ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (406) / 2020

Dorota Kołodziej,

WIEL(K)OŚĆ KANONÓW I SIŁA SUGESTII (JAKUB KORNHASUER: 'PRETEKSTY, POSŁOWIA. MAŁE KANONY LITERATURY ŚWIATOWEJ')

A A A
To nie jest wielkie dzieło. Gdybym miała napisać najkrótszą, bo składającą się tylko z dwóch zdań recenzję książki Jakuba Kornhausera „Preteksty, posłowia. Małe kanony literatury światowej”, to tak brzmiałoby pierwsze. Niewielka jest objętość publikacji (zaledwie dwieście pięćdziesiąt stron), niewielka jest długość poszczególnych rozdziałów. Tekst nie przytłacza ogromem przypisów, nie wzbudza respektu ogromem odniesień. Drobny jest nawet jego podtytuł: „Małe kanony literatury światowej” zapisany drobnymi białymi literami na szarej okładce.

To nie jest wielka rozprawa. To wiele rozpraw. A raczej – jak pisze Kornhauser w „Nocie edytorskiej” – wiele „artykułów naukowych, esejów, szkiców recenzji i not” (s. 239) opublikowanych w latach 2010-2019, a następnie po zebraniu tworzących omawianą publikację. Być może więc książka składa się z drobin, ze skromnych, pozornie mało spektakularnych części. Ale liczba i różnorodność tych czasem zupełnie do siebie niepodobnych omówień, notek i recenzji przyprawiać może o kanonowy zawrót głowy.

W książce Kornhausera znajdziemy więc teksty dotyczące twórczości Ryszarda Krynickiego oraz Lavininii Branişte, problemów z tożsamością wyrażonych w tekstach rumuńskojęzycznych pisarzy besarabskich, omówienia jednego tomiku (na przykład „Nocnego życie” Bohdana Zadury) czy niemal całej twórczości danego autora (jak w przypadku Juliana Kornhusersa), znajdziemy recenzje powieści (między innymi Mateia Vişnieca „Pan K. na wolności”) i pracy naukowej („Historia tekstu wizualnego. Polska po 1967 roku” Małgorzaty Dawidek Grylickiej), a także refleksje dotyczące nagrody Angelus oraz kinematografii francuskiej (jeden z rozdziałów poświęcony jest filmom Bruno Dumnota).

Nawet ta być może nieco chaotyczna próba zaprezentowania tematów, jakie porusza badacz, pozwala dostrzec, że Kornhauser nie pisze o jednym kanonie, ale o wielu kanonach, co sugeruje już zresztą tytuł. Sądy autora dotyczą więc różnych zjawisk w literaturze, a raczej – jak czytamy w uwagach wstępnych – „Nawet nie w literaturze, a w literaturach. Liczba mnoga zawsze dobrze robi potrzebie różnorodności” (s. 12). Wielość przeważa tu więc nad wielkością. Badacz pozostaje bowiem krytyczny wobec porządkującej (prze)mocy wiedzy o literaturze. „Na sam dźwięk słowa kanon ciarki przechodzą mi po plecach” (s. 73) – deklaruje w tekście o znamiennym tytule „Kanon. Zakazuje się nakazywać.” Następnie tłumaczy swoją niechęć słowami: „kanon jest czymś złym głównie dlatego, że w samej jego istocie zawiera się przemoc” (s. 73). Dlatego zamiast jednego stałego, uświęconego zastawu tekstów Kornhauser posługuje się „małymi kanonami – chwilowymi, migotliwymi, szybko przeobrażającymi się propozycjami, minizależnościami wśród konstelacji teksów” (s. 11). Te ostatnie podatne są bowiem na wszelkiego rodzaju przesunięcia i przegrupowania. Nie oznacza to oczywiście, że autor próbowałby umniejszać artystyczną wartość analizowanych tekstów, że byłyby one jego zdaniem niegodne kanonizacji. Wręcz przeciwnie, badacz interpretuje interesujące go fragmenty z dużą dokładnością i entuzjazmem. Deklaruje przecież we wstępie, że „cała nadzieja w literaturze” (s. 12), a „wszystko, co istotne, odbywa się w słowach” (s. 9). I właśnie z tych deklaracji, z pasji badawczej i czytelniczej wynika pewna niechęć do umieszczania literatury w sztywnych i ograniczających ją ramach takich pojęć jak kanon. Zwłaszcza że wielu docenianych przez badacza autorów „cechuje przewrotność” (s. 11) i często „traktują swoją pozycję w polu literackim z przymrużeniem oka” (s. 11). Dlatego jeśli w ogóle można pokusić się o pisanie o wielkości analizowanej przez Kornhausera literatury, to byłaby to chyba wiel(k)ość zmienna, jedynie migotliwa i chwilowa, nieustanie dekonstruowana od środka przez wielość perspektyw.

Można by napisać, że przywoływana już potrzeba różnorodności znajduje swoje odzwierciedlenie w konstruowaniu wywodu. Podwójne spojrzenie na literaturę obecne jest wszak od początku, bo od pierwszego akapitu omawianej publikacji: „Interesuje mnie raczej przekonanie o dwoistości, która wpisana jest w status utworu literackiego, w literackość w ogóle, a nawet i w doświadczenie konkretnego doświadczenie lekturowego” (s. 9). A także w późniejszych analizach, gdzie zwraca uwagę zdolność autora do dostrzegania, że „dwa przeciwstawne, jak mogłoby się wydawać, pierwiastki” (s. 30) łączą się w jedynym utworze. Wyraźne odzwierciedlenie znajduje również w budowie książki, która „składa się z dwóch głównych części, z których każda dzieli się na dwa podrozdziały” (s. 10).

Publikacje otwierają „Preteksty”, dzielące się na „Kanony zza granic” oraz „Kanony w granicach”, zamykają „Posłowia” podzielone na rozdziały „W stronę awangard” i „Rumunia na stronie”. Tytuły tekstów z pierwszego podrozdziału rozpoczynają się od nazw państw i dotyczą głównie literatury pogranicza i jej znaczenia dla budowania tożsamości w sytuacji historycznie skomplikowanej, niejednoznacznej w przypadku takich narodów jak między innymi kataloński i belgijski. W sytuacji narodu, który „»u siebie« może być tylko gdzie indziej, niż jest, a więc tylko poza granicami wytyczonymi przez (…) centrum” (s. 54). Geograficzne tytuły rozdziałów zachęcają, by porównywać analizy Kornhausera z „subiektywną podróżą po wycinku literackiego świata” (s. 14). Pierwsza sekcja stanowiłaby więc interpretacyjną wycieczkę na zachód Europy, kolejna natomiast dotyczyłaby już zmagań na rodzimym literackim terytorium. Pierwszy podrozdział z drugiej części przełamuje to geograficzne uporządkowanie i zgodnie z twierdzeniem, że „wolność musi być zawsze wolnością od ciasnych ram granic, państw, języków. Przenosi doświadczenie w sferę eksperymentu: wolność jest doświadczeniem, czyli wiecznym eksperymentem” (s. 51) zwraca nas w stronę twórców awangardowych. Ostatnia sekcja to natomiast zbiór krótkich komentarzy dotyczących utworów wydanych w serii Rumunia dzisiaj.

„Preteksty i posłowia (…) stanowią o punkcie wyjścia i punkcie dojścia prowadzonych tu rozważań” (s. 10) – pisze badacz we wstępie. Pozornie wszystko wydaje się więc oczywiste. Dwa rozdziały po dwa podrozdziały każdy. Preteksty, posłowia. „Podział wydaje mi się dość jasny” (s. 10). O ile jednak można mówić o otwarciu (książka rozpoczyna się od tekstu „Małe kanony literatury światowej. Uwagi wstępne”), to próżno szukać zamknięcia. Ostatniego słowa finalizującego projekt. Mamy wprawdzie „Notę edytorską”, pełni ona jednak zupełnie inną funkcję. Złośliwie można by napisać, że mamy tu do czynienia z pretekstami bez posłowia. Lub zastanowić się, czy punkt wyjścia nie jest tożsamy z punktem dojścia, a proponowana przez autora podróż nie polega przypadkiem na chodzeniu w kółko. Takie złośliwości byłyby jednak chyba zbędne i wynikały z niezrozumienia pomysłu na książkę. „Potrzeba posłowi czyli organów kontroli” (s. 10) pojawiająca się w kontakcie z literaturą wzbudza przecież słuszną nieufność autora, co zostało klarownie wytłumaczone we wstępie. I nie na miejscu byłoby oczekiwać podsumowującego posłowia od badacza, który, proponując kanony, zachęca, aby zawsze traktować je w charakterze „sugestii a nie obowiązku” (s. 74). Kornhauser rozpoczyna książkę, ale jej nie kończy, zaprasza czytelnika do błądzenia od fragmentu do fragmentu i w żadnym momencie go nie wyprasza. Być może na tym polega też siła analizowanej publikacji. Nie ma w niej monotonii, nie ma nudy, jest tylko delikatna sugestia, żeby czytać dalej.

Autor lekko przeskakuje granice geograficzne czy pokoleniowe. Przekracza przy tym także ograniczenia języka naukowego. W momentach najmniej spodziewanych przemyca do książki osobiste doświadczenia czytelnicze. W ten sposób dowiadujemy się, że „Świata nie przedstawionego” podobno nigdy nie przeczytał w całości, „bo egzemplarz Taty miał za małą czcionkę i był poplamiony rosołem” (s. 104) oraz że w poezji polskiej „nie można być dynią, bo trochę nie wypada” (s. 110). Nie mam jednak poczucia, aby te dyniowo-rosołowe i inne podobne fragmenty stanowiły przekroczenie granicy dobrego smaku. Przeciwnie, zdaje się, że autor wprowadza je, aby uczynić książkę lekkostrawną i „nie obciążać bagażem nadmiernie akademickiego dyskursu” (s. 239), zależy mu bowiem na tym, aby teksty nie straciły „luźniejszego szkicowego charakteru” (s. 239). Odnoszę wrażenie, że to ostatnie sformułowanie powinno być szczególnie istotne przy lekturze omawianej pozycji. Książka Kornhausera przypominałaby w pewnym sensie szkicownik, zbiór notatek jakiegoś bardzo uważnego obserwatora życia kulturalnego i akademickiego. Który woli śmiałą i rozpoznawalną kreską zarysowywać pewne problemy niż odmalować przed czytelnikiem realistyczną panoramę literatury. Takie nastawienie zostawia wiele swobody. Pozwala zarówno wydobyć na pierwszy plan szczegóły, które w widoku ogólnym musiałyby zostać zepchnięte na margines, jak i kilkoma pewnymi kreskami wyznaczyć większe tendencje. Umożliwia więc łączenie dwóch odmiennych nieco technik, a także włączania do kompozycji elementów odrobinę przerysowanych. Robi miejsce dla przestrzeni żartu. Zachęca do spojrzenia z dystansu. Przede wszystkim jednak wydaje się świeże i potrafi zadziwiać. Pozwala więc „wydobyć się z kolein interpretacyjnej monotonii. Interpretacyjnej, ale i – po prostu – akademickiej, zbyt często gubiącej w terminologicznych rozrywkach przyjemność z czytania. I z pisania” (s. 12). Nie ma wątpliwości, że „Preteksty, posłowia” taką przyjemność dają. Bo choć nie jest to wielkie dzieło, jak mogłoby brzmieć pierwsze zdanie najkrótszej recenzji książki Jakuba Kornhausera, to z pewnością jest to tekst przyjemny. Nie jest to wielkie dzieło. Na szczęście! – i tak mogłaby brzmieć dwuzdaniowa recenzja omawianej pozycji. Tak albo jeszcze krócej: „Mały kanon, a cieszy” (s. 14).
Jakub Kornhauser: „Preteksty, posłowia. Małe kanony literatury światowej”. Universitas. Kraków 2019.