
ZŁE RADY PANA OJCA (VADEMECUM ZŁEGO OJCA. TOM 1-2)
A
A
A
Kanadyjski rysownik Guy Delisle znany jest przede wszystkim z autobiograficznych dzienników podróży („Pjongjang”, „Kroniki jerozolimskie”, „Kroniki birmańskie”) i z opartego na cudzej historii komiksu „Zakładnik. Historia podróży”. Jednak jest także autorem wydanego w Polsce „Louisa na plaży”, efektu obserwacji zabaw synka, oraz „Alberta i Aliny”, czyli, według opisu wydawcy, opowieści, które „powinny przypaść do gustu wszystkim, choć szczególnie miłośnikom czarnego humoru i makabry”. „Vademecum złego ojca” – na razie przetłumaczono dwa tomy – nie zawiera takich informacji, wydano je bez notki biograficznej czy streszczeń, ale wydaje się, że można uznać tę publikacje za hybrydę obrazków z życia dzieci i relacji z, nie zawsze chwalebnych, zachowań dorosłych. Równocześnie brak dodatkowych danych o autorze i zawartości daje ciekawy efekt – zawartość musi się obronić sama, zwłaszcza jeśli ktoś nie czytał poprzednich publikacji Delisle’a.
I broni się jak najbardziej, już od pierwszej historyjki w pierwszym tomie („Ząb”), która pokazuje, z jakim typem opowieści mamy do czynienia. Autor wydobywa różnicę między zorganizowaną, nieomylną fasadą, jaką ojciec próbuje utrzymać przed dziećmi, a tym, co równocześnie dzieje się jego głowie. Jest tu też charakterystyczne dla całych tomów odwlekanie pointy, dzięki czemu gdy już naprawdę do niej dochodzi, efekt okazuje się naprawdę mocny. Podobny chwyt przynosi choćby „Edukacja” – kiedy czytelnik już myśli, że wie, co stanowi pointę (wielu autorów zatrzymałoby się na odkryciu, że w pytaniu synka chodzi o coś innego, niż się początkowo zdawało), okazuje się, że Delisle dorzuca pointę lepszą, akcentując stoicyzm bohatera w obliczu niezręcznej sytuacji. Te i inne scenki ubawić mogą do łez, dodatkowo poprzez fakt, że sam ojciec musi się starać zachować powagę, nawet jeśli wewnętrznie też płacze ze śmiechu. Niekiedy zresztą nie wytrzymuje skali własnych absurdalnych wyjaśnień, które próbuje „sprzedać” synkowi czy córce („Zajączek wielkanocny”).
Czasem humor bywa czarny, bo określenie „złego ojca” w tytule nie wzięło się całkiem znikąd. Oczywiście to żartobliwa konwencja, bo dzieciństwo występujących w „Vademecum…” maluchów jest zdecydowanie szczęśliwe. Po prostu ojciec-rysownik od czasu do czasu serwuje im jakąś traumę, gdy barwnie opowiada o małpie porywającej dzieci („Małpa”), niewychowawczo wykorzystuje animozje między rodzeństwem („Boks”) lub pod wpływem dziecięcego obrazka, zamiast poprzestać na pochwaleniu córki, wpada w zapalczywą tyradę o wartościach – czy raczej ich braku – w środowisku rysowników („Ładny obrazek”).

Drugi tom „Vademecum złego ojca” to właściwie więcej tego samego. Do mnie wprawdzie bardziej przemówił pierwszy, pewnie ze względu na pozytywne zaskoczenie takim humorem i odbrązowieniem życia z dziećmi, ale nowsza publikacja trzyma poziom; po prostu już mniej więcej wiadomo, czego oczekiwać.
Delisle na tyle jednak różnicuje reakcje bohatera na wieczne „Tato! Tato!”, by kolejne historyjki nie nudziły. Ich druga dawka przynosi pozwalanie dzieciom na wszystko, by wypaść lepiej na tle ich bardziej zasadniczej matki („Poniedziałkowe popołudnie”), brutalną zemstę na koledze z klasy córki („Piniata”), sytuację, kiedy wmawianie dzieciom pewnych spraw mści się na ojcu („Gość”), a także codzienne trudy w rodzaju braku pracy domowej syna czy konieczności dorosłego zachowania na wywiadówce. Zachowanie pozorów dojrzałości nadal zresztą wychodzi ojcu nie najlepiej, nawet jeśli zna on trudne słowa. Swoją przegraną w chowanego skomentuje do kilkuletniej córki: „Zawsze wybierasz te same dwa miejsca! Na marginesie oba tak samo dyskusyjne, jeśli chodzi o efektywność” („Zabawa w chowanego”, t. II, s. 98). Nadal jest też cudownie niewychowawczo: „Dzięki temu, jeśli pojawi się jakiś rekin, nadgryzie kogoś innego zanim nas dosięgnie” (t. 2, s. 142) – tłumaczy ojciec synowi w „Kąpieli na wyspie Réunion”. A to nawet nie jest jeszcze przezabawna pointa tej opowieści.
Błyskotliwy scenariusz Delisle’a idealnie współgra z jego charakterystyczną, cartoonową kreską. W tych czarno-białych kadrach jest mnóstwo przestrzeni, która pozwala dziać się prezentowanym scenkom. Dużo rozgrywa się tu bez słów (jak w historii zatytułowanej „Basen”). Najbardziej imponuje chyba umiejętność powtarzania kadrów z jakąś niewielką, a w praktyce bardzo istotną zmianą. Świetne są znaczące momenty, kiedy jedna postać przez ileś kadrów pozostaje nieruchoma, a druga pojawia się, znika, monologuje. Często kluczowe jest „niedzianie się”, które doskonale wzmacnia późniejsze pointy.
„Vademecum złego ojca” to przemyślane, dopracowane w szczegółach (warto zerknąć też pod obwoluty) komiksy, które wprawdzie czyta się aż za szybko, ale za to mają potencjał, żeby do nich wracać. We Francji ukazały się już kolejne dwa tomy (w 2015 i 2018), więc pozostaje tylko czekać na tłumaczenia kolejnych ojcowskich „złych” rad.
I broni się jak najbardziej, już od pierwszej historyjki w pierwszym tomie („Ząb”), która pokazuje, z jakim typem opowieści mamy do czynienia. Autor wydobywa różnicę między zorganizowaną, nieomylną fasadą, jaką ojciec próbuje utrzymać przed dziećmi, a tym, co równocześnie dzieje się jego głowie. Jest tu też charakterystyczne dla całych tomów odwlekanie pointy, dzięki czemu gdy już naprawdę do niej dochodzi, efekt okazuje się naprawdę mocny. Podobny chwyt przynosi choćby „Edukacja” – kiedy czytelnik już myśli, że wie, co stanowi pointę (wielu autorów zatrzymałoby się na odkryciu, że w pytaniu synka chodzi o coś innego, niż się początkowo zdawało), okazuje się, że Delisle dorzuca pointę lepszą, akcentując stoicyzm bohatera w obliczu niezręcznej sytuacji. Te i inne scenki ubawić mogą do łez, dodatkowo poprzez fakt, że sam ojciec musi się starać zachować powagę, nawet jeśli wewnętrznie też płacze ze śmiechu. Niekiedy zresztą nie wytrzymuje skali własnych absurdalnych wyjaśnień, które próbuje „sprzedać” synkowi czy córce („Zajączek wielkanocny”).
Czasem humor bywa czarny, bo określenie „złego ojca” w tytule nie wzięło się całkiem znikąd. Oczywiście to żartobliwa konwencja, bo dzieciństwo występujących w „Vademecum…” maluchów jest zdecydowanie szczęśliwe. Po prostu ojciec-rysownik od czasu do czasu serwuje im jakąś traumę, gdy barwnie opowiada o małpie porywającej dzieci („Małpa”), niewychowawczo wykorzystuje animozje między rodzeństwem („Boks”) lub pod wpływem dziecięcego obrazka, zamiast poprzestać na pochwaleniu córki, wpada w zapalczywą tyradę o wartościach – czy raczej ich braku – w środowisku rysowników („Ładny obrazek”).

Drugi tom „Vademecum złego ojca” to właściwie więcej tego samego. Do mnie wprawdzie bardziej przemówił pierwszy, pewnie ze względu na pozytywne zaskoczenie takim humorem i odbrązowieniem życia z dziećmi, ale nowsza publikacja trzyma poziom; po prostu już mniej więcej wiadomo, czego oczekiwać.
Delisle na tyle jednak różnicuje reakcje bohatera na wieczne „Tato! Tato!”, by kolejne historyjki nie nudziły. Ich druga dawka przynosi pozwalanie dzieciom na wszystko, by wypaść lepiej na tle ich bardziej zasadniczej matki („Poniedziałkowe popołudnie”), brutalną zemstę na koledze z klasy córki („Piniata”), sytuację, kiedy wmawianie dzieciom pewnych spraw mści się na ojcu („Gość”), a także codzienne trudy w rodzaju braku pracy domowej syna czy konieczności dorosłego zachowania na wywiadówce. Zachowanie pozorów dojrzałości nadal zresztą wychodzi ojcu nie najlepiej, nawet jeśli zna on trudne słowa. Swoją przegraną w chowanego skomentuje do kilkuletniej córki: „Zawsze wybierasz te same dwa miejsca! Na marginesie oba tak samo dyskusyjne, jeśli chodzi o efektywność” („Zabawa w chowanego”, t. II, s. 98). Nadal jest też cudownie niewychowawczo: „Dzięki temu, jeśli pojawi się jakiś rekin, nadgryzie kogoś innego zanim nas dosięgnie” (t. 2, s. 142) – tłumaczy ojciec synowi w „Kąpieli na wyspie Réunion”. A to nawet nie jest jeszcze przezabawna pointa tej opowieści.
Błyskotliwy scenariusz Delisle’a idealnie współgra z jego charakterystyczną, cartoonową kreską. W tych czarno-białych kadrach jest mnóstwo przestrzeni, która pozwala dziać się prezentowanym scenkom. Dużo rozgrywa się tu bez słów (jak w historii zatytułowanej „Basen”). Najbardziej imponuje chyba umiejętność powtarzania kadrów z jakąś niewielką, a w praktyce bardzo istotną zmianą. Świetne są znaczące momenty, kiedy jedna postać przez ileś kadrów pozostaje nieruchoma, a druga pojawia się, znika, monologuje. Często kluczowe jest „niedzianie się”, które doskonale wzmacnia późniejsze pointy.
„Vademecum złego ojca” to przemyślane, dopracowane w szczegółach (warto zerknąć też pod obwoluty) komiksy, które wprawdzie czyta się aż za szybko, ale za to mają potencjał, żeby do nich wracać. We Francji ukazały się już kolejne dwa tomy (w 2015 i 2018), więc pozostaje tylko czekać na tłumaczenia kolejnych ojcowskich „złych” rad.
Guy Delisle: „Vademecum złego ojca. 1”. („Le guide du mauvais père, volume 1”). Tłumaczenie: Ada Wapniarska. Kultura Gniewu. Warszawa 2019.
Guy Delisle: „Vademecum złego ojca. 2”. („Le guide du mauvais père, volume 2”). Tłumaczenie: Ada Wapniarska. Kultura Gniewu. Warszawa 2020.
Guy Delisle: „Vademecum złego ojca. 2”. („Le guide du mauvais père, volume 2”). Tłumaczenie: Ada Wapniarska. Kultura Gniewu. Warszawa 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |