CO JEST ZA ZAKRĘTEM? (WOJCIECH CHMIELARZ: 'WYRWA')
A
A
A
„Rzecz nazwawszy po imieniu, wszystko swój posiada cennik, nie podołasz zamówieniu to załatwi je twój zmiennik”. Pamiętacie piosenkę Gintrowskiego do serialu „Zmiennicy”? Bohater nowej powieści Wojciecha Chmielarza boleśnie przekona się, że za wszystko trzeba będzie jednak zapłacić, nawet jeśli ma się skromne oczekiwania wobec życia.
Istnieją pisarze, na których książki czekam z utęsknieniem, ich zapowiedź odnotowuję notatką w telefonie, a po zakupie odcinam się od całego świata, żeby pochłaniać litery i z każdą stroną odczuwać żal, że już niedługo koniec. Tak właśnie jest z powieściami Wojciecha Chmielarza, nawet jeśli lekko mnie rozczarowują (jak ubiegłoroczna „Rana”), to i tak autor ma u mnie duży kredyt zaufania. Nie byłam fanką wolty, którą uczynił Chmielarz, przechodząc od kryminałów do thrillerów, a właściwie i to określenie gatunkowe w stosunku do „Wyrwy”, zważywszy na królującą w księgarniach produkcję literacką, nie jest do końca odpowiednie. Czytałam ostatnio wystarczająco dużo powieści, które udawały, że są oryginalne, brutalne, a były w istocie kolejną wariacją domestic noir ze straumatyzowaną bohaterka, lękającą się wyjścia z domu, listonosza i sąsiadów. Wyhodowałam więc w sobie apetyt na odmianę.
Bohater „Wyrwy” – Maciej Tomski, przynależy do warszawskiej klasy średniej, jak sam o sobie mówi, przy czym ta średniość jest rozumiana nie tylko socjologicznie, ale najzupełniej dosłownie – średnia droga zawodowa (bo trudno nazwać ją karierą), mieszkanie, wakacje all inclusive, samochód i ambicje. Takiego everymanowi przydarza się coś, czego się lękamy – tajemnica. Otrzymuje wiadomość o śmierci żony, ale dlaczego zamiast w drodze spod Krakowa znajdowała się na Mazurach? Co ukrywała i dlaczego bohater tak długo dawał się zwodzić? Czy miała powody, by obawiać się o swoje życie? Jeśli gdzieś już słyszeliście taki wstęp, nie mylicie się – to ulubiony schemat Harlana Cobena lub Michela Bussi, znany nie tylko z książek, ale i seriali czy filmów. Na szczęście dla czytelników łatwy do opisania schemat schodzi na dalszy plan i tak, jak to było w „Ranie”, przestaje być ważne, kto i jak zamordował. Typowe dla kryminału pytanie o motyw zastąpi opowieść, w jaki sposób niezwiązane wydarzenia nakładają się i eksplodują w postaci tragedii oraz płynące z niej rozważania, kto jest winien, czy możliwe było inne zakończenie. Na swój użytek podobny wątek nazywam determinizmem przestępstwa – to rozważania, co wpłynęło na bieg wydarzeń – jak w klasycznej powieści Patricii Highsmith „Znajomi z pociągu”. Maciej szuka odpowiedzi na pytanie, co ukrywała Beata – dziennikarka prasy kobiecej, niespełniona pisarka, i rekonstruuje moment, w którym ich drogi zaczęły się rozchodzić, a małżeństwo zamieniło w rutynę pytań, kto odbierze dzieci ze szkoły. Czytelnikowi w pewnym wieku, z kredytem w banku i problemami szkolno-przedszkolnymi potomstwa łatwo się utożsamić z Maciejem lub przynajmniej odnaleźć znajomego, więc kibicuje mu w szukaniu odpowiedzi. Ale Maciej zaskoczy czytelnika, w jaki sposób – tego już nie odważę się napisać.
W serialu „Fosse/Verdon” jeden z producentów tłumaczy Bobowi Fosse, że jego pomysły się nie sprawdzą, bo główny bohater „Całego tego zgiełku” nie przechodzi wewnętrznej przemiany, pozostaje taki sam, a ludzie tego nie lubią, bo oczekują, że bohater coś zrozumie i się zmieni. Ten łopatologiczny wywód w istocie ujmuje sedno – oczekujemy od bohatera przemiany, a nie unoszenia się na powierzchni wydarzeń, liczymy, że wraz ze zmianą przestrzeni nastąpi zmiana postaci. I Chmielarz nam, czytelnikom, daje taką przemianę – Maciej jest zmuszony zrezygnować z bierności, a może zrzucić maskę. Autor czyni z Macieja narratora o ograniczonej wiedzy, musi więc dodać protagonistę, który będzie w stanie uzupełnić luki w fabule. Niestety, ta druga postać – nie chcę zdradzać płci ani roli – nie jest już skonstruowana w tak udany sposób, szeleści papierem. Można ją w sumie polubić, ale brak jej wiarygodności. O ile jako czytelnik poczuję się jak pocący się w garniturze Maciej, o tyle z tą drugą postacią nie mam na to szans. Podejrzewam, że jej rola miała być pierwotnie mniejsza, ale z przyczyn formalnych rozrosła się do funkcji drugiego narratora.
Niezaprzeczalną zaletą książki jest jej nieodkładalność, raczej nie warto planować chwilowej lektury, po której wraca się do pracy. Otóż, nie da się odłożyć „Wyrwy” ot, tak. „Coś być musi do cholery za zakrętem” – ponownie zacytuję Gintrowskiego. To, co mnie drażniło podczas lektury, to nadużywanie frazy „zamordowałem żonę, on/ona zamordował mi żonę” itd. itp. Drogi autorze – to, co intryguje za pierwszym razem, za drugim, trzecim, za kolejnym już irytuje. Efekciarskie. Bo czy to morderstwo w Orient Expressie, że mamy wielu morderców? Może było to pisane z myślą o scenariuszu – nasz bohater, o twarzy podobnej jakby do nikogo (Maciej Stuhr?) zaciska zęby i cedzi – „Aż dotrze do niego, że zamordował mi żonę”. Cięcie. I potem kolejna postać wchodzi do gry i kolejna kwestia o zamordowaniu żony.
Chmielarz będzie czytany i będzie zdobywał nowych czytelników, bo to po prostu solidna firma. Czy jednak przejście od klasycznych, ponurych, mocnych powieści z cyklu jest udane? „Żmijowisko” powaliło mnie na ziemię zakończeniem, „Rana” rozczarowała przejściem w stronę thrillera psychologicznego, po lekturze „Wyrwy” ośmielę się zauważyć – król wrócił.
Istnieją pisarze, na których książki czekam z utęsknieniem, ich zapowiedź odnotowuję notatką w telefonie, a po zakupie odcinam się od całego świata, żeby pochłaniać litery i z każdą stroną odczuwać żal, że już niedługo koniec. Tak właśnie jest z powieściami Wojciecha Chmielarza, nawet jeśli lekko mnie rozczarowują (jak ubiegłoroczna „Rana”), to i tak autor ma u mnie duży kredyt zaufania. Nie byłam fanką wolty, którą uczynił Chmielarz, przechodząc od kryminałów do thrillerów, a właściwie i to określenie gatunkowe w stosunku do „Wyrwy”, zważywszy na królującą w księgarniach produkcję literacką, nie jest do końca odpowiednie. Czytałam ostatnio wystarczająco dużo powieści, które udawały, że są oryginalne, brutalne, a były w istocie kolejną wariacją domestic noir ze straumatyzowaną bohaterka, lękającą się wyjścia z domu, listonosza i sąsiadów. Wyhodowałam więc w sobie apetyt na odmianę.
Bohater „Wyrwy” – Maciej Tomski, przynależy do warszawskiej klasy średniej, jak sam o sobie mówi, przy czym ta średniość jest rozumiana nie tylko socjologicznie, ale najzupełniej dosłownie – średnia droga zawodowa (bo trudno nazwać ją karierą), mieszkanie, wakacje all inclusive, samochód i ambicje. Takiego everymanowi przydarza się coś, czego się lękamy – tajemnica. Otrzymuje wiadomość o śmierci żony, ale dlaczego zamiast w drodze spod Krakowa znajdowała się na Mazurach? Co ukrywała i dlaczego bohater tak długo dawał się zwodzić? Czy miała powody, by obawiać się o swoje życie? Jeśli gdzieś już słyszeliście taki wstęp, nie mylicie się – to ulubiony schemat Harlana Cobena lub Michela Bussi, znany nie tylko z książek, ale i seriali czy filmów. Na szczęście dla czytelników łatwy do opisania schemat schodzi na dalszy plan i tak, jak to było w „Ranie”, przestaje być ważne, kto i jak zamordował. Typowe dla kryminału pytanie o motyw zastąpi opowieść, w jaki sposób niezwiązane wydarzenia nakładają się i eksplodują w postaci tragedii oraz płynące z niej rozważania, kto jest winien, czy możliwe było inne zakończenie. Na swój użytek podobny wątek nazywam determinizmem przestępstwa – to rozważania, co wpłynęło na bieg wydarzeń – jak w klasycznej powieści Patricii Highsmith „Znajomi z pociągu”. Maciej szuka odpowiedzi na pytanie, co ukrywała Beata – dziennikarka prasy kobiecej, niespełniona pisarka, i rekonstruuje moment, w którym ich drogi zaczęły się rozchodzić, a małżeństwo zamieniło w rutynę pytań, kto odbierze dzieci ze szkoły. Czytelnikowi w pewnym wieku, z kredytem w banku i problemami szkolno-przedszkolnymi potomstwa łatwo się utożsamić z Maciejem lub przynajmniej odnaleźć znajomego, więc kibicuje mu w szukaniu odpowiedzi. Ale Maciej zaskoczy czytelnika, w jaki sposób – tego już nie odważę się napisać.
W serialu „Fosse/Verdon” jeden z producentów tłumaczy Bobowi Fosse, że jego pomysły się nie sprawdzą, bo główny bohater „Całego tego zgiełku” nie przechodzi wewnętrznej przemiany, pozostaje taki sam, a ludzie tego nie lubią, bo oczekują, że bohater coś zrozumie i się zmieni. Ten łopatologiczny wywód w istocie ujmuje sedno – oczekujemy od bohatera przemiany, a nie unoszenia się na powierzchni wydarzeń, liczymy, że wraz ze zmianą przestrzeni nastąpi zmiana postaci. I Chmielarz nam, czytelnikom, daje taką przemianę – Maciej jest zmuszony zrezygnować z bierności, a może zrzucić maskę. Autor czyni z Macieja narratora o ograniczonej wiedzy, musi więc dodać protagonistę, który będzie w stanie uzupełnić luki w fabule. Niestety, ta druga postać – nie chcę zdradzać płci ani roli – nie jest już skonstruowana w tak udany sposób, szeleści papierem. Można ją w sumie polubić, ale brak jej wiarygodności. O ile jako czytelnik poczuję się jak pocący się w garniturze Maciej, o tyle z tą drugą postacią nie mam na to szans. Podejrzewam, że jej rola miała być pierwotnie mniejsza, ale z przyczyn formalnych rozrosła się do funkcji drugiego narratora.
Niezaprzeczalną zaletą książki jest jej nieodkładalność, raczej nie warto planować chwilowej lektury, po której wraca się do pracy. Otóż, nie da się odłożyć „Wyrwy” ot, tak. „Coś być musi do cholery za zakrętem” – ponownie zacytuję Gintrowskiego. To, co mnie drażniło podczas lektury, to nadużywanie frazy „zamordowałem żonę, on/ona zamordował mi żonę” itd. itp. Drogi autorze – to, co intryguje za pierwszym razem, za drugim, trzecim, za kolejnym już irytuje. Efekciarskie. Bo czy to morderstwo w Orient Expressie, że mamy wielu morderców? Może było to pisane z myślą o scenariuszu – nasz bohater, o twarzy podobnej jakby do nikogo (Maciej Stuhr?) zaciska zęby i cedzi – „Aż dotrze do niego, że zamordował mi żonę”. Cięcie. I potem kolejna postać wchodzi do gry i kolejna kwestia o zamordowaniu żony.
Chmielarz będzie czytany i będzie zdobywał nowych czytelników, bo to po prostu solidna firma. Czy jednak przejście od klasycznych, ponurych, mocnych powieści z cyklu jest udane? „Żmijowisko” powaliło mnie na ziemię zakończeniem, „Rana” rozczarowała przejściem w stronę thrillera psychologicznego, po lekturze „Wyrwy” ośmielę się zauważyć – król wrócił.
Wojciech Chmielarz: „Wyrwa". Wydawnictwo Marginesy. Warszawa 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |