PO DWAKROĆ OBCY! (ALIENS: ORBITA ŚMIERCI / ALIENS: Z PROCHU W PROCH)
A
A
A
Lubicie ksenomorfy? Jasne, że lubicie! Cenicie sobie nietuzinkowe opowieści komiksowe z logiem „Aliens” na okładce? No pewnie! Czytaliście „Orbitę śmierci” Jamesa Stokoe oraz „Z prochu w proch” duetu Gabriel Hardman/Rain Beredo? Oczywiście! Ale jeśli wśród was są osoby, które jeszcze nie miały okazji zapoznać się z tymi dwoma, niezależnymi od siebie albumami, gorąco polecam lekturę – a kilka powodów, by to uczynić, przedstawię w niniejszej recenzji.
Okiem rozbitka („Aliens: Orbita śmierci”)
Protagonistą tej opowieści graficznej jest inżynier Wascylewski ze stacji kosmicznej Sphacteria 284255 (należącej do koncernu Weyland-Yutani), której kapitan podejmuje decyzję o wejściu na pokład starego, zniszczonego frachtowca, gdzie znajduje się – pogrążona w kriogenicznym śnie – trzyosobowa załoga. Próba wybudzenia kobiety i dwójki bliźniaków kończy się makabrycznym wypadkiem, mocą którego potwornie poparzone trio zostaje przetransportowane do macierzystej jednostki bohaterów komiksu. Co, jak możemy się domyśleć, jest bardzo złą decyzją.
Na pierwszy rzut oka fabuła czteroodcinkowej serii „Aliens: Orbita śmierci” nie zapowiada żadnych rewelacji. Faktycznie, historia zawiera po wielokroć testowane motywy oraz wątki. Jednak sposób, w jaki James Stokoe („Orc Stain”, „Wonton Soup”) prowadzi swoją narrację, czyni z tego komiksu prawdziwy majstersztyk. Utkana z flashbacków opowieść Kanadyjczyka w misterny sposób zazębia ze sobą odmienne płaszczyzny czasowe potęgując tym samym klaustrofobiczny klimat osaczenia, który spowija recenzowane dzieło. Autor chętnie wykorzystuje długie sekwencje niemych kadrów (tu i ówdzie przemycając nieco czarnego humoru), aczkolwiek równie istotne są wartkie dialogi, swoją soczystością dorównujące krwawym efektom wizualnym.
Stokoe operuje uproszczoną, lekko karykaturalną kreską nawiązującą do poetyki mangi, co szczególnie widać w sposobie prezentacji fragmentów nastawionych na zapierającą dech w piersiach akcję oraz mających podnieść poziom czytelniczej adrenaliny: dobrym, choć nie jedynym przykładem jest – opierająca się na dynamicznej zmianie planów – scena wyklucia się chestburstera. Równocześnie artysta przywiązuje dużą uwagę do detali, pieczołowicie ukazując zakamarki futurystycznych statków czy wygląd ksenomorfów. Stwierdzenie, że „Orbita śmierci” przywołuje ducha klasycznego dziś „Obcego – Ósmego pasażera Nostromo” (1979) Ridleya Scotta bynajmniej nie jest na wyrost: komiks Kanadyjczyka to kameralny, budzący podskórną grozę oraz wciągający już od pierwszych stron horror SF, w którym silnie wybrzmiewa aura szaleństwa, beznadziei i samotności.
Okiem dziecka („Aliens: Z prochu w proch”)
Dwunastoletni Maxon Cregar otwiera oczy: tajemniczy hałas zakłócił jego sen. Przez okno chłopiec widzi uciekającego mężczyznę strzelającego w stronę niewidocznego prześladowcy. Chwilę potem szyba eksploduje, a oszołomiony bohater szuka schronienia w sypialni mamy. Ku rosnącemu przerażeniu chłopak odkrywa, że na twarzy rodzicielki znajduje się pasożytniczy organizm, który jednak odpada z łoskotem na podłogę, zaś Anne Cregar odzyskuje przytomność. Uciekając z ogarniętej pandemonium kolonii bohaterowie (dzięki pomocy ze strony Waugha, asystenta administratora) docierają do kosmicznego portu, gdzie podobni im desperaci czekają na sygnał do startu. I kiedy wydaje się, że mordercze bezokie kreatury pozostały w tyle, klatka piersiowa Anne eksploduje…
„Aliens: Z prochu w proch” to autorski projekt Gabriela Hardmana, amerykańskiego scenarzysty i rysownika (znanego chociażby z cyklu „Invisible Republic” oraz miniserii „Kinski”), mającego także na koncie storyboardy do takich filmów jak „Incepcja” (2010) czy „Interstellar” (2014) w reżyserii Christophera Nolana. Stopniowo odsłaniając kolejne elementy fabularnej układanki, Hardman przedstawia przebieg krwawego survivalu z punktu widzenia chłopca (swoistego odpowiednika jasnowłosej Newt znanej z filmowo-komiksowej franczyzy), którego perypetie stają się fundamentem przypowieści o nagłym końcu dzieciństwa. Max słyszy, widzi i doświadcza więcej, niż powinien, a jego losy stanowią kluczowy kontekst w refleksji nad instrumentalnym traktowaniem bliźnich oraz machinacjami bezdusznych korporacji.
Wspierany przez kolorystę Rainiera „Rain” Beredo („The Incredible Hulk”) twórca „The Belfry” kreśli ponurą wizję świata (co dotyczy nie tylko poziomu autorskiej refleksji, ale także warstwy plastycznej komiksu) skąpanego w różnych odcieniach szarości. Sugestywna gra świateł i cieni oraz ekspresyjna, choć realistyczna kreska Hardmana podkreślają minorową tonację utworu, w którym nie zabrakło zarówno kilku ciekawych zwrotów akcji, jak również niebanalnych pomysłów (vide: wątek jednorękiego ksenomorfa podążającego śladem Maxa). „Z prochu w proch” to surowe w formie i treści studium kresu niewinności, które swoją moc oddziaływania, podobnie jak „Orbita śmierci”, zawdzięcza (między innymi) zapadającemu w pamięć zakończeniu. Polecam!
Okiem rozbitka („Aliens: Orbita śmierci”)
Protagonistą tej opowieści graficznej jest inżynier Wascylewski ze stacji kosmicznej Sphacteria 284255 (należącej do koncernu Weyland-Yutani), której kapitan podejmuje decyzję o wejściu na pokład starego, zniszczonego frachtowca, gdzie znajduje się – pogrążona w kriogenicznym śnie – trzyosobowa załoga. Próba wybudzenia kobiety i dwójki bliźniaków kończy się makabrycznym wypadkiem, mocą którego potwornie poparzone trio zostaje przetransportowane do macierzystej jednostki bohaterów komiksu. Co, jak możemy się domyśleć, jest bardzo złą decyzją.
Na pierwszy rzut oka fabuła czteroodcinkowej serii „Aliens: Orbita śmierci” nie zapowiada żadnych rewelacji. Faktycznie, historia zawiera po wielokroć testowane motywy oraz wątki. Jednak sposób, w jaki James Stokoe („Orc Stain”, „Wonton Soup”) prowadzi swoją narrację, czyni z tego komiksu prawdziwy majstersztyk. Utkana z flashbacków opowieść Kanadyjczyka w misterny sposób zazębia ze sobą odmienne płaszczyzny czasowe potęgując tym samym klaustrofobiczny klimat osaczenia, który spowija recenzowane dzieło. Autor chętnie wykorzystuje długie sekwencje niemych kadrów (tu i ówdzie przemycając nieco czarnego humoru), aczkolwiek równie istotne są wartkie dialogi, swoją soczystością dorównujące krwawym efektom wizualnym.
Stokoe operuje uproszczoną, lekko karykaturalną kreską nawiązującą do poetyki mangi, co szczególnie widać w sposobie prezentacji fragmentów nastawionych na zapierającą dech w piersiach akcję oraz mających podnieść poziom czytelniczej adrenaliny: dobrym, choć nie jedynym przykładem jest – opierająca się na dynamicznej zmianie planów – scena wyklucia się chestburstera. Równocześnie artysta przywiązuje dużą uwagę do detali, pieczołowicie ukazując zakamarki futurystycznych statków czy wygląd ksenomorfów. Stwierdzenie, że „Orbita śmierci” przywołuje ducha klasycznego dziś „Obcego – Ósmego pasażera Nostromo” (1979) Ridleya Scotta bynajmniej nie jest na wyrost: komiks Kanadyjczyka to kameralny, budzący podskórną grozę oraz wciągający już od pierwszych stron horror SF, w którym silnie wybrzmiewa aura szaleństwa, beznadziei i samotności.
Okiem dziecka („Aliens: Z prochu w proch”)
Dwunastoletni Maxon Cregar otwiera oczy: tajemniczy hałas zakłócił jego sen. Przez okno chłopiec widzi uciekającego mężczyznę strzelającego w stronę niewidocznego prześladowcy. Chwilę potem szyba eksploduje, a oszołomiony bohater szuka schronienia w sypialni mamy. Ku rosnącemu przerażeniu chłopak odkrywa, że na twarzy rodzicielki znajduje się pasożytniczy organizm, który jednak odpada z łoskotem na podłogę, zaś Anne Cregar odzyskuje przytomność. Uciekając z ogarniętej pandemonium kolonii bohaterowie (dzięki pomocy ze strony Waugha, asystenta administratora) docierają do kosmicznego portu, gdzie podobni im desperaci czekają na sygnał do startu. I kiedy wydaje się, że mordercze bezokie kreatury pozostały w tyle, klatka piersiowa Anne eksploduje…
„Aliens: Z prochu w proch” to autorski projekt Gabriela Hardmana, amerykańskiego scenarzysty i rysownika (znanego chociażby z cyklu „Invisible Republic” oraz miniserii „Kinski”), mającego także na koncie storyboardy do takich filmów jak „Incepcja” (2010) czy „Interstellar” (2014) w reżyserii Christophera Nolana. Stopniowo odsłaniając kolejne elementy fabularnej układanki, Hardman przedstawia przebieg krwawego survivalu z punktu widzenia chłopca (swoistego odpowiednika jasnowłosej Newt znanej z filmowo-komiksowej franczyzy), którego perypetie stają się fundamentem przypowieści o nagłym końcu dzieciństwa. Max słyszy, widzi i doświadcza więcej, niż powinien, a jego losy stanowią kluczowy kontekst w refleksji nad instrumentalnym traktowaniem bliźnich oraz machinacjami bezdusznych korporacji.
Wspierany przez kolorystę Rainiera „Rain” Beredo („The Incredible Hulk”) twórca „The Belfry” kreśli ponurą wizję świata (co dotyczy nie tylko poziomu autorskiej refleksji, ale także warstwy plastycznej komiksu) skąpanego w różnych odcieniach szarości. Sugestywna gra świateł i cieni oraz ekspresyjna, choć realistyczna kreska Hardmana podkreślają minorową tonację utworu, w którym nie zabrakło zarówno kilku ciekawych zwrotów akcji, jak również niebanalnych pomysłów (vide: wątek jednorękiego ksenomorfa podążającego śladem Maxa). „Z prochu w proch” to surowe w formie i treści studium kresu niewinności, które swoją moc oddziaływania, podobnie jak „Orbita śmierci”, zawdzięcza (między innymi) zapadającemu w pamięć zakończeniu. Polecam!
James Stokoe: „Aliens: Orbita śmierci” („Aliens: Dead Orbit”). Tłumaczenie: Tomasz Kupczyk. Wydawnictwo Scream Comics. Łódź 2019.
Gabriel Hardman, Rain Beredo: „Aliens: Z prochu w proch” („Aliens: Dust to Dust”). Tłumaczenie: Tomasz Kupczyk. Wydawnictwo Scream Comics. Łódź 2019.
Gabriel Hardman, Rain Beredo: „Aliens: Z prochu w proch” („Aliens: Dust to Dust”). Tłumaczenie: Tomasz Kupczyk. Wydawnictwo Scream Comics. Łódź 2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |