ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (410) / 2021

Patryk Szaj,

WIEDZĘ WAM NIOSĘ, POSŁUCHAJCIE, DZIECI (MARC TER HORST, WENDY PANDERS: 'PALMY NA BIEGUNIE PÓŁNOCNYM. WIELKA OPOWIEŚĆ O ZMIANIE KLIMATU')

A A A
Książka o klimacie dla dzieci? Nic, tylko przyklasnąć. Nie jest to wprawdzie pierwsza tego typu publikacja w Polsce (wystarczy wspomnieć wydane chwilę wcześniej „Ocieplenie klimatu. Na czym polegają zmiany klimatyczne na Ziemi?” Kristiny Scharmacher-Schreiber i Stephanie Marian czy „Klimatycznych” Olgi Ślepowrońskiej z ilustracjami Weroniki Żurowskiej), ale „Palmy na biegunie północnym. Wielka opowieść o zmianie klimatu” Marka ter Horsta zilustrowane przez Wendy Panders to chyba wyższa półka. Przede wszystkim: rozległość tematyczna i dociekliwość tej książki przypominają najlepsze tradycje bajek edukacyjnych („Było sobie życie”, „Była sobie Ziemia” Alberta Barillé’a!). Autor traktuje swoich czytelników z należytą powagą – nie upraszcza, nie owija w bawełnę, nie ukrywa, że klimat to skomplikowana kwestia. Więc „jeśli czegoś nie zrozumiesz, to naprawdę nie szkodzi” (s. 9). Są tacy dorośli, którzy też niewiele rozumieją i na przykład nie odróżniają klimatu od pogody, jak ustępujący już prezydent pewnego dużego kraju.

„Palmy na biegunie północnym” to właściwie kompendium wiedzy nie tylko o tym, co dziś dzieje się z klimatem, ale także o całej historii zmian klimatycznych – od pierwszych 2 miliardów lat, gdy na powierzchni Ziemi panowała dość oszałamiająca temperatura 2000 stopni Celsjusza, przez tak zwaną katastrofę tlenową, czyli fotosyntezę bakterii, które „pięknie same siebie urządziły!” (s. 16), niezdolne do przetrwania w wytworzonych przez siebie warunkach, po małą epokę lodowcową sprzed 300 lat. Cała ta opowieść o geohistorii Ziemi służy oczywiście temu, aby przedstawić czytelnikom różne mechanizmy klimatyczne, przede wszystkim pozytywne i negatywne sprzężenia zwrotne. Jeśli nie wiemy, czym one dokładnie są, to naprawdę nie szkodzi – zapamiętajmy jedynie, że klimat to bardzo wrażliwa bestia i wystarczy jej jedna drobniutka zmiana (trochę mniej lodu na biegunach, troszeczkę wyższa średnia temperatura, minimalnie podniesiony poziom zakwaszenia oceanów), by wszystko wzięło w łeb. Aha, wiemy to dzięki klimatologii – dziedzinie badań, której historia opisywana jest w trzecim rozdziale.

Dopiero na tym tle autor snuje „wielką opowieść o zmianie klimatu”. Rzeczywiście wielką, bo trudno powiedzieć, co jeszcze można by do niej dodać. Jest tu wszystko, co trzeba: rozdział o przyczynach zmian klimatu, o ich skutkach, o skutkach tych skutków (dla ludzi, dla zwierząt, dla przyrody), o działaniach zapobiegających pogorszeniu sytuacji (zrób to sam!), o odnawialnych źródłach energii, o brzydkich ludziach negujących zmiany klimatu. ter Horst nie boi się podjąć tematów, których próżno szukać w wielu publikacjach o katastrofie klimatycznej przeznaczonych dla dorosłych odbiorców, takich jak odpowiedzialność przemysłowej hodowli zwierząt za olbrzymie emisje gazów cieplarnianych (krowy „bekające” metanem) i duży ślad węglowy potraw mięsnych oraz nabiału. Nie boi się podjąć tematów bardzo trudnych, takich jak kryzys uchodźczy czy ryzyko wojen klimatycznych. Unika także dość powszechnego błędu antropocentryzmu. Planeta nie umiera, nic z tych rzeczy, zmiana klimatu „jest przede wszystkim problemem naszym, ludzi” (s. 96) – życie na Ziemi przetrwa, tak jak przetrwało pięć poprzednich masowych wymierań. Wreszcie autor subtelnie sprzeciwia się obiegowym opiniom na temat przyczyn kryzysu środowiskowego. Wyraźnie zaznacza na przykład, że przeludnienie jako takie niewiele ma tu do rzeczy, znacznie gorszą sprawą są nierówności i życie ponad stan części gatunku Homo sapiens.

Walor edukacyjny „Palm na biegunie północnym” jest więc niewątpliwy i śmiem napisać, że lektura tej książki przydałaby się nie tylko dzieciom, ale również każdemu i każdej z nas – dorosłych – bo w odniesieniu do zmian klimatu wszyscy zachowujemy się dziecinnie: zakrywamy oczy w nadziei, że jeśli my nie widzimy dzięki temu potwora, to i on nas nie dostrzega. Nie zapominajmy jednak, że to pozycja przeznaczona dla czytelnika niedorosłego. I pod tym względem, pomimo niełatwej tematyki, książka spełnia swoją funkcję.

Tekst jest bogaty w konkretne przykłady (abstrakcyjna opowieść o wymieraniu gatunków pokazana na konkretnych przykładach: szczekuszki, ropuchy złotej), pomysłowe analogie (metan wydobywający się z dna mórz porównany do bąków puszczanych przez wodę; odnawialne źródła energii podobne pod pewnymi względami do smerfów), obrazowe eksperymenty (rzucanie na ścianę skupionego lub rozproszonego światła latarki, aby zrozumieć, dlaczego kąt padania promieni słonecznych na Ziemię ma wpływ na ilość dostarczanej energii słonecznej), sprawdzone „samograje” (efekt cieplarniany wytłumaczony na przykładzie szklarni) czy wreszcie autentyczne i fascynujące (nie tylko chyba dla dzieci) historie, jak „zagubienie” przez kontenerowiec plastikowych kaczuszek do kąpieli, które następnie dryfowały po ziemskich oceanach, przyczyniając się do lepszego zrozumienia działania prądów morskich. Warto też wspomnieć o zabiegach powszechnie stosowanych w książkach dla dzieci, takich jak antropomorfizacja bohaterów (rozdział o odnawialnych źródłach energii składający się z wypowiedzi „kandydatów” na najlepsze z nich – Słońca, wody, wiatru, biomasy, energii geotermalnej, energii jądrowej) czy udramatyzowanie pewnych „nudnych” zagadnień (odejście od paliw kopalnych przedstawione w formie listu pożegnalnego do nich).

Rzecz jasna, nie mniejszą rolę w uprzystępnieniu tematyki książki odgrywają ilustracje Wendy Panders. Czasem zabawnie komentują one tekst (bakteria narzekająca swojej przyjaciółce na zimno wywołane fotosyntezą, na skutek której z atmosfery Ziemi znikał dwutlenek węgla, a pojawiało się coraz więcej tlenu), czasem pomagają w mig załapać trudne zagadnienia (dwa lody, jasny i ciemny, powiedzmy: waniliowy i czekoladowy, wystawione na działanie promieni słonecznych: pierwszy całkiem długo zachowuje konsystencję, drugi od razu zaczyna się topić – jeśli rozumiesz, dlaczego tak się dzieje, to właśnie zrozumiałaś efekt albedo: biały lód odbija promienie słoneczne, ciemna woda je pochłania), czasem uprzystępniają różne dziwne wykresy (zmiany w temperaturze Ziemi na przestrzeni ostatniego 1000 lat przypominające nieco rosnący kij hokejowy, średnia rocznych opadów w „najbardziej mokrym miejscu na Ziemi” (s. 104), czyli Ćerapuńdżi, dziwnym trafem układająca się w parasol). Trzeba wreszcie wspomnieć o zamykającym książkę „klimatycznym bingo”, choć strach pomyśleć, co się stanie, gdy wszystkie pola w tej grze zostaną już odhaczone.

Słowem, warto. Warto spędzić kilka wieczorów na wspólnej lekturze z dziećmi. Warto je czegoś nauczyć, warto nauczyć czegoś siebie. Nie warto natomiast bać się, że tematyka książki wystraszy albo przerośnie młodych czytelników. Warto zastanowić się, kiedy wyrządzamy im większą krzywdę: czy wtedy, gdy pozwalamy im dowiedzieć się, co dzieje się z naszym światem, czy wtedy, gdy pozostawiamy je kompletnie nieprzygotowanymi na to, co nadchodzi.

Aha, jeszcze coś. Przez kilka lat miałem okazję obserwować z boku, na czym polegają rozmaite „ekowarsztaty” prowadzone w takich instytucjach jak biblioteki publiczne czy lokalne domy kultury. Niestety, znaczna większość z nich opierała się na dramatycznie infantylnych lub tragikomicznych pomysłach (tworzenie figurek kotów z rolek po papierze toaletowym, pogadanki o ochronie przyrody wygłaszane przez… myśliwych). Życzyłbym sobie, żeby twórcy i twórczynie tego typu zajęć częściej korzystali z takich materiałów jak „Palmy na biegunie północnym” Marka ter Horsta i Wendy Panders. Wyszłoby z korzyścią dla wszystkich: dorosłych, dzieci, zwierząt, przyrody, klimatu.
Marc ter Horst: „Palmy na biegunie północnym. Wielka opowieść o zmianie klimatu”. Ilustracje: Wendy Panders. Przeł. Alicja Oczko. Nasza Księgarnia. Warszawa 2020.