarii” (s. 112) ,czy: „Dziecięcy wózek toczy się na wschód wzdłuż drogi w Norra Förlösa. Czarna gondola, dość przeciętny model. Śpi w nim noworodek, zaledwie kilkudniowy chłopiec. Dostał swój własny pokój w żółtym domu rodziców, na wzniesieniu kawałek dalej. Nie ma pojęcia, co przyniesie mu przyszłość” (s. 159).
Po „Na tropie mordercy” warto sięgnąć nie ze względu na „literackość” i zapowiadaną „ekscytację”, bo pierwsza raczej tej książce szkodzi, a drugiej przy lekturze u siebie jakoś szczególnie nie zaobserwowałam. To po prostu interesująca historia „z życia wzięta”, pełna detali uwiarygodniających prawdziwość wydarzeń i zaludniona przez bohaterów pozornie całkiem zwyczajnych, a przecież gotowych do czynów heroicznych bądź strasznych. Czasem mniej znaczy więcej – i gdyby nie próby zarówno autorskiego, jak i marketingowego „podkręcania” brutalności życia w stronę fikcji, wyszłoby świetnie. A tak jest w porządku. Jako urozmaicenie, zamiast kolejnych wymyślonych kryminałów, „Na tropie mordercy” sprawdzi się nieźle, chociaż szkoda zmarnowanego potencjału na czytelniczy wstrząs.
Niewątpliwie warto docenić „Na tropie mordercy” za to, że opowiadając o wydarzeniach, które faktyczne mogłyby stanowić fabułę kryminału, autor wielokrotnie podkreśla, że w prawdziwym życiu procedury i możliwości śledczych wyglądają inaczej niż na kartach powieści czy telewizyjnych ekranach. Zdobycie pozwolenia, przeprowadzenie badań lub przesłuchania, każda rozmowa telefoniczna – wszystko wymaga czasu i ludzkiego wysiłku, co Palmkvist szczegółowo wylicza. Praca policji to „ciągłe rozstrzyganie, która ze spraw jest ważniejsza” (s. 133), a reporter wprost dystansuje się wobec fikcyjnych odpowiedników tego typu historii: „W każdej powieści kryminalnej te podejrzenia już by wystarczyły, żeby zatrzymać i wsadzić za kratki zarówno Martina Törnblada, jak i Sarę Lundblad. Ale policja działa w świecie realnym” (s. 36).
Podoba mi się w książce Palmkvista coś, co część czytelników skrytykuje może jako niepotrzebne zwalnianie tempa i odbieganie od głównego wątku, a dla mnie stanowi o tym, że „Na tropie mordercy” jakoś się wyróżnia na tle innych „śledczych” opowieści. Autor zarysowuje bardzo szeroki kontekst wydarzeń. Poznajemy historię rodu Lundbladów, początki ich fortuny, genezę konfliktu z klanem Törnbladów i opinie mieszkańców okolicznych gospodarstw. Reporter odtwarza lokalną atmosferę, śledzi przyczyny różnych animozji. Podobnie postępuje w przypadku Therese, której biografię poznajemy dość dokładnie, nawet jeśli nie wszystkie elementy mają związek z samą sprawą kryminalną. Do tego dochodzi prezentacja policyjnych procedur i przypomnienie innych spraw czekających na rozstrzygnięcie w tamtych latach.
Ciekawe dla polskiego czytelnika może być poznanie szwedzkich uwarunkowań społecznych. Zgodna współpraca organizacji pozarządowej i policji, publiczny dostęp do wielu danych, które u nas pewnie uznano by za prywatne, dbałość o przestrzeganie przepisów i wyraźne podkreślanie nawet drobnych ich naruszeń w imię wyższego dobra – cały czas miałam wrażenie, że w Polsce przebieg wydarzeń byłby inny.
Przekonująco wypada też próba przedstawienia motywacji osób zaangażowanych w sprawę. Palmkvist umiejętnie wyjaśnia, czemu Terese tak zależało na rozwikłaniu sprawy, tłumaczy skomplikowane relacje w rodzinie Görana, próbuje poznać sposób myślenia sąsiadów oraz policjantów, często przytaczając konkretne rozmowy czy służbowe notatki. To także udane studium narastającego niezrównoważenia psychicznego sprawcy oraz frustrującej niemocy wielu ludzi, którzy widząc, że coś jest nie tak, nie mają dowodów, by móc zamknąć sprawę. Warta uwagi wydaje się też świadomość autora, że opisuje tylko jedną wersję tego, co się stało. Mimo że przywiązanie do detali i dbałość o wierność faktom uderzają przy lekturze, Palmkvist wcale nie wydaje się przekonany, że można dotrzeć do prawdy – prawd bowiem jest wiele. Jak czytamy w „Posłowiu”: „Niniejsza książka to jedna z wielu możliwych ilustracji długiej i skomplikowanej historii krwawej zbrodni. Istnieje tyle opinii na ten temat, ilu ludzi. Tutaj przedstawiono perspektywę Therese Tang” (s. 346).
„Na tropie mordercy” nie realizuje jednak w pełni potencjału, jaki ma ta historia. Gdyby reporter poprzestał na solidnym opisaniu zniknięcia milionera, śledztwa przeciwko rodzinie, wysiłków Therese Tang i jej sukcesu, to pewnie trudniej byłoby reklamować książkę jako konkurencję dla fikcji, jednak ten kryminalny reportaż naprawdę nie musi rywalizować w tej kategorii. Życie, w swojej bardzo mrocznej odsłonie, broniłoby się tu samo. Wszak „[w]cześniej nigdy coś takiego się nie zdarzyło. Ani tutaj, ani gdziekolwiek indziej w Szwecji. Żeby prywatna osoba zdobyła kluczowe informacje dla śledztwa w sprawie morderstwa” (s. 309-310).
Palmkvist próbuje na siłę intrygować zamiast jedynie informować. Pewnie dałoby się to zrobić w przypadku lepszego literacko warsztatu, tu jednak wszelkie próby „podkręcenia” formy raczej obnażają to, że autor okazuje się lepszym dziennikarzem śledczym niż powieściopisarzem. Sama historia śledztwa była bardzo dobrze znana w Szwecji, więc autor nie stara się szczególnie ukrywać, kto dokonał zbrodni, ale próbuje to czytelnikom rekompensować innymi środkami. Bawi się chronologią, żeby urozmaicić narrację, jednak chwilami sam się chyba w tym wszystkim trochę gubi, przez co na przykład informację, że ojciec Sary Lundblad nie lubił jej chłopaka, Martina, przeczytamy o kilka razy za dużo, jakby Palmkvist chciał na siłę rozbudować opowieść, która tego nie potrzebuje. Są tu też zabiegi polegające na podkreślaniu, że sprawy mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej, a problem w tym, że akcent na potencjalne wersje wydarzeń pada głównie wtedy, kiedy wszystko mogłoby się dziać bardziej dramatycznie, przez co autor sam sprawia, że blednie to, co się rzeczywiście wydarzyło. Paradoks w lekturze tej książki polegał dla mnie na tym, że najbardziej wciągałam się wtedy, gdy Palmkvist spokojnie relacjonował czasem dość żmudne procedury i codzienne sytuacje, ale traciłam zainteresowanie, kiedy próbowano je we mnie wywołać na siłę.
Z lektury wybijały mnie też momenty, gdy w „Na tropie mordercy” pojawiały się rozważania bardziej „literackie”, jak pretensjonalne fragmenty w rodzaju: „To jeden z najdroższych adresów w tym tajemniczym kraju banków, Szwajcarii” (s. 112) ,czy: „Dziecięcy wózek toczy się na wschód wzdłuż drogi w Norra Förlösa. Czarna gondola, dość przeciętny model. Śpi w nim noworodek, zaledwie kilkudniowy chłopiec. Dostał swój własny pokój w żółtym domu rodziców, na wzniesieniu kawałek dalej. Nie ma pojęcia, co przyniesie mu przyszłość” (s. 159).
Po „Na tropie mordercy” warto sięgnąć nie ze względu na „literackość” i zapowiadaną „ekscytację”, bo pierwsza raczej tej książce szkodzi, a drugiej przy lekturze u siebie jakoś szczególnie nie zaobserwowałam. To po prostu interesująca historia „z życia wzięta”, pełna detali uwiarygodniających prawdziwość wydarzeń i zaludniona przez bohaterów pozornie całkiem zwyczajnych, a przecież gotowych do czynów heroicznych bądź strasznych. Czasem mniej znaczy więcej – i gdyby nie próby zarówno autorskiego, jak i marketingowego „podkręcania” brutalności życia w stronę fikcji, wyszłoby świetnie. A tak jest w porządku. Jako urozmaicenie, zamiast kolejnych wymyślonych kryminałów, „Na tropie mordercy” sprawdzi się nieźle, chociaż szkoda zmarnowanego potencjału na czytelniczy wstrząs.
Joakim Palmkvist: „Na tropie mordercy. Historia prywatnego śledztwa, które wstrząsnęło Szwecją”. Przeł. Patrycja Włóczyk. Burda Książki. Warszawa 2018.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |