BRACIA JABŁKOWSCY, CZYLI SPEŁNIONY SEN PRUSA (CEZARY ŁAZAREWICZ: 'SZEŚĆ PIĘTER LUKSUSU')
A
A
A
Od razu w pierwszym zdaniu zachęcam do lektury reportażu „Sześć pięter luksusu. Przerwana historia domu braci Jabłkowskich”, co nie oznacza, że należy przerwać czytanie tekstu w tym miejscu. Pozwól, czytelniku, że dostarczę uzasadnień dla wysupłania kilkudziesięciu złociszy. Po pierwsze, reportaż Cezarego Łazarewicza to znakomity skrypt do historii stolicy, wprawdzie varsavianistom większość faktów zapewne była znana i wcześniej, ale czytelnicy niezwiązani z Warszawą mogą mieć nikłe pojęcie o tak dużej firmie handlowej z siedzibą imponującą rozmachem, dostarczającej szeroki wachlarz towarów, a co za tym idzie wspomnień. Tysiące ludzi łączyło doświadczenie kupowania mundurków szkolnych, może pierwszych dorosłych ubrań, sprzętów do urządzanych mieszkań, tzw. wyprawy ślubnej, zakup prezentów świątecznych – w wielu rodzinach pamięć o domu towarowym być może przetrwała lata handlu uspołecznionego. Na pierwszy rzut oka może się zdawać, że opis historii domu towarowego, chociaż sławnego, to nie do końca temat na reportaż lub że takie teksty już powstawały i poza samograjem sentymentalnego powrotu do lepszych czasów i rejestracją smutnego upadku niewiele da się powiedzieć o współczesnej Polsce. Takie myśli miał również autor, który raczej z kurtuazji zapoznał się z tematem i zgodził się na spotkanie z pierwszym z rozmówców.
Po drugie, w ujęciu Łazarewicza historia domu towarowego braci Jabłkowskich to parabola losów inteligencji i przejścia z pozytywizmu w kapitalizm, potem w katastrofę wojenną, głęboką dziurę gospodarki uspołecznionej i niejasne początki neokapitalizmu. Jak w soczewce skupiają się w niej kręte losy mieszkańców stolicy, co przywodzi na myśl niezapomniany serial „Dom” Jana Łomnickiego.
Etapy lektury odzwierciedlają wchodzenie na kolejne piętra, których budynek liczył sześć, jak już dowiadujemy się z tytułu. Ale zanim podjęto plany rozbudowy sklepu i przeniesienia go na ulicę Bracką, istniał nieomal legendarny sklepik Anieli Jabłkowskiej, która pierwsze zapasy asortymentu przechowywała w komodzie. Niestety, na temat jej osoby niewiele wiadomo, autor nie odnalazł również zdjęcia przedstawiającego Anielę. Wróćmy do specyfiki sklepu z punktu widzenia młodego człowieka poszukującego zatrudnienia. Podjęcie pracy w domu towarowym dawało możliwość kariery w iście amerykańskim stylu, jako że dość szybko zrezygnowano z poszukiwania kandydatów na określone stanowiska i każdy miał możliwość awansu, co stanowiło nadwiślańską wersję mitu od pucybuta do milionera i działało na wyobraźnię. Motywowano zresztą pracowników i na inne sposoby – w ramach „benefitów” można było korzystać z sekcji sportowych – tenisowych, kajakarskich, a nawet planowano budowę ośrodka wczasowego. W biuletynie pracowniczym cytowano Henry’ego Forda, który „jest kapitalistą, który wskazał drogę wszystkim. Wierzy swym ludziom, a ludzie wierzą jemu”. Taka sztuka udała się również panom Jabłkowskim – Józefowi i Feliksowi.
Rozmach akcji promocyjnych, jak byśmy to dziś nazwali, oraz dbałość o klienta (łącznie z usługami kurierskimi) nawet dziś robi wrażenie – klient nie był anonimowym klientem, ale wyczekiwanym gościem. Nawet jeśli niezbyt zamożnym, to i tak szanowanym. Jeśli wydaje wam się, że na przykład animacje dla dzieci organizowane w centrach handlowych to wynalazek ostatnich lat, to pomyślcie o teatrzyku dziecięcym działającym na ostatnim piętrze. Do tego kawiarnie, w tym na tarasie na dachu budynku, pokazy mody, na które zaproszenia były pożądanym towarem, nowinki techniczne w postaci neonów. Tym, co naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyło, był stopień wyszkolenia personelu – pracownicy poszczególnych działów, tam, gdzie było to możliwe, odbywali delegacje do fabryk, zakładów, zapoznawali się z procesem produkcyjnym na każdym etapie. Był także odpowiednik hostess – może o ładniejszej nazwie – propagandystka: „która powinna być atrakcyjną osobą płci żeńskiej i pojawiać się na terenie sklepu, by nawiązać bezpośredni kontakt z klientem. Tylko ona swoim urokiem osobistym, presją i argumentami jest w stanie wykazać wszechstronność prezentowanego przedmiotu i wyjaśnić, jakie zaspokaja on potrzeby”. Kierownicy działów nie mieli jednak wątpliwości, że to zajęcie odpowiedzialnie i męczące jednocześnie. Przemierzamy wraz z autorem budynek od piwnic po dach, słuchamy wspomnień byłych pracowników, oglądamy czarno-białe katalogi ze świadomością, że ten świat skończył się nieodwołalnie 1 września 1939 roku.
To jedna z możliwych lektur – zanurzenie się w przeszłości, ale na innym poziomie czytelnik odnajduje opowieść o kapitalizmie i temat Wokulski – romantyk czy pozytywista zyskuje nową interpretację. W swojej narracji reporter bezpośrednio sięga po postać wykreowaną przez Prusa i podaje czytelnikowi analogię wprost – Józef Jabłkowski senior zrealizował marzenie pozytywistów, gdy w dojrzałym wieku musiał na nowo rozpocząć karierę, w odróżnieniu od postaci Wokulskiego jemu udało się zaszczepić w potomkach, których Stach wszakże nie posiadał, ideę ciężkiej pracy. „Opowiadał o architektach życia gospodarczego i wizjonerach, którzy wykuwali podstawy gospodarki w ubiegłym wieku. Na darmo szukałem w rodzinie bohaterów typu Kozietulski, walczących z bronią w ręku. Wtedy odkryłem, że pokolenia łączy gospodarka, biznes i praca u podstaw. To są wartości ważne dla wszystkich Jabłkowskich, od pradziadka Józefa do mojego ojca Feliksa. Dostrzegłem wtedy miałkość mojego politycznego zaangażowania” – wspomina Jan Jabłkowski. Wątek rozpoczynania wszystkiego na nowo pojawia się po kilku dziesięcioleciach, gdy inny Jabłkowski traci wszystko na rzecz skarbu państwa i musi przyjąć posadę znacznie poniżej swoich kompetencji, ale wie, że w stalinowskiej Polsce tacy jak on są wrogami ludu i trzeba po prostu przetrwać.
To drugie wydanie książki, którą autor zmienił i uzupełnił, gdyż nastąpił zwrot akcji. Być może za kilka dziesięcioleci ktoś dopisze nową część do tej rodowej sagi nierozerwalnie splecionej z historią Warszawy.
Po drugie, w ujęciu Łazarewicza historia domu towarowego braci Jabłkowskich to parabola losów inteligencji i przejścia z pozytywizmu w kapitalizm, potem w katastrofę wojenną, głęboką dziurę gospodarki uspołecznionej i niejasne początki neokapitalizmu. Jak w soczewce skupiają się w niej kręte losy mieszkańców stolicy, co przywodzi na myśl niezapomniany serial „Dom” Jana Łomnickiego.
Etapy lektury odzwierciedlają wchodzenie na kolejne piętra, których budynek liczył sześć, jak już dowiadujemy się z tytułu. Ale zanim podjęto plany rozbudowy sklepu i przeniesienia go na ulicę Bracką, istniał nieomal legendarny sklepik Anieli Jabłkowskiej, która pierwsze zapasy asortymentu przechowywała w komodzie. Niestety, na temat jej osoby niewiele wiadomo, autor nie odnalazł również zdjęcia przedstawiającego Anielę. Wróćmy do specyfiki sklepu z punktu widzenia młodego człowieka poszukującego zatrudnienia. Podjęcie pracy w domu towarowym dawało możliwość kariery w iście amerykańskim stylu, jako że dość szybko zrezygnowano z poszukiwania kandydatów na określone stanowiska i każdy miał możliwość awansu, co stanowiło nadwiślańską wersję mitu od pucybuta do milionera i działało na wyobraźnię. Motywowano zresztą pracowników i na inne sposoby – w ramach „benefitów” można było korzystać z sekcji sportowych – tenisowych, kajakarskich, a nawet planowano budowę ośrodka wczasowego. W biuletynie pracowniczym cytowano Henry’ego Forda, który „jest kapitalistą, który wskazał drogę wszystkim. Wierzy swym ludziom, a ludzie wierzą jemu”. Taka sztuka udała się również panom Jabłkowskim – Józefowi i Feliksowi.
Rozmach akcji promocyjnych, jak byśmy to dziś nazwali, oraz dbałość o klienta (łącznie z usługami kurierskimi) nawet dziś robi wrażenie – klient nie był anonimowym klientem, ale wyczekiwanym gościem. Nawet jeśli niezbyt zamożnym, to i tak szanowanym. Jeśli wydaje wam się, że na przykład animacje dla dzieci organizowane w centrach handlowych to wynalazek ostatnich lat, to pomyślcie o teatrzyku dziecięcym działającym na ostatnim piętrze. Do tego kawiarnie, w tym na tarasie na dachu budynku, pokazy mody, na które zaproszenia były pożądanym towarem, nowinki techniczne w postaci neonów. Tym, co naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyło, był stopień wyszkolenia personelu – pracownicy poszczególnych działów, tam, gdzie było to możliwe, odbywali delegacje do fabryk, zakładów, zapoznawali się z procesem produkcyjnym na każdym etapie. Był także odpowiednik hostess – może o ładniejszej nazwie – propagandystka: „która powinna być atrakcyjną osobą płci żeńskiej i pojawiać się na terenie sklepu, by nawiązać bezpośredni kontakt z klientem. Tylko ona swoim urokiem osobistym, presją i argumentami jest w stanie wykazać wszechstronność prezentowanego przedmiotu i wyjaśnić, jakie zaspokaja on potrzeby”. Kierownicy działów nie mieli jednak wątpliwości, że to zajęcie odpowiedzialnie i męczące jednocześnie. Przemierzamy wraz z autorem budynek od piwnic po dach, słuchamy wspomnień byłych pracowników, oglądamy czarno-białe katalogi ze świadomością, że ten świat skończył się nieodwołalnie 1 września 1939 roku.
To jedna z możliwych lektur – zanurzenie się w przeszłości, ale na innym poziomie czytelnik odnajduje opowieść o kapitalizmie i temat Wokulski – romantyk czy pozytywista zyskuje nową interpretację. W swojej narracji reporter bezpośrednio sięga po postać wykreowaną przez Prusa i podaje czytelnikowi analogię wprost – Józef Jabłkowski senior zrealizował marzenie pozytywistów, gdy w dojrzałym wieku musiał na nowo rozpocząć karierę, w odróżnieniu od postaci Wokulskiego jemu udało się zaszczepić w potomkach, których Stach wszakże nie posiadał, ideę ciężkiej pracy. „Opowiadał o architektach życia gospodarczego i wizjonerach, którzy wykuwali podstawy gospodarki w ubiegłym wieku. Na darmo szukałem w rodzinie bohaterów typu Kozietulski, walczących z bronią w ręku. Wtedy odkryłem, że pokolenia łączy gospodarka, biznes i praca u podstaw. To są wartości ważne dla wszystkich Jabłkowskich, od pradziadka Józefa do mojego ojca Feliksa. Dostrzegłem wtedy miałkość mojego politycznego zaangażowania” – wspomina Jan Jabłkowski. Wątek rozpoczynania wszystkiego na nowo pojawia się po kilku dziesięcioleciach, gdy inny Jabłkowski traci wszystko na rzecz skarbu państwa i musi przyjąć posadę znacznie poniżej swoich kompetencji, ale wie, że w stalinowskiej Polsce tacy jak on są wrogami ludu i trzeba po prostu przetrwać.
To drugie wydanie książki, którą autor zmienił i uzupełnił, gdyż nastąpił zwrot akcji. Być może za kilka dziesięcioleci ktoś dopisze nową część do tej rodowej sagi nierozerwalnie splecionej z historią Warszawy.
Cezary Łazarewicz: „Sześć pięter luksusu. Przerwana historia domu braci Jabłkowskich”. Wydanie II zmienione. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2020 .
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |