ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (85) / 2007

Agnieszka Nęcka-Czapska,

POMIĘDZY...

A A A
Ignacy Karpowicz: życie i twórczość
„Nowy kwiat cesarza (i pszczoły)” to trzecia – po dobrze przyjętych „Niehalo” oraz „Cudzie” – książka Ignacego Karpowicza, znacznie odmienna (choćby pod względem gatunkowym) od poprzednich. To – najkrócej rzecz ujmując – proza nietypowa, bowiem na pierwszy rzut oka przypomina reportaż z podróży po współczesnej Etiopii, który urozmaicony został bajkami, podaniami, legendami, haiku, wstawkami poetyckimi, a wszystko to poddane zostało żywiołowi dygresyjnemu. Mimo tak dużego wachlarza możliwości formalnych, jakie wykorzystał w „Nowym kwiecie cesarza...” białostocki prozaik, mamy jednak do czynienia z – w miarę spójną – całością, choć pozbawioną organizującego opowieść „problemu nadrzędnego”. W „Uwagach” – swoistej „instrukcji obsługi”, w jaką tom ów został zaopatrzony – czytamy: „Są książki, które głęboko zapadają w pamięć. Są książki, które uczą, scalają obce światy i sprawiają, że kolejny dzień uwiera mniej dotkliwie. To nie jest taka książka”. Jaka zatem? Odpowiedź, na całe szczęście (i dla autora, i dla jego czytelników), nie jest jednoznaczna.

„Nowy kwiat cesarza...” składa się ze wspomnianych już „Uwag”, dwóch części (dłuższej i krótszej), „Podziękowań” oraz wystylizowanych (przez Marzenę Borowiec) w konwencji bajkowej zdjęć Karpowicza. Wszystko po to, by – zgodnie z zamysłem twórczym autora „Niehalo” – powstała swoista „pocztówka z podróży do Etiopii”, mająca być przeciwwagą dla Etiopii pokazanej przez Ryszarda Kapuścińskiego w „Cesarzu”. Karpowicz nie ukrywa zresztą, że nawiązuje lub też podąża śladami innych pisarzy, którzy – podobnie jak on (choć z nieco odmiennych powodów) – trafili do kraju Hajle Sellasje. Przyznaje się explicite: „tak jak u Herberta, Kapuścińskiego, Gombrowicza (...). Chcę być jak oni, ale jestem sobą. Oto moja tragedia życiowa (...), jestem chory na skojarzenia, zarażony nieuleczalnie”. Nieco śmiałe życzenie i – moim zdaniem – sformułowane na wyrost, ale z drugiej strony – któż powiedział, że nie trzeba stawiać sobie wysoko poprzeczki? Nie powinno to dziwić, wszak autor „Cudu” od początku swej artystycznej drogi wysoko mierzył. W pisarstwie Karpowicza tkwi przecież – o czym przekonywać nie trzeba – spory potencjał. W konsekwencji tego również w przypadku „Nowego kwiatu cesarza...” nie mamy do czynienia z „typowym” reportażem. To narracja znajdująca się na granicy, paraliteracka formuła łącząca w sobie sprawozdawczy, rzetelny realizm z powieściową magicznością. To opowieść sytuująca się pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, pomiędzy realnością a zmyśleniem. A bo i Karpowicz opowiada o kraju z jednej strony biednym, w którym na ulicach spotkać można nade wszystko żebrzące dzieci, z drugiej zaś – pełnym cudownych, klimatycznych miejsc, wypełnionych wspaniałymi osiągnięciami architektury. Pisarz przywołuje historię króla Salomona i królowej Saby, cofa się do czasów panowania pierwszego władcy kraju – Menelika I, zahacza o współczesne sprawy gospodarczo-społeczne, zaczynając od problemów z uzyskaniem wizy. Nie opisuje jednak jednej Etiopii, a co najmniej dwie (czyniąc to zarówno w perspektywie diachronicznej, jak i synchronicznej), a wszystko za sprawą nakładania się na siebie doświadczeń zdobytych podczas dwóch pobytów w tym państwie. Czy raczej – daje obraz rozdwojenia, rozbicia jedności na dwie nieprzystające do siebie części: biedną i bogatą, materialną i duchową.

„Nowy kwiat cesarza...” napisany został z pasją, lekkim stylem, ze sporą dozą poczucia humoru. Przywołajmy choćby passus z grą słowną w sytuacji, w której narrator wyjaśnia, skąd pochodzi: „From Poland not Holland. P for Piles. Not h for hurry” (Z Polski nie z Holandii. P jak hemoroidy. Nie h jak pośpiech) czy wyimaginowany we śnie dialog z lecącą na miotle, umierającą babcią albo scenę z mułem, zwierzęciem „refleksyjnym, zaciekawionym większością rosnących na poboczu kępek traw, zastanawiającym się dwakroć nad uczynieniem jednego kroku”, dzięki czemu podróżowanie na jego grzbiecie nie daje „przewagi prędkości nad pieszym”.

Drażni jedynie okazywany czytelnikom od czasu do czasu brak zaufania. Bo czym tłumaczyć frazy typu: „Proszę pamiętać, że operuję pewnymi kliszami, schematami myślowymi, które nie stosują się do wszystkich”, jeśli nie właśnie swoistym brakiem wiary w inteligencję odbiorców? A może prozaikowi chodziło o jeszcze dobitniejsze (bardziej druzgocące) podkreślenie ironii? Wszak wprowadzające element ironii wtrącenia zaznaczane zostały już na poziomie kroju czcionki. Tekst „główny” przecinany jest wstawkami, będącymi czymś na kształt „odautorskiej samokrytyki, ewentualnie komentarzy w sposób luźny nawiązujących do idei, fabuły i bohaterów” oraz dygresji mających charakter „osobistych” zwierzeń narratora. Karpowicz gra nie tylko z konwencjami, czytelniczymi przyzwyczajeniami, ale z samym sobą. Owo osobiste – odautorskie – obnażanie może być zarówno zaletą, jak i wadą. Podkręcając, komplikując relacje między narratorem a rzeczywistym autorem sprawia, że opowieść nabiera z jednej strony – rysu powieściowego, z drugiej zaś – swoistego ironicznego dystansu. Żadne to novum, a jednak zabieg ów sprawia, że nad najnowszą produkcją literacką autora „Cudu” nie da się przejść obojętnie. Można, oczywiście, zżymać się na to, że Karpowicz nie ukrywa „prywatnego” celu napisania „Nowego kwiatu cesarza...”, że jest on właściwie jedynym powodem przelewania myśli na papier. „Wyjeżdżam, żeby: coś załatwić, odpocząć, zobaczyć, zrozumieć, zapomnieć, przemyśleć, napisać, przeczytać, obejrzeć, zaprzyjaźnić się, zerwać związek, pójść z kimś do łóżka, nie iść z kimś do łóżka już nigdy więcej etc. Tak czy owak idzie o potoczne naładowanie akumulatorów, nachwytanie obrazów, nazbieranie doświadczeń i – często kiepskiej jakości – przemyśleń. Tak instrumentalne traktowanie podróży sprawia, iż ‘ja’ pojedynczy rozłamuję się na dwa półbyty: obytego-w-świecie staruszka i nieobytego-w-świecie młodzieńca”. Tylko tyle? A może aż tyle? Bez względu na odpowiedź „Nowy kwiat cesarza...” jest książką wciągającą i wbrew wszystkiemu unieważniającą – moim zdaniem – grymaszenie wywołane niemożnością znalezienia uniwersalnego sensu lektury. Kto powiedział, że pisanie z pobudek egoistycznych jest złe czy mało kreatywne? W podróżowaniu przecież najbardziej kręci sama możliwość podróżowania. Podobnie tu – najbardziej pociągające jest czytanie, czytanie, będące owocem przyjemności pisania...
Ignacy Karpowicz: „Nowy kwiat cesarza (i pszczoły)”. Państwowy Instytut Wydawniczy. Warszawa 2007.