ĆWICZENIA Z WOLNOŚCI (SARAH BAKEWELL: 'KAWIARNIA EGZYSTENCJALISTÓW')
A
A
A
Doświadczenie i filozofia nie zawsze stały ze sobą w rażącej sprzeczności, nie zawsze się wykluczały. Niektórzy z nas zapewne pamiętają pełne wzniosłości opowieści o pojednaniu myśli i życia. Nasze ponowoczesne przygody nauczyły nas nieufności wobec filozofii, zwrot językowy sprawił, że w miejsce pojednania słów i rzeczy napotykamy retorykę. Postrzegamy myślenie jako pustą grę nawet wtedy, gdy zgłasza ono roszczenia względem historii. Stąd wszelką narrację o kształtowaniu życia przez myślenie traktujemy jako szacowny relikt, antykwaryczne żądanie o tyleż niemożliwe, co jałowe. Jesteśmy apatycznymi szafarzami narracji o końcu człowieka jako figury myśli, celebrujemy abstrakcję z chłodnym dystansem wobec ekscesów teorii. Próby traktowania filozofii jako nauki życia wyśmiewamy z wyżyn naszej ironii. Postrzegamy myślenie zaangażowane w egzystencję jako niemodną ramotę, filozofię dla licealistów. Dlatego ożywcze wydaje się przypomnienie, że jeszcze parę dekad wstecz noszono książki filozoficzne w kieszeniach płaszczy jak ekscentryczny rodzaj broni, a spory o prymat egzystencji nad esencją przedostawały się do knajpianych wnętrz. Ze zdumieniem ponowoczesny pracownik ułudy może skonstatować, że jeszcze parę dekad temu filozofia wpływała na sposób ubioru, a wcielone myśli można było napotkać na ulicach.
Książka Sarah Bakewell „Kawiarnia egzystencjalistów” to fascynująca próba wytłumaczenia psychologiczno-historycznego fenomenu, jakim był egzystencjalizm. Autorka traktuje egzystencjalizm jako typowo dwudziestowieczne zjawisko, jedynie szczątkowo napomyka o Kierkegaardzie i Nietzschem. Interesuje ją sprzężenie zwrotne pomiędzy dziejowością myślenia a jego transgresyjną, wyzwalającą z ograniczeń epoki, mocą. Skąd brała się uwodzicielska moc tekstów Sartre’a, Beauvoir czy Camusa? Z czego wynikał wyzwolicielski potencjał filozofii wzniesionej w oparciu o wydarzenie śmierci Boga i wykorzenienie się europejskiej tożsamości? Uważna lektura książki Bakewell pozwala ujrzeć tutaj mieszankę formacji posttraumatycznej i kojącej mocy heroicznych wezwań do kształtowania własnego życia. To powojnie, ze swoją aurą pokawałkowania i zmierzchu, sprzyjało zarówno pesymizmowi egzystencjalizmu, jak i ewokowanemu przezeń aktywizmowi. Nie przypadkiem erą największych sukcesów filozofii egzystencjalnej jest przełom lat 40. i 50. XX wieku. Jednak Bakewell interesują korzenie egzystencjalizmu w fenomenologii i ogólna przygoda myślenia, które zaczęło pytać o indywidualną ludzką egzystencję i o codzienne doświadczenie. Dlatego autorka wybrała sposób wykładu, który miesza to, co historyczne i biograficzne, z żywiołem myślenia. Zdaniem Bakewell filozofia ma twarz, ciało i biografię. Bohaterami tej świetnie napisanej, wciągającej opowieści są Husserl, Heidegger, Beauvoir i Sartre, oprócz tego przez jej karty przewijają się tacy myśliciele jak Maurice Merleau-Ponty czy Emmanuel Levinas. Okazuje się, że życie filozofa jest równie ciekawe jak myślenie, a anegdota staje się nośnikiem nieoczekiwanego sensu. Autorka wykonuje ten sam gest, który jej zdaniem wykonywali podziwiani przez nią myśliciele: rezygnuje z akademickiego rygoru na rzecz anegdoty, mieszając wyżyny myślenia z plotką, poświęcając paradoksom teorii tyle samo miejsca, co upiornościom dnia codziennego. W ten sposób buduje wartką, uwodzącą narrację z literackim sznytem, w której trywialności spotykają się z patosem, a intelektualny kicz zostaje podminowany życiowym konkretem.
Egzystencjalizm był sposobem życia, modą, atmosferą, typem zachowania. Nie ograniczał się wszak jedynie do stężałej aury zadymionych kawiarni, czarnych swetrów i namiętnych dysput. Był określoną aurą, był klimatem. Głosił nieporównywalne z niczym wcześniejszym w historii myśli przesłanie o radykalnej wolności. Podmiot egzystencjalistyczny był na zawsze rozpięty pomiędzy trwogą związaną z uświadomieniem sobie swojej wolności a przekonaniem o możliwości przekroczenia swojej przygodnej kondycji. Jesteśmy przypadkowymi zlepkami cech, a jednocześnie jesteśmy sprawczymi podmiotami swoich działań, przymuszonymi do nieustannego decydowania o sobie. Mocą zadziwiającego paradoksu bezsens codziennej egzystencji w tej optyce nabiera cech heroizmu. Myśl o tym, że nasze bycie jest jedynie ucieczką przed tożsamością, że nieustannie krążymy wokół inicjalnego wrzucenia w świat, nieuzasadnionej i niedającej się usprawiedliwić tragedii narodzin, ofiaruje poczucie zadziwiającej intensywności, którą nietrudno utożsamić z patetycznym głosem nieprzynależności.
Atrakcyjność takiego sposobu myślenia była związana przede wszystkim z tym, iż ofiarowało ono rodzaj specyficznego pocieszenia. Zarówno heideggerowskie bycie-ku-śmierci, jak i sartre’owskie bycie-dla-siebie były protetycznymi modelami mentalnymi służącymi poglądowemu wyobrażeniu życia po zaniku transcendentnych usprawiedliwień. Mieszanina masochizmu i osobliwej wzniosłości płynących z metafizycznego ogołocenia odpowiadała za kulturową nośność egzystencjalizmu. Wizja pustego nieba i zanik hierarchii porządkującej byty stawiała jednostkę w centrum świata, czyniąc z niej samotne bóstwo. Oczywiście nie obeszło się bez trywializacji, rodząca się popkultura wchłonęła ten obraz, przyozdabiając go o odrobiną seksapilu. Nie można jednak redukować filozofii egzystencjalnej jedynie do sloganu o egzystencji poprzedzającej esencję. Trzeba myśleć ten skomplikowany konglomerat postaw, tekstów, gestów kulturowych i figur jako radykalnie pesymistyczne przepracowanie źródłowego opuszczenia jednostki ludzkiej w świecie podziałów, barykad i niejednoznacznych kompromisów. Sterylna i wypreparowana filozofia akademicka nie była w stanie oddać klimatu deziluzji, jaki ogarnął inteligencję zachodnią po wojnie. Trzeba było myśli, która łączyła w sobie ponure konstatacje o absurdzie i przypadkowości z afirmacją zdecydowania i autentyczności. Nieprzypadkowo nietzscheańskie „amor fati” płynęło w krwiobiegu sartre’owskiej myśli.
Bakewell odważnie łączy biografię, historię i filozofię w istny patchwork, w którym romanse, gwałtowne zerwania i polityczne wolty sąsiadują z wnikliwymi fragmentami omawiającym najistotniejsze momenty filozofii egzystencjalnej. Tworzy zajmujący fresk, który pokazuje nie tylko ważny wycinek intelektualnej historii Europy, ale próbuje odświeżyć antyczny sposób pojmowania myślenia jako nadającego kierunek praktyce. Sceną dla dwudziestowiecznego dramatu myślenia wycielonego przestaje być akademia, zaczyna nią być natomiast kawiarnia. Ta historia ma swoich bohaterów, ale i ma swoją dramaturgię, w której przełomy intelektualne idą w parze z osobliwą bezradnością wobec wymogów rzeczywistości. Opisując polityczne zagubienie Heideggera i pełne indolencji odurzenie Sartre’a, Bakewell wyraźnie rysuje sytuację, w której myśl pragnąca nadawać kierunek życiu nie nadążała za szybko zmieniającą się rzeczywistością. Autorka nie ukrywa swoich sympatii, wyraźnie zaznacza, kto według niej jest głównym bohaterem opowiadanej historii. Chociaż poświęca wiele miejsca Husserlowi, Hiedeggerowi, Meleau-Ponty’emu i Beauvoir, to autor „Mdłości” zasługuje na miano głównego protagonisty.
Nieprzypadkowo cała książka rozpoczyna się od pogrzebu Sartre’a. To na nim koncentruje się większość uwagi, to wokół niego orbitują wszystkie poruszane w książce wątki, to on jest zarówno intelektualnym, jak i towarzyskim centrum wszelkich wydarzeń, to on stanowi modelowy przykład dwudziestowiecznego myśliciela, którego dobre intencje zaprowadziły do piekła dwudziestowiecznej ideologii. Jemu wybacza się zarówno grafomanię, jak i polityczną naiwność. Autorka traktuje swojego bohatera z większą wyrozumiałością niż chociażby Tony Judt, który w książce „Historia niedokończona” nie miał litości dla marksistowskiego zaczadzenia autora „Krytyki dialektycznego rozumu”. Bakewell ma świadomość, że historia jest bezlitosna, a wpisana w nasz krwiobieg przygodność na trwałe modeluje nasze wybory. Nie sposób uprawiać filozofii zaangażowanej w życie, nie narażając się na to, iż realność zmistyfikuje łatwo treść naszych sądów. Bakewell ociera się jednakowoż o pewną niekonsekwencję, Sartre’a traktując dużo bardziej wyrozumiale niż na przykład Heideggera, który, pomimo potęgi myślowej „Bycia i czasu”, w swych późniejszych działaniach i woltach intelektualnych jawi się amerykańskiej badaczce jako postać nader karykaturalna. Bakewell nie stara się maskować niczym swojej stronniczości, dzięki czemu łatwo wybaczamy jej niespójności stanowiska. Heidegger był dla niej przykładem myśliciela, który zamknął się w swoim języku i zerwał wszelkie więzy ze światem. Stanowił jaskrawe przeciwieństwo Sartre’a, którego błędy wynikały z zaangażowania, z twórczej pasji, z nieustannej potrzeby angażowania się w historię. Różnica pomiędzy obydwoma filozofami dobrze obrazuje stawkę książki Bakwell: musimy wybierać, musimy się angażować, nie ma gorszego grzechu niż pełne samozadowolenia odcięcie się od świata. Przesłaniem egzystencjalizmu głosi wszak, że musimy nieustannie kształtować siebie w walce z historią i przypadkiem. W tym scenariuszu Sartre jawi się jako ułomny kolos, ukształtowany na obraz i podobieństwo swojej filozofii.
Bakewell nie ukrywa, że lektura egzystencjalistów była dla niej przede wszystkim osobistym przeżyciem. Autorka przyznaje, że zetknięcie z Sartre’em, Camusem i Beauvoir okazało się dla niej wydarzeniem formacyjnym. To nadaje książce ciekawą perspektywę. Zrodzona z fascynacji, „Kawiarnia egzystencjalistów” jest swoistym upomnieniem się o cielesność myśli. Autorka u woła o filozofię zdolną wzniecać spory, mogącą wywoływać rumieniec fascynacji na obliczach młodych czytelników, taką, którą można wypełnić zarówno dysputę w pubie, wiec polityczny, jak i akademicką konferencję. To żądanie utopijne, można by rzec, łatwo posądzić autorkę o sentymentalizm i osądzić jej próbę z wyżyn ponowoczesnego rozczarowania. Jednak Sarah Bakewell dała nam panoramiczną, niezwykle dobrze udokumentowaną i świetnie napisaną historię, która ponadto przypomina nam o czymś, o czym mogliśmy łatwo zapomnieć. A dobre opowieści z morałem to wszak towar deficytowy.
Książka Sarah Bakewell „Kawiarnia egzystencjalistów” to fascynująca próba wytłumaczenia psychologiczno-historycznego fenomenu, jakim był egzystencjalizm. Autorka traktuje egzystencjalizm jako typowo dwudziestowieczne zjawisko, jedynie szczątkowo napomyka o Kierkegaardzie i Nietzschem. Interesuje ją sprzężenie zwrotne pomiędzy dziejowością myślenia a jego transgresyjną, wyzwalającą z ograniczeń epoki, mocą. Skąd brała się uwodzicielska moc tekstów Sartre’a, Beauvoir czy Camusa? Z czego wynikał wyzwolicielski potencjał filozofii wzniesionej w oparciu o wydarzenie śmierci Boga i wykorzenienie się europejskiej tożsamości? Uważna lektura książki Bakewell pozwala ujrzeć tutaj mieszankę formacji posttraumatycznej i kojącej mocy heroicznych wezwań do kształtowania własnego życia. To powojnie, ze swoją aurą pokawałkowania i zmierzchu, sprzyjało zarówno pesymizmowi egzystencjalizmu, jak i ewokowanemu przezeń aktywizmowi. Nie przypadkiem erą największych sukcesów filozofii egzystencjalnej jest przełom lat 40. i 50. XX wieku. Jednak Bakewell interesują korzenie egzystencjalizmu w fenomenologii i ogólna przygoda myślenia, które zaczęło pytać o indywidualną ludzką egzystencję i o codzienne doświadczenie. Dlatego autorka wybrała sposób wykładu, który miesza to, co historyczne i biograficzne, z żywiołem myślenia. Zdaniem Bakewell filozofia ma twarz, ciało i biografię. Bohaterami tej świetnie napisanej, wciągającej opowieści są Husserl, Heidegger, Beauvoir i Sartre, oprócz tego przez jej karty przewijają się tacy myśliciele jak Maurice Merleau-Ponty czy Emmanuel Levinas. Okazuje się, że życie filozofa jest równie ciekawe jak myślenie, a anegdota staje się nośnikiem nieoczekiwanego sensu. Autorka wykonuje ten sam gest, który jej zdaniem wykonywali podziwiani przez nią myśliciele: rezygnuje z akademickiego rygoru na rzecz anegdoty, mieszając wyżyny myślenia z plotką, poświęcając paradoksom teorii tyle samo miejsca, co upiornościom dnia codziennego. W ten sposób buduje wartką, uwodzącą narrację z literackim sznytem, w której trywialności spotykają się z patosem, a intelektualny kicz zostaje podminowany życiowym konkretem.
Egzystencjalizm był sposobem życia, modą, atmosferą, typem zachowania. Nie ograniczał się wszak jedynie do stężałej aury zadymionych kawiarni, czarnych swetrów i namiętnych dysput. Był określoną aurą, był klimatem. Głosił nieporównywalne z niczym wcześniejszym w historii myśli przesłanie o radykalnej wolności. Podmiot egzystencjalistyczny był na zawsze rozpięty pomiędzy trwogą związaną z uświadomieniem sobie swojej wolności a przekonaniem o możliwości przekroczenia swojej przygodnej kondycji. Jesteśmy przypadkowymi zlepkami cech, a jednocześnie jesteśmy sprawczymi podmiotami swoich działań, przymuszonymi do nieustannego decydowania o sobie. Mocą zadziwiającego paradoksu bezsens codziennej egzystencji w tej optyce nabiera cech heroizmu. Myśl o tym, że nasze bycie jest jedynie ucieczką przed tożsamością, że nieustannie krążymy wokół inicjalnego wrzucenia w świat, nieuzasadnionej i niedającej się usprawiedliwić tragedii narodzin, ofiaruje poczucie zadziwiającej intensywności, którą nietrudno utożsamić z patetycznym głosem nieprzynależności.
Atrakcyjność takiego sposobu myślenia była związana przede wszystkim z tym, iż ofiarowało ono rodzaj specyficznego pocieszenia. Zarówno heideggerowskie bycie-ku-śmierci, jak i sartre’owskie bycie-dla-siebie były protetycznymi modelami mentalnymi służącymi poglądowemu wyobrażeniu życia po zaniku transcendentnych usprawiedliwień. Mieszanina masochizmu i osobliwej wzniosłości płynących z metafizycznego ogołocenia odpowiadała za kulturową nośność egzystencjalizmu. Wizja pustego nieba i zanik hierarchii porządkującej byty stawiała jednostkę w centrum świata, czyniąc z niej samotne bóstwo. Oczywiście nie obeszło się bez trywializacji, rodząca się popkultura wchłonęła ten obraz, przyozdabiając go o odrobiną seksapilu. Nie można jednak redukować filozofii egzystencjalnej jedynie do sloganu o egzystencji poprzedzającej esencję. Trzeba myśleć ten skomplikowany konglomerat postaw, tekstów, gestów kulturowych i figur jako radykalnie pesymistyczne przepracowanie źródłowego opuszczenia jednostki ludzkiej w świecie podziałów, barykad i niejednoznacznych kompromisów. Sterylna i wypreparowana filozofia akademicka nie była w stanie oddać klimatu deziluzji, jaki ogarnął inteligencję zachodnią po wojnie. Trzeba było myśli, która łączyła w sobie ponure konstatacje o absurdzie i przypadkowości z afirmacją zdecydowania i autentyczności. Nieprzypadkowo nietzscheańskie „amor fati” płynęło w krwiobiegu sartre’owskiej myśli.
Bakewell odważnie łączy biografię, historię i filozofię w istny patchwork, w którym romanse, gwałtowne zerwania i polityczne wolty sąsiadują z wnikliwymi fragmentami omawiającym najistotniejsze momenty filozofii egzystencjalnej. Tworzy zajmujący fresk, który pokazuje nie tylko ważny wycinek intelektualnej historii Europy, ale próbuje odświeżyć antyczny sposób pojmowania myślenia jako nadającego kierunek praktyce. Sceną dla dwudziestowiecznego dramatu myślenia wycielonego przestaje być akademia, zaczyna nią być natomiast kawiarnia. Ta historia ma swoich bohaterów, ale i ma swoją dramaturgię, w której przełomy intelektualne idą w parze z osobliwą bezradnością wobec wymogów rzeczywistości. Opisując polityczne zagubienie Heideggera i pełne indolencji odurzenie Sartre’a, Bakewell wyraźnie rysuje sytuację, w której myśl pragnąca nadawać kierunek życiu nie nadążała za szybko zmieniającą się rzeczywistością. Autorka nie ukrywa swoich sympatii, wyraźnie zaznacza, kto według niej jest głównym bohaterem opowiadanej historii. Chociaż poświęca wiele miejsca Husserlowi, Hiedeggerowi, Meleau-Ponty’emu i Beauvoir, to autor „Mdłości” zasługuje na miano głównego protagonisty.
Nieprzypadkowo cała książka rozpoczyna się od pogrzebu Sartre’a. To na nim koncentruje się większość uwagi, to wokół niego orbitują wszystkie poruszane w książce wątki, to on jest zarówno intelektualnym, jak i towarzyskim centrum wszelkich wydarzeń, to on stanowi modelowy przykład dwudziestowiecznego myśliciela, którego dobre intencje zaprowadziły do piekła dwudziestowiecznej ideologii. Jemu wybacza się zarówno grafomanię, jak i polityczną naiwność. Autorka traktuje swojego bohatera z większą wyrozumiałością niż chociażby Tony Judt, który w książce „Historia niedokończona” nie miał litości dla marksistowskiego zaczadzenia autora „Krytyki dialektycznego rozumu”. Bakewell ma świadomość, że historia jest bezlitosna, a wpisana w nasz krwiobieg przygodność na trwałe modeluje nasze wybory. Nie sposób uprawiać filozofii zaangażowanej w życie, nie narażając się na to, iż realność zmistyfikuje łatwo treść naszych sądów. Bakewell ociera się jednakowoż o pewną niekonsekwencję, Sartre’a traktując dużo bardziej wyrozumiale niż na przykład Heideggera, który, pomimo potęgi myślowej „Bycia i czasu”, w swych późniejszych działaniach i woltach intelektualnych jawi się amerykańskiej badaczce jako postać nader karykaturalna. Bakewell nie stara się maskować niczym swojej stronniczości, dzięki czemu łatwo wybaczamy jej niespójności stanowiska. Heidegger był dla niej przykładem myśliciela, który zamknął się w swoim języku i zerwał wszelkie więzy ze światem. Stanowił jaskrawe przeciwieństwo Sartre’a, którego błędy wynikały z zaangażowania, z twórczej pasji, z nieustannej potrzeby angażowania się w historię. Różnica pomiędzy obydwoma filozofami dobrze obrazuje stawkę książki Bakwell: musimy wybierać, musimy się angażować, nie ma gorszego grzechu niż pełne samozadowolenia odcięcie się od świata. Przesłaniem egzystencjalizmu głosi wszak, że musimy nieustannie kształtować siebie w walce z historią i przypadkiem. W tym scenariuszu Sartre jawi się jako ułomny kolos, ukształtowany na obraz i podobieństwo swojej filozofii.
Bakewell nie ukrywa, że lektura egzystencjalistów była dla niej przede wszystkim osobistym przeżyciem. Autorka przyznaje, że zetknięcie z Sartre’em, Camusem i Beauvoir okazało się dla niej wydarzeniem formacyjnym. To nadaje książce ciekawą perspektywę. Zrodzona z fascynacji, „Kawiarnia egzystencjalistów” jest swoistym upomnieniem się o cielesność myśli. Autorka u woła o filozofię zdolną wzniecać spory, mogącą wywoływać rumieniec fascynacji na obliczach młodych czytelników, taką, którą można wypełnić zarówno dysputę w pubie, wiec polityczny, jak i akademicką konferencję. To żądanie utopijne, można by rzec, łatwo posądzić autorkę o sentymentalizm i osądzić jej próbę z wyżyn ponowoczesnego rozczarowania. Jednak Sarah Bakewell dała nam panoramiczną, niezwykle dobrze udokumentowaną i świetnie napisaną historię, która ponadto przypomina nam o czymś, o czym mogliśmy łatwo zapomnieć. A dobre opowieści z morałem to wszak towar deficytowy.
Sarah Bakewell: „Kawiarnia egzystencjalistów. Wolność, Bycie i koktajle morelowe”. Przeł. Aleksandra Paszkowska. Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Warszawa 2018 [seria: Seria Historyczna].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |