
PRZEGRYWAJ NAJLEPIEJ, JAK UMIESZ (JACK HALBERSTAM: 'PRZEDZIWNA SZTUKA PORAŻKI')
A
A
A
Książkę Jacka Halberstama, autora badającego sztukę queer, popkulturę oraz media, już należałoby uznać, jeżeli nie za kultową, to przynajmniej za wywrotową. To pozycja nierzadko cytowana, ochoczo dyskutowana i wciąż intelektualnie angażująca (mimo że publikacja ukazała się prawie 10 lat temu, zaś w polskim przekładzie możemy się nią cieszyć dopiero od 2018 roku). I nic w tym dziwnego, bowiem założenie jest szalenie ciekawe. Autor przenikliwie rekonstruuje oraz unaocznia akty porażek, potknięć, niedociągnięć, zepchnięć i pęknięć. Akty wszystkiego tego, co niemainstreamowe, wyrzucone poza margines sukcesu, kapitału, zdrowia czy władzy. Halberstam przygląda się temu, co kulturowo, społecznie oraz politycznie znaczy przegrywać i dlaczego porażka została tak skrzętnie zakopana oraz dyskursywnie ujarzmiona. Jego książka to projekt intelektualny, który w pewnym sensie rozmontowuje takie sposoby życia i widzenia świata, które osadzone są w kontekstach seksistowskim, homofobicznym czy rasistowskim, oparte na przemocowej pracy, wyzysku oraz poniżeniu. Jednocześnie autor zaznacza, że jego praca „nie tyle domaga się przewartościowania wspomnianych standardów orzekania o tym, czy ktoś zdał czy oblał, ile dekonstruuje całą logikę sukcesu i porażki, która przyświeca obecnie naszemu życiu” (s. 15). Co więcej, Halberstam rozumie porażkę jako działanie dywersyjne, strategię mogącą wytworzyć nowy rodzaj wspólnoty pozwalającej na zerwanie z dyscyplinującymi normami czy klasycznie wytwarzaną wiedzą-władzą.
To odpowiedź na coraz silniej angażującą nas „toksyczną pozytywność współczesnego życia” (s. 16), czyli taką wersję myślenia o świecie, w której systemy polityczne oraz rynkowe manipulują naszymi lękami, a w efekcie, generują przeświadczenie, że albo zwyciężamy i zdobywamy – „pozytywnie” myśląc o świecie, albo tracimy wszystko za sprawą naszej słabej (bo nie optymistyczno-trywialnej) kondycji psychicznej. To, o czym wspomina Halberstam, świetnie skądinąd skomentowała Renata Salecl. Słoweńska filozofka i socjolożka oraz teoretyczka prawa, w przenikliwej i wciąż bardzo aktualnej książce „Tyrania wyboru”, napisała: „W czasach kryzysu i niepewności ideologia pozytywnego myślenia odgrywa kluczową rolę w maskowaniu potrzeby, aby zastanowić się nad naturą nierówności społecznych i podjąć próbę znalezienia alternatywnej drogi dla rozwoju kapitalizmu” (2013: 47). To właśnie przeciw głównemu nurtowi dążeń większości z nas występuje autor. Zrozumieć porażkę i konceptualnie z niej korzystać (np. w polu sztuki czy polityki) to droga do nowego, niezapośredniczonego przez klasyczne (np. kolonialne) narracje języka i postrzegania. Samych z kolei sposobów na konstruktywne i nieco wirtuozerskie odczytywanie klęski autor proponuje wiele.
Zapomniany pożytek z edukacji, czyli jak nie nauczyć niczego
Swoją myśl Halberstam zaczyna od kwestii wiedzy, którą można rozumieć jako pewien totalitarny konstrukt (idąc rzecz jasna za myślą Michela Foucaulta). Nauczeni tego, aby wciąż stawać się lepszymi wersjami siebie (a więc takimi, które nieustannie odnoszą sukcesy, zaś porażką się brzydzą), nie znamy innych kodów poza tymi, którymi żonglują „wielkie umysły”. Paradoks polega jednak na tym, że w tej grze reprodukowanej wiedzy dyscyplinującej podmioty w niej uczestniczące niczego nie uzyskują. Beneficjentami (i wyłącznymi monopolistami) są twórcy wielkich narracji i doskonałych światów/podmiotów. Autor zaskakująco ciekawie wprowadza w temat, przytaczając kilka edukacyjnych kontekstów, które w jakimś sensie wyjaśniają nowy, potencjalny model uczenia oraz krytycznego rozumienia wiedzy. Ten projekt polegałby nie na jej zdobywaniu, lecz na afirmowaniu jej braku, nie na pamiętaniu, lecz efektownym zapominaniu i kluczeniu. Halberstam zauważa: „naprawdę wizjonerskie etnografie przyjmują relację z Innym opartą na niewiedzy. Przystępowanie do projektu etnograficznego ze sformułowanym celem, przedmiotem badania i zestawem założeń udaremnia proces odkrywczy już u jego początków; blokuje zdolność człowieka do poznania czegoś, co wykracza poza ramy ustalone na wstępie” (s. 28).
I chociaż ta myśl jest w jakimś sensie oczywista, to nabiera ona rozpędu przy kolejnych próbach intelektualnych odczytań Halberstama. Nie chodzi bowiem wyłącznie o naiwną deklarację, aby zrezygnować z przestarzałego i przemocowego modelu edukacji. Rzecz dotyczy raczej pewnego istotnego przeformułowania pojęć, to kontrhegemoniczny projekt polegający na ustanowieniu innych wizji doświadczania. Dla autora budujące nową rzeczywistość jest tracenie, przegrywanie, pomijanie. Wszystko to, co wymyka się mistrzostwu, uznaje się za głupie czy błazeńskie, lecz jak zauważa autor: „Głupota może się odnosić nie do zwykłego braku wiedzy, lecz do ograniczeń pewnych form wiedzy i pewnych sposobów funkcjonowania w jego strukturach” (s. 28). Przytaczając książkę Jacques’a Ranciere’a: „Le Maître ignorant” („Nauczyciel ignorant”), Halberstam dostrzega za filozofem obraz takiej pedagogiki, w której miejsce hierarchii zastępuje równość i współtworzenie wiedzy. W tej przestrzeni współpracy nauczyciel-mistrz świadomie rezygnuje z autorytarnego gestu wszechwiedzy, pozwalając uczniom gubić się: „Jeśli nauczymy się, że czegoś się nie dowiemy, jeśli nas o tym nie pouczą wielkie umysły, stajemy się ulegli wobec całego zestawu niewolnych praktyk, które przybierają postać relacji kolonialnej” (s. 32). W ten oto sposób Halberstam sugeruje ucieczkę od zawłaszczających, „silnych” narracji i buduje inną metodologię. Zapożyczając pojęcie teorii niskiej od Stuarta Halla, proponuje dojście do spraw kulturowo ważnych nie główną ścieżką, lecz – jak to opisuje – okrężną drogą. Zbaczając z kursu, dostrzega się możliwości niesłusznie uznawane za błazeńskie bądź wzgardzane, niepozorne przedstawienia. Autor pisze: „Możemy zatem myśleć o teorii niskiej jak o formule dostępności, ale możemy też traktować ją jak swego rodzaju model teoretyczny, który porusza się poniżej zasięgu radaru, poskładany z tekstów i przykładów spoza centralnego obiegu, i nie legitymizuje hierarchii wiedzy, które utrwalają wysokość teorii wysokiej” (s. 34).
Gra w animacje
Teorię niską Halberstam praktykuje, omawiając w swoje książce produkcje animowane. Oczywiście dla współczesnej humanistyki ich dyskutowanie to żadne novum. Inaczej jest jednak, kiedy dostrzega się w tych tekstach kultury pewnego rodzaju queerowy potencjał. Halberstam w sposób zaskakujący przedstawia Pixarowe animacje, mają one dla niego charakter niemalże wywrotowy. Są nie tyle produkcjami skierowanymi do najmłodszych, ile obrazami mogącymi odwracać klasycznie pojęte porządki władzy, ciała, czasu i przestrzeni. Są również swoistą polityczną alternatywą dla rzeczywistości, w której coraz trudniej o realny model równościowy, a więc taki, w którym miejsce znajdują podmioty queerowe. Jeden z analizowanych przez autora przykładów stanowią „Uciekające kurczaki”, produkcja z 2000 roku. Dla Halberstama ta animacja nie jest opowieścią o walce zaborczego człowieka z niewinnym, zwierzęcym podmiotem. To przede wszystkim wizja sprzeciwu, która daje obietnicę świadomej, realnej rewolty. Co więcej, przybiera ona postać dywersyjnej akcji, w której zawłaszczająca, hegemoniczna struktura niejako się redukuje. Tak opisuje to autor: „W tym filmie anarchistyczna utopia ulega materializacji jako bezpaństwowa przestrzeń bez farmera, nieogrodzone terytorium bez właścicieli, zróżnicowany kolektyw (no, powiedzmy – w znakomitej większości tworzą go żeńskie postacie) motywowany wolą przetrwania, potrzebą przyjemności i odzyskaniem kontroli nad własną pracą” (s. 55).
Oczywiście można byłoby uznać, że interpretacja tej animacji to tylko autorska wyobraźnia – literacko zaskakująca, lecz mało prawdopodobna. Warto jednak zauważyć, że w obliczu rosnących w siłę populizmów skrajnie faszyzujących środowisk bądź po prostu władzy (tutaj rozumianej jako pewna figura symboliczna) dystrybuującej określoną wizję podmiotowości tego typu interpretacje zyskują niebagatelne znaczenie. Autor świetnie broni się przed zarzutem o naiwność przytaczanych przykładów, omawiając produkcję „Potwory i spółka”. W tym animowanym świecie szczególną narracyjną oś stanowi strach (przypomnijmy – monstra mają go „pozyskiwać”, aby utrzymać swoje uniwersum). Halberstam tłumaczy: „W »Potworach i spółce« strach generuje przychody korporacyjnych baronów, a krzyki dzieci dosłownie zasilają Monstropolis. To w istocie prorocza wizja Stanów Zjednoczonych po 11 września, gdzie produkcja potworów pozwala będącym u steru elitom podsycać lęki i za ich pomocą trzymać ludność w ryzach, by bez przeszkód czerpać zyski ze swych niecnych pomysłów” (s. 83). Interpretacje dyskredytowane więc jako bezsensowne w rzeczywistości przynoszą nowe formy stawania się, pozwalają na zaskakujące rozumienie wiedzy-władzy, a także dają szansę na wygenerowanie nowych przestrzeni wolności, w których rekonfiguracji podlegają pojęcia takie jak wspólnota, współpraca czy wymiana (zob. s. 83).
Podobnych kontekstów Halberstam przywołuje wiele. Szczególnie ciekawe wydają się być te, które bezpośrednio odczytać można jako komentarze dotyczące, jak pisze autor, statusu „animalnego” (s. 56). Jaką odgrywa on rolę i co znaczy? Na przykładzie głośnej produkcji „Marsz Pingwinów” (reż. Luc Jacquet) Halberstam omawia z jednej strony „bezceremonialny przykład antropomorfizmu”, z drugiej zaś „potencjalne pole rozpoznania alternatywnych form rodziny, rodzicielstwa i socjalności” (s. 63). Tym przykładem dowodzi, jak sensotwórcze są przedstawienia postaci zwierzęcych w tak, wydawałoby się, naiwnie sentymentalnych ujęciach. Heteroseksulna matryca, przez pryzmat której definiuje się przyjemność, rodzicielstwo czy miłość, sugestywnie zapośrednicza postrzeganie i rozumienie „jakości” społecznych w produkcjach dokumentalnych, w których głównymi bohaterami są zwierzęta. „Marsz pingwinów” okazał się nie tylko ogromnym sukcesem komercyjnym, ale szybko stał się orężem prawicowo-katolickiego środowiska, dla którego pingwini rodzice mieli być potwierdzeniem „naturalnych” (a więc nienaruszalnych) praw rodzicielstwa, miłości czy seksualności. W rzeczywistości, jak dowodzi Halberstam, cytując świetną pracę Joan Roughgarden – „Evolution’s Rainbow” („Tęcza ewolucji”), sprawa ma się zupełnie inaczej. Badaczka, zauważa autor „Przedziwnej sztuki porażki”, zwraca uwagę na istotną kwestię: „(…) większość biologów przygląda się »naturze« przez zawężony i skażony uprzedzeniami pryzmat socjonarmatywności, co powoduje, że nie potrafią dotrzeć do wielu rodzajów bioróżnorodności. Choć zatem transseksualne ryby, hieny hermafrodyci, niemonogamiczne ptaki czy homoseksualne jaszczurki odgrywają rolę w przetrwaniu i ewolucji gatunków, ich funkcja pozostaje zwykle nierozpoznana i podlega formatowaniu do heterorodzinnych schematów reprodukcyjnej gorliwości i przetrwania najlepiej przystosowanych” (s. 65-66). Innych, równie angażujących intelektualnie interpretacji Halberstam przytacza wiele przy okazji omawiania zwierzęcych czy ogólnie nieczłowieczych podmiotów i związanych z tym manipulacji narracyjnych (np. „Pszczoły”, „Roboty”, „Toy Story”).
Zapominanie/przegrywanie
Poza wymienionymi powyżej kontekstami, które omawia autor, niesamowicie ciekawe wydały mi się te rozdziały książki, które dotyczą dwóch zdecydowanie najważniejszych odniesień. Chodzi o czasowe zapętlanie/zapominanie oraz przegrywanie. Dla pierwszego pojęcia Halberstam znajduje formę, która stanowi niemalże osobliwe studium przypadku. Chodzi o postać niebieskiej, zapominalskiej rybki z superprodukcji Pixara „Gdzie jest Nemo?”. Halberstam dostrzega w niej potencjał nowej, queerowej podmiotowości, dla której niepamięć (bądź potocznie rozumiana niewiedza/głupota) nie stanowią braku, lecz pozwalają wytworzyć nowy sposób na doświadczanie świata oraz budowanie relacji. Autor pisze: „Dory uosabia inną, queerową i płynną formę wiedzy, która działa niezależnie od spójności czy linearnej narracji progresywnej” (s. 86). Halberstam zauważa, że ta ucieczka od kulturowej konieczności (u)pamięt(ni)ania jest na wskroś queerowa. Nie należy jednak czytać tej możliwości w perspektywie „seksualnej inności”. Chodzi raczej o możliwość zerwania z pewnego rodzaju generacyjnym bądź historycznym procesem, który zakłada, że istnieją niezmienne formy rodziny i dziedziczenia (zob. s. 108). To pewnego rodzaju odmowa stawiana, fałszywym skądinąd, narracjom ciągłości i niezmienności.
Halberstam pisze: „Może się okazać, że konieczne jest zapomnienie rodziny w naszych teoretycznych rozważaniach o płci, seksualności, społeczności i polityce oraz przyjęcie zapominania jako strategii zaburzającej regularność edypalnej transmisji” (s. 109). Wydaje mi się, że jest to wyjątkowa ważna myśl i strategia intelektualna. Niepamiętanie bądź po prostu rezygnowanie z konieczności ciągłego upamiętniana to wywrotowy gest, za sprawą którego możliwe jest rozsadzenie opresyjnych, bo uznawanych za normatywne, modeli życia społecznego. To również wytworzenie takiej wersji doświadczania, której nie blokują dogmatyczne i totalitarne systemy generujące podmioty ujarzmione. Należy uznać, że Halberstam podejmuje istotną, dyskursywną walkę o to, aby uprawomocnić queerową czasowość oraz wytworzyć płynne, kampowe archiwum. Normatywne rozumienie czasu, które ocenia jakość czegoś lub kogoś w perspektywie niezmiennego trwania, marginalizuje oraz upraszcza relacje i więzi, które uznawane są za przypadkowe bądź „przygodne”. Halberstam pisze: „Pełniąca funkcję instancji weryfikującej koncepcja długiego trwania degraduje zatem wszystkie inne niż długotrwałe relacje do statusu nieistotnych i powierzchownych, a więzom rodzinnym, ze względu na ich pierwotność, nadaje wyższą rangę niż przyjaźniom” (s. 111).
Zapominanie bądź niepamiętanie, pomimo że kulturowo naznaczone i degradowane do słabości podmiotu, zdaniem Halberstama jest strategią przynoszącą społeczną i kulturową zmianę. Co więcej, daje również szansę na zrewidowanie przestarzałych modeli intelektualnych. Przykład stanowić może ograniczający politykę feministyczną kontekst edypalny. Autor postuluje, aby w kontekście przemian społecznych zastanowić się nad taką feministyczną formacją, która świadomie rezygnuje z generacyjnej linii: matka-córka. Dla Halberstama tego rodzaju feminizm, określany jako feminizm cienia, zrywa z koniecznością bycia kobietą. Co więcej, opiera się na „niestawaniu się” nią oraz na symbolicznym „zniszczeniu” instancji matki, jej metaforycznym zgubieniu. Halberstam świetnie wyjaśnia ten kontekst, omawiając kolejno „Autobiografię mojej matki” Jamaiki Kincaid oraz „Pianistkę” Elfriede Jelinek. W obu książkach zauważamy, jak bohaterka tworzy własną narrację życiową mimo nieobecności matki (odmawia tym samym bycia obiektem dyskursu kolonialnego) bądź też uśmierca matkę w sobie, poprzez masochistyczne próby samowyzwolenia (wyrzucając z siebie niechcianą matkę czy znienawidzoną austriackość). Obie strategie „cięcia”, jak określa je Halberstam, które znajdą wyraz także w takich strategiach artystycznych jak kolaż czy performans („Cut Piece” Yoko Ono), to, jak nazywa je autor, feministyczna negacja. Warto nadmienić, że dla Halberstama nowy feminizm nie tylko wydarza się w polu generacyjnym. Istotne jest również to, aby zrewidować zachodni feminizm, który niejednokrotnie kolaboruje z hegemonicznymi wizjami zmiany (autor świetnie analizuje tę kwestię, przytaczając prace badaczek postkolonialnych – Gayatri Chakravorty Spivak oraz Saby Mahmood).
Drugim, obok zapominania oraz odmowy, istotnym kontekstem pracy Halberstama jest przegrywanie. W zasadzie stanowi ono clue niemal wszystkich jego rozważań, bowiem każda opisana przez niego myśl, zawiera w sobie kontekst porażki. Mimo wszystko autor poświęca tej kwestii osobny rozdział, w którym przewrotnie interpretuje różne artystyczne próby zmierzenia się z przegraną. Najciekawsze wydają mi się analizy skupione wokół przedstawień queerowych. Zresztą sam Halberstam uważa, że „pewna forma queerowej sztuki wyrosła właściwie na porażce, a queerowość w niej ma postać ciemnego krajobrazu nieporozumienia, samotności, alienacji, niemożliwości i niezręczności” (s. 146). To ważne nie tylko dlatego, że queer ostatnimi czasy sprowadzany jest wyłącznie do intelektualnych kalek, a tym samym odłączany od spraw ważnych społecznie i politycznie, ale również dlatego, że dostrzeżenie potencjału queerowej porażki pozwala mocniej i skuteczniej wygenerować działanie wywrotowe i formacyjne. Halberstam, analizując chociażby fotografie węgierskiego artysty Brassaïa (w zasadzie Gyuli Halásza), dokumentującego nocne życie w lesbijskich barach Paryża z lat 30., słusznie komentuje ich niewypowiedzianą (a na pewno opacznie czytaną) „dragowość”. Brassaïowi, zdaniem autora, udaje się uchwycić ciemność światów, w których rozgrywa się nocne, queerowe życie; queerową kobiecość, ale także „niemożliwą do osiągnięcia męskość, która ze swej natury wymyka się spełnieniu”, zaś samą niemożliwość tego spełnienia „dostrzegamy dopiero w butch, męskiej kobiecie” (s. 149). Podobnych reprezentacji, który wymykają się naszemu spojrzeniu zapośredniczonemu przez generowane społecznie normatywne matryce, dostarczają fotografie Diane Arbus czy też fenomenalne prace queerowego duetu z Hiszpanii Cabello/Carceller. Te ostatnie stanowią dla Halberstama realizacje przegranych utopii. To ciekawe, ponieważ zdjęcia wykonywane przez artystki nie skupiają się na przedstawieniach wizerunkowych, a ukazują przestrzenie queerowych marzeń i rozczarowań – basenów czy nocnych klubów, które, jak pisze autor, są „opróżnione z ciał” (s. 165). To niewątpliwie zaskakujące interpretacje.
***
Reasumując, o „Przedziwnej sztuce porażki” można by powiedzieć, że przedziwna to książka. A sama „dziwność” (jakkolwiek byłaby rozumiana), którą żongluje autor, stosunkowo prędko „urabia” czytelnika. Ten na początku podchodzi do historii nieco ostrożnie, być może nawet mało empatycznie, uznając metodykę Halberstama za nazbyt błazeńską. To zmienia się jednak szybko, bo z każdą kolejną „przegraną historią” odkrywa się wagę porażki, jej polityczny i społeczny potencjał, transgresyjną bądź po prostu formacyjną siłę. Słusznie zauważa Błażej Warkocki, pisząc na skrzydle okładki, że chociaż nie ze wszystkim, co pisze Halberstam, należy się zgadzać, to na pewno nie sposób odmówić autorowi erudycji oraz intelektualnej przewrotności. Praca Halberstama, to kopalnia kontekstów (nie sposób wspomnieć o wszystkich w tekście recenzenckim), klasycznych już głosów w sprawie queeru (Eve Kosofsky Sedgwick, Heather Love, Saidiya Hartman, Lee Edelman czy Leo Bersani) oraz niebanalnych tematów. Ta książka potwierdza, że queer ma swoje miejsce, czas, a z porażek potrafi czynić realny i śmiały pożytek.
LITERATURA:
R. Salecl: „Tyrania wyboru”. Przeł. B. Szelewa. Warszawa 2013.
To odpowiedź na coraz silniej angażującą nas „toksyczną pozytywność współczesnego życia” (s. 16), czyli taką wersję myślenia o świecie, w której systemy polityczne oraz rynkowe manipulują naszymi lękami, a w efekcie, generują przeświadczenie, że albo zwyciężamy i zdobywamy – „pozytywnie” myśląc o świecie, albo tracimy wszystko za sprawą naszej słabej (bo nie optymistyczno-trywialnej) kondycji psychicznej. To, o czym wspomina Halberstam, świetnie skądinąd skomentowała Renata Salecl. Słoweńska filozofka i socjolożka oraz teoretyczka prawa, w przenikliwej i wciąż bardzo aktualnej książce „Tyrania wyboru”, napisała: „W czasach kryzysu i niepewności ideologia pozytywnego myślenia odgrywa kluczową rolę w maskowaniu potrzeby, aby zastanowić się nad naturą nierówności społecznych i podjąć próbę znalezienia alternatywnej drogi dla rozwoju kapitalizmu” (2013: 47). To właśnie przeciw głównemu nurtowi dążeń większości z nas występuje autor. Zrozumieć porażkę i konceptualnie z niej korzystać (np. w polu sztuki czy polityki) to droga do nowego, niezapośredniczonego przez klasyczne (np. kolonialne) narracje języka i postrzegania. Samych z kolei sposobów na konstruktywne i nieco wirtuozerskie odczytywanie klęski autor proponuje wiele.
Zapomniany pożytek z edukacji, czyli jak nie nauczyć niczego
Swoją myśl Halberstam zaczyna od kwestii wiedzy, którą można rozumieć jako pewien totalitarny konstrukt (idąc rzecz jasna za myślą Michela Foucaulta). Nauczeni tego, aby wciąż stawać się lepszymi wersjami siebie (a więc takimi, które nieustannie odnoszą sukcesy, zaś porażką się brzydzą), nie znamy innych kodów poza tymi, którymi żonglują „wielkie umysły”. Paradoks polega jednak na tym, że w tej grze reprodukowanej wiedzy dyscyplinującej podmioty w niej uczestniczące niczego nie uzyskują. Beneficjentami (i wyłącznymi monopolistami) są twórcy wielkich narracji i doskonałych światów/podmiotów. Autor zaskakująco ciekawie wprowadza w temat, przytaczając kilka edukacyjnych kontekstów, które w jakimś sensie wyjaśniają nowy, potencjalny model uczenia oraz krytycznego rozumienia wiedzy. Ten projekt polegałby nie na jej zdobywaniu, lecz na afirmowaniu jej braku, nie na pamiętaniu, lecz efektownym zapominaniu i kluczeniu. Halberstam zauważa: „naprawdę wizjonerskie etnografie przyjmują relację z Innym opartą na niewiedzy. Przystępowanie do projektu etnograficznego ze sformułowanym celem, przedmiotem badania i zestawem założeń udaremnia proces odkrywczy już u jego początków; blokuje zdolność człowieka do poznania czegoś, co wykracza poza ramy ustalone na wstępie” (s. 28).
I chociaż ta myśl jest w jakimś sensie oczywista, to nabiera ona rozpędu przy kolejnych próbach intelektualnych odczytań Halberstama. Nie chodzi bowiem wyłącznie o naiwną deklarację, aby zrezygnować z przestarzałego i przemocowego modelu edukacji. Rzecz dotyczy raczej pewnego istotnego przeformułowania pojęć, to kontrhegemoniczny projekt polegający na ustanowieniu innych wizji doświadczania. Dla autora budujące nową rzeczywistość jest tracenie, przegrywanie, pomijanie. Wszystko to, co wymyka się mistrzostwu, uznaje się za głupie czy błazeńskie, lecz jak zauważa autor: „Głupota może się odnosić nie do zwykłego braku wiedzy, lecz do ograniczeń pewnych form wiedzy i pewnych sposobów funkcjonowania w jego strukturach” (s. 28). Przytaczając książkę Jacques’a Ranciere’a: „Le Maître ignorant” („Nauczyciel ignorant”), Halberstam dostrzega za filozofem obraz takiej pedagogiki, w której miejsce hierarchii zastępuje równość i współtworzenie wiedzy. W tej przestrzeni współpracy nauczyciel-mistrz świadomie rezygnuje z autorytarnego gestu wszechwiedzy, pozwalając uczniom gubić się: „Jeśli nauczymy się, że czegoś się nie dowiemy, jeśli nas o tym nie pouczą wielkie umysły, stajemy się ulegli wobec całego zestawu niewolnych praktyk, które przybierają postać relacji kolonialnej” (s. 32). W ten oto sposób Halberstam sugeruje ucieczkę od zawłaszczających, „silnych” narracji i buduje inną metodologię. Zapożyczając pojęcie teorii niskiej od Stuarta Halla, proponuje dojście do spraw kulturowo ważnych nie główną ścieżką, lecz – jak to opisuje – okrężną drogą. Zbaczając z kursu, dostrzega się możliwości niesłusznie uznawane za błazeńskie bądź wzgardzane, niepozorne przedstawienia. Autor pisze: „Możemy zatem myśleć o teorii niskiej jak o formule dostępności, ale możemy też traktować ją jak swego rodzaju model teoretyczny, który porusza się poniżej zasięgu radaru, poskładany z tekstów i przykładów spoza centralnego obiegu, i nie legitymizuje hierarchii wiedzy, które utrwalają wysokość teorii wysokiej” (s. 34).
Gra w animacje
Teorię niską Halberstam praktykuje, omawiając w swoje książce produkcje animowane. Oczywiście dla współczesnej humanistyki ich dyskutowanie to żadne novum. Inaczej jest jednak, kiedy dostrzega się w tych tekstach kultury pewnego rodzaju queerowy potencjał. Halberstam w sposób zaskakujący przedstawia Pixarowe animacje, mają one dla niego charakter niemalże wywrotowy. Są nie tyle produkcjami skierowanymi do najmłodszych, ile obrazami mogącymi odwracać klasycznie pojęte porządki władzy, ciała, czasu i przestrzeni. Są również swoistą polityczną alternatywą dla rzeczywistości, w której coraz trudniej o realny model równościowy, a więc taki, w którym miejsce znajdują podmioty queerowe. Jeden z analizowanych przez autora przykładów stanowią „Uciekające kurczaki”, produkcja z 2000 roku. Dla Halberstama ta animacja nie jest opowieścią o walce zaborczego człowieka z niewinnym, zwierzęcym podmiotem. To przede wszystkim wizja sprzeciwu, która daje obietnicę świadomej, realnej rewolty. Co więcej, przybiera ona postać dywersyjnej akcji, w której zawłaszczająca, hegemoniczna struktura niejako się redukuje. Tak opisuje to autor: „W tym filmie anarchistyczna utopia ulega materializacji jako bezpaństwowa przestrzeń bez farmera, nieogrodzone terytorium bez właścicieli, zróżnicowany kolektyw (no, powiedzmy – w znakomitej większości tworzą go żeńskie postacie) motywowany wolą przetrwania, potrzebą przyjemności i odzyskaniem kontroli nad własną pracą” (s. 55).
Oczywiście można byłoby uznać, że interpretacja tej animacji to tylko autorska wyobraźnia – literacko zaskakująca, lecz mało prawdopodobna. Warto jednak zauważyć, że w obliczu rosnących w siłę populizmów skrajnie faszyzujących środowisk bądź po prostu władzy (tutaj rozumianej jako pewna figura symboliczna) dystrybuującej określoną wizję podmiotowości tego typu interpretacje zyskują niebagatelne znaczenie. Autor świetnie broni się przed zarzutem o naiwność przytaczanych przykładów, omawiając produkcję „Potwory i spółka”. W tym animowanym świecie szczególną narracyjną oś stanowi strach (przypomnijmy – monstra mają go „pozyskiwać”, aby utrzymać swoje uniwersum). Halberstam tłumaczy: „W »Potworach i spółce« strach generuje przychody korporacyjnych baronów, a krzyki dzieci dosłownie zasilają Monstropolis. To w istocie prorocza wizja Stanów Zjednoczonych po 11 września, gdzie produkcja potworów pozwala będącym u steru elitom podsycać lęki i za ich pomocą trzymać ludność w ryzach, by bez przeszkód czerpać zyski ze swych niecnych pomysłów” (s. 83). Interpretacje dyskredytowane więc jako bezsensowne w rzeczywistości przynoszą nowe formy stawania się, pozwalają na zaskakujące rozumienie wiedzy-władzy, a także dają szansę na wygenerowanie nowych przestrzeni wolności, w których rekonfiguracji podlegają pojęcia takie jak wspólnota, współpraca czy wymiana (zob. s. 83).
Podobnych kontekstów Halberstam przywołuje wiele. Szczególnie ciekawe wydają się być te, które bezpośrednio odczytać można jako komentarze dotyczące, jak pisze autor, statusu „animalnego” (s. 56). Jaką odgrywa on rolę i co znaczy? Na przykładzie głośnej produkcji „Marsz Pingwinów” (reż. Luc Jacquet) Halberstam omawia z jednej strony „bezceremonialny przykład antropomorfizmu”, z drugiej zaś „potencjalne pole rozpoznania alternatywnych form rodziny, rodzicielstwa i socjalności” (s. 63). Tym przykładem dowodzi, jak sensotwórcze są przedstawienia postaci zwierzęcych w tak, wydawałoby się, naiwnie sentymentalnych ujęciach. Heteroseksulna matryca, przez pryzmat której definiuje się przyjemność, rodzicielstwo czy miłość, sugestywnie zapośrednicza postrzeganie i rozumienie „jakości” społecznych w produkcjach dokumentalnych, w których głównymi bohaterami są zwierzęta. „Marsz pingwinów” okazał się nie tylko ogromnym sukcesem komercyjnym, ale szybko stał się orężem prawicowo-katolickiego środowiska, dla którego pingwini rodzice mieli być potwierdzeniem „naturalnych” (a więc nienaruszalnych) praw rodzicielstwa, miłości czy seksualności. W rzeczywistości, jak dowodzi Halberstam, cytując świetną pracę Joan Roughgarden – „Evolution’s Rainbow” („Tęcza ewolucji”), sprawa ma się zupełnie inaczej. Badaczka, zauważa autor „Przedziwnej sztuki porażki”, zwraca uwagę na istotną kwestię: „(…) większość biologów przygląda się »naturze« przez zawężony i skażony uprzedzeniami pryzmat socjonarmatywności, co powoduje, że nie potrafią dotrzeć do wielu rodzajów bioróżnorodności. Choć zatem transseksualne ryby, hieny hermafrodyci, niemonogamiczne ptaki czy homoseksualne jaszczurki odgrywają rolę w przetrwaniu i ewolucji gatunków, ich funkcja pozostaje zwykle nierozpoznana i podlega formatowaniu do heterorodzinnych schematów reprodukcyjnej gorliwości i przetrwania najlepiej przystosowanych” (s. 65-66). Innych, równie angażujących intelektualnie interpretacji Halberstam przytacza wiele przy okazji omawiania zwierzęcych czy ogólnie nieczłowieczych podmiotów i związanych z tym manipulacji narracyjnych (np. „Pszczoły”, „Roboty”, „Toy Story”).
Zapominanie/przegrywanie
Poza wymienionymi powyżej kontekstami, które omawia autor, niesamowicie ciekawe wydały mi się te rozdziały książki, które dotyczą dwóch zdecydowanie najważniejszych odniesień. Chodzi o czasowe zapętlanie/zapominanie oraz przegrywanie. Dla pierwszego pojęcia Halberstam znajduje formę, która stanowi niemalże osobliwe studium przypadku. Chodzi o postać niebieskiej, zapominalskiej rybki z superprodukcji Pixara „Gdzie jest Nemo?”. Halberstam dostrzega w niej potencjał nowej, queerowej podmiotowości, dla której niepamięć (bądź potocznie rozumiana niewiedza/głupota) nie stanowią braku, lecz pozwalają wytworzyć nowy sposób na doświadczanie świata oraz budowanie relacji. Autor pisze: „Dory uosabia inną, queerową i płynną formę wiedzy, która działa niezależnie od spójności czy linearnej narracji progresywnej” (s. 86). Halberstam zauważa, że ta ucieczka od kulturowej konieczności (u)pamięt(ni)ania jest na wskroś queerowa. Nie należy jednak czytać tej możliwości w perspektywie „seksualnej inności”. Chodzi raczej o możliwość zerwania z pewnego rodzaju generacyjnym bądź historycznym procesem, który zakłada, że istnieją niezmienne formy rodziny i dziedziczenia (zob. s. 108). To pewnego rodzaju odmowa stawiana, fałszywym skądinąd, narracjom ciągłości i niezmienności.
Halberstam pisze: „Może się okazać, że konieczne jest zapomnienie rodziny w naszych teoretycznych rozważaniach o płci, seksualności, społeczności i polityce oraz przyjęcie zapominania jako strategii zaburzającej regularność edypalnej transmisji” (s. 109). Wydaje mi się, że jest to wyjątkowa ważna myśl i strategia intelektualna. Niepamiętanie bądź po prostu rezygnowanie z konieczności ciągłego upamiętniana to wywrotowy gest, za sprawą którego możliwe jest rozsadzenie opresyjnych, bo uznawanych za normatywne, modeli życia społecznego. To również wytworzenie takiej wersji doświadczania, której nie blokują dogmatyczne i totalitarne systemy generujące podmioty ujarzmione. Należy uznać, że Halberstam podejmuje istotną, dyskursywną walkę o to, aby uprawomocnić queerową czasowość oraz wytworzyć płynne, kampowe archiwum. Normatywne rozumienie czasu, które ocenia jakość czegoś lub kogoś w perspektywie niezmiennego trwania, marginalizuje oraz upraszcza relacje i więzi, które uznawane są za przypadkowe bądź „przygodne”. Halberstam pisze: „Pełniąca funkcję instancji weryfikującej koncepcja długiego trwania degraduje zatem wszystkie inne niż długotrwałe relacje do statusu nieistotnych i powierzchownych, a więzom rodzinnym, ze względu na ich pierwotność, nadaje wyższą rangę niż przyjaźniom” (s. 111).
Zapominanie bądź niepamiętanie, pomimo że kulturowo naznaczone i degradowane do słabości podmiotu, zdaniem Halberstama jest strategią przynoszącą społeczną i kulturową zmianę. Co więcej, daje również szansę na zrewidowanie przestarzałych modeli intelektualnych. Przykład stanowić może ograniczający politykę feministyczną kontekst edypalny. Autor postuluje, aby w kontekście przemian społecznych zastanowić się nad taką feministyczną formacją, która świadomie rezygnuje z generacyjnej linii: matka-córka. Dla Halberstama tego rodzaju feminizm, określany jako feminizm cienia, zrywa z koniecznością bycia kobietą. Co więcej, opiera się na „niestawaniu się” nią oraz na symbolicznym „zniszczeniu” instancji matki, jej metaforycznym zgubieniu. Halberstam świetnie wyjaśnia ten kontekst, omawiając kolejno „Autobiografię mojej matki” Jamaiki Kincaid oraz „Pianistkę” Elfriede Jelinek. W obu książkach zauważamy, jak bohaterka tworzy własną narrację życiową mimo nieobecności matki (odmawia tym samym bycia obiektem dyskursu kolonialnego) bądź też uśmierca matkę w sobie, poprzez masochistyczne próby samowyzwolenia (wyrzucając z siebie niechcianą matkę czy znienawidzoną austriackość). Obie strategie „cięcia”, jak określa je Halberstam, które znajdą wyraz także w takich strategiach artystycznych jak kolaż czy performans („Cut Piece” Yoko Ono), to, jak nazywa je autor, feministyczna negacja. Warto nadmienić, że dla Halberstama nowy feminizm nie tylko wydarza się w polu generacyjnym. Istotne jest również to, aby zrewidować zachodni feminizm, który niejednokrotnie kolaboruje z hegemonicznymi wizjami zmiany (autor świetnie analizuje tę kwestię, przytaczając prace badaczek postkolonialnych – Gayatri Chakravorty Spivak oraz Saby Mahmood).
Drugim, obok zapominania oraz odmowy, istotnym kontekstem pracy Halberstama jest przegrywanie. W zasadzie stanowi ono clue niemal wszystkich jego rozważań, bowiem każda opisana przez niego myśl, zawiera w sobie kontekst porażki. Mimo wszystko autor poświęca tej kwestii osobny rozdział, w którym przewrotnie interpretuje różne artystyczne próby zmierzenia się z przegraną. Najciekawsze wydają mi się analizy skupione wokół przedstawień queerowych. Zresztą sam Halberstam uważa, że „pewna forma queerowej sztuki wyrosła właściwie na porażce, a queerowość w niej ma postać ciemnego krajobrazu nieporozumienia, samotności, alienacji, niemożliwości i niezręczności” (s. 146). To ważne nie tylko dlatego, że queer ostatnimi czasy sprowadzany jest wyłącznie do intelektualnych kalek, a tym samym odłączany od spraw ważnych społecznie i politycznie, ale również dlatego, że dostrzeżenie potencjału queerowej porażki pozwala mocniej i skuteczniej wygenerować działanie wywrotowe i formacyjne. Halberstam, analizując chociażby fotografie węgierskiego artysty Brassaïa (w zasadzie Gyuli Halásza), dokumentującego nocne życie w lesbijskich barach Paryża z lat 30., słusznie komentuje ich niewypowiedzianą (a na pewno opacznie czytaną) „dragowość”. Brassaïowi, zdaniem autora, udaje się uchwycić ciemność światów, w których rozgrywa się nocne, queerowe życie; queerową kobiecość, ale także „niemożliwą do osiągnięcia męskość, która ze swej natury wymyka się spełnieniu”, zaś samą niemożliwość tego spełnienia „dostrzegamy dopiero w butch, męskiej kobiecie” (s. 149). Podobnych reprezentacji, który wymykają się naszemu spojrzeniu zapośredniczonemu przez generowane społecznie normatywne matryce, dostarczają fotografie Diane Arbus czy też fenomenalne prace queerowego duetu z Hiszpanii Cabello/Carceller. Te ostatnie stanowią dla Halberstama realizacje przegranych utopii. To ciekawe, ponieważ zdjęcia wykonywane przez artystki nie skupiają się na przedstawieniach wizerunkowych, a ukazują przestrzenie queerowych marzeń i rozczarowań – basenów czy nocnych klubów, które, jak pisze autor, są „opróżnione z ciał” (s. 165). To niewątpliwie zaskakujące interpretacje.
***
Reasumując, o „Przedziwnej sztuce porażki” można by powiedzieć, że przedziwna to książka. A sama „dziwność” (jakkolwiek byłaby rozumiana), którą żongluje autor, stosunkowo prędko „urabia” czytelnika. Ten na początku podchodzi do historii nieco ostrożnie, być może nawet mało empatycznie, uznając metodykę Halberstama za nazbyt błazeńską. To zmienia się jednak szybko, bo z każdą kolejną „przegraną historią” odkrywa się wagę porażki, jej polityczny i społeczny potencjał, transgresyjną bądź po prostu formacyjną siłę. Słusznie zauważa Błażej Warkocki, pisząc na skrzydle okładki, że chociaż nie ze wszystkim, co pisze Halberstam, należy się zgadzać, to na pewno nie sposób odmówić autorowi erudycji oraz intelektualnej przewrotności. Praca Halberstama, to kopalnia kontekstów (nie sposób wspomnieć o wszystkich w tekście recenzenckim), klasycznych już głosów w sprawie queeru (Eve Kosofsky Sedgwick, Heather Love, Saidiya Hartman, Lee Edelman czy Leo Bersani) oraz niebanalnych tematów. Ta książka potwierdza, że queer ma swoje miejsce, czas, a z porażek potrafi czynić realny i śmiały pożytek.
LITERATURA:
R. Salecl: „Tyrania wyboru”. Przeł. B. Szelewa. Warszawa 2013.
Jack Halberstam: „Przedziwna sztuka porażki”. Przeł. Mikołaj Denderski. Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Warszawa 2018.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |