SPALONA ZIEMIA (SICARIO 2: SOLDADO)
A
A
A
„Sicario” Denisa Villeneuve’a obejrzałam, kiedy pojawił się w jednym z internetowych serwisów video on demand, niemal od pierwszych ujęć żałując, że nie jestem w kinie. Po brawurowej sekwencji otwierającej to wrażenie pogłębiło się, kiedy kamera prowadzona przez Rogera Deakinsa wydobywała niepokojący, nieludzki wymiar pustynnego pejzażu albo portretowała okryte złą sławą Ciudad Juarez jako „bestię”. Być może najsłabszym punktem filmu był w niektórych momentach scenariusz, ale w rękach Villeneuve’a, Deakinsa i Jóhanna Jóhannssona, autora muzyki, coś, co w zalążku mogło być jedynie sprawnie nakręconym kryminalnym thrillerem, stało się czymś więcej.
Kontynuację filmu nakręconą przez Stefano Sollimę oglądałam już w kinie, powściągliwie traktując oczekiwania zbudowane przez pierwszą część. Choć włoski reżyser również rozpoczyna od mocnej, sensacyjnej sceny akcji, osadza ją w nieco innym kontekście. Ponownie znajdujemy się na granicy amerykańsko-meksykańskiej, gdzie rząd Stanów Zjednoczonych – za pomocą specjalnej jednostki – rozgrywać będzie jeden z epizodów wojny z terroryzmem. Okazuje się jednak, że splatają się tutaj interesy islamskich terrorystów, afrykańskich piratów porywających statki dla okupu i meksykańskich przemytników, w coraz większym stopniu czerpiących zyski nie z narkotyków, ale ze zorganizowanego przerzucania ludzi do USA. Ekspozycja „Sicario 2” w punktowy sposób zarysowuje globalne zależności mafijnych interesów, ale skala makro zostaje bardzo szybko porzucona, co sprawia, że staje się zaledwie umownym tłem.
Z pewnością jest to trudny i złożony temat, który znacznie lepiej wybrzmiałby w formie serialu, dającego twórcom czas na zbudowanie siatki powiązań i zniuansowanie wielowymiarowego świata przestępczego. Nasuwa mi się tu (a jakże!) skojarzenie z serialem „Prawo ulicy” („The Wire”), zwłaszcza z początkowymi odcinkami pierwszego sezonu, w których mozolnie i bez pośpiechu zarysowywani byli „gracze” narkotykowego świata, a przed odbiorcą stało trudne zadanie połączenia wszystkich punktów. W pełnometrażowym filmie oczywiście nie ma na to czasu, dlatego pospieszne przywołanie tak szerokiego kontekstu wydaje się bezowocne. Na takim zabiegu ucierpiała przede wszystkim dramaturgia. „Skakanie” po mapie świata i wskazywanie kolejnych punktów sprawiało wrażenie przedłużającej się ekspozycji. Film stracił przez to impet i choć jako całość nie jest nieudany, sprawia wrażenie zaledwie poprawnego.
Po wskazaniu globalnego kontekstu reżyser „Sicario 2” skupia się już wyłącznie na pograniczu, grubą kreską rysując realia przestępczego świata, w który wkraczają wyjęci spod prawa specjalni agenci. Kolejny zarzut jest zatem poważniejszy i dotyczy instrumentalnego potraktowania aktualnego i palącego tematu granicy amerykańsko-meksykańskiej. Podjęcie takiego wątku w formie sensacyjnego filmu wiąże się z ryzykiem spłycenia problemów pogranicza, podporządkowania ich serii efektownych pościgów, porwań i strzelanin czy upozorowania moralnego wymiaru w losach epizodycznych postaci.
W jakimś stopniu „Sicario 2” popełnia każdy z tych błędów. Sensacyjne sceny przeplatają się tutaj z kilkoma kameralnymi wątkami, których zadaniem jest ustanowienie etycznej perspektywy. Mam na myśli nastoletnich bohaterów – zwykłego chłopaka, który zaczyna pracować dla gangu przemytników, oraz rozpieszczonej córki narkotykowego bossa, która wciągnięta zostaje w międzynarodowe intrygi i poznaje mroczne kulisy działalności swojego ojca. Schematyczna konstrukcja tych postaci nie jest w stanie udźwignąć ciężaru moralnej refleksji.
Podobnie niestety rzecz ma się z głównymi bohaterami – Josh Brolin powraca w roli człowieka od brudnej roboty, a Benicio del Toro wciela się w mrocznego mściciela wyrównującego rachunki, choć kwestia osobistej vendetty odsunięta jest tym razem na dalszy plan. Obaj zaangażowani są w wojnę, która opiera się na taktyce spalonej ziemi. Krytycy piszący o „Sicario 2” często podejmują wątek męskocentrycznego wymiaru filmu. Rzeczywiście, tempo nadają tutaj gotowi na wszystko twardziele, co nie znaczy, że relacja pomiędzy mężczyznami nie jest ciekawa. Opiera się bowiem na dziwnym połączeniu zaufania i profesjonalnego chłodu, na swoistym złamaniu, które wynika z tego, że najbardziej nieludzkie rozkazy z góry mają pierwszeństwo przed ludzkimi odruchami i każdy zdaje sobie z tego sprawę. Ta chropowata więź mogłaby stać się interesującym tematem, gdyby twórcy filmu poświęcili jej więcej uwagi. Bohater wykreowany przez Brolina pozostaje mimo wszystko ciekawy, zwłaszcza kiedy próbuje zawalczyć o „stworzonego” przez siebie Alejandro. Wbrew całej „męskiej” dominancie filmu aktor unikał brodzenia w testosteronowym błocie fascynacji władzą i przemocą, może z wyjątkiem początkowych scen filmu, obsadzających Stany Zjednoczone w roli strażnika globalnego ładu, mocarstwa, które czasem musi się ubrudzić, aby przywrócić porządek.
Finał filmu sugeruje, że możemy wyczekiwać kontynuacji, której zasadniczym tematem stanie się właśnie wspomniane wcześniej „stwarzanie” ludzi, urabianie ich na bezwzględnych, gotowych na wszystko agentów meandrujących pomiędzy własnymi interesami a podporządkowaniem się rozkazom z góry. Budowanie franczyzy na tak delikatnym temacie jak amerykańsko-meksykańskie pogranicze może budzić wątpliwości. Z drugiej strony, przecież „Sicario” Villeneuve’a również był sprawnie zrobionym kinem sensacyjnym. Mimo wszystko cechowała ten film jakaś tajemnica, której w kontynuacji nie dostrzegam. Zupełnie jakby twórcy – podobnie jak bohaterowie filmu – przyjęli taktykę spalonej ziemi: ogrywania sprawdzonych motywów w sposób, który prowadzi do wyjałowienia gruntu.
Kontynuację filmu nakręconą przez Stefano Sollimę oglądałam już w kinie, powściągliwie traktując oczekiwania zbudowane przez pierwszą część. Choć włoski reżyser również rozpoczyna od mocnej, sensacyjnej sceny akcji, osadza ją w nieco innym kontekście. Ponownie znajdujemy się na granicy amerykańsko-meksykańskiej, gdzie rząd Stanów Zjednoczonych – za pomocą specjalnej jednostki – rozgrywać będzie jeden z epizodów wojny z terroryzmem. Okazuje się jednak, że splatają się tutaj interesy islamskich terrorystów, afrykańskich piratów porywających statki dla okupu i meksykańskich przemytników, w coraz większym stopniu czerpiących zyski nie z narkotyków, ale ze zorganizowanego przerzucania ludzi do USA. Ekspozycja „Sicario 2” w punktowy sposób zarysowuje globalne zależności mafijnych interesów, ale skala makro zostaje bardzo szybko porzucona, co sprawia, że staje się zaledwie umownym tłem.
Z pewnością jest to trudny i złożony temat, który znacznie lepiej wybrzmiałby w formie serialu, dającego twórcom czas na zbudowanie siatki powiązań i zniuansowanie wielowymiarowego świata przestępczego. Nasuwa mi się tu (a jakże!) skojarzenie z serialem „Prawo ulicy” („The Wire”), zwłaszcza z początkowymi odcinkami pierwszego sezonu, w których mozolnie i bez pośpiechu zarysowywani byli „gracze” narkotykowego świata, a przed odbiorcą stało trudne zadanie połączenia wszystkich punktów. W pełnometrażowym filmie oczywiście nie ma na to czasu, dlatego pospieszne przywołanie tak szerokiego kontekstu wydaje się bezowocne. Na takim zabiegu ucierpiała przede wszystkim dramaturgia. „Skakanie” po mapie świata i wskazywanie kolejnych punktów sprawiało wrażenie przedłużającej się ekspozycji. Film stracił przez to impet i choć jako całość nie jest nieudany, sprawia wrażenie zaledwie poprawnego.
Po wskazaniu globalnego kontekstu reżyser „Sicario 2” skupia się już wyłącznie na pograniczu, grubą kreską rysując realia przestępczego świata, w który wkraczają wyjęci spod prawa specjalni agenci. Kolejny zarzut jest zatem poważniejszy i dotyczy instrumentalnego potraktowania aktualnego i palącego tematu granicy amerykańsko-meksykańskiej. Podjęcie takiego wątku w formie sensacyjnego filmu wiąże się z ryzykiem spłycenia problemów pogranicza, podporządkowania ich serii efektownych pościgów, porwań i strzelanin czy upozorowania moralnego wymiaru w losach epizodycznych postaci.
W jakimś stopniu „Sicario 2” popełnia każdy z tych błędów. Sensacyjne sceny przeplatają się tutaj z kilkoma kameralnymi wątkami, których zadaniem jest ustanowienie etycznej perspektywy. Mam na myśli nastoletnich bohaterów – zwykłego chłopaka, który zaczyna pracować dla gangu przemytników, oraz rozpieszczonej córki narkotykowego bossa, która wciągnięta zostaje w międzynarodowe intrygi i poznaje mroczne kulisy działalności swojego ojca. Schematyczna konstrukcja tych postaci nie jest w stanie udźwignąć ciężaru moralnej refleksji.
Podobnie niestety rzecz ma się z głównymi bohaterami – Josh Brolin powraca w roli człowieka od brudnej roboty, a Benicio del Toro wciela się w mrocznego mściciela wyrównującego rachunki, choć kwestia osobistej vendetty odsunięta jest tym razem na dalszy plan. Obaj zaangażowani są w wojnę, która opiera się na taktyce spalonej ziemi. Krytycy piszący o „Sicario 2” często podejmują wątek męskocentrycznego wymiaru filmu. Rzeczywiście, tempo nadają tutaj gotowi na wszystko twardziele, co nie znaczy, że relacja pomiędzy mężczyznami nie jest ciekawa. Opiera się bowiem na dziwnym połączeniu zaufania i profesjonalnego chłodu, na swoistym złamaniu, które wynika z tego, że najbardziej nieludzkie rozkazy z góry mają pierwszeństwo przed ludzkimi odruchami i każdy zdaje sobie z tego sprawę. Ta chropowata więź mogłaby stać się interesującym tematem, gdyby twórcy filmu poświęcili jej więcej uwagi. Bohater wykreowany przez Brolina pozostaje mimo wszystko ciekawy, zwłaszcza kiedy próbuje zawalczyć o „stworzonego” przez siebie Alejandro. Wbrew całej „męskiej” dominancie filmu aktor unikał brodzenia w testosteronowym błocie fascynacji władzą i przemocą, może z wyjątkiem początkowych scen filmu, obsadzających Stany Zjednoczone w roli strażnika globalnego ładu, mocarstwa, które czasem musi się ubrudzić, aby przywrócić porządek.
Finał filmu sugeruje, że możemy wyczekiwać kontynuacji, której zasadniczym tematem stanie się właśnie wspomniane wcześniej „stwarzanie” ludzi, urabianie ich na bezwzględnych, gotowych na wszystko agentów meandrujących pomiędzy własnymi interesami a podporządkowaniem się rozkazom z góry. Budowanie franczyzy na tak delikatnym temacie jak amerykańsko-meksykańskie pogranicze może budzić wątpliwości. Z drugiej strony, przecież „Sicario” Villeneuve’a również był sprawnie zrobionym kinem sensacyjnym. Mimo wszystko cechowała ten film jakaś tajemnica, której w kontynuacji nie dostrzegam. Zupełnie jakby twórcy – podobnie jak bohaterowie filmu – przyjęli taktykę spalonej ziemi: ogrywania sprawdzonych motywów w sposób, który prowadzi do wyjałowienia gruntu.
„Sicario 2: Soldado” („Sicario: Day of the Soldado”). Reżyseria: Stefano Solima. Scenariusz: Taylor Sheridan. Zdjęcia: Dariusz Wolski. Muzyka: Hildur Guðnadóttir. Obsada: Josh Brolin, Benicio del Toro, Isabela Moner, Catherine Keener i in. Produkcja: USA, Włochy 2018, 122 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |