(NIE)MOŻLIWA UCIECZKA PRZED CHOROBĄ (IWONA BORUSZKOWSKA: 'SYGNATURY CHOROBY')
A
A
A
Całkiem niedawno, na tych samych łamach, recenzowałam książkę Małgorzaty Okupnik „W niewoli ciała. Doświadczenie utraty zdrowia i jego reprezentacje”. Przy tej okazji zwróciłam uwagę na swoiste przyspieszenie w rozwoju studiów maladycznych, widoczne w sukcesywnym pojawianiu się nowych pozycji, a w nich – odrębnych propozycji badawczych oraz zróżnicowanych języków opisu kulturowego doświadczenia choroby. Jakby dla potwierdzenia tych rozpoznań (ale i w pewnym stopniu skomplikowania obrazu, o czym za chwilę) kilka miesięcy później ukazuje się książka Iwony Boruszkowskiej, teoretyczki, krytyczki i tłumaczki związanej z Uniwersytetem Jagiellońskim – „Sygnatury choroby. Literatura defektu w ukraińskim modernizmie”. Warto nadmienić, że jest to już druga w dorobku młodej badaczki książka poświęcona fenomenowi choroby. W pierwszej, zatytułowanej „Defekty. Literackie auto/pato/grafie – szkice”, autorka koncentrowała uwagę na patografiach i autopatografiach (od greckich: pathos – chory, patologiczny; graphein – pisać), czyli narracjach tworzonych o chorym/przez chorego. Interpretacje tych narracji o chorobie i autobiografii chorych bazują na splocie kilku zasadniczych terminów, którym Boruszkowska przygląda się w kilkustronicowym, eseistycznym wstępie. Piszę o tym nie bez powodu: baza pojęciowa fundująca opowieść o patografiach jest bowiem tożsama z siatką terminologiczną konstruującą język „Sygnatur choroby”.
Można się domyślać, że czas dzielący publikacje Boruszkowska wykorzystała na doprecyzowanie pojęć proponowanych w „Defektach”, bo też warto od razu powiedzieć o zasadniczych różnicach. Wspomniany kilkustronicowy wstęp do pierwszej publikacji zyskuje w „Sygnaturach” kształt wyczerpującego, drobiazgowego, ponad stustronicowego (!) wprowadzenia. To ilościowe porównanie zarazem jest i nie jest dla mnie porównaniem jakościowym. Dlaczego? Zważywszy na fakt, że „Sygnatury choroby” to książkowa wersja rozprawy doktorskiej Boruszkowskiej, wydana w prestiżowej serii „Lupa Obscura”, naukowy charakter całości, nie tylko partii wstępnej, nie może dziwić, przeciwnie – imponuje. Erudycja i kompetentne panowanie nad zawiłościami teoretycznoliterackimi są nie do podważenia. Z punktu widzenia naukowej obiektywności i solidności te przygotowawcze partie książki wzbudzają podziw. Ale w takim samym stopniu pobudzają do dyskusji, ponieważ tok wywodu w „Defektach” prezentowany w trybie eseistyczno-subiektywnym (taki zresztą tytuł ów wstęp nosi: „Subiektywne echa lektur”), uwodzącym i każącym przyjmować pomysły autorki z wiarą i otwartością, tutaj – mimo że drobiazgowo rozpisany w tezach i przypisach – powoduje, że lektura jest nie tyle trudniejsza (chociaż to oczywiste i – jak sądzę – w pewnym stopniu różnicujące grupy potencjalnych czytelników obu książek Boruszkowskiej), ile podejrzliwa i krytyczna.
Zacznę właśnie od tego, co wzbudza moje wątpliwości, a co kryje się w podtytule recenzowanej pozycji: „Literatura defektu w ukraińskim modernizmie”. Defekt, termin, po którego powierzchni prześlizgnęłam się, czytając pierwszą książkę Boruszkowskiej, przyjmując go po prostu jako ekwiwalent choroby, tutaj zwraca moją baczniejszą uwagę choćby z racji takiej tezy: „Pojęcie to [defektu – M.Ł.] nie jest deprecjonujące – nie posiada odcienia oceniającego i nie należy go utożsamiać z potocznym rozumieniem »choroby« czy »chorobliwości«” (s. 31). Autorka zarazem jest świadoma znaczeń defektu, przepisuje je ze słowników łacińsko-polskich i ze słownika Lindego, ale próbuje wykonać swoisty gest odczarowujący. Zdaje się, że rozumiem motywacje tego przedsięwzięcia: kryje się za nim chęć znalezienia terminu pojemniejszego niż choroba i jednocześnie – mnie obarczonego negatywnymi połączeniami znaczeniowymi. Niestety, nie przekonuje mnie ta zamiana, ponieważ nie sposób zakotwiczyć w myśleniu pojęcia ‘defekt’ bez semu negacji, który w nim tkwi (według „Wielkiego Słownika Języka Polskiego” defekt to „negatywna cecha związana z nieprawidłową budową, wyglądem lub złym funkcjonowaniem jakiegoś narządu w organizmie”). Jeśli choroba, definiowana przez nieprawidłowość, nie jest przezroczysta, to defekt, jak sądzę, podziela ten sam los, a w związku z tym wybór któregoś z terminów uznać trzeba za gest tyleż arbitralny, co dyskusyjny.
Myślę jednak, że widoczna w książce Boruszkowskiej prymarność defektu (a trzeba zaznaczyć, że ów wybór ma ważkie konsekwencje, buduje bowiem siatkę pojęć: podmiotu defektywnego, doświadczenia defektywnego, narracji defektywnej, defektografii) dowodzi słabości choroby jako terminu operacyjnego. Nie jest to bowiem pierwszy taki gest, zaznaczający się odwrotem, rezygnacją z choroby. Wspomniana już Małgorzata Okupnik, pisząc wszak książkę o doświadczeniu choroby, chytrze z tego leksemu zrezygnowała i spróbowała zastąpić go utratą (zdrowia). Chociaż jej propozycja jest inna niż Boruszkowskiej, mechanizm wydaje się podobny – znaleźć termin szerszy, bardziej pojemny, nie tak jednoznacznie negatywny, co tylko dowodzi, z jaką podejrzliwością patrzy się dziś na „chorobę”: może nieco zbanalizowaną, zawężającą pryzmat spojrzenia, stygmatyzującą, wartościującą – i tutaj w pełni zgadzam się z obiema badaczkami. Tylko że w swej narracji Boruszkowska wcale choroby nie wyklucza, nie może, ona wciąż panoszy się w jej języku (również w tytule rozprawy), jakby uzupełniała – czy autorka tego chce, czy nie chce – brak sygnalizowany przez defekt. Nie mam zatem nic przeciwko wypracowaniu siatki pojęć, które uporządkują narrację, narzucą narzędzia interpretacji tekstów literackich; widać zresztą, że teoretycznoliterackie rozważania są domeną Boruszkowskiej, chociaż z mojej perspektywy nieco przecenia ich znaczenie, tak jak przecenia sam defekt.
Kusząco przedstawia się – powtórzę raz jeszcze – perspektywa pojęcia-konstruktu, zawierającego w sobie „dosłowne i metaforyczne sensy choroby”, konkretne jednostki nozologiczne, pojęte w swej ogólności chorobę, obłęd i szaleństwo (zob. s. 30–31), ale jeśli funkcję tego konstruktu ma pełnić ‘defekt’, to nieumotywowana jest wiara w jego uprzednie nienacechowanie. Może wystarczyłoby – co deklaruje zresztą Boruszkowska – zgodzić się na nieostrość pojęć, ich niejednoznaczność, kontaminacje; uznać ich współuczestnictwo w budowaniu dyskursu bez hierarchizowania i bez przymiotników („defektywny”), a jedynie z uwzględnieniem adekwatności wobec problematyzowanego wątku. Jak pisze badaczka, wykorzystane w pracy terminy „wymagają dookreślenia i konfrontacji z innymi terminami” (s. 30) – w tym przeglądaniu się w sobie, systemie wzajemnych odbić i uzupełnień widzę oczywiście miejsce dla defektu (zaproszonego do języka „w celu dopełnienia koncepcji”), niekoniecznie jednak – dla jego dominującej pozycji.
Zawłaszczający nieco narrację Boruszkowskiej przymiotnik „defektywny” nie umniejsza jednak wartości jej odkryć i ustaleń – zarówno teoretycznoliterackich, jak i interpretacyjnych. W tej pierwszej grupie warto zwrócić uwagę na ciekawie przedstawiane ścieżki powiązań doświadczenia choroby (czy jak chce autorka „doświadczenia defektywnego”) z jednej strony z doświadczeniem ściśle medycznym, z drugiej – wpływającym na tożsamość. Z tego wynika widoczna w „Sygnaturach choroby” płynność między somatycznym i psychicznym, ponadto akcentowanie niewyraźnych granic między tym, co mieści się w normie, co lokuje się po stronie zdrowia, a co wyraźnie chorobliwe, inne. Boruszkowska tropi interesujące miejsca przecinania się dyskursów choroby, by w ramach tej wielogłosowości (z impulsów płynących m.in. z pola socjologii medycyny, antropologii medycznej, medycyny, filozofii czy studiów kulturowych) zbudować jak najpełniejszy obraz choroby/defektu widzianych jako fenomen: nie byt obiektywny poddawany analizie medycznej (np. laboratoryjnej, której wyniki zdają się dość jednoznaczne), a kulturowy i społeczny, który musi być poddany namysłowi humanistycznemu (zob. s. 54–55).
I tutaj wchodzimy na teren w mojej opinii najciekawszy – zajęty przez choroby psychiczne, szaleństwo i obłęd. Jeśli bowiem sama choroba jako termin, widziany w szerokich kulturowych kontekstach, budzi spory i wywołuje dyskusje, to przestrzeń wyznaczona przez powyższy ciąg tylko problemy mnoży. Boruszkowska jest świadoma biegunów tego terytorium: od kwestionowania istnienia chorób psychicznych, medykalizację szaleństwa i nałożenia na nie mechanizmów kontroli i wykluczania, po dostrzeżenie w chorobach psychicznych antropologicznego naddatku. Na tak właśnie skomplikowanym tle bada związki choroby/szaleństwa z pismem, a czytelnik powoli zbliża się do interpretacyjnych części „Sygnatur choroby”. Autorka zadaje ważne pytania, a odpowiedź na nie – egzemplifikowana materiałem z literatury ukraińskiej – zajmuje większą część książki. Nie chcę nie docenić waloru wypływającego właśnie z ukraińskiej obecności takich autorek i autorów, jak Łesia Ukrainka, Olha Kobylańska czy Wołodymyr Wynnyczenko, więc od razu o tym wątku wspomnę. Słaba obecność modernistów ukraińskich w świadomości polskich czytelników wydaje mi się dość oczywista, możliwość poznania ich twórczości, dzięki tłumaczeniom i interpretacjom Boruszkowskiej, jest zatem bardzo ważna, a autorka przy tej okazji prezentuje swój translatorski warsztat. Co równie ważne, czytamy właśnie modernistów, mając tym razem dobrze rozczytany modernizm polski i przy tej okazji okazję do spojrzeń porównawczych, ujęć uwzględniających kontekst Europy Środkowej i Wschodniej. Wreszcie – ukraiński przykład uruchamia niezwykle interesującą kategorię jurodiwych jako rodzimego fenomenu kulturowego, w którym znać ślady tradycji bizantyjskiej, monastycznej czy w ogóle – duchowości wschodniosłowiańskiej (zob. s. 175–175). Jeśli chwaliłam autorkę „Sygnatur choroby” za oczytanie w teoretycznych niuansach wprowadzanych przez nią pojęć, to tym bardziej doceniam jej znajomość literatury i kultury ukraińskiej: te partie książki napisane są z podobnym zaangażowaniem i przygotowaniem badawczym.
Wracam jednak do pytań o przebieg dwóch fundamentalnych dla tej książki spotkań: szaleństwa i pisma oraz szaleństw i płci: „Gdzie leży granica pomiędzy życiem a twórczością, obłędem tekstu a chorobą czy też artykulacją zaburzeń poznawczych a stylistyczną innowacyjnością? Być może to teksty są obłąkane, nie zaś ich autorzy? (…) czy to obłęd sprzyja powstawaniu tekstów pewnego rodzaju, czy też pewnego rodzaju teksty generują obłęd. Czy transgresja dokonana w przestrzeni tekstu może się odbić na egzystencji ich autora?” (s. 82). Nie odpowiem oczywiście na te pytania, nawet nie sparafrazuję odkryć interpretacyjnych Boruszkowskiej, ponieważ to najciekawsze partie książki, nie chcę zatem odbierać czytelnikom przyjemności lektury. Powiem tylko, że poza przybliżeniem dróg emancypacji języka choroby (dziejącej się niejednokrotnie kosztem dezintegracji podmiotu) w tekstach modernizmu ukraińskiego autorka oferuje coś więcej – przedstawia pozwalający się pojąć uniwersalnie idiom defektu, który przekracza, w mojej opinii, odkrycia przynależne temu obszarowi językowemu. Do podobnych wniosków skłaniają ponadto świetnie napisane partie dotyczące powiązania szaleństwa i płci, jak to nazywa Boruszkowska, „kobiecej defektywności” (s. 164).
Zmierzam do tego, że największym walorem „Sygnatur choroby” (przy całym potrzebnym dowartościowaniu ukraińskiego elementu w tej książce) jest możliwość wyjścia poza obszar, jaki interesuje autorkę. Potencjał książki widziałabym zatem – w jakimś stopniu podobnie jak w przypadku pozycji Małgorzaty Okupnik – w wytyczaniu szlaków rozwoju dyskursu maladycznego; w autorskim znaku własności (u Boruszkowskiej – defekcie), ale i ewentualnym zysku dla pojawiających się wciąż w badaniach kulturowych strategiach opisu fenomenu choroby. Autorka proponuje swój porządek w obrębie splotu bliskich terminów i chociaż nie wszystkie jej propozycje są dla mnie przekonujące, to wartość wypływa po pierwsze z samego mapowania tego chaotycznego wciąż terenu, po drugie z przedstawienia własnej, przemyślanej propozycji – należy jedynie poczekać na tych badaczy, którzy zechcą zaadaptować nomenklaturę Boruszkowskiej. Rzecz ostatnia, mimo że nie najmniej ważna, niech wybrzmi jako pointa: „Sygnatury choroby” są kolejną ważną książką, zadającą kłam rzekomej nieobecności czy niewyrażalności choroby – ani choroby, ani wiążącego się z nią bólu nie można określić jako niestosownych. Nie ma przed nimi ucieczki, pozostaje upominać się o miejsce dla nich w porządku kultury, humanistyczny namysł nad tym fenomenem wydaje się zatem pracą i potrzebną, i wciąż nieukończoną.
LITERATURA:
Boruszkowska I.: „Defekty. Literackie auto/pato/grafie – szkice”. Kraków 2016.
Okupnik M.: „W niewoli ciała. Doświadczenie utraty zdrowia i jego reprezentacje”. Kraków 2018.
Można się domyślać, że czas dzielący publikacje Boruszkowska wykorzystała na doprecyzowanie pojęć proponowanych w „Defektach”, bo też warto od razu powiedzieć o zasadniczych różnicach. Wspomniany kilkustronicowy wstęp do pierwszej publikacji zyskuje w „Sygnaturach” kształt wyczerpującego, drobiazgowego, ponad stustronicowego (!) wprowadzenia. To ilościowe porównanie zarazem jest i nie jest dla mnie porównaniem jakościowym. Dlaczego? Zważywszy na fakt, że „Sygnatury choroby” to książkowa wersja rozprawy doktorskiej Boruszkowskiej, wydana w prestiżowej serii „Lupa Obscura”, naukowy charakter całości, nie tylko partii wstępnej, nie może dziwić, przeciwnie – imponuje. Erudycja i kompetentne panowanie nad zawiłościami teoretycznoliterackimi są nie do podważenia. Z punktu widzenia naukowej obiektywności i solidności te przygotowawcze partie książki wzbudzają podziw. Ale w takim samym stopniu pobudzają do dyskusji, ponieważ tok wywodu w „Defektach” prezentowany w trybie eseistyczno-subiektywnym (taki zresztą tytuł ów wstęp nosi: „Subiektywne echa lektur”), uwodzącym i każącym przyjmować pomysły autorki z wiarą i otwartością, tutaj – mimo że drobiazgowo rozpisany w tezach i przypisach – powoduje, że lektura jest nie tyle trudniejsza (chociaż to oczywiste i – jak sądzę – w pewnym stopniu różnicujące grupy potencjalnych czytelników obu książek Boruszkowskiej), ile podejrzliwa i krytyczna.
Zacznę właśnie od tego, co wzbudza moje wątpliwości, a co kryje się w podtytule recenzowanej pozycji: „Literatura defektu w ukraińskim modernizmie”. Defekt, termin, po którego powierzchni prześlizgnęłam się, czytając pierwszą książkę Boruszkowskiej, przyjmując go po prostu jako ekwiwalent choroby, tutaj zwraca moją baczniejszą uwagę choćby z racji takiej tezy: „Pojęcie to [defektu – M.Ł.] nie jest deprecjonujące – nie posiada odcienia oceniającego i nie należy go utożsamiać z potocznym rozumieniem »choroby« czy »chorobliwości«” (s. 31). Autorka zarazem jest świadoma znaczeń defektu, przepisuje je ze słowników łacińsko-polskich i ze słownika Lindego, ale próbuje wykonać swoisty gest odczarowujący. Zdaje się, że rozumiem motywacje tego przedsięwzięcia: kryje się za nim chęć znalezienia terminu pojemniejszego niż choroba i jednocześnie – mnie obarczonego negatywnymi połączeniami znaczeniowymi. Niestety, nie przekonuje mnie ta zamiana, ponieważ nie sposób zakotwiczyć w myśleniu pojęcia ‘defekt’ bez semu negacji, który w nim tkwi (według „Wielkiego Słownika Języka Polskiego” defekt to „negatywna cecha związana z nieprawidłową budową, wyglądem lub złym funkcjonowaniem jakiegoś narządu w organizmie”). Jeśli choroba, definiowana przez nieprawidłowość, nie jest przezroczysta, to defekt, jak sądzę, podziela ten sam los, a w związku z tym wybór któregoś z terminów uznać trzeba za gest tyleż arbitralny, co dyskusyjny.
Myślę jednak, że widoczna w książce Boruszkowskiej prymarność defektu (a trzeba zaznaczyć, że ów wybór ma ważkie konsekwencje, buduje bowiem siatkę pojęć: podmiotu defektywnego, doświadczenia defektywnego, narracji defektywnej, defektografii) dowodzi słabości choroby jako terminu operacyjnego. Nie jest to bowiem pierwszy taki gest, zaznaczający się odwrotem, rezygnacją z choroby. Wspomniana już Małgorzata Okupnik, pisząc wszak książkę o doświadczeniu choroby, chytrze z tego leksemu zrezygnowała i spróbowała zastąpić go utratą (zdrowia). Chociaż jej propozycja jest inna niż Boruszkowskiej, mechanizm wydaje się podobny – znaleźć termin szerszy, bardziej pojemny, nie tak jednoznacznie negatywny, co tylko dowodzi, z jaką podejrzliwością patrzy się dziś na „chorobę”: może nieco zbanalizowaną, zawężającą pryzmat spojrzenia, stygmatyzującą, wartościującą – i tutaj w pełni zgadzam się z obiema badaczkami. Tylko że w swej narracji Boruszkowska wcale choroby nie wyklucza, nie może, ona wciąż panoszy się w jej języku (również w tytule rozprawy), jakby uzupełniała – czy autorka tego chce, czy nie chce – brak sygnalizowany przez defekt. Nie mam zatem nic przeciwko wypracowaniu siatki pojęć, które uporządkują narrację, narzucą narzędzia interpretacji tekstów literackich; widać zresztą, że teoretycznoliterackie rozważania są domeną Boruszkowskiej, chociaż z mojej perspektywy nieco przecenia ich znaczenie, tak jak przecenia sam defekt.
Kusząco przedstawia się – powtórzę raz jeszcze – perspektywa pojęcia-konstruktu, zawierającego w sobie „dosłowne i metaforyczne sensy choroby”, konkretne jednostki nozologiczne, pojęte w swej ogólności chorobę, obłęd i szaleństwo (zob. s. 30–31), ale jeśli funkcję tego konstruktu ma pełnić ‘defekt’, to nieumotywowana jest wiara w jego uprzednie nienacechowanie. Może wystarczyłoby – co deklaruje zresztą Boruszkowska – zgodzić się na nieostrość pojęć, ich niejednoznaczność, kontaminacje; uznać ich współuczestnictwo w budowaniu dyskursu bez hierarchizowania i bez przymiotników („defektywny”), a jedynie z uwzględnieniem adekwatności wobec problematyzowanego wątku. Jak pisze badaczka, wykorzystane w pracy terminy „wymagają dookreślenia i konfrontacji z innymi terminami” (s. 30) – w tym przeglądaniu się w sobie, systemie wzajemnych odbić i uzupełnień widzę oczywiście miejsce dla defektu (zaproszonego do języka „w celu dopełnienia koncepcji”), niekoniecznie jednak – dla jego dominującej pozycji.
Zawłaszczający nieco narrację Boruszkowskiej przymiotnik „defektywny” nie umniejsza jednak wartości jej odkryć i ustaleń – zarówno teoretycznoliterackich, jak i interpretacyjnych. W tej pierwszej grupie warto zwrócić uwagę na ciekawie przedstawiane ścieżki powiązań doświadczenia choroby (czy jak chce autorka „doświadczenia defektywnego”) z jednej strony z doświadczeniem ściśle medycznym, z drugiej – wpływającym na tożsamość. Z tego wynika widoczna w „Sygnaturach choroby” płynność między somatycznym i psychicznym, ponadto akcentowanie niewyraźnych granic między tym, co mieści się w normie, co lokuje się po stronie zdrowia, a co wyraźnie chorobliwe, inne. Boruszkowska tropi interesujące miejsca przecinania się dyskursów choroby, by w ramach tej wielogłosowości (z impulsów płynących m.in. z pola socjologii medycyny, antropologii medycznej, medycyny, filozofii czy studiów kulturowych) zbudować jak najpełniejszy obraz choroby/defektu widzianych jako fenomen: nie byt obiektywny poddawany analizie medycznej (np. laboratoryjnej, której wyniki zdają się dość jednoznaczne), a kulturowy i społeczny, który musi być poddany namysłowi humanistycznemu (zob. s. 54–55).
I tutaj wchodzimy na teren w mojej opinii najciekawszy – zajęty przez choroby psychiczne, szaleństwo i obłęd. Jeśli bowiem sama choroba jako termin, widziany w szerokich kulturowych kontekstach, budzi spory i wywołuje dyskusje, to przestrzeń wyznaczona przez powyższy ciąg tylko problemy mnoży. Boruszkowska jest świadoma biegunów tego terytorium: od kwestionowania istnienia chorób psychicznych, medykalizację szaleństwa i nałożenia na nie mechanizmów kontroli i wykluczania, po dostrzeżenie w chorobach psychicznych antropologicznego naddatku. Na tak właśnie skomplikowanym tle bada związki choroby/szaleństwa z pismem, a czytelnik powoli zbliża się do interpretacyjnych części „Sygnatur choroby”. Autorka zadaje ważne pytania, a odpowiedź na nie – egzemplifikowana materiałem z literatury ukraińskiej – zajmuje większą część książki. Nie chcę nie docenić waloru wypływającego właśnie z ukraińskiej obecności takich autorek i autorów, jak Łesia Ukrainka, Olha Kobylańska czy Wołodymyr Wynnyczenko, więc od razu o tym wątku wspomnę. Słaba obecność modernistów ukraińskich w świadomości polskich czytelników wydaje mi się dość oczywista, możliwość poznania ich twórczości, dzięki tłumaczeniom i interpretacjom Boruszkowskiej, jest zatem bardzo ważna, a autorka przy tej okazji prezentuje swój translatorski warsztat. Co równie ważne, czytamy właśnie modernistów, mając tym razem dobrze rozczytany modernizm polski i przy tej okazji okazję do spojrzeń porównawczych, ujęć uwzględniających kontekst Europy Środkowej i Wschodniej. Wreszcie – ukraiński przykład uruchamia niezwykle interesującą kategorię jurodiwych jako rodzimego fenomenu kulturowego, w którym znać ślady tradycji bizantyjskiej, monastycznej czy w ogóle – duchowości wschodniosłowiańskiej (zob. s. 175–175). Jeśli chwaliłam autorkę „Sygnatur choroby” za oczytanie w teoretycznych niuansach wprowadzanych przez nią pojęć, to tym bardziej doceniam jej znajomość literatury i kultury ukraińskiej: te partie książki napisane są z podobnym zaangażowaniem i przygotowaniem badawczym.
Wracam jednak do pytań o przebieg dwóch fundamentalnych dla tej książki spotkań: szaleństwa i pisma oraz szaleństw i płci: „Gdzie leży granica pomiędzy życiem a twórczością, obłędem tekstu a chorobą czy też artykulacją zaburzeń poznawczych a stylistyczną innowacyjnością? Być może to teksty są obłąkane, nie zaś ich autorzy? (…) czy to obłęd sprzyja powstawaniu tekstów pewnego rodzaju, czy też pewnego rodzaju teksty generują obłęd. Czy transgresja dokonana w przestrzeni tekstu może się odbić na egzystencji ich autora?” (s. 82). Nie odpowiem oczywiście na te pytania, nawet nie sparafrazuję odkryć interpretacyjnych Boruszkowskiej, ponieważ to najciekawsze partie książki, nie chcę zatem odbierać czytelnikom przyjemności lektury. Powiem tylko, że poza przybliżeniem dróg emancypacji języka choroby (dziejącej się niejednokrotnie kosztem dezintegracji podmiotu) w tekstach modernizmu ukraińskiego autorka oferuje coś więcej – przedstawia pozwalający się pojąć uniwersalnie idiom defektu, który przekracza, w mojej opinii, odkrycia przynależne temu obszarowi językowemu. Do podobnych wniosków skłaniają ponadto świetnie napisane partie dotyczące powiązania szaleństwa i płci, jak to nazywa Boruszkowska, „kobiecej defektywności” (s. 164).
Zmierzam do tego, że największym walorem „Sygnatur choroby” (przy całym potrzebnym dowartościowaniu ukraińskiego elementu w tej książce) jest możliwość wyjścia poza obszar, jaki interesuje autorkę. Potencjał książki widziałabym zatem – w jakimś stopniu podobnie jak w przypadku pozycji Małgorzaty Okupnik – w wytyczaniu szlaków rozwoju dyskursu maladycznego; w autorskim znaku własności (u Boruszkowskiej – defekcie), ale i ewentualnym zysku dla pojawiających się wciąż w badaniach kulturowych strategiach opisu fenomenu choroby. Autorka proponuje swój porządek w obrębie splotu bliskich terminów i chociaż nie wszystkie jej propozycje są dla mnie przekonujące, to wartość wypływa po pierwsze z samego mapowania tego chaotycznego wciąż terenu, po drugie z przedstawienia własnej, przemyślanej propozycji – należy jedynie poczekać na tych badaczy, którzy zechcą zaadaptować nomenklaturę Boruszkowskiej. Rzecz ostatnia, mimo że nie najmniej ważna, niech wybrzmi jako pointa: „Sygnatury choroby” są kolejną ważną książką, zadającą kłam rzekomej nieobecności czy niewyrażalności choroby – ani choroby, ani wiążącego się z nią bólu nie można określić jako niestosownych. Nie ma przed nimi ucieczki, pozostaje upominać się o miejsce dla nich w porządku kultury, humanistyczny namysł nad tym fenomenem wydaje się zatem pracą i potrzebną, i wciąż nieukończoną.
LITERATURA:
Boruszkowska I.: „Defekty. Literackie auto/pato/grafie – szkice”. Kraków 2016.
Okupnik M.: „W niewoli ciała. Doświadczenie utraty zdrowia i jego reprezentacje”. Kraków 2018.
Iwona Boruszkowska: „Sygnatury choroby. Literatura defektu w ukraińskim modernizmie”. Instytut Badań Literackich PAN. Warszawa 2018 [seria: Lupa Obscura].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |