ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (391) / 2020

Kamila Czaja,

CZY ZA POMOCĄ GOŁĘBI, LABRADORÓW I 'YAYKOS' DA SIĘ WALCZYĆ O STATYSTYKĘ? (JANINA BĄK: 'STATYSTYCZNIE RZECZ BIORĄC')

A A A
Janina Bąk, znana z bloga „Janina Daily”, wydała książkę. I chociaż wplotła w nią sporo tego, co czytelnicy internetowych wpisów już znają, to naprawdę miło pośmiać się jeszcze raz, zwłaszcza teraz, kiedy śmiech deficytowy. A mimo że dowcipu w „Statystycznie rzecz biorąc” mnóstwo, to autorka nie proponuje po prostu zbioru codziennych notek w formie książkowej.

„Mówiłam żartem”

Oczywiście są tu od czasu do czasu żarty z bycia żoną Wojtka, pojawia się wiele anegdot o cudownych irlandzkich studentach – jak piękna historia próbnego alarmu na początku, a pod koniec opowieść o gołębiu i relacja z zajęć, które zdominowało słowo „yayko”. Zastosowano zabawne, intrygujące tytuły rozdziałów oraz sięgnięto po humorystyczne ilustracje Beaty Smugaj. W „Statystycznie rzecz biorąc” mamy do czynienia z tą sama Janiną, którą znamy i kochamy z internetu, charakteryzującą samą siebie na przykład: „Moi studenci to już po pierwszej nutce byli na zewnątrz uczelni i biegli tak szybko, ale to tak szybko, że ja to tylko raz w życiu byłam człowiekiem, który tak szybko biegł, i to było wtedy, gdy nad morzem mewa chciała mi ukraść frytkę” (s. 22). Zdarzają się i żarty z nieco „wyższych” rejestrów: „No i był jeszcze kolega z teologii, który pilnował drzwi, czy przypadkiem ktoś nie nadchodzi, bo zgodnie uznaliśmy, że jemu najbardziej przyda się ćwiczenie cierpliwości w wypatrywaniu tego, co być może nigdy nie nadejdzie” (s. 284). Obiecałam sobie, że na tym mniej więcej skończę cytowanie dowcipów, żeby nie odbierać potencjalnym czytelnikom książki radości samodzielnego poznawania absurdalnych point.

Ale chociaż wybucha się śmiechem parę razy na rozdział, nie jest to książka o wycinaniu chłopaka z kartonu po mleku czy wyplataniu koszyka z kabanosów. Nie odmawiając blogerce zasług w popularyzacji tych szczytnych aktywności – mogą się znów przydać, zwłaszcza „w kwarantannie” – warto podkreślić, że „Statystycznie rzecz biorąc” w humorystycznej formie porusza sprawy ważne i poważne. Autorką kieruje bowiem poczucie misji i należy to podziwiać tym bardziej, kiedy ma się świadomość, że gdyby Janina Bąk wydała po prostu książkę z komentarzami o życiu swojego kota, o labradorach i fokach, o małżeństwie z informatykiem czy o maszynach z przekąskami, ludzie też by to kupili. Ale nie. Bąk wykorzystuje swoją rozpoznawalność (ma ponad 82 tysiące fanów na samym Facebooku), żeby napisać o tym, „do czego właściwie przydaje nam się statystyka, i – że do wszystkiego” (s. 10). Przekonuje, że „każdy może się nauczyć poprawnego wnioskowania i mentalnie poprzytulać się z dowolnym modelem regresji” (s. 14) i propaguje podejście Hansa Roslinga: „To liczby i wyniki badań powinny zmieniać myślenie i opinie społeczeństwa, a nie odwrotnie” (s. 31-32).

Do serca przytul fakt

„Statystycznie rzecz biorąc” to podana lekko, ale pokaźna dawka wiedzy z podstaw statystyki. Dla tych, którzy podobne kursy (podobne raczej pod względem tematu niż formy…) mieli na studiach, będzie to w dużej mierze powtórka, za to bardzo przyjemna. Dla reszty – może pierwsza szansa, żeby spróbować coś z tej całej statystyki zrozumieć. Program obejmuje między innymi etapy pracy naukowej i straszne konsekwencje zaufania dowodom anegdotycznym, dobór próby badawczej, różnice między metodami ilościowymi i jakościowymi, skale, wykresy (w tej części nieco przeszkadza brak kolorowych ilustracji). To wszystko w ramach chwytliwie nazwanych rozdziałów typu: „Dlaczego koń i szop pracz nie dostały doktoratu?”, „Skąd wiemy, że owca rozpoznałaby na ulicy prezydenta?”, „Czy kiedy wychodzimy z psem na spacer, to średnio mamy po trzy nogi?”, „Czy po seksie będziemy opanierowani w banknotach niczym krokiet w bułce?”, „Na imieniny lepiej kupić czekoladki czy kokainę?”. Bąk prowadzi wywód, korzystając z przykładów z życia i ze stanu badań, często pokazując, dlaczego błędy są błędami. Rzadko wpada w dydaktyczny ton, ale tam, gdzie to najważniejsze, nie boi się „pouczać”: „Gdy czytacie jakikolwiek raport lub artykuł naukowy, to zawsze szukajcie paragrafu lub rozdziału, który szczegółowo wyjaśnia, jak badacz zdefiniował, jak zoperacjonalizował i jak zmierzył przedmiot swoich badań” (s. 150), „Słuchajcie, nie ma tylu wykrzykników na tym świecie, by wyrazić moją stanowczość – korelacja nigdy nie jest równoznaczna ze związkiem przyczynowo-skutkowym!!!” (s. 224).

Oczywiście dydaktyzm natychmiast zostaje złagodzony – na przykład przezabawną analizą rankingów uczelni wyższych – ale wciąż mamy w „Statystycznie rzecz biorąc” do czynienia z wysoką stawką, choćby z koniecznością uświadomienia, jak nierzetelny badacz dał „paliwo” antyszczepionkowcom, jak oszukują nas medialne wykresy i, chociaż to już pół serio, czemu „pozostaje nam się cieszyć, że Milgram nigdy nie spotkał Zimbardo” (s. 211). Od prostszych kwestii przechodzi Bąk do coraz bardziej skomplikowanych, jak błąd ekologicznego rozumowania („To, że coś jest faktem na poziomie kraju, społeczności czy mieszkańców danego miasta, wcale nie oznacza, że możemy sobie tak po prostu wziąć i skopiować te wnioski na poziom indywidualny” [s. 240]) czy błędy testowania hipotez. Ostatni rozdział – mocno nabity wiedzą i bardziej na poważnie podany – o tym, czemu ufamy szarlatanom, napisał Piotr Bucki.

Czy „Statystycznie rzec biorąc” jest pozbawione wad? No cóż, można dostrzec kilka „wpadek”, które redakcja powinna wyłapać. Robi Bąk literówkę w nazwisku Hansa Roslinga (s. 31: „Hans Roslin”). Zgodnie z przedstawionymi wcześniej (i ponownie zaraz na kolejnej stronie) definicjami w wyjaśnieniu: „(…) efekt społecznych oczekiwań jest najniższy w przypadku technik CAWI i CAPI, albowiem tam nie ma człowieka, który siedzi przed nami i może oceniać, czy nasze odpowiedzi są spoko, czy jednak brzmimy jak psychopaci” (s. 180) powinno być raczej „CAWI i PAPI”, bo w CAPI pośredniczy ankieter. Rozbawił mnie – w dużej mierze niezamierzenie – fragment: „Taka jest rola nauki, że ciągle dowiadujemy się czegoś nowego i czasem przychodzi nam weryfikować własne założenia czy teorie. Co oczywiście nie zawsze jest proste, jestem w stanie sobie wyobrazić minę Ptolemeusza, gdy usłyszał, że ktoś właśnie obalił jego koncepcję heliocentrycznej budowy świata. Dość powiedzieć, że Kopernika nigdy na wigilię nie zaprosił” (s. 255). Ja sobie nie mogę wyobrazić miny Ptolemeusza, gdyby dowiedział sie, że stworzył heliocentryczną koncepcję, bo wszystkie, nomem omen, znaki na niebie i ziemi wskazują, że Kopernik swoim heliocentryzmem obalał ptolemeuszowski geocentryzm. A w wierszu Wisławy Szymborskiej jest: „Tyle wiemy o sobie, / ile nas sprawdzono” (nie: „na ile nas sprawdzono” [s. 210]). Dla wszechświata pewnie detal, ale zabolało mnie to tak, jak Bąk zabolałoby pewnie odkrycie, że komuś dopisano dodatkowe zero po przecinku we współczynniku korelacji…

Zdziwiony Ptolemeusz, zadowolony czytelnik

To na szczęście drobiazgi (no, może nie dla Ptolemuesza) w skali całości książki i jej wartości. Istnieje wprawdzie ryzyko, że lepiej zapamięta się doskonałe pointy żartów niż statystyczne definicje, ale ryzyko takiego „przerostu anegdotycznego” warto było tu podjąć. Cel jest słuszny – dobrze rozumiana popularyzacja wiedzy, na dodatek wiedzy niesłusznie niepopularnej, a tak przecież istotnej dla zrozumienia, co dzieje się wokół (i kto próbuje nas „wkręcać”). Na początek takie bezbolesne, pełne humoru wejście w statystykę wystarczy, zwłaszcza że to i tak już spora dawka wiedzy statystycznej opartej na sprawdzonych źródłach. Czytelnicy przypominają tu opisywanych w książce studentów, „perfidnie” karmionych wiadomościami: „(…) moi studenci są wtedy jak takie entuzjastyczne koty, które nie do końca wiedzą, że w miłym pasztecie z dzika tak naprawdę podtykam im gorzką tabletkę edukacji” (s. 166).

Bąk do misji merytorycznej dodaje i inną. Nie bez powodu w kontekście bloga „Janina Daily” przebiło się określenie „najmilsza strona internetu”. Autorka tłumaczy wszystko entuzjastycznie i z wiarą w człowieka, nawet jeśli dostarcza przykładów, które mogłyby tej wiary pozbawiać. Pisze: „Wszak historia nie zna takich przypadków, że ktoś się czegoś nauczył, bo go upokorzyliśmy” (s. 281). Istnieje duża szansa, że po radosnej lekturze oprócz żartów zostanie czytelnikom w pamięci to empatyczne zdanie. A jeśli do tego dojdzie świadomość, że odpowiedź na pytanie: „Czy kiedy wychodzimy z psem na spacer, to średnio mamy po trzy nogi?”, brzmi: „NIE!”, to Janina Bąk osiągnie i retoryczny, i edukacyjny sukces (bo sprzedażowy, jak widać po liście bestsellerów Empiku, już osiągnęła). Na co zdecydowanie zapracowała humorem i statystyczną pasją – oraz łączeniem jednego z drugim.
Janina Bąk: „Statystycznie rzecz biorąc. Czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2020.