KIEDY KRYTYK MÓWI: SPRAWDZAM (DARIUSZ NOWACKI: 'KOBIETY DO CZYTANIA. SZKICE O PROZIE')
A
A
A
Przede wszystkim muszę podziękować Dariuszowi Nowackiemu, że przeczytał za mnie powieści Blanki Lipińskiej i Małgorzaty Kalicińskiej. Przeczytał oraz zanalizował, co nie jest takie proste, w szczególności jeśli nie chcemy poprzestać na banałach, podobnych do tych, z których utkana jest taka proza. Czytelniczka, która zabrała głos w social mediach na jednej z tzw. grup czytelniczych, wypowiedziała się zdecydowanie, że pod szyldem „literatura kobieca” przemyca się ubogie treści i po prostu gnioty, inna zaś stwierdziła, że książki mianowane taką literaturą uwłaczają kobietom. To ostre sądy i – podkreślam – nie należy ich utożsamiać z autorem omawianej książki, ale pokazują, że same odbiorczynie czują się nabijane w butelkę.
Zadałam sobie pytanie, dlaczego jak ognia unikam tzw literatury kobiecej, osądzam książki po okładce, chociaż wcale nie czytam jedynie Prousta na przemian z Tołstojem lub innym Mannem. Lubię kryminały, a i im wiele można zarzucić, jednak prędzej sięgnę po kryminał niż książkę z kobietą o rozwianych włosach, lawendą, kubkiem kawy na okładce. Gdy na ostatniej stronie okładki przeczytam, że bohaterka zawiodła się na mężczyźnie/straciła pracę/odziedziczyła dom po słabo znanej/ukochanej babci, to odłożę książkę prędzej niż zdążysz powiedzieć: „Małgorzata Kalicińska”. Właściwie obwiniam ją o ten absmak, który mnie ogarnia. Przeczytałam pierwszą część rozlewiskowej sagi i wystarczy. A Nowacki przeczytał, powiedział: SPRAWDZAM. I co mu wyszło? Ano, że czasem z szlachetnego zamysłu odczarowania trudnego tematu wychodzi niestrawna zupa, w której pływają kawałki komiczne w niezamierzony sposób lub wręcz przeczące same sobie czy uwłaczające inteligencji czytelniczek.
Zbiór tekstów „Kobiety do czytania” powstał jako odpowiedź na cykl szkiców „Ukosem”, których bohaterami byli autorzy książek z początku pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku, wtedy gdy odkrywaliśmy Szczepana Twardocha czy czytaliśmy będącego chyba w najlepszej formie Michała Witkowskiego. Tym razem, w innej rzeczywistości medialnej i popkulturowej, krytyk wkracza na bardziej grząski, jak mam wrażenie, teren – pisania o literaturze pisanej przez kobiety bez odcienia protekcjonalizmu oraz unikając zarzutu o mizoginizm. Autor tłumaczy się z intencji we wstępnym rozdziale i nie zamierzam w tym miejscu powtarzać jego argumentacji, aby nie pozbawiać czytelnika przyjemności lektury. Gdyż przyjemność czytania tekstów Nowackiego pozostaje niezmienna. Szkice, z których jedynie dwa były już wcześniej publikowane w tej formie, a pozostałe opierają się na recenzjach lub notach o książkach zamieszczonych wcześniej w prasie, ale zostały uzupełnione, podporządkowano takim motywom jak seks/archetyp kochanka, kobieca wersja historii, przemoc, aborcja, śmierć. Zaczyna się od gorącego tematu – produktu „365 dni” i jego nomen omen prokreacji. Samo zaś dzieło nie wyprze się pokrewieństwa z niejakim Greyem niewolącym Anastasię. Swoją drogą nie czytałam, a wiem podejrzanie dużo. Ot, znak czasu – absorbujemy nawet to, co niby nas nie dotyczy. O powieściach Blanki Lipińskiej zrobiło się ponownie głośno z uwagi na premierę adaptacji filmowej, rozgorzała dyskusja na temat cienkiej granicy między przemocą a zgodą. Niewątpliwie autorka zmonetaryzowała sukces na rzadko spotykaną skalę, trafiła nie tyle pod strzechy, ale do torebek, na nocne stoliki. Nowacki nie czyta tej powieści, którą łatwo jak się wydaje obśmiać, z paternalistycznej pozycji krytyka, który teraz objaśni czytelniczkom, dlaczego to, co wybrały w księgarni czy bibliotece, jest złą literaturą.
Nowacki rozlicza autorki, jak i ich wydawców, pochopnie i bezpodstawnie szarżujących na okładkach zapowiedziami kolejnych przełomów, z deklaracji – prawdziwie kobieca historia, po raz pierwszy na polskim rynku, herstoria – aby posłużyć się jedną z etykiet, którą analizuje. Właśnie w szkicu dotyczącym herstorii, w którym opisuje powieść „Nieczułość” Martyny Bundy, jak i „Górę Tajget” Anny Dziewit-Meller, obnaża pozorność opisu historii z kobiecego punktu widzenia i raczej bezlitośnie punktuje szereg nielogiczności, które jak przyznaje sam autor, skłaniają do zaczepek ze strony krytyka – „czy chodzi o świadome, herstorycznie motywowane lekceważenie historii, czy raczej o zwykłą ignorancję, która przecież nie ma płci (zawsze jest unisex)?” (s. 156). Nie poruszamy się już w obrębie rozróżnień na literaturę wysoką i niską – popularną czy artystyczną, lecz jesteśmy zanurzeni w rzeczywistości obietnic, reklamy, etykiet czy ratingów, w której niewielu z nas daje radę oprzeć się pokusie sprawdzenia ocen wystawionych przez innych czytelników, odbiorców; algorytmy proponują nam kolejne filmy do obejrzenia i w ten sposób pozostajemy w bezpiecznym kręgu dokonanych wyborów, w strefie komfortu jako czytelniczki określonej pisarki i sprzedawanej przez nią opowieści. Kupujemy też otoczkę – awangardowej, feministycznej lub ciepłej kobiety.
Jeśli kojarzycie krytykę literacką z nudnymi wywodami, zapełnionymi wielosylabowymi nazwami i nigdy, przenigdy nie wybralibyście szkiców krytycznoliterackich jako lektury do poduszki, pora zrewidować powyższy osąd. Sięgnijcie po „Kobiety do czytania”, a może dokonacie bardziej trafnych wyborów księgarsko-bibliotecznych. To nie papka w stylu notek w kobiecych magazynach, sprzedających literaturę łatwą i przyjemną, bo ważne jest, żeby czytać w ogóle, czytać w autobusie i w poczekalni. Zbiór szkiców Dariusza Nowackiego przypomina, że za każdym razem, gdy sięgamy po powieść lub zbiór opowiadań, zawieramy pakt z pisarzem/pisarką: wchodzimy w stworzony świat, akceptujemy reguły albo – pisząc językiem romansów – pozwalamy się uwodzić. Czasem tak skutecznie, że nie zauważamy płycizn lub błędów logicznych. Po przeczytaniu powyższych zdań rodzi się konkluzja, że krytyk dobrał przykłady w taki sposób, aby obnażyć słabość tak zwanej literatury kobiecej, jednak jest to przedwczesne i niesprawiedliwe podsumowanie. Szczególnie jeśli pokusić się o niemal równoległa lekturę z wspomnianym wcześniej „Ukosem”. „Kobiety do czytania” zdają mi się książką bardziej kompletną i ciekawszą od „Ukosem”, które w większym stopniu było zbiorem tekstów do czytania odrębnie, tutaj mamy więcej wspólnych mianowników, a gdy przecina się tort literatury, widać więcej warstw, które nie rozpadają się pod naporem widelczyka, ale pozwalają delektować się smakiem całości.
Zadałam sobie pytanie, dlaczego jak ognia unikam tzw literatury kobiecej, osądzam książki po okładce, chociaż wcale nie czytam jedynie Prousta na przemian z Tołstojem lub innym Mannem. Lubię kryminały, a i im wiele można zarzucić, jednak prędzej sięgnę po kryminał niż książkę z kobietą o rozwianych włosach, lawendą, kubkiem kawy na okładce. Gdy na ostatniej stronie okładki przeczytam, że bohaterka zawiodła się na mężczyźnie/straciła pracę/odziedziczyła dom po słabo znanej/ukochanej babci, to odłożę książkę prędzej niż zdążysz powiedzieć: „Małgorzata Kalicińska”. Właściwie obwiniam ją o ten absmak, który mnie ogarnia. Przeczytałam pierwszą część rozlewiskowej sagi i wystarczy. A Nowacki przeczytał, powiedział: SPRAWDZAM. I co mu wyszło? Ano, że czasem z szlachetnego zamysłu odczarowania trudnego tematu wychodzi niestrawna zupa, w której pływają kawałki komiczne w niezamierzony sposób lub wręcz przeczące same sobie czy uwłaczające inteligencji czytelniczek.
Zbiór tekstów „Kobiety do czytania” powstał jako odpowiedź na cykl szkiców „Ukosem”, których bohaterami byli autorzy książek z początku pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku, wtedy gdy odkrywaliśmy Szczepana Twardocha czy czytaliśmy będącego chyba w najlepszej formie Michała Witkowskiego. Tym razem, w innej rzeczywistości medialnej i popkulturowej, krytyk wkracza na bardziej grząski, jak mam wrażenie, teren – pisania o literaturze pisanej przez kobiety bez odcienia protekcjonalizmu oraz unikając zarzutu o mizoginizm. Autor tłumaczy się z intencji we wstępnym rozdziale i nie zamierzam w tym miejscu powtarzać jego argumentacji, aby nie pozbawiać czytelnika przyjemności lektury. Gdyż przyjemność czytania tekstów Nowackiego pozostaje niezmienna. Szkice, z których jedynie dwa były już wcześniej publikowane w tej formie, a pozostałe opierają się na recenzjach lub notach o książkach zamieszczonych wcześniej w prasie, ale zostały uzupełnione, podporządkowano takim motywom jak seks/archetyp kochanka, kobieca wersja historii, przemoc, aborcja, śmierć. Zaczyna się od gorącego tematu – produktu „365 dni” i jego nomen omen prokreacji. Samo zaś dzieło nie wyprze się pokrewieństwa z niejakim Greyem niewolącym Anastasię. Swoją drogą nie czytałam, a wiem podejrzanie dużo. Ot, znak czasu – absorbujemy nawet to, co niby nas nie dotyczy. O powieściach Blanki Lipińskiej zrobiło się ponownie głośno z uwagi na premierę adaptacji filmowej, rozgorzała dyskusja na temat cienkiej granicy między przemocą a zgodą. Niewątpliwie autorka zmonetaryzowała sukces na rzadko spotykaną skalę, trafiła nie tyle pod strzechy, ale do torebek, na nocne stoliki. Nowacki nie czyta tej powieści, którą łatwo jak się wydaje obśmiać, z paternalistycznej pozycji krytyka, który teraz objaśni czytelniczkom, dlaczego to, co wybrały w księgarni czy bibliotece, jest złą literaturą.
Nowacki rozlicza autorki, jak i ich wydawców, pochopnie i bezpodstawnie szarżujących na okładkach zapowiedziami kolejnych przełomów, z deklaracji – prawdziwie kobieca historia, po raz pierwszy na polskim rynku, herstoria – aby posłużyć się jedną z etykiet, którą analizuje. Właśnie w szkicu dotyczącym herstorii, w którym opisuje powieść „Nieczułość” Martyny Bundy, jak i „Górę Tajget” Anny Dziewit-Meller, obnaża pozorność opisu historii z kobiecego punktu widzenia i raczej bezlitośnie punktuje szereg nielogiczności, które jak przyznaje sam autor, skłaniają do zaczepek ze strony krytyka – „czy chodzi o świadome, herstorycznie motywowane lekceważenie historii, czy raczej o zwykłą ignorancję, która przecież nie ma płci (zawsze jest unisex)?” (s. 156). Nie poruszamy się już w obrębie rozróżnień na literaturę wysoką i niską – popularną czy artystyczną, lecz jesteśmy zanurzeni w rzeczywistości obietnic, reklamy, etykiet czy ratingów, w której niewielu z nas daje radę oprzeć się pokusie sprawdzenia ocen wystawionych przez innych czytelników, odbiorców; algorytmy proponują nam kolejne filmy do obejrzenia i w ten sposób pozostajemy w bezpiecznym kręgu dokonanych wyborów, w strefie komfortu jako czytelniczki określonej pisarki i sprzedawanej przez nią opowieści. Kupujemy też otoczkę – awangardowej, feministycznej lub ciepłej kobiety.
Jeśli kojarzycie krytykę literacką z nudnymi wywodami, zapełnionymi wielosylabowymi nazwami i nigdy, przenigdy nie wybralibyście szkiców krytycznoliterackich jako lektury do poduszki, pora zrewidować powyższy osąd. Sięgnijcie po „Kobiety do czytania”, a może dokonacie bardziej trafnych wyborów księgarsko-bibliotecznych. To nie papka w stylu notek w kobiecych magazynach, sprzedających literaturę łatwą i przyjemną, bo ważne jest, żeby czytać w ogóle, czytać w autobusie i w poczekalni. Zbiór szkiców Dariusza Nowackiego przypomina, że za każdym razem, gdy sięgamy po powieść lub zbiór opowiadań, zawieramy pakt z pisarzem/pisarką: wchodzimy w stworzony świat, akceptujemy reguły albo – pisząc językiem romansów – pozwalamy się uwodzić. Czasem tak skutecznie, że nie zauważamy płycizn lub błędów logicznych. Po przeczytaniu powyższych zdań rodzi się konkluzja, że krytyk dobrał przykłady w taki sposób, aby obnażyć słabość tak zwanej literatury kobiecej, jednak jest to przedwczesne i niesprawiedliwe podsumowanie. Szczególnie jeśli pokusić się o niemal równoległa lekturę z wspomnianym wcześniej „Ukosem”. „Kobiety do czytania” zdają mi się książką bardziej kompletną i ciekawszą od „Ukosem”, które w większym stopniu było zbiorem tekstów do czytania odrębnie, tutaj mamy więcej wspólnych mianowników, a gdy przecina się tort literatury, widać więcej warstw, które nie rozpadają się pod naporem widelczyka, ale pozwalają delektować się smakiem całości.
Dariusz Nowacki: „Kobiety do czytania. Szkice o prozie”. Stowarzyszenie Inicjatyw Wydawniczych. Wydawnictwo Naukowe „Śląsk”. Katowice 2019 [seria: Biblioteka „Opcji”, t. 31].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |