
LOT NAD CZERWONYM DYWANEM (KATARZYNA CZAJKA-KOMINIARCZUK: OSCARY. SEKRETY NAJWIĘKSZEJ NAGRODY FILMOWEJ)
A
A
A
Zwierz Popkulturalny to już marka. Katarzyna Czajka-Kominiarczuk pod takim pseudonimem prowadzi swojego bloga od dziesięciu lat i nikomu nie musi udowadniać, że ma wiedzę i pasję, by recenzować popkulturowe dzieła albo w szerszym kontekście społecznym pokazywać pewne zjawiska związane z filmami, serialami i stojącym za nimi przemysłem. W międzyczasie Czajka-Kominiarczuk napisała udaną powieść o właścicielach kina w dwudziestoleciu międzywojennym (http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=305&artykul=5645), a teraz przyszedł czas na książkę „branżową”: „Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej”.
Przed lekturą miałam dwie wątpliwości. Po pierwsze, czy uda się przełożyć styl i zaangażowanie Zwierza z notek blogowych na większą, spójną publikację książkową. Po drugie, czy chęć wydania „Oscarów” przed tegoroczną ceremonią nie wymusiła zaoferowania czytelnikowi niedopracowanego produktu, czegoś pisanego na konkretną okazję, pośpiesznie i z założenia efemerycznego, o czym zapomnimy, gdy tylko aktorki oddadzą wypożyczone na galę suknie, a czerwony dywan zostanie zwinięty. Pierwsza obawa okazała się nieuzasadniona, druga niestety sprawdziła się w większym stopniu – niekoniecznie z winy samej autorki.
(Nie) wszystko o Oscarach
Książka ma przemyślaną kompozycję, która świetnie wprowadza w świat Oscarów. Czajka-Kominiarczuk nie twierdzi, że publikacja składa się z jej własnych pomysłów, przyznaje wręcz we wstępie, że tekst „bywa kompilacją tego, co wcześniej już na ten temat napisano” (s. 7), ale do każdego wątku potrafi dodać coś od siebie, co sprawia, że nie mamy do czynienia wyłącznie z przepisaniem, głównie zagranicznych, opracowań. Jeśli ktoś nie interesował się wcześniej Oscarami, dużo się dowie, a miłośnicy corocznych ceremonii chętnie sobie w takiej formie powtórzą i uzupełnią wiedzę o ciekawostki czy punkt widzenia autorki.
Część pierwsza, „Nagroda”, przynosi ważne przypomnienie, że Akademia to coś więcej niż organizator gali. Można też poznać recepty na film oscarowy, uświadomić sobie potęgę boksu w amerykańskim kinie, ale i pozbyć się pewnych stereotypów w myśleniu: „(…) nominowanie filmów o zagładzie Żydów czy niewolnictwie jest równie popularne co nominowanie musicali. Nikt jednak nie twierdzi, że filmem musicalowym można zapewnić sobie nominację” (s. 27). Część druga, „Ceremonia”, to garść informacji o statuetce, prowadzących galę, słynnych wpadkach oraz najciekawszych przemówieniach. Kolejna partia książki, „Kategorie nieoczywiste”, przynosi interesujące analizy konkurencji będących zawsze trochę w cieniu (efekty specjalne, najlepsza piosenka, film animowany, film nieanglojęzyczny). Czyta się to bardzo dobrze, chociaż nie jestem przekonana, czy rozdział „Polski akcent, czyli nasi podbijają Hollywood” był niezbędny. Mimo pewnego dystansu wobec śledzenia nawet najdalszych rodzimych wątków w wielkim filmowym świecie Czajka-Kominiarczuk chwilami zdaje się schlebiać takiej potrzebie czytelników, doklejając te rozważania nieco „pod publikę”. Ostatnia część, „Zwycięzcy”, dotyczy tego, jak rozwija się kariera nagrodzonych. Pojawiają się tu także ciekawa alternatywna lista wartych wyróżnienia filmów, omówienie fenomenu Meryl Streep (można by się jednak spierać, czy „Sierpień w hrabstwie Osage” z jej udziałem faktycznie spodobał się krytykom [zob. s. 298], skoro na Metacritic ma ocenę 58/100, a na RottenTomatoes – 65%) oraz refleksje na temat związków Oscarów z wynikami w box offisie.
Duma i uprzedzenia
Trzeba przyznać, że Czajka-Kominiarczuk ma dar do takiego podawania wiadomości i statystyk, że zupełnie nie nudzą. Potrafi też pisać z odpowiednim wyważeniem między miłością do kina i oglądania corocznej gali a świadomością, jakie mechanizmy działają zakulisowo. Autorka „Oscarów” pisze bez złudzeń: „Jak wszystko w fabryce snów, Akademia zrodziła się z dwóch potrzeb: biznesowej i PR-owej” (s. 11) i omawia tworzenie prestiżu słynnej nagrody („Siła Oscara tkwi w skojarzeniach, jakie przywołuje – z sukcesem i prestiżem” [s. 115]). Pokazuje biurokrację, która jest mało glamour, i omawia kampanie reklamowe, które okazują się często niezbyt moralne. Dostrzega, że zainteresowanie Oscarami maleje i, kto wie, formuła być może zaczyna się wyczerpywać.
Ważne są teksty, w których widać znane z bloga społeczne zacięcie autorki. Obok wciągającej narracji to właśnie fragmenty poświęcone polityce na Oscarach („(…) dobrze sobie co pewien czas przypomnieć, że polityka dotyczy nas wszystkich i nie da się jej odseparować od kultury” [s. 93]) i o reprezentacji najbardziej odróżniają książkę Czajki-Kominiarczuk od zwykłego oscarowego kompendium. Przy czym autorka, podobnie jak na blogu, pisze z jasnych światopoglądowych pozycji, ale niezłośliwie. Opiera się na danych, nie idzie w demagogię. Unika też plotkarskiego tonu i nawet kwestię kreacji noszonych na czerwonym dywanie wpisuje w szerszy kontekst.
„Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej” z założenia nie wyczerpują tematu, są po prostu lekkim, ale nie nadmiernie uproszczonym wprowadzeniem w ciekawe zagadnienie. Każdy fan kina ma jakieś swoje obsesje, więc podejrzewam, że przy lekturze tej książki każdy chciałby coś dodać. I oczywiście, że chętnie by się trochę do wywodów Czajki-Kominiarczuk dopisało. Jedni (ja na przykład) woleliby poczytać więcej o Oscarach złotej ery Hollywood, inni zapewne oczekiwaliby więcej opowieści z ostatnich lat. Ale to nie ta konwencja, nie chodziło o wielką historię Oscarów i wszystkich związanych z nimi tytułów oraz ludzi. Co oczywiście rozumiem. Nawet jeśli chciałabym, żeby przy rozważaniach, czy gdyby Katharine Hepburn odebrała któregoś ze swoich czterech Oscarów, to przyszłaby na galę w spodniach (zob. s. 135), pojawiło się dopowiedzenie, że gdy wręczała swojemu przyjacielowi Lawrence’owi Weingartenowi Nagrodę im. Irvinga G. Thalberga w 1974 roku, jedyny raz zjawiając się na ceremonii, to, owszem, włożyła spodnie (https://www.youtube.com/watch?v=nNQAFm2OYXQ).
„Oscary” nie miały być monografią naukową, stąd choćby brak przypisów. Dołączono na szczęście bibliografię. Pewnie też każdy chętnie by ją pouzupełniał (mnie najbardziej brakowało dostępnej po polsku książki Jamesa F. Englisha „Ekonomia prestiżu. Nagrody, wyróżnienia i wymiana kulturowa”), ale wiadomo, że nie da się sięgnąć wszędzie i napisać o wszystkim. Trochę szkoda, że nie ma indeksu nazwisk ani filmów, a już na pewno czytałoby się lepiej, gdyby oprócz tytułu polskiego podawano oryginalny. To jednak detale. Są w „Oscarach” niestety większe braki, które trudno zignorować albo równie łatwo „wybaczyć”.
Redaktorze, gdzie jesteś?
Redakcja i korekta tej książki to przykład, że nawet najbardziej zaangażowany autor nie jest w stanie dopilnować wszystkich faktów, a jeśli wydawnictwo nie zadba, by ktoś skorygował błędy, to w pewnej mierze podważy cały trud.
Czajka-Kominarczuk przeprowadziła masę kwerend, fascynująco opisała ich wyniki oraz zaproponowała kilka ciekawych własnych diagnoz. Tyle widać na pierwszy rzut oka. A kiedy wczytać się w „Oscary” na poważnie, to okazuje się, że pierwsza warstwa jest bardzo ładna, ale pod spodem czają się wpadki; rangą mniejsze niż te na oscarowych galach, jednak dość irytujące. Zdarzają się niegramatyczne sformułowania („Po przejściu na emeryturę biblioteka otrzymała jej imię (…)” [s. 16]). Nie skorygowano licznych powtórzeń („pewnie”, „jednak”, „choć”). Powtarzają się zresztą też niektóre fakty (żart Steve’a Martina [zob. s. 89 i 158], refleksje o Christophie Waltzu [zob. s. 247 i 260]). Są tu literówki, na dodatek w tytułach. O ile „Dystryk 9” (s. 45) jasno da się rozszyfrować jako „Dystrykt 9”, to już przestawienie cyfr na „2010. Odyseja kosmiczna” (s. 183) wskazuje na niewłaściwy film – co można wywnioskować z tego, że pozostałe przywołania są poprawne („2001: Odyseja kosmiczna”) i to właśnie film Stanleya Kubricka dostał statuetkę za efekty specjalne, a nie sequel Petera Hyamsa z 1984 roku, jedynie do nagród nominowany.
Brak porządnej redakcji objawia się też nielogicznościami. Pisze Czajka-Kominiarczuk: „To zjawisko nie jest charakterystyczne dla dzisiejszych czasów, choć pojawia się od samego początku istnienia Oscarów” (s. 31). Diagnozuje: „(…) to nie czarnoskórzy twórcy są najsłabiej reprezentowani na Oscarach. Tu zdecydowanie na pierwszym miejscu są amerykańscy Latynosi” (s. 267), by stronę dalej stwierdzić: „Jeszcze gorzej wygląda reprezentacja aktorów amerykańskich pochodzenia azjatyckiego” (s. 268). Czasem trzeba się mocno zastanowić, o co chodziło, bo pisze autorka o filmach z lat 2002-2017, by użyć potem frazy „wspomnianych piętnastu lat” (s. 48), gdy tytuły oraz kontekst porównawczy wyraźnie wskazują, że tym razem chodzi o piętnastolecie przed 2002 rokiem. Najbardziej jednak podważają zaufanie do książki błędy merytoryczne, pomylone tytuły czy fakty. Nie będę ich przepisywać, bo zajęli się tym już inni – choćby blog „Drugi seans” (https://drugiseans.blogspot.com/2019/02/oscary-sekrety-najwiekszej-nagrody.html) i… sama autorka (https://www.facebook.com/154151167928871/posts/2338774679466498/).
Należy docenić przyznanie się do błędów, trudno jednak zgodzić się z tym, że w książce o Oscarach takie pomyłki nie są bardzo istotne: „Uwaga nie są to błędy wielkie. Tu trochę na wyrost przyznałam komuś Oscara a miał nominację. Tam skróciłam myśl tak że zniekształciła fakt. Gdzie indziej skopiowałam złe nazwisko. Nie są to sprawy absolutnie kluczowe. Ale trzeba się do nich przyznać” (https://www.instagram.com/p/BtyF-4kBRmk/). Ktoś powinien w W.A.B. te pomyłki wyłapać. Ktoś powinien zrobić lepszą redakcję – i logiczną, i językową. Nie byłoby wtedy wrażenia, że wydawca się bardzo spieszył, żeby sprzedać jak najwięcej egzemplarzy przed ceremonią. To ostatnie udało się zapewne, zwłaszcza że książka pięknie wygląda… do czasu, kiedy spora część „złota” z grzbietu zostanie czytelnikowi na dłoniach już po pierwszym czytaniu.
Bez przebaczenia?
O umiejętnościach Czajki-Kominiarczuk niech świadczy to, że mimo świadomości wspomnianych błędów, mimo poczucia, że wydawnictwo próbowało na szybko zrobić dobry interes, nie zapewniając przez to książce odpowiedniej redakcji i korekty, mimo że tyle potknięć powinno mnie mocniej sfrustrować (a co dopiero profesjonalnych znawców kina), jestem gotowa tę książkę polecić. Wartość edukacyjna wciąż jest spora, a czyta się „Oscary” bardzo przyjemnie. Udało się stworzyć pomost między pogłębioną filmoznawczą i socjologiczną analizą a przystępną formą dla czytelników nieobytych z tematem.
Styl jest wciągający, autorka ma dobre pointy, a „Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej” stanowią dowód, że pasja i wiara w kino nie wykluczają erudycyjnych i zdroworozsądkowych analiz mechanizmów za tym kinem stojących. Naprawdę mogło być bardzo dobrze – gdyby tylko było staranniej. Ale i tak jest nieźle, więc warto sobie taką lekturę zafundować. Niestety ze świadomością, że później trzeba sięgnąć po internetowe erraty.
Przed lekturą miałam dwie wątpliwości. Po pierwsze, czy uda się przełożyć styl i zaangażowanie Zwierza z notek blogowych na większą, spójną publikację książkową. Po drugie, czy chęć wydania „Oscarów” przed tegoroczną ceremonią nie wymusiła zaoferowania czytelnikowi niedopracowanego produktu, czegoś pisanego na konkretną okazję, pośpiesznie i z założenia efemerycznego, o czym zapomnimy, gdy tylko aktorki oddadzą wypożyczone na galę suknie, a czerwony dywan zostanie zwinięty. Pierwsza obawa okazała się nieuzasadniona, druga niestety sprawdziła się w większym stopniu – niekoniecznie z winy samej autorki.
(Nie) wszystko o Oscarach
Książka ma przemyślaną kompozycję, która świetnie wprowadza w świat Oscarów. Czajka-Kominiarczuk nie twierdzi, że publikacja składa się z jej własnych pomysłów, przyznaje wręcz we wstępie, że tekst „bywa kompilacją tego, co wcześniej już na ten temat napisano” (s. 7), ale do każdego wątku potrafi dodać coś od siebie, co sprawia, że nie mamy do czynienia wyłącznie z przepisaniem, głównie zagranicznych, opracowań. Jeśli ktoś nie interesował się wcześniej Oscarami, dużo się dowie, a miłośnicy corocznych ceremonii chętnie sobie w takiej formie powtórzą i uzupełnią wiedzę o ciekawostki czy punkt widzenia autorki.
Część pierwsza, „Nagroda”, przynosi ważne przypomnienie, że Akademia to coś więcej niż organizator gali. Można też poznać recepty na film oscarowy, uświadomić sobie potęgę boksu w amerykańskim kinie, ale i pozbyć się pewnych stereotypów w myśleniu: „(…) nominowanie filmów o zagładzie Żydów czy niewolnictwie jest równie popularne co nominowanie musicali. Nikt jednak nie twierdzi, że filmem musicalowym można zapewnić sobie nominację” (s. 27). Część druga, „Ceremonia”, to garść informacji o statuetce, prowadzących galę, słynnych wpadkach oraz najciekawszych przemówieniach. Kolejna partia książki, „Kategorie nieoczywiste”, przynosi interesujące analizy konkurencji będących zawsze trochę w cieniu (efekty specjalne, najlepsza piosenka, film animowany, film nieanglojęzyczny). Czyta się to bardzo dobrze, chociaż nie jestem przekonana, czy rozdział „Polski akcent, czyli nasi podbijają Hollywood” był niezbędny. Mimo pewnego dystansu wobec śledzenia nawet najdalszych rodzimych wątków w wielkim filmowym świecie Czajka-Kominiarczuk chwilami zdaje się schlebiać takiej potrzebie czytelników, doklejając te rozważania nieco „pod publikę”. Ostatnia część, „Zwycięzcy”, dotyczy tego, jak rozwija się kariera nagrodzonych. Pojawiają się tu także ciekawa alternatywna lista wartych wyróżnienia filmów, omówienie fenomenu Meryl Streep (można by się jednak spierać, czy „Sierpień w hrabstwie Osage” z jej udziałem faktycznie spodobał się krytykom [zob. s. 298], skoro na Metacritic ma ocenę 58/100, a na RottenTomatoes – 65%) oraz refleksje na temat związków Oscarów z wynikami w box offisie.
Duma i uprzedzenia
Trzeba przyznać, że Czajka-Kominiarczuk ma dar do takiego podawania wiadomości i statystyk, że zupełnie nie nudzą. Potrafi też pisać z odpowiednim wyważeniem między miłością do kina i oglądania corocznej gali a świadomością, jakie mechanizmy działają zakulisowo. Autorka „Oscarów” pisze bez złudzeń: „Jak wszystko w fabryce snów, Akademia zrodziła się z dwóch potrzeb: biznesowej i PR-owej” (s. 11) i omawia tworzenie prestiżu słynnej nagrody („Siła Oscara tkwi w skojarzeniach, jakie przywołuje – z sukcesem i prestiżem” [s. 115]). Pokazuje biurokrację, która jest mało glamour, i omawia kampanie reklamowe, które okazują się często niezbyt moralne. Dostrzega, że zainteresowanie Oscarami maleje i, kto wie, formuła być może zaczyna się wyczerpywać.
Ważne są teksty, w których widać znane z bloga społeczne zacięcie autorki. Obok wciągającej narracji to właśnie fragmenty poświęcone polityce na Oscarach („(…) dobrze sobie co pewien czas przypomnieć, że polityka dotyczy nas wszystkich i nie da się jej odseparować od kultury” [s. 93]) i o reprezentacji najbardziej odróżniają książkę Czajki-Kominiarczuk od zwykłego oscarowego kompendium. Przy czym autorka, podobnie jak na blogu, pisze z jasnych światopoglądowych pozycji, ale niezłośliwie. Opiera się na danych, nie idzie w demagogię. Unika też plotkarskiego tonu i nawet kwestię kreacji noszonych na czerwonym dywanie wpisuje w szerszy kontekst.
„Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej” z założenia nie wyczerpują tematu, są po prostu lekkim, ale nie nadmiernie uproszczonym wprowadzeniem w ciekawe zagadnienie. Każdy fan kina ma jakieś swoje obsesje, więc podejrzewam, że przy lekturze tej książki każdy chciałby coś dodać. I oczywiście, że chętnie by się trochę do wywodów Czajki-Kominiarczuk dopisało. Jedni (ja na przykład) woleliby poczytać więcej o Oscarach złotej ery Hollywood, inni zapewne oczekiwaliby więcej opowieści z ostatnich lat. Ale to nie ta konwencja, nie chodziło o wielką historię Oscarów i wszystkich związanych z nimi tytułów oraz ludzi. Co oczywiście rozumiem. Nawet jeśli chciałabym, żeby przy rozważaniach, czy gdyby Katharine Hepburn odebrała któregoś ze swoich czterech Oscarów, to przyszłaby na galę w spodniach (zob. s. 135), pojawiło się dopowiedzenie, że gdy wręczała swojemu przyjacielowi Lawrence’owi Weingartenowi Nagrodę im. Irvinga G. Thalberga w 1974 roku, jedyny raz zjawiając się na ceremonii, to, owszem, włożyła spodnie (https://www.youtube.com/watch?v=nNQAFm2OYXQ).
„Oscary” nie miały być monografią naukową, stąd choćby brak przypisów. Dołączono na szczęście bibliografię. Pewnie też każdy chętnie by ją pouzupełniał (mnie najbardziej brakowało dostępnej po polsku książki Jamesa F. Englisha „Ekonomia prestiżu. Nagrody, wyróżnienia i wymiana kulturowa”), ale wiadomo, że nie da się sięgnąć wszędzie i napisać o wszystkim. Trochę szkoda, że nie ma indeksu nazwisk ani filmów, a już na pewno czytałoby się lepiej, gdyby oprócz tytułu polskiego podawano oryginalny. To jednak detale. Są w „Oscarach” niestety większe braki, które trudno zignorować albo równie łatwo „wybaczyć”.
Redaktorze, gdzie jesteś?
Redakcja i korekta tej książki to przykład, że nawet najbardziej zaangażowany autor nie jest w stanie dopilnować wszystkich faktów, a jeśli wydawnictwo nie zadba, by ktoś skorygował błędy, to w pewnej mierze podważy cały trud.
Czajka-Kominarczuk przeprowadziła masę kwerend, fascynująco opisała ich wyniki oraz zaproponowała kilka ciekawych własnych diagnoz. Tyle widać na pierwszy rzut oka. A kiedy wczytać się w „Oscary” na poważnie, to okazuje się, że pierwsza warstwa jest bardzo ładna, ale pod spodem czają się wpadki; rangą mniejsze niż te na oscarowych galach, jednak dość irytujące. Zdarzają się niegramatyczne sformułowania („Po przejściu na emeryturę biblioteka otrzymała jej imię (…)” [s. 16]). Nie skorygowano licznych powtórzeń („pewnie”, „jednak”, „choć”). Powtarzają się zresztą też niektóre fakty (żart Steve’a Martina [zob. s. 89 i 158], refleksje o Christophie Waltzu [zob. s. 247 i 260]). Są tu literówki, na dodatek w tytułach. O ile „Dystryk 9” (s. 45) jasno da się rozszyfrować jako „Dystrykt 9”, to już przestawienie cyfr na „2010. Odyseja kosmiczna” (s. 183) wskazuje na niewłaściwy film – co można wywnioskować z tego, że pozostałe przywołania są poprawne („2001: Odyseja kosmiczna”) i to właśnie film Stanleya Kubricka dostał statuetkę za efekty specjalne, a nie sequel Petera Hyamsa z 1984 roku, jedynie do nagród nominowany.
Brak porządnej redakcji objawia się też nielogicznościami. Pisze Czajka-Kominiarczuk: „To zjawisko nie jest charakterystyczne dla dzisiejszych czasów, choć pojawia się od samego początku istnienia Oscarów” (s. 31). Diagnozuje: „(…) to nie czarnoskórzy twórcy są najsłabiej reprezentowani na Oscarach. Tu zdecydowanie na pierwszym miejscu są amerykańscy Latynosi” (s. 267), by stronę dalej stwierdzić: „Jeszcze gorzej wygląda reprezentacja aktorów amerykańskich pochodzenia azjatyckiego” (s. 268). Czasem trzeba się mocno zastanowić, o co chodziło, bo pisze autorka o filmach z lat 2002-2017, by użyć potem frazy „wspomnianych piętnastu lat” (s. 48), gdy tytuły oraz kontekst porównawczy wyraźnie wskazują, że tym razem chodzi o piętnastolecie przed 2002 rokiem. Najbardziej jednak podważają zaufanie do książki błędy merytoryczne, pomylone tytuły czy fakty. Nie będę ich przepisywać, bo zajęli się tym już inni – choćby blog „Drugi seans” (https://drugiseans.blogspot.com/2019/02/oscary-sekrety-najwiekszej-nagrody.html) i… sama autorka (https://www.facebook.com/154151167928871/posts/2338774679466498/).
Należy docenić przyznanie się do błędów, trudno jednak zgodzić się z tym, że w książce o Oscarach takie pomyłki nie są bardzo istotne: „Uwaga nie są to błędy wielkie. Tu trochę na wyrost przyznałam komuś Oscara a miał nominację. Tam skróciłam myśl tak że zniekształciła fakt. Gdzie indziej skopiowałam złe nazwisko. Nie są to sprawy absolutnie kluczowe. Ale trzeba się do nich przyznać” (https://www.instagram.com/p/BtyF-4kBRmk/). Ktoś powinien w W.A.B. te pomyłki wyłapać. Ktoś powinien zrobić lepszą redakcję – i logiczną, i językową. Nie byłoby wtedy wrażenia, że wydawca się bardzo spieszył, żeby sprzedać jak najwięcej egzemplarzy przed ceremonią. To ostatnie udało się zapewne, zwłaszcza że książka pięknie wygląda… do czasu, kiedy spora część „złota” z grzbietu zostanie czytelnikowi na dłoniach już po pierwszym czytaniu.
Bez przebaczenia?
O umiejętnościach Czajki-Kominiarczuk niech świadczy to, że mimo świadomości wspomnianych błędów, mimo poczucia, że wydawnictwo próbowało na szybko zrobić dobry interes, nie zapewniając przez to książce odpowiedniej redakcji i korekty, mimo że tyle potknięć powinno mnie mocniej sfrustrować (a co dopiero profesjonalnych znawców kina), jestem gotowa tę książkę polecić. Wartość edukacyjna wciąż jest spora, a czyta się „Oscary” bardzo przyjemnie. Udało się stworzyć pomost między pogłębioną filmoznawczą i socjologiczną analizą a przystępną formą dla czytelników nieobytych z tematem.
Styl jest wciągający, autorka ma dobre pointy, a „Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej” stanowią dowód, że pasja i wiara w kino nie wykluczają erudycyjnych i zdroworozsądkowych analiz mechanizmów za tym kinem stojących. Naprawdę mogło być bardzo dobrze – gdyby tylko było staranniej. Ale i tak jest nieźle, więc warto sobie taką lekturę zafundować. Niestety ze świadomością, że później trzeba sięgnąć po internetowe erraty.
Katarzyna Czajka-Kominiarczuk: „Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |