ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (407) / 2020

Maciej Mazur,

POMIĘDZY CUDZYSŁOWEM A NAWIASEM (MALCOLM LOWRY: 'ULTRAMARYNA')

A A A
Zapomniane, (nie) odkryte
Wszystkie teksty o Malcolmie Lowry’m (1909-1957) zaczynają się podobnie, bo choćby pisano o „Ultramarynie” (wyd. ang. 1933, wyd. pol. 1997) czy o „Październikowym Promie na Gabriolę” czy o opowiadaniach, zawsze i wszędzie pojawić się musi wzmianka o „Pod wulkanem” i to koniecznie z dopiskiem, że to najważniejsza i najsłynniejsza powieść Lowry’ego, wydana jeszcze za życia pisarza (obok „Ultramaryny” – resztę pism opublikowano pośmiertnie), najbardziej wartościowa, arcydzielna książka, jedyna, o której jeszcze się pamięta i na świecie całym czyta etc. etc.

I wszystko to, rzecz jasna, prawda. Tylko czasem zapomina się, że „w cieniu tego wulkanu” są jeszcze inne utwory i zbiory opowiadań („Ciemny jak grób, w którym spoczywa mój przyjaciel”, „Usłysz nas, Panie, z niebios, miejsca twego” etc.), na które warto zwrócić uwagę, choćby dlatego, że miały się składać na spójny cykl powieściowy – „Podróż, która nigdy się nie kończy” z „Pod Wulkanem” w centrum i pisane były symultanicznie, tak, iż autor niekiedy gubił granice między poszczególnymi tekstami, przenosił epizody z jednej książki do innej i tak w kółko. Poza tym niemożebnie męczył się nad stylem – nie dość, że pracował chaotycznie, to pisał kompulsywnie i nierzadko lekceważąc gramatykę, a przy tym nigdy nie był zadowolony z końcowego efektu swojej pracy. Poniekąd dlatego nazywamy przedwcześnie zmarłego Lowry’ego pisarzem jednej powieści, autorem jednego dzieła – innych, przy takim trybie pracy, nie zdążył skończyć. Wyjątkiem jest jego powieść debiutancka – „Ultramaryna”.

Jej dziwny tytuł jest czytelnym i w pewnym stopniu parodystycznym nawiązaniem do „Blue Voyage” (1927) Conrada Aikena, wpływowego mentora Lowry’ego (w okresie jego studiów na Cambridge). Tę nazwę lepiej jednak zapisać po angielsku: „Ultramarine” – jest określeniem na intensywnie niebieski pigment mineralny, etymologicznie – z łaciny – ultramarinus znaczy z grubsza „beyond the sea” – „za morzem; zamorski”; ale można to przeczytać jeszcze inaczej: czyż ultra-marine – nie wskazywałoby na jakiegoś „ultra-marynarza”? Przedrostek sugeruje nie tyle nawet wyolbrzymienie, spotwornienie, ile kojarzy się ze skrajną postacią czegoś, co „w swej krańcowości” zmierza do zaniku: wszak np.: ultrafiolet nie jest już możliwy do zaobserwowania przez ludzkie oko. Do tej kwestii nawiążę jeszcze później.

Fabuła „Ultramaryny” jest bardzo prosta i osnuta na kanwie rzeczywistych wydarzeń z życia pisarza. Powieść zaczyna się od charakterystycznego dialogu bez didaskaliów: „Nazwisko? – Dana Hilliot, marynarz. – Miejsce urodzenia? – Oslo. – Wiek? – Dziewiętnaście lat.” (s. 11). Osiemnastoletni Malcolm Lowry, podobnie jak bohater swojej powieści, zaciągnął się na statek, gdzie pracował jako chłopiec pokładowy. Miejsce na okręcie załatwił mu jego ojciec, który – co gorsza – podwiózł go do portu swoją limuzyną. Ten incydent autor włączył do „Ultramaryny”. Z młodego intelektualisty z dobrego domu przyzwyczajonego do luksusowych warunków życia naśmiewa się Andy, starszy marynarz, obiekt miłości i nienawiści Hilliota oraz paru innych członków załogi Tyrana-Edypa (nazwa przepisana z „Pod wulkanem” do późniejszych edycji „Ultramaryny”, wcześniej statek nazywał się Nawab). Andy przekonuje marynarzy, że Hilliot tak naprawdę zabrał miejsce jakiemuś porządnemu chłopakowi, co poniekąd jest prawdą, bo, jak pisze Tony Bareham, w dwudziestoleciu międzywojennym wcale nie było tak łatwo dostać miejsce na okręcie bez żadnego doświadczenia (Bareham 1989, s. 24). Bohater musi udowodnić swą męskość przed innymi mężczyznami i robi to w doprawdy komiczny sposób. Głównym, narzucającym się tematem „Ultramaryny” jest więc męska inicjacja Hilliota.

Wydawałoby się, że debiut Lowry’ego łatwo można wpisać w tradycyjną poetykę powieści marynistycznej. Ale struktura utworu, innowacje formalne, technika budowania dialogów sugerują raczej, że mamy do czynienia z eksperymentem literackim. Po pierwsze, spora część akcji przebiega w porcie, a nie na statku. Po drugie, nie ma tu opisu rejsu od punktu A do punktu B, od Liverpoolu do Japonii i z powrotem. Nieistotny jest więc, by tak rzec, porządek geograficzny: „każdy port wygląda tak samo” (s. 35), odtworzona jest zaś chronologia wewnętrznej przemiany bohatera, która dokonuje się w kilka dni. Od czwartku do niedzieli i tyle też trwa „akcja” powieści. W tym sensie „Ultramaryna” ilustruje pewien „punkt przegięcia” w życiu Hilliota.

Wszystko zaczyna się o piątej po południu na godzinę przed zawinięciem Tyrana-Edypa do portu w Tsjang-Tsjang. W rozdziale pierwszym narracja jest prowadzona przez trzecioosbowego narratora i fokalizowana przez Hilliota. Na początku dowiadujemy się o dziewczynie bohatera – Janet, która oczekuje na jego powrót w Anglii, a także o relacjach między członkami załogi i okropnym zachowaniu Andy’ego. Dziewiętnastoletni chłopiec okrętowy czuje się kimś innym, nie może złapać dobrego kontaktu z załogą, doskwiera mu nuda i samotność. Może się na pierwszy rzut oka wydawać, że Hilliot poszukuje akceptacji od całej załogi statku. Tak nie jest. W istocie koncentruje się na Andym, który jako jeden z niewielu marynarzy w ogóle go zauważa: „prawdę mówiąc, nikt z załogi nie zwracał na niego szczególnej uwagi, z wyjątkiem chwil, kiedy ustawiano go na swoim miejscu; ponieważ płynął pierwszy raz, musiał przejść swoje jak każdy podczas pierwszego rejsu; człowiek, który wybiera się na morze po przygodę, poszukałby rozrywki w piekle, tak to już jest. Tymczasem Andy […] okazywał mu rozmyślne okrucieństwo” (s. 20). Dany tłumi swoje edypalne zamiary w obawie przed kastracją, a zarazem „do pewnego stopnia identyfikuje się z Andym. Jest Andym” (s. 210).

Postawa Hilliota rozbija się na dwa niezależne dążenia stojące ze sobą w sprzeczności: chce „zrosnąć się ze statkiem i załogą”, a z drugiej strony – zachować autonomię, nie wyrzekając się ani Janet, ani swego artystycznego powołania. Ileż razy Hilliot jawnie uświadamia sobie, jak bardzo, i o ile bardziej niż inni, jest skomplikowany. Tak mówi do świeżo zapoznanego kolegi, którego przypadkiem napotkał w porcie: „Nie wiem, co w moim życiu mogłoby cię zainteresować, a gdyby cię nawet interesowało, ile byś z tego rozumiał” (s. 111), potem dodaje: „jestem dziwnym człowiekiem, albo chciałbym być dziwnym człowiekiem, co chyba jest bliższe prawdy, sam się przekonasz; niektórzy mogliby mnie nawet uznać za głupca” (s. 111); po czym w pijackim monologu prosi Hansa, żeby go nie brał czasem za schizofrenika i dalej opowiada o kilku tysiącach tomów arcydzieła, które napisał, o lekceważącym stosunku krytyki do tej wiekopomnej próby literackiej, kwitując to przyznaniem się, że to oczywiście wszystko kłamstwo.

Ten monolog bohatera, w którym prawda jest zmieszana z fikcją tak, iż niewiadomo w co już wierzyć, to fragment biografii Lowry’ego, który miał podobną tendencję: nie tylko bowiem fikcjonalizował swój życiorys w powieściach, ale także w rzeczywistości. Opowiadał o tym, że był międzynarodowym mistrzem golfa wśród uczniów, podczas gdy grywał, co prawda z sukcesami, ale niepowalającymi; opowiadał o „apokryficznych rekordach”, swobodnie tworzył mity na swój temat, gubiąc granicę między tym, co realne, a tym, co powieściowe (Bareham 1989, s. 3-4). W „Ultramarynie”, silnie stylizując tekst, tak o tym pisze: „ważne jest to, że zewnętrzne fakty są przeważnie wytworem fantazji. Przyjmuję na siebie winy matki, ojca, mojego dziedzictwa, wymyślam je sobie od początku do końca, by z jednej strony móc jakoś wytłumaczyć moje niewytłumaczalne postępki, a z drugiej przyodziać się w mroczną, splamioną krwią godność” (s. 114).

Splamiona krwią godność? Może też dlatego tak fascynują go okrętowi palacze. Pracując w maszynowni, nie widzą ani morza, ani światła dziennego, nie znają podmuchów świeżej bryzy, nieobce im tylko tchnienia żaru, który parzy im skórę; i oto paradoks – pracują w piekle, a jednak bliżej im do nieba: „pomimo ciężkiej pracy palacze czerpią z życia więcej radości niż marynarze i w jakiś dziwny sposób wydają się także lepsi, bliżsi Boga…” (s. 24). Niektóre fragmenty wynurzeń Hilliota brzmią jak wyjęte z „Fausta” czy „Ziemi jałowej”, którymi Lowry mocno się inspirował. W każdym razie – już jasno to widać – powołanie artystyczne, potencjał Hilliota – odróżnia go od członków załogi, a mimo to bohater nadal próbuje zasypać intelektualną, pokoleniową, ale też klasową przepaść dzielącą go od nich. Tym bardziej zastanawiające jest zwieńczenie powieści, w którym ten pozytywny projekt uwspólnotowienia zostaje urzeczywistniony. Podobnego i w gruncie rzeczy fałszywego optymizmu nie znajdziemy już na kartach „Pod wulkanem”.

Hilliota dzieli od załogi coś jeszcze. Na Tyranie-Edypie wszyscy marynarze są znacznie bardziej doświadczeni od niego, a parunastu to prawdziwe wilki morskie, którzy takich jak Dana „przerabiali nie raz”. Bohater wysłuchuje więc kolejnych historii o paniczykach, którzy próbowali się czegoś nauczyć na morzu. Marynarze częstują go takimi facecjami: „Nawet nie potrafił się wspiąć na stojący derrik; nie odróżniał liny od makaronu i myślał, że rener to stopień marynarski […]. Jezu, żebyście widzieli, jak jego matka się ucieszyła, gdy go zobaczyła. Ludzie! Zrobiła mu gorącą kąpiel, nałożyła na grzbiet przyzwoite ubranie, to była dobra kobieta ta jego matka, warta trzech takich jak on. I ledwie usiadł, zaczął się przed nimi popisywać wszystkim czego się nauczył na morzu… »Przysuń mi tę zasraną sól, mamo«, mówi, »hi, hi, ten rejs okropnie dał mi w dupę«, mówi do ojca…” (s. 69). Starsi żeglarze zwracają się do Hilliota z ojcowską opiekuńczością: „Możesz być pewien, że tak było synu” (s. 64). Jest w „Ultramarynie” zauważalne napięcie między ojcowskim autorytaryzmem, który reprezentowałby Andy a paternalizmem reszty doświadczonej załogi.

Główną oś książki wyznacza asymilacyjne marzenie Hilliota. Dana wyobraża sobie, że zyska przychylność Andy’ego i marynarzy, jeśli dokona jakiegoś heroicznego czynu. Kiedy nadarza się okazja, by uratować gołębia, który od kilku dni siedzi na maszcie, Hilliot nie decyduje się nań wspiąć. Robi to Norman, który potem zamknął ptaka w klatce, podciął mu skrzydła i trzymał go jak pocieszną zabawkę. Dana nie może sobie wybaczyć, że zaprzepaścił sprawę. W kolejnych dniach znów nadarza się okazja. Ten sam gołąb, oswobodzony, wypada za burtę. Hilliot dobrze pływa i jest zdecydowany wskoczyć do wody mimo ostrzeżeń marynarzy (sądzili bowiem, że w płyciźnie pływa mnóstwo rekinów). W końcu Dana nie skacze, jest już za późno, ptak tonie. Załoga jest jednak pod wrażeniem odwagi chłopca okrętowego… Następująca po tym kłótnia z Andym doprowadza do zgody pomiędzy nimi.

Prosta fabuła tej powieści nie jest w tym stopniu warta uwagi, co jej struktura. W rozdziale 1 i 5 występuje narrator trzecioosobowy, część 2, 4 i 6 to dialogi-rzeki (ultradialogi) przeplatane obszernymi wtrąceniami nawiasowymi, w których zamknięte są monologi wewnętrzne Hilliota (strumień świadomości) przysłuchującego się rozmowom marynarzy. Trzeci, centralny rozdział obejmujący pijackie eskapady i odwiedziny w burdelach, to narracja pierwszoosobowa prowadzona z punktu widzenia bohatera.

Najciekawsze i najlepsze pod względem formalnym i literackim są partie z „ultradialogami” i strumieniem świadomości. Rozmowy marynarzy napisane są tak, jakby były transkrypcją nagrania z taśmy. Przybliżają okrętową codzienność lepiej niż naturalistyczny opis. Lowry czyni zadość swojej słabości do realizmu, osiągając efekt rzeczywistości zupełnie nietradycyjnymi środkami: kilka grup marynarzy rozmawia na różne tematy w tym samym czasie; grają też w karty, przekrzykują się. Mimo że do Hilliota dociera chaos dźwięków, szczątki zdań, okrzyki, powtarzające się sformułowania, nadal da się „wysłyszeć”, wyodrębnić konkretne historie. Ucho wybiórczo wyłania to, co jest najbardziej interesujące. Trudno byłoby mi wskazać lepszą próbę oddania gwaru w literaturze. Na tym polu trzeba także docenić wysiłek tłumaczki. Oto próbka:

„– I co mu powiedziałeś?

– Ludzie, słyszeliście o Hilliocie? Andy dziś rano o mało nie walnął mu w głowę patelnią. Wachta wysłała go do kuchni, żeby powiedział, że pierogi z mięsem nie nadają się do jedzenia…

– …gówno…

– No bo były parszywe.

– …Pas…

– Ja tam go nie lubię. Dobrze mu to zrobi; ten facet nie ma żadnej klasy.

– Gdzie on teraz jest?

– …raz bez atu…

– Na rufie, rozmyśla o niebieskich migdałach. Zawsze się tam chowa podczas lunchu.

– …Banda…” (s. 146-147)

W nawiasach Hilliot w podniosłym, modernistycznym stylu rozmyśla głównie o Janet, przeszłości z nią i przyszłości bez niej, o miłości i samotności. Przypomina sobie cytaty z przeczytanych książek. Niektóre fragmenty stanowią metatekstowe komentarze do strategii pisarskich zastosowanych w „Ultramarynie”. Tutaj wyimek o dialogach: „»…wybór języka, jakim ludzie naprawdę mówią (…) postawiłem sobie za cel (…) naśladować i zaadaptować język tych ludzi tak wiernie, jak to tylko możliwe (…) gdyż między językiem prozy a językiem kompozycji metrycznej nie ma ani nie może być żadnej zasadniczej różnicy…« Lingua communis” (s. 72). Monologi wewnętrzne Hilliota to najbardziej złożona i tajemnicza część powieści. Nazwałbym je zbiorczo „wynurzeniami z codzienności”. I jeśliby kontynuować tę „marynistyczno-wertykalną” metaforę, samego bohatera trzeba by uznać za postać tkwiącą w jakimś nieokreślonym zawieszeniu: postać „nietutejszą”. Dana urodzony w Norwegii mieszkał przez większą część życia w Anglii, w Liverpoolu, płynie na statku – Tyranie-Edypie – wykonanym w Norwegii, ale pływającym pod angielską banderą; wśród Norwegów, z którymi pływa, czuje się obco, więcej w nim z Anglika, ale Anglikiem nie jest; ma dziewczynę, która nie śle do niego listów, wśród załogi jest obcym i wykluczonym, boi się życia, a tęskni do przygody, świat mu zbrzydł („każdy port wygląda tak samo”), potrzebuje gruntu, korzeni i prawdziwego ojca – podoba mu się katorżnicza, piekielna, praca palaczy, którzy zatracają się w swym zajęciu, tak jak on zatraca się w alkoholu… „Żadnego znaczenia […]. W każdym razie dla niego, dla człowieka, który głęboko wierzył, że żyje w nawiasie albo w cudzysłowie; dla człowieka, który patrzył na wszystko jakby w stanie łagodnej katatonii” (s. 15). Portret Hilliota, a piszę zarówno metaforycznie jak dosłownie, widoczny jest już w graficznym planie książki – Dana jest obecny w cudzysłowach i wtrąceniach nawiasowych, tkwi tam w bezruchu, zamyślony, potem nagle budzi się oszalały (rozdział 3 i 5), rzuca się, wyzywa i chleje. O tyle Hilliot jest zamknięty w cudzysłowie, o ile w tej męskiej wspólnocie poddaje się presji i nadpisuje jakiś wyobrażony i przemocowy ideał męskości nad swą naturalną i delikatną chłopięcość oraz kiedy cytuje gesty i słowa, których by nie zrobił i nie wypowiedział, które do niego nie pasują, zupełnie jak te przekleństwa majtka z przytaczanej marynarskiej anegdoty. Jeśli Hilliot znajduje swoje miejsce w tak pojętej wspólnocie, „zrasta się z okrętem i załogą”, to w istocie ponosi porażkę, nie wywija się spod kleszczy cudzysłowu. I na odwrót – dopóki Hilliot jest „człowiekiem w nawiasie” – dopóty funkcjonuje jako postać-dopowiedzenie, dopóty uzupełnia marynarską wspólnotę o brakującą i niezbywalną inność. Pomiędzy nawiasem a cudzysłowem rozpina się egzystencja naszego bohatera.

Ogólnie rzecz biorąc – przyjęcie tak niejednorodnej, by nie powiedzieć rozedrganej, strategii narracyjnej, umożliwia Lowry’emu ukazanie przemiany Hilliota oraz pozwala stworzyć napięcie – istotnie dojmujące w tej powieści – między tym, co obiektywne a subiektywne, nieświadome a nadświadome, teraźniejsze a przeszłe/przyszłe, wewnętrzne (psychiczne) a zewnętrzne (społeczne).

„Ultramaryna” to powieść, w której oprócz Hilliota można jeszcze wyróżnić pięciu dominujących bohaterów (jednostkowych i zbiorowych). Rozpisanie relacji między nimi pomoże wyznaczyć kontury dominującego w tej powieści problemu męskości i homospołeczności.

1. Marynarze. Napięcie między Hilliotem a marynarzami, oprócz tego, że część z nich przez wzgląd na przyjaźń z Andym i „żółtodziubstwo” chłopaka odnosi się do niego lekceważąco, z pogardą, polega na wywieraniu presji seksualnej. Hilliot – aby dowieść, że jest jednym z nich, aby dowieść swojej męskości, musi nawet nie tyle dokonać jakiegoś heroicznego czynu, ale powinien solidarnie, razem z częścią załogi, odwiedzić portowe panienki. Jego kumpel, Norman, wyraźnie mu to odradza: „Trzymaj się z daleka od tutejszych Maryś, dobrze ci radzę. Wiesz chyba, co to są choroby weneryczne?” (s. 36). W istocie jednak Hilliot lęka się kiły równie bardzo, jak samego seksu – to pierwsze może zdradzić Normanowi, tego drugiego – już nie.

2. Janet. I w tym miejscu z pomocą przychodzi Janet. Idealna, nieobecna i na poły fantazmatyczna dziewczyna, która funkcjonuje w istocie jako alibi Hilliota. I to takie alibi, jakie w społecznej, męskiej konwencji marynarze są w stanie w pełni zaakceptować. „Masz swoją wierną kobietę na lądzie? Okej. Rozumiemy, że dziwki cię nie interesują”. Członkowie załogi mają jednak powody by sądzić, że z Janet jest coś nie tak: „Oni nie mogą zrozumieć, że kocham pewną dziewczynę w kraju bardziej niż kogokolwiek na świecie i chcę zostać jej wierny. – Zrozumieliby, gdyby ci uwierzyli – odrzekł Norman sucho. – Ale po Twoim zachowaniu wcale tego nie widać. We wszystkich portach na tym zasranym wybrzeżu, w których do tej pory byliśmy, spijałeś się w trupa. Masz dziewczynę, tak? W takim razie dziwne jest to, że od początku rejsu nie dostałeś ani jednego listu. Wszyscy o tym wiedzą. I jeszcze dziwne jest, że nie kupujesz w portach żadnych ładnych pamiątek, tylko za każdym razem próbujesz się zawinąć w pokład jak w koc” (s. 37). Gdyby nie przytłaczająca obecność Janet w retrospekcjach oraz jej list, który w końcu dociera do Hilliota, można byłoby stwierdzić, że bohater ją sobie wymyślił. Trudno się zresztą nie zgodzić z Barehamem, że jest to najsłabiej napisana postać w debiutanckim utworze Lowry’ego (Bareham 1989, s. 36).

3. Kwatermistrz. Kwatermistrz w „Ultramarynie” to jedyny znany mężczyzna, który nie potrzebuje „schodzić do portu”, bo jak mówi: „Tutaj, na pokładzie, można znaleźć wszystko, czego tylko człowiek sobie zapragnie. Udawało mi się to na każdym statku, na którym płynąłem, i myślę że tym razem także się nie rozczaruje” (s. 43). Oczywiście chodzi o to, że ten stary marynarz znajduje rozkosz z mężczyznami i obywa się bez kobiet. Jest to dość odrażający typ: ma szatańskie, odmieńcze, różnobarwne tęczówki. Określany jest jako „amorficzny kwatermistrz” (s. 47). Ukazuje rewers męskiego świata. Niepokoi Hilliota – takie zaloty podkopują jego męską tożsamość. Dana lękając się portu – dziwek, kiły, nie może po prostu zostać na statku, co równałoby się jasnej deklaracji, dlatego nie wybiera ani pierwszego, ani drugiego rozwiązania i upija się do nieprzytomności w przybrzeżnych barach.

4. Prostytutki. „Marysie” – jak je określa Norman, oprócz tego, że funkcjonują u Lowry’ego właściwie jako „przedmioty” pozwalające rozładować męskie napięcie seksualne, „towary” zacieśniające relacje między mężczyznami, są również nosicielkami rożnych egzotycznych chorób. Za przyjemność płaci się nie tylko monetami, ale zdrowiem. Mamy więc „kobietę nieistniejącą” i „kobiety-przedmioty” – jedna i drugie istnieją dzięki mężczyźnie i poprzez mężczyzn.

5. Andy. Jest kucharzem na Tyranie-Edypie. Hilliot roznosi przygotowane przez niego posiłki i musi wysłuchiwać skarg marynarzy na ich jakość. Nazywa Danę „panienką” i „maminsynkiem”, wyładowuje na nim całą swoją frustrację; apeluje do Hilliota „w imię męskości”, żeby „nie był taką beznadziejną cipą” (s. 13) i robił wszystko jak należy, czyli jak mężczyzna. Ilekroć Hilliot myśli o kucharzu, wspomina o jego – użyjmy tego słowa – „amorficznym” podbródku: „owszem, wyglądał jak prawdziwy mężczyzna. Ale było w nim coś słabego, coś, co uwidaczniało się w kształcie podbródka” (s. 13). Hilliot o niczym nie marzy tak bardzo, jak o przywaleniu Andy’emu w ten podbródek, o wytknięciu mu tej słabości. W dodatku Andy nie umie pływać, ale na nikim nie robi to wrażenia, wystarczy że rozbierze się do pasa, zaprezentuje swoje tatuaże, zanurzy nogi po kolana w wodzie i pośmieje się z Hilliota, który ściga się w tym czasie z jakimś kolegą. Męskość Andy’ego we wspólnocie marynarzy jest szczelna i znakomicie zainscenizowana, a to ze względu na pozycję jaką zajmuje w hierarchii, doświadczeniu jakie posiada i wojennej przeszłości. Wkrótce po tym jak Hilliot zobaczył Andy’ego z prostytutką – Olgą, z którą sam, już zbyt pijany, nie był w stanie obcować i słysząc na drugi dzień kolejną tyradę wycelowaną przeciwko sobie, nie wytrzymał i zdecydował się otwarcie z nim skonfrontować: „Ty pozbawiony podbródka synu lwa morskiego z Singapuru! […]. Ty złośliwy, chytry, brudny wraku Hesperusa! Tym właśnie jest twoja twarz. Nędzna mięczakowata gęba. Bałem się, że ci zrobię krzywdę, tak właśnie było! Chryste, gdybyś miał podbródek, ty marny sukinsynu, to bym cię w niego uderzył!” (s. 173).

Nikt z marynarzy nie chce oglądać tej konfrontacji. Kilku powstrzymuje Andy’ego, a kilku Hilliota. Po czym jeden z wilków morskich mówi wprost: „Tak, uspokój się mały… Widzisz, my wszyscy wiemy, że Andy stracił podbródek na wojnie, ma tam wstawione metalowe płytki i gdybyś go uderzył, mogłyby pęknąć” (s. 174). Po tym Hilliot nie ma wyjścia, musi skapitulować. Scena jako żywo przypomina tę z „Dziennika złodzieja” Gerarda Genneta, gdzie prowokator Stilitano zaczął wyzywać trzech przypadkowych mężczyzn: „ – Jeżeli nie jesteś ciota, to chodź się bić. […]. Stilitano wyczuł niebezpieczeństwo. Moja obecność przestała go interesować. Powiedział: – Co jest, chłopaki, nie będziecie się chyba prać z inwalidą.” (Genet 1992, s. 48). Po całym incydencie Hilliot: „serce miał przepełnione wyrzutami sumienia za to, co powiedział Andy’emu, i z tego żalu wyrosła dziwna, melancholijna czułość skierowana do wszystkich ludzi, całego statku, a nawet domu” (s. 177). Ostatecznie mężczyźni się pogodzili, od tego momentu Andy tak się zwraca do Hilliota: „Przyjdź później do świetlicy, synu” (s. 194) i odtąd Dana staje się pełnoprawnym członkiem załogi.

Grupa marynarzy to klasyczny przykład homospołeczności. To gromada mężczyzn, którzy walczą ze sobą o dominację, pozycję, zacieśniają relacje między sobą przez „wymianę kobiet” (tutaj prostytutki) i nieustannie czują przymus potwierdzenia swojej męskości: stąd całe to „prężenie muskułów” w wykonaniu Hilliota, nieustanne popisy, pokazy sprawności fizycznej, powtarzające się opowieści o miłosnych podbojach i podkreślanie siły swoich przełożonych, bosmanów etc. – „Pierwszy mat to kawał chłopa; położył mnie na rękę jak dziecko” (s. 152). Nasz bohater z racji wieku, chłopięcości jest wypchnięty na margines tej męskiej wspólnoty. W jego przypadku poczucie osamotnienia pogłębia jeszcze powstrzymanie się od zachowań homospołecznych (pójścia do burdelu). W nowoczesnej kulturze to, co homospołeczne definiuje się w opozycji do tego, co homoseksualne. Eve Kossowski Sedgwick mówi w tym kontekście o przerwanej ciągłości między tym, co homospołeczne a homoseksualne (Kossowski Sedgwick 2005, s. 177). Wyjaśnia to stosunek Hilliota do kwatermistrza, którego Lowry ukazuje jako spotworniałego typa. Ta postać pozwala wytyczyć granicę pomiędzy tym, co męskie i niemęskie oraz uświadomić Dany’ego, że część jego przyzwyczajeń, które mają charakter klasowy, może być odebrana jako przejaw homoseksualności (palenie fajki, wykształcenie). Kwatermistrz też podkreśla, że podobnie jak Hilliot ma samochód i nie jest pospolitym tępakiem, jak cała reszta tej hałastry z Andy’m na czele. Podejście Eve Kossowski Sedgwick rzucałoby światło na możliwe tłumienie pragnienia homoerotycznego w relacji Andy-Hilliot, które przechodziłoby w kompensującą agresję, wrogość (Skucha 2016, s. 47). Nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że Andy „porywa” Hilliotowi Olgę, z którą ten nie był już w stanie obcować. Zarazem kastruje Dany’ego, ale też ustanawia trójkąt pożądania: wodząc za pragnieniem Hilliota, trafia na Olgę. Choć w tej konkretnej sytuacji nie jest zbyt jasne, czy Andy wiedział, że prostytutka miała coś wcześniej wspólnego z Danym…

Zakończenie „Ultramaryny” ukazuje pewną prawidłowość: za cenę autentyczności, której brak zostaje zastąpiony tym, co skonstruowane na potrzeby uczestnictwa w męskiej wspólnocie, Hilliot w końcu „zrasta się” ze statkiem i załogą: „muszę przyznać, że nic nie wiem o tych mężczyznach, którzy z dnia na dzień coraz wyraźniej stają się nierozłączną częścią mnie samego. Zupełnie nic o nich nie wiem! Nawet o Andym, wielkim Tatuażu, którego tu nie ma, ale który bardziej niż inni stał się częścią mnie” (s. 151).

Powieść kończy znamienne, melancholijne zdanie: „Ale, och, Janet, żaden smutek nie jest równie wielki jak ten, który zupełnie przemija” (s. 231). Wyprzeć się siebie i nie odczuć straty? Czyżby o tym myślał Hilliot? O swoim zaniku wśród marynarzy? O wtopieniu się w tło o barwie ultra-maryny?

Literatura:

Bareham T.: „Malcolm Lowry”. London 1989.

Genet J.: „Dziennik złodzieja”. Gdańsk 1992.

Kossowski Sedgwick E.: „Męskie pragnienie homospołeczne i polityka seksualności”, Przeł. Adam Ostolski. „Krytyka Polityczna” 2005, nr 9-10, s. 176-186.

Skucha M.: „Męskość fabrykowana Rzecz o homospołeczności”. „Śląskie Studia Polonistyczne” 2016, s. 35-57.
Malcolm Lowry: „Ultramaryna”. Przeł. Alina Patkowska. Rebis. Poznań 1997.