ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (397) / 2020

Marta Bieganowska-Molendowska,

OSWOIĆ BACHORA ('BACHOR. BEZRADNIK DLA NIEUDACZNYCH RODZICÓW')

A A A
Jako nieco już opierzona, ale wciąż mocno niedoświadczona i cudownie nieświadoma przyszłości, matka 11-miesięcznego chłopca chętnie podglądam perypetie innych rodziców, które niestrudzenie dokumentują na swoich instagramowych profilach. Lubię oglądać oczekujących na dziecko i ich błogie, rozmarzone wyrazy twarzy, gdy wspólnie dotykają ciążowego brzuszka; tych, którzy uparcie twierdzą, że wysprzątany dom, ugotowany obiad i staranny makijaż to tylko kwestia organizacji czasu, i tych, którzy każdego dnia zaskakują swą pociechę inną wykonaną własnoręcznie zabawką z rolki po papierze toaletowym, która to zabawka wraz z swą genialną prostotą niesie nieskończone możliwości edukacyjne. Chętnie także oglądam lśniące kuchnie, w których bobasom lubiącym wybór rodzice dają do spróbowania marcheweczkę i ziemniaczka, a po skończonym posiłku upaćkana jest tylko rozkosznie uśmiechnięta buzia bobasa, oraz urządzone w stylu Montessori dziecięce pokoje wypełnione drewnianymi zabawkami od rzemieślnika, a nade wszystko zdjęcia niemowląt śpiących we własnych łóżeczkach, opatrzonych podpisem, że „najsłodszy skarbeczek znów dał mamusi pospać do 9 #jestembojesteś #szczęśliwamama #rodzęw2020”.

Lubię oglądać je, kiedy siadam wieczorem po trzykrotnym umyciu podłogi w kuchni (po trzech rozwijających sensorycznie posiłkach mojego bobasa, który też lubi wybór – i wybiera, czy marcheweczkę wpakować do swojej rozkosznej buzi, czy też zmiażdżyć ją w dłoni, rzucić o podłogę, a pozostałości wsmarować w firanę) i kiedy po raz kolejny odkładam do łóżka (nie łóżeczka – niewielka różnica słowotwórczo, za to ogromna psychologicznie; o tym, jakim dziejowym nieporozumieniem jest w ogóle produkcja oraz lobbowanie na rzecz łóżeczek niemowlęcych, powinny powstać rozprawy; nie wspominając o doniosłej roli tych mebli w etiologii depresji poporodowej) rozbudzonego już trzeci raz w ciągu godziny od zaśnięcia niemowlaka. Spoglądam na pomarańczową maź wtartą w białe krzesło, idę zajrzeć do (chwilowo) śpiącego chłopca w dorosłej pościeli, potykając się o niezauważony plastikowy klocek, i cieszę się, że życie w dążeniu do instagramowej „doskonałości” już mnie nie dotyczy.

„Bachor. Bezradnik dla nieudacznych rodziców” to propozycja bezlitośnie obśmiewająca wszelkie złudzenia (głównie) przyszłych i (nielicznych jeszcze je posiadających) obecnych rodziców. Tym, którzy na bobaska czekają lub właśnie się na niego zdecydowali, wyda się nieskończenie zabawna. Bo taka rzeczywiście jest i muszę przyznać, że czytając ją – z perspektywy niedługiego stażu (za mną dopiero niecałe „pierwszych dwanaście miesięcy w piekle”) – nieraz dosłownie płakałam ze śmiechu. Nie dlatego jednak, że opisane w niej historie są tak absurdalnie nieprawdopodobne, tylko dlatego, że większość z nich mi się przytrafiła. Mnie i w tym samym momencie tysiącom innych niedoświadczonych rodziców, którzy dotąd przekonani byli, że małe dzieci przecież tylko śpią i jedzą…

Lejtmotywem „Bachora” (ale też, jak się zdaje, całego rodzicielstwa) jest bolesne zderzenie oczekiwań z rzeczywistością. Nie tylko oczekiwań rodziców względem dziecka („Często skarżyliście się w listach, iż czujecie się oszukani, bo wasz nowy bachor nie spełnia pokładanych w nim nadziei – pozwólcie, że zacytuję tu klasyka deweloperki IT: »It’s not a bug, it’s a feature«” [s. 76]), ale i dziadków względem wnuków, dziadków względem rodziców, bezdzietnych względem dzieciatych, wszystkich względem ciężarnych, matek karmiących i matek w ogóle; czyli nie upraszczając i nie ironizując, wszystkich względem wszystkich. Problematykę nakręcania koła niespełnionych oczekiwań i poczucia winy opisuje idealnie trafny rozdział pod tytułem „Bachor jako narzędzie nienawiści”. Wyrafinowane techniki uprzykrzania i tak już z natury rzeczy niełatwego życia młodych rodziców nikomu (nawet bezdzietnym!) nie wydadzą się obce. Klasyki gatunku to: dla dziadków – „(…) trujcie im przez całe lata, że nie możecie się doczekać wnuka. (…) Nigdy, przenigdy nie wspominajcie, że obróbka bachora wymaga jakiegokolwiek wysiłku. Kiedy się wreszcie pojawi, wyraźcie zdziwienie, że nie śpi/nie je/drze paszczę/sra na zielono” (s. 114), dla innych rodziców – „świećcie przykładem. Wasze bachory śpią przecież dwanaście godzin non stop od urodzenia, jedzą wszystko z dokładką, od słodyczy wolą brokuły” (s. 115), dla innych matek: „schudnij piętnaście kilo w tydzień od porodu i mów, że to od karmienia piersią” (s. 115). Nie pierwszy raz okazuje się zatem, że „piekło to inni”.

Udręczonym przez niespełnione oczekiwania i dobre rady wiedzących lepiej młodym rodzicom bynajmniej nie ułatwiają zadania (przez które rozumiem zachowanie równowagi psychicznej przy jednoczesnym sprawowaniu opieki nad niemowlęciem) ich własne dzieci. Ten aspekt znakomicie odzwierciedla podrozdział „Dzieci czy CIA – kto zafunduje Ci lepsze tortury?”. Po jego lekturze przerażająco jasny jest brak ironii w zadanym w tytule pytaniu, dość wspomnieć o takich elementach rodzicielskiej rzeczywistości jak deprywacja snu, izolacja społeczna, tortury dźwiękowe, niewygodne pozycje, głodówka i tortury wodne. Przy takim zestawie wymyślnych męczarni trudno się dziwić kilogramom gubionym przez świeżo upieczonych rodziców (nie tylko matki karmiące!) w zastraszającym tempie.

Powyższe przykłady dają, jak sądzę, dość jasny ogląd tego, w jakim ujęciu autorzy „Bachora” mówią o byciu rodzicem. W podobnym tonie kontynuują dyskurs poprzez opis dalszych chronologicznie etapów rozwoju progenitury i związanych z nim pułapek na wyboistej drodze rodzicielstwa. Jak rekomendowałam na początku, to lektura nad wyraz zabawna, zwłaszcza kiedy ma się świadomość, że nie jest satyrą na rzeczywistość, a jej opisem. Fakt, wspomaganym bardzo czarnym humorem i dosadnym, budzącym kontrowersje, językiem, ale nadal opisem. Niestety, w swoim komizmie to też propozycja szalenie nierówna. Zacytowane przeze mnie fragmenty są naprawdę wybitne – błyskotliwe, dowcipne, prawdziwe, nieprzesadzone. W książce nie brakuje jednak części zwyczajnie żenujących; tak językowo (nieudolne stylistycznie, z użyciem zupełnie nieuzasadnionych wulgaryzmów), jak pod względem podejmowanej tematyki, która zdaje się być nic nie wnoszącym do otwartej w „Bachorze” dyskusji zapychaczem (por. podrozdział „Żryj gruz, bachorze, czyli czym go skarmiać”), gdzie granice dobrego smaku – na których z definicji balansują autorzy – zostały bardzo mocno przekroczone.

Nie zmienia to jednak mojej ogólnej oceny nowej propozycji Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Myślę, że to ważny głos w dyskusji o rodzicielstwie, wpisujący się w nurt „bez lukru”. „Bachor” nie ukazuje ciemnych stron posiadania potomstwa – ukazuje je takim, jakie jest: niełatwe, wyczerpujące, nieraz bardzo samotne, ale i rozwijające, dające poczucie spełnienia, rozbrajająco zabawne. W moim odczuciu najważniejszy obszar tematyczny poruszany przez autorów tego „bezradnika” to opozycja rodzice – cała reszta świata, która wie lepiej i nie waha się o tym mówić. Jak wyjść z tego antagonizmu obronną ręką, jak zmienić swoje życie z „Bachorem”? Odpowiedź chyba tkwi w tytule. Pozwalać sobie na bezradność i nieudaczność, na słabsze momenty, na wypracowanie własnych dróg i sposobów, pozwalać się inspirować, a nie tłamsić (analogowo – „wujkom dobra rada”, cyfrowo – wymuskanym „instamatkom”), a przede wszystkim pozwalać się wspierać. Takie wsparcie daje właśnie „Bachor” – stanowi jedno wielkie „my też tak mieliśmy” i „to normalne”, czyli coś, co my wszyscy, nieudaczni rodzice, pragniemy usłyszeć najbardziej.
Dominika Węcławek, Katarzyna Nowakowska, Anna Rączkowska, Wojciech Grajkowski: „Bachor. Bezradnik dla nieudacznych rodziców”. Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Kraków 2019.