ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (391) / 2020

Magdalena Urbańska, Maja Pankiewicz,

DZIEWCZYNY PO PROSTU CHCĄ... PRZEŻYĆ! (EASTERN; WYWIAD Z MAJĄ PANKIEWICZ)

A A A
Jeden z najbardziej wyrazistych filmów ostatniego roku. Oryginalny, nowatorski, obiecujący – krytycy nie szczędzili „Eastern” w reżyserii Piotra Adamskiego komplementów. Obraz dziewczyny pędzącej na hulajnodze z zawieszonym przez plecy sztucerem w rytm piosenki Pr08lemu wkradł się w kinomańskie serca. Trudno nie dostrzec także kipiącej kobiecej energii i – wreszcie! – pojawiającej się na ekranie prawdziwej girl power, a jednocześnie – tak dobrze znanego nam, silnie męskiego świata.

Magdalena Urbańska: Waśnie dwóch klanów, zezwolenie na przemoc, próba wyłamania się ze spirali nienawiści. Wiele mówi się o „Eastern” w kontekście aktualizacji politycznej. W tej dystopii jedna cecha wydaje mi się jednak najbardziej znacząca – brak podziału na płcie czy wręcz odwrócenie ich tradycyjnych ról.

Maja Pankiewicz: To nie jest takie jednoznaczne. Z jednej strony, świat patriarchalny w „Eastern” jest bardzo silny – to mężczyźni siedzą przy stole i zapraszają do niego. Ewę, moją bohaterkę, do wendety zmusza ojciec. Z drugiej strony, trzonem tego świata jest tak naprawdę babcia, która de facto ten system utrzymuje przy życiu. Najstarsza kobieta w rodzinie trzyma ją za ryj. I to kobiety pilnują, żeby z tego systemu się nie wyłamywać. Ja mam wrażenie, że kobiety kobietom gotują ten los.

M.U.: Ale jednak to kobiety się z tego świata wyłamują…

M.P.: Tak, dla mnie to też historia o buncie pokoleniowym, za którym w tym wypadku stoi przede wszystkim chęć przeżycia bohaterek. Reżyser i scenarzysta od początku wyobrażali sobie w tych rolach kobiety, chcieli pokazać rzeczywistość z perspektywy ich wrażliwości. One też są bardzo różne. Ewa, która na pierwszy rzut oka wydaje się być pozbawiona empatii, jest paradoksalnie bardzo wrażliwa – musiała jednak wyhodować sobie pancerz ochronny, żeby ten świat jej nie pożarł. Młodsza z kolei wydaje się być gamerem, zawodniczką wychowaną na grach komputerowych, która ma w sobie duży rodzaj nieświadomej bezwzględności. Jakby zło i śmierć jej nie dotykały.

M.U.: Ewa jest postacią wrażliwą, ale nie pokazuje swoich emocji na zewnątrz.

M.P.: Najtrudniejsze dla mnie było pogodzenie się z tym, że w tym świecie śmierć nie dotyka bohaterów tak, jak nas dotyka w rzeczywistości. Gdybyśmy zaczęły bardziej przeżywać konieczność podjęcia wendety, to podważałybyśmy istnienie tego świata. Narzucona surowość w graniu była tak silna, że w połowie filmu miałam wrażenie, że ja w ogóle nie gram. Ale o taką jakość reżyserowi chodziło. Ciągle mi mówił: „Nic mi tu, k…, nie graj. – Przestań mi tu grać! Nie masz tu nic przeżywać, tylko trzymać w środku, tłamsić w sobie, bez emocjonalnych przeżyć”. To, co świadczy o człowieku, to są decyzje, które podejmuje. Wszyscy bohaterowie są trochę zmrożeni i zamknięci w sobie, bo zmusiły ich do tego okoliczności. Wszystko trzymają w sobie, stąd to napięcie. Prywatnie ciągnęło mnie, żeby mocniej reagować na kolejne zdarzenia, ale podważałoby to sens tego systemu.

M.U.: Silne napięcie pomiędzy kobiecością i męskością na ekranie wynika też z tego, że stereotypowe męskie atrybuty – przede wszystkim broń, ale także chód, ubiór, a nawet muzyka, pozostają we władaniu kobiet. Miało to dla Ciebie znaczenie w przypadku kreowania postaci?

M.P.: Ewa zawsze wydawała mi się bohaterką androgeniczną. Ma w sobie cechy obu płci. Jej osobowość wynika z surowego wychowania. Jest bardziej związana z ojcem i to on miał na nią większy wpływ niż matka. Patrzy na niego jak na autorytet i pewnie podświadomie go naśladuje i inspiruje się nim. Natomiast broń, która, owszem, jest męskim kulturowo atrybutem, miała znaczenie także bardziej prozaiczne: sztucer, który noszę, ważył trzynaście kilogramów, więc mój chód był wynikiem tego, żeby jak najlepiej poradzić sobie z przejściem, bieganiem i kolejnymi dublami z ciężkim sprzętem.

M.U.: Taki „bezemocjonalny” sposób gry aktorskiej sprawił, że „Eastern” czyta się jako polską odpowiedź na grecką nową falę, a film Adamskiego każdorazowo przyrównuje się do dzieł Lanthimosa. Stanowiły one dla was świadomą inspirację?

M.P.: Widziałam filmy Lanthimosa, ale nie rozmawialiśmy nigdy o nich w kontekście „Eastern”. Wspólnie z twórcami obejrzeliśmy tylko jeden film i był to „Lato miłości” Pawlikowskiego. Nie miał być on jednak inspiracją, ale przykładem obrazu obcowania ze sobą młodych dziewczyn – chodziło o bliskość i naturalność ich kontaktu.

Piotrek bardzo długo szukał postaci Klary, bo bardzo chciał naturszczyka. Chodziło o świeżość i autentyczność, ale jednocześnie o specyficzny etap przejścia pomiędzy dzieckiem a kobietą. Paulina była dokładnie w momencie takiego „wykluwania się”. Skubana ma w sobie rzeczy, których my w szkole teatralnej i na planach się uczymy latami. To było niesamowite. Paulina w ogóle nie przejmowała się kamerą, jej obecność w ogóle jej nie peszyła.

M.U.: Jesteś młodą aktorką, a jednocześnie byłaś tutaj „tą starszą”. Jak układały się Wasze relacje?

M.P.: Walczyłam na początku, zanim pojawiła się Paulina, żeby ta relacja była także relacją miłosną. Strasznie mi na tym zależało. Ale wówczas jeszcze nie mieliśmy drugiej aktorki i jej szukaliśmy. Ja byłam otwarta na ten potencjał w scenach. Moim zdaniem rodzaj relacji na ekranie rodzi się w zależności od zestawu ludzkiego, od rodzaju chemii pomiędzy ludźmi. Gdy pojawiła się Paulina, naturalnie weszło, że jest to historia o przyjaźni. I kropka. Owszem, ona w pewnym momencie zamienia się w relację matka – córka, o czym nie mówiliśmy na planie i czego nie zakładaliśmy. Na początku była bliskość pomiędzy starszą i młodszą siostrą, a potem poczułam, że jestem matką w tej relacji. Piotrek nie chciał nadto rozbudowywać wątku miłosnego, bo zmieniałoby to powód buntu. Dziewczyny po prostu chcą przeżyć. Kieruje nimi atawistyczny, pierwotny instynkt.

M.U.: W polskim kinie brakuje wyrazistych bohaterek, które wyłamują się z tradycyjnego, patriarchalnego wzorca. Na przestrzeni kilku ostatnich lat pojawia się jednak nowy obraz kobiecości w kinie, w którym bohaterki przełamują płciowe schematy czy demitologizują obraz Matki Polki. W ostatnim czasie były to np. „Wieża. Jasny dzień” Jagody Szelc, „Nina” Olgi Chajda czy „Fuga” Agnieszki Smoczyńskiej. Same filmy kręcone przez kobiety! Miało znaczenie, że „Eastern” realizował mężczyzna?

M.P.: Z jednej strony, nie da się ukryć – i sam reżyser się do tego przyznaje – że jest to męska fantazja o kobiecie z bronią. Ale też my z Pauliną zostałyśmy zaproszone do filmu jako współtwórczynie, a nie odtwórczynie. Materiał został mocno zmieniony względem tego, który otrzymałyśmy, a dialogi i konkretne sceny to były w zasadzie nasze propozycje wyciągnięte z prób. Więc to nasz wspólny obraz i ja się pod nim podpisuję.

Ja mam takie głębokie marzenie, żeby na ten film poszły nastolatki. Żeby nie został odebrany jako arthouse’owe, ambitne kino niszowe. Chciałabym pokazać laskom, że mogą przestać się bać kategoryzacji i nie muszą kierować się stereotypami. Podobnie jak w superbohaterskim kinie Marvela – my też tak możemy! Oprócz tego, że w filmie latamy z bronią i zabijamy, to walczymy o uniwersalne wartości: o to, żeby przystopować tę nienawiść, żeby wyłamać się z systemu. Ten bunt chciałabym właśnie pokazać nastolatkom.

M.U.: Mówisz, że współtworzyłyście ten film – jak zatem wyglądały wasze próby?

M.P.: Mieliśmy na nie tylko trzy tygodnie i siedemnaście dni zdjęciowych. Jeździliśmy na lokacje, sprawdzaliśmy miejsca, w których będziemy grać, oswajaliśmy się z tymi przestrzeniami i tam szukaliśmy konkretnych rozwiązań. Byłyśmy współtwórczyniami, bo rzeczy, które nam nie pasowały – wylatywały, pojawiały się nowe, które czułyśmy i które proponowałyśmy. Piotrkowi, jako artyście wizualnemu, zależało jednak, żeby to było konsekwentnie poprowadzone właśnie pod kątem wizualnym. Od obrazu wychodził, obrazem myślał i bardziej przez niego niż postaci budował ten świat. My też to czułyśmy. Już w scenariuszu strona wizualna silnie budowała ten świat, a nie emocjonalne przeżywanie. Aktor na planie zazwyczaj walczy o siebie, chce wiedzieć, dlaczego coś robi, chce mieć swoją biografię, znać intencje i odpowiedzi na pytania. Kino daje jednak taką możliwość, że tyle rzeczy mówi za ciebie, że nie musisz nic dopowiadać. Jest świat, masz strój, wspomniane atrybuty, to wszystko też za ciebie mówi, daje sygnały widzowi. Dlatego trzymaliśmy się minimalizmu.

M.U.: Wrócę jeszcze do tematu napięcia pomiędzy kobiecością i męskością. Chętnie jesteś obsadzana w tego typu rolach, także w teatrze. Ostatnie spektakle, w których grasz główne role, „Zmowa milczenia” Marcina Libera i „Panna Julia” Radka Stępnia, to portrety kobiet walczących o swoją niezależność, ale i prawo do własnego wyrażania „kobiecości”. Natomiast we wcześniejszych „Sędziach” Małgorzaty Bogajewskiej, a i, jak wiem, w najbliższej przyszłości w „Amadeuszu” Radka Stępnia, grasz wręcz role męskie.

M.P.: Teatr – w przeciwieństwie do kina – pozwala na to, żeby ten podział płci zniknął. Postaci takie jak Hamlet czy Amadeusz nie muszą być kojarzone z mężczyzną – chodzi o jednostkę, która posiada osobowość i wrażliwość, które sprawiają, że wyróżnia się spośród szarej masy. Sednem jest konflikt pomiędzy jednostką a światem. Mam jednak wrażenie, że dla przeciętnego widza, który przychodzi do teatru, jest to nadal szokiem, że widzi w męskiej roli kobietę. Jest to dla niego tak silny gest światopoglądowy, że nie może się przestawić na to, że nie ma to znaczenia.

Mam wrażenie, że ja przyciągam takie role. Niedawno byłam na castingu, czułam, że idzie mi świetnie i reżyserka obsady kupuje to, co robię. Wyszłam z poczuciem, że poszło mi super. Po czym nie dostałam tej roli. Zapytałam o przyczyny i usłyszałam, że po prostu jestem za ostra i że reżyserzy tego nie lubią, że się tego boją; że mam tak silny i ostry wzrok, że powinnam chodzić na castingi w sukienkach w kwiatki, żeby to zbalansować.

M.U.: To ciekawe, bo we wszystkich tych rolach uwypuklana jest kobiecość i bardzo silna jest jej świadomość. Z tym że jest to, zwłaszcza w „Pannie Julii”, walka o władzę. O kobiecość na własnych warunkach.

M.P.: Zdecydowanie, uważam, że ten temat jest bardzo ważny. To co bohaterka przeżywa jest mi bardzo bliskie i wyjątkowo potrafiłam się w tym odnaleźć i zrozumieć, z czym ona się boryka. Panna Julia jest niepogodzona z szowinistyczną rzeczywistością i czuje, że chce z nią walczyć. Jej pochodzenie, geny, relacja z matką, wcześniejsze związki doprowadzają do niemożności przekroczenia własnych konstruktów, co wydaje mi się ultrauniwersalne.

M.U.: Podobny wydźwięk ma „Zmowa milczenia”, oparta na „Opowieści podręcznej”. Czujesz się jako aktorka nośnikiem tego tematu?

M.P.: Ja prywatnie jestem dość radykalna w tym temacie, więc pewnie to przyciąga takie role do mnie. Ja chcę o tym mówić, boli mnie to, jednocześnie mnie nakręca i wk… po prostu. Jak o tym mówię, to zaczynam się gotować, więc może fakt, że potrzebuję się na ten temat wypowiadać, ściąga projekty, które mi na to pozwalają. Jeżeli ten zawód w jakikolwiek sposób jest misyjny – wobec czego mam ogromne wątpliwości – to przynajmniej mogę go traktować jako rodzaj terapii albo możliwości wypowiedzi i przekazania czegoś ważnego drugiej stronie.

W przypadku „Zmowy milczenia” to było o tyle ciekawe, że nam naprawdę zostało odebrane prawo do głosu – w czasie prób nie otrzymaliśmy zgody na wystawienie tekstu Atwood. Ja od początku czułam, że moja postać nie powinna nic mówić. Miałam napisane gigantyczne monologi, ale czułam, że jeśli ja się będę mogła wypowiedzieć, to ta historia nie opowie się sama. Będę miała gdzie się określić i powiedzieć, jakie jest moje stanowisko na ten temat. A jeżeli ktoś mi zamknie ryj, to cierpienie tylko urośnie. Gdy odebrano nam możliwość wykorzystania oryginalnego tekstu, czyli płaszczyzny werbalnej, rozmowa o tym, że kobiety nie mają głosu, stała się namacalna.

M.U.:W takim razie pytanie na koniec: które medium umożliwia szerzej tę „możliwość wypowiedzi” – kino czy teatr? W czym się lepiej czujesz?

M.P.: W kinie. Bo nic nie trzeba naddawać. Wystarczy, że dasz się obserwować i sama sobie odpowiesz na kilka pytań. Jak masz w sobie określone intencje, to nic nie musisz dodatkowo produkować. A teatr przez swoją umowność i sztuczność, nadekspresyjność środków, patos, z zamkniętą czwartą ścianą, uniemożliwia spotkanie. Już bardziej interesuje mnie realistyczny teatr, który jest na wyciągnięcie ręki z człowiekiem. Mam silną potrzebę patrzenia ludziom w oczy – a takie poczucie daje mi też bliska obecność kamery.
„Eastern”. Reżyseria: Piotr Adamski. Scenariusz: Piotr Adamski, Michał Grochowiak. Obsada: Maja Pankiewicz, Paulina Krzyżańska, Marcin Czarnik, Anna Kłos-Kleszczewska. Produkcja: Polska 2019, 78 min.