ŚWIAT, KTÓREMU UBYWA (PIERRE LOTI: 'ZJAWA WSCHODU')
A
A
A
Zapomniane, (nie) odkryte
O czymże tu pisać w środku wakacji? Chyba najlepiej o pisarzach podróżnikach. Niewątpliwie takim był uratowany od zapomnienia przez Rolanda Barthes’a (o tym potem) – Julien Viaud, znany szerzej jako Pierre Loti. Niestrudzony obieżyświat rozkochany w Turcji (właściwie jeszcze Imperium Osmańskim), nieprzepadający za Japonią autor „Pani Chryzantemy” (1887, wyd. pol. 1923), która posłużyła za podstawę do libretta opery „Madame Butterfly” Pucciniego; bywał na Tahiti, odwiedził Chiny, Senegal i wiele innych państw. W powieściach utrwalał obrazy Bliskiego i Dalekiego Wschodu, a także Afryki.
Mimo iż potępiał politykę kolonialną, opierającą się na miażdżącej przewadze wojskowej i technologicznej Europy, mimo iż ubolewał nad stosowaniem licznych praktyk dążących do wyrugowania unikalnych miejscowych tradycji, a doprowadzających w końcu do zniszczenia jej „osobliwej poezji”, Loti przejawiał w istocie typowe dla XIX wieku uprzedzenia: proza pisarza syci się rasistowskimi stereotypami. Można zatem stwierdzić, że jego ewentualna krytyka agresywnych i ekspansjonistycznych zapędów Europejczyków od początku uwikłana była w kolonialny dyskurs przemocy, który, jak pisze Edward J. Hughes, w istocie „ułatwiał [pisarzom – MM] ich egzotyczną sztukę” (Hughes 2004: s. 12). Loti, podobnie jak Joseph Conrad, w powieściach o Afryce utożsamia ten „samotny” kontynent z prymitywnymi siłami seksualności i śmierci; mieszkańców Czarnego Lądu, a także starą turecką kobietę w „Zjawie Wschodu” (1892, wyd. pol. 1924), porównuje do małp.
To wszystko nie wyjaśnia, czemu warto „odgrzebać” tego pisarza, zapomnianego nie tylko w Polsce, ale także za granicą (Loti, co zaskakujące, jest dość dobrze obecny w polszczyźnie, jednak poza „Rybakiem islandzkim” [1886, ostatnie wyd. pol. 1976] żaden z przekładów jego powieści nie został po wojnie wznowiony). Już w 1936 roku pisał Albert Thibaudet, że zaledwie paroma dziełami Lotiego interesują się może tylko co bardziej wyrafinowani czytelnicy (Thibaudet 1997: 393). Barthes w swoim mistrzowskim eseju „Aziyadé” debiut pisarza o tym samym tytule nazywa powieścią „staroświecką, mdłą i przesłodzoną” (Barthes 2009: 257), a samego autora – kimś już od dawna „niemodnym”. W krytyce z lat 70. i 80. – pojawiają się podobne głosy, wzywające jednak do ponownego zainteresowania się tym osobliwym twórcą: dlaczego więc warto „odkopywać” Lotiego? Jak pisze Hughes: „W istocie, jeśli wierzyć jednemu z najbardziej energicznych zwolenników francuskiej ekspansji kolonialnej, marszałkowi Lyauteyowi, pierwsza powieść Lotiego „Aziyadé”, lamentująca nad upadkiem Imperium Osmańskiego, wywarła większy wpływ na opinię publiczną w Europie w latach poprzedzających powstanie niezależnej Turcji niż sam Mustapha Kemal” (Hughes 2004: 11). Autor „Zjawy Wschodu” był więc w swoich czasach niezwykle popularny i miał duży udział w kształtowaniu się mentalności współczesnych. Niektóre z jego powieści były zalecane do czytania oficerom. Z racji silnego oddziaływania na wyobraźnię Europejczyków oraz przez jej mitotwórczy potencjał, twórczość Lotiego może być istotna dla badaczy próbujących odtworzyć i zrozumieć sposób myślenia Zachodnich obywateli, choćby na temat sytuacji kobiet na Bliskim Wschodzie (Szyliowicz 1988). Tak gigantyczna poczytność zmusza również do postawienia pytań o wpływ Lotiego na późniejszych pisarzy. Thibaudet mu tego wpływu odmawia. Drugi po Sainte-Beuvie „książę krytyki francuskiej” twierdzi, że autor „Rybaka islandzkiego” nie tylko nie wywarł specjalnego wpływu, ale również w swoim pisarstwie nikim się nie inspirował. Jeśli można się przychylić do tego, że Loti nie orientował się zbytnio w „nowinkach literackich” czy „świeżych” rozwiązaniach formalnych etc., tak trzeba stanowczo zaprotestować próbie umieszczania go w podobnie określonej historycznoliterackiej próżni.
Marcel Proust w dzieciństwie zaczytywał się w melancholijnej, lirycznej prozie Lotiego, co – jak udowadnia Richard M. Berrong – wyraźnie odbiło się na ostatecznym kształcie „W poszukiwaniu utraconego czasu” (Berrong 2014: 1-15): zwłaszcza mamy tu na myśli epizod z magdalenką oraz uwięzienie Albertyny (będące transpozycją uwięzienia szofera Prousta Alberta Agostinellego). Zdaniem Berronga – Proust musiał sobie przypomnieć „Mon Frère Yves” (1883) Lotiego, kiedy pracował nad słynną sceną z herbatnikami – świadczą o tym zbyt liczne koincydencje (kwestia mimowolnej pamięci, występujące w obu tekstach elementy formalne: klatka schodowa, stajnia etc.). Również w „Zjawie Wschodu” znajdujemy myśl bardzo Proustowską: „te tak drobne, zaledwie uchwytne rzeczy z czem są spojone w nieznanych głębinach duszy ludzkiej, do czego zewnętrznego się przyczepiają, do jakiego dawno przeżytego zdarzenia, do jakiego cierpiącego jeszcze pyłku, by wywołać takie drżenie” (s. 9). Do obecnej już u Nervala czy Chateaubrianda pamięci mimowolnej Loti dokłada jeszcze to istotne słowo – „przyczep”, wspomnienia jakby „przyczepiają się” do czegoś zewnętrznego i wywołują drżenie w „głębinach duszy”. Porównajmy Prousta: „ale czując, że moja inteligencja nuży się bez rezultatu, każę jej przeciwnie zażyć dystrakcji, której jej odmawiałem, myśleć o czym innym, skrzepić się przed ostateczną próbą. Następnie drugi raz robię próżnię dokoła mojej świadomości; stawiam przed jej obliczem świeży jeszcze smak tego pierwszego łyku i czuję, że we mnie drży coś, co zmienia miejsce, co chciałoby się wzbić, coś jakby uwolnionego z kotwicy w wielkiej głębokości; nie wiem, co to jest, ale podnosi się wolno; czuję opór i słyszę szum przebywanych odległości (…). I z chwilą gdy poznałem smak zmoczonej w kwiecie lipowym magdalenki, którą mi dawała ciotka (…) natychmiast stary, szary dom od ulicy, gdzie był jej pokój, przystawił się niby dekoracja teatralna do wychodzącej na ogród oficynki” (Proust 2013: 74-75). Podobieństwo jest znaczne. Czasem ma się nawet wrażenie, że to nie Proust wzorował się na Lotim, ale Loti na Prouście – nie sposób lepiej przetworzyć wpływu prekursora… Berrong nadmienia jeszcze, że w „Mon Frère Yves” narrator więzi tytułowego bohatera. W rzeczywistości Loti utrzymywał prawdopodobnie homoseksualne stosunki ze swoim przyjacielem, marynarzem – Yvesem Kermadecem; w tej silnie autobiograficznej powieści alkoholizm Yvesa ma być, według Berronga, metaforą homoseksualnego pragnienia. Zatem narrator „Poszukiwania” jest zakochany w Albertynie tak, jak narrator powieści Lotiego w Yvesie: dzieła te przedstawiają dwa pokrewne obrazy zaborczej miłości.
W ten sposób w dziele Lotiego otwiera się nowa przestrzeń „zakryć”, czyli tłumienia ekspresji homoseksualnego pragnienia, która jest w przedziwny i zastanawiający sposób spleciona z niemal otwartą autobiograficznością utworów. Wielu badaczy, opracowując twórczość pisarza, popełnia błąd, utożsamiając bohatera pierwszoosobowej narracji (który najczęściej nazywa się po prostu Loti) z autorem. Nie myli się wszak Barthes, który, pisząc o „Aziyadé”, znakomicie to wychwytuje. „Loti jest bohaterem powieści (…): Loti jest w powieści (…), ale również poza nią, ponieważ Loti, autor książki, nie zbiega się nijak z bohaterem Lotim. Nawet ich tożsamość jest różna, jeden Loti jest Anglikiem i umiera młodo, drugi natomiast ma na imię Pierre, jest Członkiem Akademii Francuskiej i poza wspomnieniami o swoim tureckim romansie napisał wiele innych książek” (Barthes 2009: 259).
A zatem Julien Viaud staje się Pierrem Lotim – ten zaś czyni się bohaterem swojej powieści, zachowując tylko pseudonim, który przyjął od nazwy kwiatu z wysp Pacyfiku (Thibaudet 1997: 392). Kiedy Philippe Lejeune opublikował swój słynny tekst o pakcie autobiograficznym, w tabeli zamieszczonej w artykule zostawił puste miejsce przewidziane na „niemożliwą okoliczność”: współobecności paktu powieściowego i triady tożsamościowej (autor = narrator = bohater) (Jakubowski 2016: 69). W tym samym czasie Serge Doubrovsky, twórca pojęcia autofikcji, zorientował się, że jego powieść „Fils” wypełnia puste miejsce w tabeli. Aż dziw bierze, że raczej nie pisano w tamtym czasie o autorze „Aziyadé”, który robił to samo. Ponadto – jak słusznie ujmuje to Barthes – Loti chce być „kimś stanowiącym część obrazu”, co oznacza „pisać tylko wtedy, kiedy jest się pisanym (…) zniesienie strony biernej i czynnej, różnicy między wyrażającym a wyrażanym, podmiotem a wypowiedzią – tu właśnie poszukuje siebie pisanie współczesne” (Barthes 2009: 272). Słynny semiolog tak formułuje swoje rozważania dotyczące zmąconej „autobiografii” w „Aziyadé” w 1971 roku, by cztery lata później opublikować „prekursorskie” „Roland Barthes par Roland Barthes”, które jest ilustracją dla cytowanego przykładu, a dla badaczy autofikcji stanowi podstawowe odniesienie. Może to twórczość Lotiego podsunęła Barthes’owi pomysł stworzenia takiej książki w słynnej francuskiej serii „Pisarze wszechczasów”? W jakąkolwiek jednak stronę pójdą nasze rozważania, trzeba podkreślić, że prawdziwym prekursorem pisarstwa autofikcyjnego jest zapomniany – ale jakże nieświadomie nowoczesny pisarz – Pierre Loti.
Wiele zostało już powiedziane o „Aziyadé” (1879, wyd. pol. 1926 – „Azyadea”), a mało o „Zjawie Wschodu”, a to z tej przyczyny, że jest ona kontynuacją debiutu autora, dlatego wypada krótko streścić pierwszą pozycję, by móc przejść do tej drugiej.
Akcja „Azyadei” zaczyna się w Salonikach, gdzie Loti spotka przypadkiem młodą kobietę o pięknych oczach: „brunatne, lekko zmarszczone brwi były prawie zrośnięte; spojrzenie tych oczu – dziwna mieszanina energii i naiwności – było jasnem pełnem uroku spojrzeniem dziecka” (Loti 1926: 5). Zauważmy od razu, że opis kobiety jest typowy dla zachodniej tradycji. Azyadei – którą się tu przedstawia – od razu zostaje przypisana pewna naiwność dodatkowo jeszcze spotęgowana przez porównanie do dziecka: niewinność, nieświadomość – konieczność sprawowania opieki. W swoim dzienniku (pełny tytuł powieści to „Azyadea: notatki i listy porucznika marynarki angielskiej”) Loti referuje koleje swojego romansu z zamężną dziewczyną z haremu, który umożliwia udział dwóch jego pomocników (przyjaciół) – Samuela (który się w nim podkochuje) i Achmeta. Kiedy akcja przenosi się z Salonik do Stambułu, Loti zmienia tożsamość, chce stać się Turkiem, wdziewa odpowiedni strój, przyjmuje nowe imię i dalej oczywiście spotyka się z piękną Azyadeą. Kiedy przychodzi moment wyboru – zostać w Stambule na zawsze, wtopić się w miejską społeczność czy wrócić do ojczyzny, Loti wybiera powrót. Mniej więcej od połowy powieść naznaczona jest smutkiem. Bohaterowie wiedzą, że nie zostało im wiele czasu, który mogą ze sobą podzielić i przeczuwają, że jeśli Loti wyjedzie, nigdy więcej się już nie spotkają. Porucznik marynarki angielskiej jest więc masochistą. Wybiera to, co wcale go nie uszczęśliwia – wybiera cierpienie i syci się nim. Rok później wraca do Stambułu, dowiaduje się, że Azyadea nie żyje, Achmet został wysłany na front i prawdopodobnie nie wróci, wtedy Loti postawia zaciągnąć się do tureckiego wojska jako Arif-Ussam effendi. Dowiadujemy się z „notki prasowej”, że zginął na froncie i został pochowany „razem z dzielnymi obrońcami islamu u stóp Kizil-Tepe, na polach Karadżemiru” (Loti 1926: 72).
Tak z grubsza rzecz biorąc wygląda streszczenie „Azyadei”. „Zjawa Wschodu” jest znacznie mniej „pustą opowieścią” – znacznie bardziej narracyjną, choć jej fabuła jest może jeszcze prostsza. Skoro jednak „Zjawa Wschodu” ma być kontynuacją debiutu, to „Azyadea” (w tym kształcie) zupełnie ją uniemożliwia. Pierwsza powieść Lotiego jest bowiem szczelnie zamknięta (mniejsza o sztuczność tego zabiegu). Kolejna książka musi więc „wymazać” (co jest niewykonalne) lub „odwołać” kilka ostatnich stron „Azyadei”. Da się zauważyć u tego pisarza jakieś nieokreślone pragnienie zmiany przeszłości, rodzaj rozczarowania sobą, swoim stylem, kształtem swego debiutu. Tak o nim pisze: „biedna, mała, jak sądzę, nieudolnie napisana książka (…). W skupieniu ducha, jakbym, podniósłszy całun, spoglądał na grób, zaczynam przewracać zapomniane karty, zadziwiające dla mnie, który je niegdyś napisałem (…). Taki sztuczny Loti, do którego wydawało mi się, że jestem podobny” (s. 8). Kilka rzeczy jest fascynujących w tym fragmencie, zwraca uwagę owo poróżnienie ze sobą, charakterystyczne dla późniejszych praktyków autofikcji; wrażenie obcości, inności stylu – „jakby nie on to pisał”, jakaś sztuczność (jakby to pisał inny: język jako pole działalności Innego); wreszcie – debiut zostaje porównany do grobu, co przyjdzie rozwinąć później. Loti musi zatem, jak powiedzieliśmy, odwołać zakończenie pretensjonalnej książeczki: „przerzucam szybko wiele stron, nie czytając nawet: te, gdzie pozmieniałem fakty, mniej lub więcej niezręcznie, wskutek warunków, wynikających z samej książki, lub by zmylić lepiej niedyskretne poszukiwania (…). Koniec [powieści – M.M.], choć zmyślony, tak bliski był prawdy, iż ze drżeniem odczytałem go po tylu latach, ze drżeniem, którego już nie oczekiwałem, trochę tak, jak odczytywałoby się poza grobem ostatnią kartę dziejów życia” (s. 10). Zauważmy więc, jak bardzo musieli się mylić krytycy, biorący książki Lotiego za autobiografię, a nie przede wszystkim za autokreację. Nawet tę wypowiedź trzeba potraktować jako głos bohatera powieści. Interesujący jest znów ten moment, kiedy autor zmuszony do ponownego odczytania własnej książki, na skutek tak a nie inaczej skonstruowanej fabuły – dosłownie czyta swój powieściowy nekrolog. To zaś stawia nieświadomego Lotiego obok postmodernistów. Unieważniwszy końcówkę „Azyadei”, Loti zabiera się za właściwe opowiadanie.
„Zjawa Wschodu” powstaje w rezultacie decyzji o ponownym odwiedzeniu Turcji jesienią 1887 roku, kiedy pisarz ze smutkiem stwierdził, że jego przyjaciele, których opuścił dziesięć lat wcześniej – nie żyją (Piechnik 2015). W tej krótkiej historii opisane zostają przygotowania do podróży, wtedy Loti może zaledwie domniemywać, że wypływa, by odwiedzić tylko groby; a także poszukiwania osób, z którymi powinien się skontaktować, w razie gdyby miał odwiedzić Turcję ponownie, podkreślmy – osób mających jakąś wiedzę o Achmecie i Azyadei (kobieta była mężatką, więc ten związek był utrzymywany w sekrecie). Przepełnia go lęk, że ci pośrednicy (znacznie od niego starsi) – także pomarli, a w raz z nimi do grobu została złożona pamięć o jego przyjaciołach. Wspomina o snach, które go prześladują: „biegnę z powrotem do hotelu. Już wpół do pierwszej! Mój Boże, ile straconego czasu, a mam ledwo dwa dni! To tak, jak w mych snach: wszystko mi staje na przeszkodzie!” (s. 35). Niepokój Lotiego wzmaga ograniczenie czasowe – musi znaleźć przyjaciół w dwa dni. Rzeczywistość w „Zjawie Wschodu” o tyle jest oniryczna, że przynajmniej do momentu odnalezienia pierwszej, najważniejszej pośredniczki „klucza do całej sprawy”, funkcjonuje w niej senna, absurdalna mechanika rodem z paradoksów Zenona (Achilles i żółw): „podmiot, szybszy od obiektu, coraz bardziej się doń zbliża, jednak nie może go dogonić” (Żiżek 2018: 18, chodzi o mechanikę pragnienia). Loti więc przebiega i przepływa Stambuł wzdłuż i wszerz, kierowany od jednych drzwi do innych, w końcu znajduje starą Ormiankę z przedmieścia Kassim-Paszy i dowiaduje się od niej, że może już odwiedzić tylko groby. Wypytuje o to, jak umarli jego przyjaciele i ukochana, chce znać szczegóły. Więcej o Azyadei wie dopiero siostra Achmeta – Eriknaz, a miejsce pochówku pięknej dziewczyny zna tylko jej dawna służąca – stara murzynka Kadidża. Loti ma wyrzuty sumienia, że nie odwiedził Stambułu wcześniej – powinien był. Nie chce się przyznać, że wcale nie wiedział o śmierci przyjaciół, co dla kobiet, z którymi się spotkał, było nie do pomyślenia. Odwiedza w końcu groby Achmeta i Azyadei, przypomina się tu cytat z debiutanckiego dzieła „Niestety! Za lat dwadzieścia, być może dziesięć, gdzież będziemy biedna Azyadeo? Przykryje nas ziemia, dwoje zapomnianych rozbitków, setki mil przedzielać będą nasze groby i któż pomyśli, że kiedykolwiek łączyła nas miłość?” (Loti 1926: 54). Wypytawszy się o kochankę i przyjaciela, odwiedziwszy groby, Loti odpływa.
W tej krótkiej książce zwłaszcza godne uwagi są melancholijne opisy Stambułu. Bohater odwiedza najczęściej cmentarze. „Zjawa Wschodu” w tym aspekcie kontynuuje tradycję romantyczną. Mnie interesują jeszcze dwie kwestie. Próba Lotiego poradzenia sobie z przeszłością (też przyszłością) i widma (co właściwie na jedno wychodzi). Spróbujmy zatem określić, co w tym utworze może być zjawą. 1. Jak w tytule – sam Wschód, Stambuł (miejsce). 2. Przyjaciele bohatera – Achmet i Azyadea, którym obiecał, że wróci. 3. Oraz autorski debiut, niewłaściwie domknięte dzieło.
Tak Loti pisze o tym, co przeminęło: „więc jest tak: gdy miłość rośnie i dochodzi do pragnienia nieskończonego trwania, lub gdy przyjaźń staje się taka głęboka, że lękać się zaczyna końca, spogląda wstecz, na dzieciństwo tego, kogo się kocha. Teraźniejszość wydaje się niewystarczająca i krótka; więc gdy się wie, że nie będzie nigdy przyszłości, usiłuje się pozyskać przeszłość, która choć była” (s. 22). Ostatnie zdanie jest bardzo tajemnicze i prorocze: „ten właśnie osobliwy, wątpliwy stan niewspółczesności teraźniejszości, jej rozwarstwienia i zwichnięcia Derrida nazywa widmowością” – pisze Andrzej Marzec, charakteryzując ontologię ponowoczesności (Marzec 2015: 229). Loti próbuje powiedzieć, że wobec niepewnej teraźniejszości i braku przyszłości, próbuje się „pozyskać przeszłość”. Jest to działanie retroaktywne – z jednej strony chęć zatrzymania czyjeś przeszłości i uczynienia na tyle własną, by móc ją pamiętać jak swoją w formie niezniszczalnego, utopistycznego wyobrażenia o niewinnym świecie dziecięcym; i z drugiej strony – podobnie jak we Freudowskim przymusie powtarzania – retroaktywna zmiana sposobu doświadczania przeszłości poprzez nasycenie przeżycia lękiem (formą dystansu, której wcześniej nie było). Teraz Loti nie wie, czy jego przyjaciele przeżyli, nie wie, czy powrót jest możliwy – dopóki był w Stambule, mógł się z nimi spotykać, dopóty nie lękał się. Azyadea „umarła, bo ją opuściłem” (s. 107) – podróż do Stambułu, odwiedziny na grobie kochanki mają nie tyle wymazać poczucie winy, co raczej sprawić, by było już tak, jakby Loti nigdy jej nie opuścił (co zapewnia chwilowe ukojenie). Działanie retroaktywne jest działaniem widmotwórczym, próbuje się na nowo powołać do życia przeszłość, ingerować w nią, zmącić jej substancję. To-co-zmącone powraca, ale nigdy nie jest tożsame, z tym, czym naprawdę było – to powrót z różnicą. Wschód jest zjawą, która nawiedza i nachodzi bohatera w jego angielskim domostwie, nie daje mu spokoju od dziesięciu lat, nęka go w snach: „Lecz odkąd ją opuściłem, prześladuje mnie stale we śnie zawsze to samo widziadło: mój okręt zatrzymuje się nagle w przystani Stambułu; ten Stambuł, oglądany w widzeniu sennem jest dziwny; większy, zniekształcony, złowieszczy” (s. 10).
W tym sensie, jeśli Lotim nadal kierować będzie pragnienie naprawienia przeszłości – powrót niczego nie zmieni, Wschód będzie go nawiedzał do końca jego dni. To wszystko wiąże się, rzecz jasna, z problemem nieprzepracowanej żałoby. Marzec referuje słynną teorię dotyczącą powodów postawania melancholii Abrahama i Torok. Psychoanalitycy twierdzą, że „podmiot nie zgadzając się ze śmiercią bliskiej osoby, zaczyna fantazjować o tym, że zmarły nadal żyje, lecz został wchłonięty do wnętrza jego ciała” (cyt. zmodyfikowany, Marzec 2015: 8) – to jest tzw. inkorporacja, wiążąca się z powstaniem krypty, w której zmarły może nadal przebywać. Twórczość Lotiego jest w najwyższym stopniu melancholijna, stąd komentarz Thibaudeta do omawianego utworu: „Gerard de Nerval zachwyciłby się tą książką, najbardziej nervalowską ze wszystkich, jakie napisano od dramatycznego wydarzenia przy ulicy Vieille-Lanterne” (Thibaudet 1997: 393). Zwróćmy uwagę na fragment z pierwszych kart powieści: „lecz wszystko niewypowiedziane, co drzemało między wierszami, wśród pełnych niemocy i głuchych słów, budzi się powoli, wyłania z długotrwałego mroku, w którym je zostawiłem. Znów zjawia się ten nieubłagany rdzeń mego życia, mej dawnej miłości, bez której zresztą, me życie nie miałoby czaru, ni serdecznych dreszczów” (s. 8-9). Trzeba się przewrotnie zapytać – cóż wyłania się z mroku, o czym tu Loti pisze? Zupełnie poprawna odpowiedź to: o Azyadei. Ale to w takim razie – o dziewczynie (jej egzystencji w krypcie) czy o powieści (swoim debiucie)? Zarazem o jednym i o drugim. Odnotujmy, jak spory problem ma Loti ze swą pierwszą próbą literacką. Porównuje tę powieść do grobowca. Niedomkniętego albo niewłaściwie domkniętego nagrobka – musi napisać „Zjawę Wschodu”, by dokonać poprawki we własnym utworze, który w obecnym kształcie nie dawał mu spokoju – nawiedzał go, dokuczał mu. Jeśli wierzyć autorowi, druga podróż do Turcji pozwoliła mu przepracować żałobę – pożegnać się z Azyadeą, jej owocem była „Zjawa Wschodu”, która umożliwiła mu przegonienie widma jego źle zakończonego debiutu (Azyadei).
Inne wnioski można uzyskać, zadając za Żiżkiem pytanie – dlaczego zmarli wracają? „Ponieważ zostali niewłaściwie pochowani” – odpowiada filozof (Żiżek 2018: 49) – ponieważ muszą wyrównać symboliczne rachunki. Loti złożył obietnicę, że wróci – robi to dopiero po 10 latach – nie może już dłużej opóźniać podróży, miewa koszmary, Wschód się za nim ciągnie. Kiedy dowiaduje się, że jego przyjaciele nie żyją, tłumi rozpacz i zaraz potem pyta o ich miejsce pochówku. Wreszcie odwiedza grób Achmeta i Azyadei, mimo wielkich trudności dotrzymuje obietnicy i spłaca symboliczny dług. Upewnia się jeszcze, odjeżdżając od achmetowego grobu, że Anaktar-Sziraz zajmie się zapieczętowaniem mogiły przyjaciela marmurową płytą (s. 108). Ostatnia strona powieści, czyli VII rozdział, kończy się w ten sposób: „przypominam sobie, iż w dzieciństwie czytałem historię o widziadle, zjawiającem się bojaźliwie wieczorem, by wzywać żywych skinieniem ręki. Zjawiało się tak wiele lat, aż znalazł się wreszcie ktoś, kto spełnił czego żądało. I mój niepokojący sen, prześladujący mnie w ciągu tylu lat (…) nie zjawia się więcej, odkąd odbyłem tę pielgrzymkę (…). Ten sen bez wątpienia był wołaniem drogiej zjawy z dalekiego kraju, wołaniem, na które odpowiedziałem i które nie powtarza się już więcej” (s. 124). „Zjawa Wschodu” jest to w tym znaczeniu powieść o godnym pochówku. Przeprowadzonym do końca rytuale pogrzebowym, po którym „zmarli” mogą w spokoju „nadal żyć” w naszej pamięci (Żiżek 2018: 49).
Na zakończenie, jeśli już jesteśmy przy Żiżku, znakomitym badaczu kultury popularnej, i skoro piszemy o Lotim – czyli także wspaniałym pisarzu marynistycznym (o czym nie było do tej pory ani słowa), powinniśmy się postarać o metaforyczną konkluzję objaśniającą unikalną i osobliwą melancholię utworu Lotiego. Większość z nas zapewne pamięta scenę z trzeciej części „Piratów z Karaibów” („Na krańcu świata”), kiedy Jack Sparrow stoi z Barbossą przed truchłem krakena. Barbossa mówi wtedy, że „świat był kiedyś znacznie większy”, na co Sprarrow odpowiada mu: „świat jest taki, jaki był, tyle tylko, że coraz w nim mniej”. Zdaje się, że taki też jest świat Lotiego.
Literatura:
Barthes R.: „Aziyadé”. W: „Stopień zero pisania”. Przeł. K. Kot. Warszawa 2009.
Berrong B. M.: „A Significant Source for the Madeleine and Other Major Episodes in Combray: Proust's Intertextual Use of Pierre Loti's My Brother Yves”. „Studies in 20th & 21st Century Literature” vol. 38, s. 1-17.
Hughes E. J.: „Writing Marginality in Modern French Literature from Loti to Genet”, Cambridge 2004.
Jakubowski P.: „Pułapki tożsamości. Między narracją a literaturą”. Kraków 2016.
Loti P.: „Azyadea. Notatki i listy porucznika marynarki angielskiej”. Przeł. W. Szypiński. Warszawa-Wende-Kraków 1926.
Marzec A.: „Widmontologia. Teoria filozoficzna i praktyka artystyczna ponowoczesności”. Warszawa 2015.
Piechnik I.: Turcismes chez Pierre Loti et leurs traductions en polonais”. „Romanica Cracoviensia” nr 15, 2015.
Proust M.: „W poszukiwaniu straconego czasu. W stronę Swanna”. Przeł. T. Boy-Żeleński. Warszawa 2013.
Szyliowicz I. L.: „Pierre Loti and the Oriental Woman”. London 1988.
Thibaudet A.: „Historia literatury francuskiej. Od rewolucji do lat trzydziestych XX wieku”. Przeł. J. Guze. Warszawa 1997.
Żiżek S.: „Patrząc z ukosa. Wprowadzenie do Jacques’a Lacana przez kulturę popularną”. Przeł. J. Margański. Warszawa 2018.
Mimo iż potępiał politykę kolonialną, opierającą się na miażdżącej przewadze wojskowej i technologicznej Europy, mimo iż ubolewał nad stosowaniem licznych praktyk dążących do wyrugowania unikalnych miejscowych tradycji, a doprowadzających w końcu do zniszczenia jej „osobliwej poezji”, Loti przejawiał w istocie typowe dla XIX wieku uprzedzenia: proza pisarza syci się rasistowskimi stereotypami. Można zatem stwierdzić, że jego ewentualna krytyka agresywnych i ekspansjonistycznych zapędów Europejczyków od początku uwikłana była w kolonialny dyskurs przemocy, który, jak pisze Edward J. Hughes, w istocie „ułatwiał [pisarzom – MM] ich egzotyczną sztukę” (Hughes 2004: s. 12). Loti, podobnie jak Joseph Conrad, w powieściach o Afryce utożsamia ten „samotny” kontynent z prymitywnymi siłami seksualności i śmierci; mieszkańców Czarnego Lądu, a także starą turecką kobietę w „Zjawie Wschodu” (1892, wyd. pol. 1924), porównuje do małp.
To wszystko nie wyjaśnia, czemu warto „odgrzebać” tego pisarza, zapomnianego nie tylko w Polsce, ale także za granicą (Loti, co zaskakujące, jest dość dobrze obecny w polszczyźnie, jednak poza „Rybakiem islandzkim” [1886, ostatnie wyd. pol. 1976] żaden z przekładów jego powieści nie został po wojnie wznowiony). Już w 1936 roku pisał Albert Thibaudet, że zaledwie paroma dziełami Lotiego interesują się może tylko co bardziej wyrafinowani czytelnicy (Thibaudet 1997: 393). Barthes w swoim mistrzowskim eseju „Aziyadé” debiut pisarza o tym samym tytule nazywa powieścią „staroświecką, mdłą i przesłodzoną” (Barthes 2009: 257), a samego autora – kimś już od dawna „niemodnym”. W krytyce z lat 70. i 80. – pojawiają się podobne głosy, wzywające jednak do ponownego zainteresowania się tym osobliwym twórcą: dlaczego więc warto „odkopywać” Lotiego? Jak pisze Hughes: „W istocie, jeśli wierzyć jednemu z najbardziej energicznych zwolenników francuskiej ekspansji kolonialnej, marszałkowi Lyauteyowi, pierwsza powieść Lotiego „Aziyadé”, lamentująca nad upadkiem Imperium Osmańskiego, wywarła większy wpływ na opinię publiczną w Europie w latach poprzedzających powstanie niezależnej Turcji niż sam Mustapha Kemal” (Hughes 2004: 11). Autor „Zjawy Wschodu” był więc w swoich czasach niezwykle popularny i miał duży udział w kształtowaniu się mentalności współczesnych. Niektóre z jego powieści były zalecane do czytania oficerom. Z racji silnego oddziaływania na wyobraźnię Europejczyków oraz przez jej mitotwórczy potencjał, twórczość Lotiego może być istotna dla badaczy próbujących odtworzyć i zrozumieć sposób myślenia Zachodnich obywateli, choćby na temat sytuacji kobiet na Bliskim Wschodzie (Szyliowicz 1988). Tak gigantyczna poczytność zmusza również do postawienia pytań o wpływ Lotiego na późniejszych pisarzy. Thibaudet mu tego wpływu odmawia. Drugi po Sainte-Beuvie „książę krytyki francuskiej” twierdzi, że autor „Rybaka islandzkiego” nie tylko nie wywarł specjalnego wpływu, ale również w swoim pisarstwie nikim się nie inspirował. Jeśli można się przychylić do tego, że Loti nie orientował się zbytnio w „nowinkach literackich” czy „świeżych” rozwiązaniach formalnych etc., tak trzeba stanowczo zaprotestować próbie umieszczania go w podobnie określonej historycznoliterackiej próżni.
Marcel Proust w dzieciństwie zaczytywał się w melancholijnej, lirycznej prozie Lotiego, co – jak udowadnia Richard M. Berrong – wyraźnie odbiło się na ostatecznym kształcie „W poszukiwaniu utraconego czasu” (Berrong 2014: 1-15): zwłaszcza mamy tu na myśli epizod z magdalenką oraz uwięzienie Albertyny (będące transpozycją uwięzienia szofera Prousta Alberta Agostinellego). Zdaniem Berronga – Proust musiał sobie przypomnieć „Mon Frère Yves” (1883) Lotiego, kiedy pracował nad słynną sceną z herbatnikami – świadczą o tym zbyt liczne koincydencje (kwestia mimowolnej pamięci, występujące w obu tekstach elementy formalne: klatka schodowa, stajnia etc.). Również w „Zjawie Wschodu” znajdujemy myśl bardzo Proustowską: „te tak drobne, zaledwie uchwytne rzeczy z czem są spojone w nieznanych głębinach duszy ludzkiej, do czego zewnętrznego się przyczepiają, do jakiego dawno przeżytego zdarzenia, do jakiego cierpiącego jeszcze pyłku, by wywołać takie drżenie” (s. 9). Do obecnej już u Nervala czy Chateaubrianda pamięci mimowolnej Loti dokłada jeszcze to istotne słowo – „przyczep”, wspomnienia jakby „przyczepiają się” do czegoś zewnętrznego i wywołują drżenie w „głębinach duszy”. Porównajmy Prousta: „ale czując, że moja inteligencja nuży się bez rezultatu, każę jej przeciwnie zażyć dystrakcji, której jej odmawiałem, myśleć o czym innym, skrzepić się przed ostateczną próbą. Następnie drugi raz robię próżnię dokoła mojej świadomości; stawiam przed jej obliczem świeży jeszcze smak tego pierwszego łyku i czuję, że we mnie drży coś, co zmienia miejsce, co chciałoby się wzbić, coś jakby uwolnionego z kotwicy w wielkiej głębokości; nie wiem, co to jest, ale podnosi się wolno; czuję opór i słyszę szum przebywanych odległości (…). I z chwilą gdy poznałem smak zmoczonej w kwiecie lipowym magdalenki, którą mi dawała ciotka (…) natychmiast stary, szary dom od ulicy, gdzie był jej pokój, przystawił się niby dekoracja teatralna do wychodzącej na ogród oficynki” (Proust 2013: 74-75). Podobieństwo jest znaczne. Czasem ma się nawet wrażenie, że to nie Proust wzorował się na Lotim, ale Loti na Prouście – nie sposób lepiej przetworzyć wpływu prekursora… Berrong nadmienia jeszcze, że w „Mon Frère Yves” narrator więzi tytułowego bohatera. W rzeczywistości Loti utrzymywał prawdopodobnie homoseksualne stosunki ze swoim przyjacielem, marynarzem – Yvesem Kermadecem; w tej silnie autobiograficznej powieści alkoholizm Yvesa ma być, według Berronga, metaforą homoseksualnego pragnienia. Zatem narrator „Poszukiwania” jest zakochany w Albertynie tak, jak narrator powieści Lotiego w Yvesie: dzieła te przedstawiają dwa pokrewne obrazy zaborczej miłości.
W ten sposób w dziele Lotiego otwiera się nowa przestrzeń „zakryć”, czyli tłumienia ekspresji homoseksualnego pragnienia, która jest w przedziwny i zastanawiający sposób spleciona z niemal otwartą autobiograficznością utworów. Wielu badaczy, opracowując twórczość pisarza, popełnia błąd, utożsamiając bohatera pierwszoosobowej narracji (który najczęściej nazywa się po prostu Loti) z autorem. Nie myli się wszak Barthes, który, pisząc o „Aziyadé”, znakomicie to wychwytuje. „Loti jest bohaterem powieści (…): Loti jest w powieści (…), ale również poza nią, ponieważ Loti, autor książki, nie zbiega się nijak z bohaterem Lotim. Nawet ich tożsamość jest różna, jeden Loti jest Anglikiem i umiera młodo, drugi natomiast ma na imię Pierre, jest Członkiem Akademii Francuskiej i poza wspomnieniami o swoim tureckim romansie napisał wiele innych książek” (Barthes 2009: 259).
A zatem Julien Viaud staje się Pierrem Lotim – ten zaś czyni się bohaterem swojej powieści, zachowując tylko pseudonim, który przyjął od nazwy kwiatu z wysp Pacyfiku (Thibaudet 1997: 392). Kiedy Philippe Lejeune opublikował swój słynny tekst o pakcie autobiograficznym, w tabeli zamieszczonej w artykule zostawił puste miejsce przewidziane na „niemożliwą okoliczność”: współobecności paktu powieściowego i triady tożsamościowej (autor = narrator = bohater) (Jakubowski 2016: 69). W tym samym czasie Serge Doubrovsky, twórca pojęcia autofikcji, zorientował się, że jego powieść „Fils” wypełnia puste miejsce w tabeli. Aż dziw bierze, że raczej nie pisano w tamtym czasie o autorze „Aziyadé”, który robił to samo. Ponadto – jak słusznie ujmuje to Barthes – Loti chce być „kimś stanowiącym część obrazu”, co oznacza „pisać tylko wtedy, kiedy jest się pisanym (…) zniesienie strony biernej i czynnej, różnicy między wyrażającym a wyrażanym, podmiotem a wypowiedzią – tu właśnie poszukuje siebie pisanie współczesne” (Barthes 2009: 272). Słynny semiolog tak formułuje swoje rozważania dotyczące zmąconej „autobiografii” w „Aziyadé” w 1971 roku, by cztery lata później opublikować „prekursorskie” „Roland Barthes par Roland Barthes”, które jest ilustracją dla cytowanego przykładu, a dla badaczy autofikcji stanowi podstawowe odniesienie. Może to twórczość Lotiego podsunęła Barthes’owi pomysł stworzenia takiej książki w słynnej francuskiej serii „Pisarze wszechczasów”? W jakąkolwiek jednak stronę pójdą nasze rozważania, trzeba podkreślić, że prawdziwym prekursorem pisarstwa autofikcyjnego jest zapomniany – ale jakże nieświadomie nowoczesny pisarz – Pierre Loti.
Wiele zostało już powiedziane o „Aziyadé” (1879, wyd. pol. 1926 – „Azyadea”), a mało o „Zjawie Wschodu”, a to z tej przyczyny, że jest ona kontynuacją debiutu autora, dlatego wypada krótko streścić pierwszą pozycję, by móc przejść do tej drugiej.
Akcja „Azyadei” zaczyna się w Salonikach, gdzie Loti spotka przypadkiem młodą kobietę o pięknych oczach: „brunatne, lekko zmarszczone brwi były prawie zrośnięte; spojrzenie tych oczu – dziwna mieszanina energii i naiwności – było jasnem pełnem uroku spojrzeniem dziecka” (Loti 1926: 5). Zauważmy od razu, że opis kobiety jest typowy dla zachodniej tradycji. Azyadei – którą się tu przedstawia – od razu zostaje przypisana pewna naiwność dodatkowo jeszcze spotęgowana przez porównanie do dziecka: niewinność, nieświadomość – konieczność sprawowania opieki. W swoim dzienniku (pełny tytuł powieści to „Azyadea: notatki i listy porucznika marynarki angielskiej”) Loti referuje koleje swojego romansu z zamężną dziewczyną z haremu, który umożliwia udział dwóch jego pomocników (przyjaciół) – Samuela (który się w nim podkochuje) i Achmeta. Kiedy akcja przenosi się z Salonik do Stambułu, Loti zmienia tożsamość, chce stać się Turkiem, wdziewa odpowiedni strój, przyjmuje nowe imię i dalej oczywiście spotyka się z piękną Azyadeą. Kiedy przychodzi moment wyboru – zostać w Stambule na zawsze, wtopić się w miejską społeczność czy wrócić do ojczyzny, Loti wybiera powrót. Mniej więcej od połowy powieść naznaczona jest smutkiem. Bohaterowie wiedzą, że nie zostało im wiele czasu, który mogą ze sobą podzielić i przeczuwają, że jeśli Loti wyjedzie, nigdy więcej się już nie spotkają. Porucznik marynarki angielskiej jest więc masochistą. Wybiera to, co wcale go nie uszczęśliwia – wybiera cierpienie i syci się nim. Rok później wraca do Stambułu, dowiaduje się, że Azyadea nie żyje, Achmet został wysłany na front i prawdopodobnie nie wróci, wtedy Loti postawia zaciągnąć się do tureckiego wojska jako Arif-Ussam effendi. Dowiadujemy się z „notki prasowej”, że zginął na froncie i został pochowany „razem z dzielnymi obrońcami islamu u stóp Kizil-Tepe, na polach Karadżemiru” (Loti 1926: 72).
Tak z grubsza rzecz biorąc wygląda streszczenie „Azyadei”. „Zjawa Wschodu” jest znacznie mniej „pustą opowieścią” – znacznie bardziej narracyjną, choć jej fabuła jest może jeszcze prostsza. Skoro jednak „Zjawa Wschodu” ma być kontynuacją debiutu, to „Azyadea” (w tym kształcie) zupełnie ją uniemożliwia. Pierwsza powieść Lotiego jest bowiem szczelnie zamknięta (mniejsza o sztuczność tego zabiegu). Kolejna książka musi więc „wymazać” (co jest niewykonalne) lub „odwołać” kilka ostatnich stron „Azyadei”. Da się zauważyć u tego pisarza jakieś nieokreślone pragnienie zmiany przeszłości, rodzaj rozczarowania sobą, swoim stylem, kształtem swego debiutu. Tak o nim pisze: „biedna, mała, jak sądzę, nieudolnie napisana książka (…). W skupieniu ducha, jakbym, podniósłszy całun, spoglądał na grób, zaczynam przewracać zapomniane karty, zadziwiające dla mnie, który je niegdyś napisałem (…). Taki sztuczny Loti, do którego wydawało mi się, że jestem podobny” (s. 8). Kilka rzeczy jest fascynujących w tym fragmencie, zwraca uwagę owo poróżnienie ze sobą, charakterystyczne dla późniejszych praktyków autofikcji; wrażenie obcości, inności stylu – „jakby nie on to pisał”, jakaś sztuczność (jakby to pisał inny: język jako pole działalności Innego); wreszcie – debiut zostaje porównany do grobu, co przyjdzie rozwinąć później. Loti musi zatem, jak powiedzieliśmy, odwołać zakończenie pretensjonalnej książeczki: „przerzucam szybko wiele stron, nie czytając nawet: te, gdzie pozmieniałem fakty, mniej lub więcej niezręcznie, wskutek warunków, wynikających z samej książki, lub by zmylić lepiej niedyskretne poszukiwania (…). Koniec [powieści – M.M.], choć zmyślony, tak bliski był prawdy, iż ze drżeniem odczytałem go po tylu latach, ze drżeniem, którego już nie oczekiwałem, trochę tak, jak odczytywałoby się poza grobem ostatnią kartę dziejów życia” (s. 10). Zauważmy więc, jak bardzo musieli się mylić krytycy, biorący książki Lotiego za autobiografię, a nie przede wszystkim za autokreację. Nawet tę wypowiedź trzeba potraktować jako głos bohatera powieści. Interesujący jest znów ten moment, kiedy autor zmuszony do ponownego odczytania własnej książki, na skutek tak a nie inaczej skonstruowanej fabuły – dosłownie czyta swój powieściowy nekrolog. To zaś stawia nieświadomego Lotiego obok postmodernistów. Unieważniwszy końcówkę „Azyadei”, Loti zabiera się za właściwe opowiadanie.
„Zjawa Wschodu” powstaje w rezultacie decyzji o ponownym odwiedzeniu Turcji jesienią 1887 roku, kiedy pisarz ze smutkiem stwierdził, że jego przyjaciele, których opuścił dziesięć lat wcześniej – nie żyją (Piechnik 2015). W tej krótkiej historii opisane zostają przygotowania do podróży, wtedy Loti może zaledwie domniemywać, że wypływa, by odwiedzić tylko groby; a także poszukiwania osób, z którymi powinien się skontaktować, w razie gdyby miał odwiedzić Turcję ponownie, podkreślmy – osób mających jakąś wiedzę o Achmecie i Azyadei (kobieta była mężatką, więc ten związek był utrzymywany w sekrecie). Przepełnia go lęk, że ci pośrednicy (znacznie od niego starsi) – także pomarli, a w raz z nimi do grobu została złożona pamięć o jego przyjaciołach. Wspomina o snach, które go prześladują: „biegnę z powrotem do hotelu. Już wpół do pierwszej! Mój Boże, ile straconego czasu, a mam ledwo dwa dni! To tak, jak w mych snach: wszystko mi staje na przeszkodzie!” (s. 35). Niepokój Lotiego wzmaga ograniczenie czasowe – musi znaleźć przyjaciół w dwa dni. Rzeczywistość w „Zjawie Wschodu” o tyle jest oniryczna, że przynajmniej do momentu odnalezienia pierwszej, najważniejszej pośredniczki „klucza do całej sprawy”, funkcjonuje w niej senna, absurdalna mechanika rodem z paradoksów Zenona (Achilles i żółw): „podmiot, szybszy od obiektu, coraz bardziej się doń zbliża, jednak nie może go dogonić” (Żiżek 2018: 18, chodzi o mechanikę pragnienia). Loti więc przebiega i przepływa Stambuł wzdłuż i wszerz, kierowany od jednych drzwi do innych, w końcu znajduje starą Ormiankę z przedmieścia Kassim-Paszy i dowiaduje się od niej, że może już odwiedzić tylko groby. Wypytuje o to, jak umarli jego przyjaciele i ukochana, chce znać szczegóły. Więcej o Azyadei wie dopiero siostra Achmeta – Eriknaz, a miejsce pochówku pięknej dziewczyny zna tylko jej dawna służąca – stara murzynka Kadidża. Loti ma wyrzuty sumienia, że nie odwiedził Stambułu wcześniej – powinien był. Nie chce się przyznać, że wcale nie wiedział o śmierci przyjaciół, co dla kobiet, z którymi się spotkał, było nie do pomyślenia. Odwiedza w końcu groby Achmeta i Azyadei, przypomina się tu cytat z debiutanckiego dzieła „Niestety! Za lat dwadzieścia, być może dziesięć, gdzież będziemy biedna Azyadeo? Przykryje nas ziemia, dwoje zapomnianych rozbitków, setki mil przedzielać będą nasze groby i któż pomyśli, że kiedykolwiek łączyła nas miłość?” (Loti 1926: 54). Wypytawszy się o kochankę i przyjaciela, odwiedziwszy groby, Loti odpływa.
W tej krótkiej książce zwłaszcza godne uwagi są melancholijne opisy Stambułu. Bohater odwiedza najczęściej cmentarze. „Zjawa Wschodu” w tym aspekcie kontynuuje tradycję romantyczną. Mnie interesują jeszcze dwie kwestie. Próba Lotiego poradzenia sobie z przeszłością (też przyszłością) i widma (co właściwie na jedno wychodzi). Spróbujmy zatem określić, co w tym utworze może być zjawą. 1. Jak w tytule – sam Wschód, Stambuł (miejsce). 2. Przyjaciele bohatera – Achmet i Azyadea, którym obiecał, że wróci. 3. Oraz autorski debiut, niewłaściwie domknięte dzieło.
Tak Loti pisze o tym, co przeminęło: „więc jest tak: gdy miłość rośnie i dochodzi do pragnienia nieskończonego trwania, lub gdy przyjaźń staje się taka głęboka, że lękać się zaczyna końca, spogląda wstecz, na dzieciństwo tego, kogo się kocha. Teraźniejszość wydaje się niewystarczająca i krótka; więc gdy się wie, że nie będzie nigdy przyszłości, usiłuje się pozyskać przeszłość, która choć była” (s. 22). Ostatnie zdanie jest bardzo tajemnicze i prorocze: „ten właśnie osobliwy, wątpliwy stan niewspółczesności teraźniejszości, jej rozwarstwienia i zwichnięcia Derrida nazywa widmowością” – pisze Andrzej Marzec, charakteryzując ontologię ponowoczesności (Marzec 2015: 229). Loti próbuje powiedzieć, że wobec niepewnej teraźniejszości i braku przyszłości, próbuje się „pozyskać przeszłość”. Jest to działanie retroaktywne – z jednej strony chęć zatrzymania czyjeś przeszłości i uczynienia na tyle własną, by móc ją pamiętać jak swoją w formie niezniszczalnego, utopistycznego wyobrażenia o niewinnym świecie dziecięcym; i z drugiej strony – podobnie jak we Freudowskim przymusie powtarzania – retroaktywna zmiana sposobu doświadczania przeszłości poprzez nasycenie przeżycia lękiem (formą dystansu, której wcześniej nie było). Teraz Loti nie wie, czy jego przyjaciele przeżyli, nie wie, czy powrót jest możliwy – dopóki był w Stambule, mógł się z nimi spotykać, dopóty nie lękał się. Azyadea „umarła, bo ją opuściłem” (s. 107) – podróż do Stambułu, odwiedziny na grobie kochanki mają nie tyle wymazać poczucie winy, co raczej sprawić, by było już tak, jakby Loti nigdy jej nie opuścił (co zapewnia chwilowe ukojenie). Działanie retroaktywne jest działaniem widmotwórczym, próbuje się na nowo powołać do życia przeszłość, ingerować w nią, zmącić jej substancję. To-co-zmącone powraca, ale nigdy nie jest tożsame, z tym, czym naprawdę było – to powrót z różnicą. Wschód jest zjawą, która nawiedza i nachodzi bohatera w jego angielskim domostwie, nie daje mu spokoju od dziesięciu lat, nęka go w snach: „Lecz odkąd ją opuściłem, prześladuje mnie stale we śnie zawsze to samo widziadło: mój okręt zatrzymuje się nagle w przystani Stambułu; ten Stambuł, oglądany w widzeniu sennem jest dziwny; większy, zniekształcony, złowieszczy” (s. 10).
W tym sensie, jeśli Lotim nadal kierować będzie pragnienie naprawienia przeszłości – powrót niczego nie zmieni, Wschód będzie go nawiedzał do końca jego dni. To wszystko wiąże się, rzecz jasna, z problemem nieprzepracowanej żałoby. Marzec referuje słynną teorię dotyczącą powodów postawania melancholii Abrahama i Torok. Psychoanalitycy twierdzą, że „podmiot nie zgadzając się ze śmiercią bliskiej osoby, zaczyna fantazjować o tym, że zmarły nadal żyje, lecz został wchłonięty do wnętrza jego ciała” (cyt. zmodyfikowany, Marzec 2015: 8) – to jest tzw. inkorporacja, wiążąca się z powstaniem krypty, w której zmarły może nadal przebywać. Twórczość Lotiego jest w najwyższym stopniu melancholijna, stąd komentarz Thibaudeta do omawianego utworu: „Gerard de Nerval zachwyciłby się tą książką, najbardziej nervalowską ze wszystkich, jakie napisano od dramatycznego wydarzenia przy ulicy Vieille-Lanterne” (Thibaudet 1997: 393). Zwróćmy uwagę na fragment z pierwszych kart powieści: „lecz wszystko niewypowiedziane, co drzemało między wierszami, wśród pełnych niemocy i głuchych słów, budzi się powoli, wyłania z długotrwałego mroku, w którym je zostawiłem. Znów zjawia się ten nieubłagany rdzeń mego życia, mej dawnej miłości, bez której zresztą, me życie nie miałoby czaru, ni serdecznych dreszczów” (s. 8-9). Trzeba się przewrotnie zapytać – cóż wyłania się z mroku, o czym tu Loti pisze? Zupełnie poprawna odpowiedź to: o Azyadei. Ale to w takim razie – o dziewczynie (jej egzystencji w krypcie) czy o powieści (swoim debiucie)? Zarazem o jednym i o drugim. Odnotujmy, jak spory problem ma Loti ze swą pierwszą próbą literacką. Porównuje tę powieść do grobowca. Niedomkniętego albo niewłaściwie domkniętego nagrobka – musi napisać „Zjawę Wschodu”, by dokonać poprawki we własnym utworze, który w obecnym kształcie nie dawał mu spokoju – nawiedzał go, dokuczał mu. Jeśli wierzyć autorowi, druga podróż do Turcji pozwoliła mu przepracować żałobę – pożegnać się z Azyadeą, jej owocem była „Zjawa Wschodu”, która umożliwiła mu przegonienie widma jego źle zakończonego debiutu (Azyadei).
Inne wnioski można uzyskać, zadając za Żiżkiem pytanie – dlaczego zmarli wracają? „Ponieważ zostali niewłaściwie pochowani” – odpowiada filozof (Żiżek 2018: 49) – ponieważ muszą wyrównać symboliczne rachunki. Loti złożył obietnicę, że wróci – robi to dopiero po 10 latach – nie może już dłużej opóźniać podróży, miewa koszmary, Wschód się za nim ciągnie. Kiedy dowiaduje się, że jego przyjaciele nie żyją, tłumi rozpacz i zaraz potem pyta o ich miejsce pochówku. Wreszcie odwiedza grób Achmeta i Azyadei, mimo wielkich trudności dotrzymuje obietnicy i spłaca symboliczny dług. Upewnia się jeszcze, odjeżdżając od achmetowego grobu, że Anaktar-Sziraz zajmie się zapieczętowaniem mogiły przyjaciela marmurową płytą (s. 108). Ostatnia strona powieści, czyli VII rozdział, kończy się w ten sposób: „przypominam sobie, iż w dzieciństwie czytałem historię o widziadle, zjawiającem się bojaźliwie wieczorem, by wzywać żywych skinieniem ręki. Zjawiało się tak wiele lat, aż znalazł się wreszcie ktoś, kto spełnił czego żądało. I mój niepokojący sen, prześladujący mnie w ciągu tylu lat (…) nie zjawia się więcej, odkąd odbyłem tę pielgrzymkę (…). Ten sen bez wątpienia był wołaniem drogiej zjawy z dalekiego kraju, wołaniem, na które odpowiedziałem i które nie powtarza się już więcej” (s. 124). „Zjawa Wschodu” jest to w tym znaczeniu powieść o godnym pochówku. Przeprowadzonym do końca rytuale pogrzebowym, po którym „zmarli” mogą w spokoju „nadal żyć” w naszej pamięci (Żiżek 2018: 49).
Na zakończenie, jeśli już jesteśmy przy Żiżku, znakomitym badaczu kultury popularnej, i skoro piszemy o Lotim – czyli także wspaniałym pisarzu marynistycznym (o czym nie było do tej pory ani słowa), powinniśmy się postarać o metaforyczną konkluzję objaśniającą unikalną i osobliwą melancholię utworu Lotiego. Większość z nas zapewne pamięta scenę z trzeciej części „Piratów z Karaibów” („Na krańcu świata”), kiedy Jack Sparrow stoi z Barbossą przed truchłem krakena. Barbossa mówi wtedy, że „świat był kiedyś znacznie większy”, na co Sprarrow odpowiada mu: „świat jest taki, jaki był, tyle tylko, że coraz w nim mniej”. Zdaje się, że taki też jest świat Lotiego.
Literatura:
Barthes R.: „Aziyadé”. W: „Stopień zero pisania”. Przeł. K. Kot. Warszawa 2009.
Berrong B. M.: „A Significant Source for the Madeleine and Other Major Episodes in Combray: Proust's Intertextual Use of Pierre Loti's My Brother Yves”. „Studies in 20th & 21st Century Literature” vol. 38, s. 1-17.
Hughes E. J.: „Writing Marginality in Modern French Literature from Loti to Genet”, Cambridge 2004.
Jakubowski P.: „Pułapki tożsamości. Między narracją a literaturą”. Kraków 2016.
Loti P.: „Azyadea. Notatki i listy porucznika marynarki angielskiej”. Przeł. W. Szypiński. Warszawa-Wende-Kraków 1926.
Marzec A.: „Widmontologia. Teoria filozoficzna i praktyka artystyczna ponowoczesności”. Warszawa 2015.
Piechnik I.: Turcismes chez Pierre Loti et leurs traductions en polonais”. „Romanica Cracoviensia” nr 15, 2015.
Proust M.: „W poszukiwaniu straconego czasu. W stronę Swanna”. Przeł. T. Boy-Żeleński. Warszawa 2013.
Szyliowicz I. L.: „Pierre Loti and the Oriental Woman”. London 1988.
Thibaudet A.: „Historia literatury francuskiej. Od rewolucji do lat trzydziestych XX wieku”. Przeł. J. Guze. Warszawa 1997.
Żiżek S.: „Patrząc z ukosa. Wprowadzenie do Jacques’a Lacana przez kulturę popularną”. Przeł. J. Margański. Warszawa 2018.
Pierre Loti: „Zjawa Wschodu”. Przeł. H. Lipszycówna. Warszawa 1924.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |