SZTUKA CZYTANIA... TŁA (PAWEŁ PRÓCHNIAK: 'PROMIENIOWANIE TŁA. SZKICE O WIERSZACH I CZYTANIU')
A
A
A
W swojej najnowszej książce Paweł Próchniak zawraca nas na zapomnianą nieco drogę literacką, nie tylko trwając przy filozofii czytania sprofesjonalizowanego, czytania, którego można i należy uczyć, ale także unaoczniając nam swoją prywatną strategię lekturową – wierną tekstom i filologicznym fundamentom, odznaczającą się zaufaniem wobec tekstu (tekstu w procesie lektury uzupełnianego zawsze o konteksty historyczne i społeczne, ożywianego niejako w czasie interpretacji) oraz narzędzi pracy z tym, co w nim zakryte. Język, którym badacz opisuje poezję, metaforyczny, nieco hermetyczny, łagodny stawia czytelnika wobec dwóch wyzwań. Z jednej strony bowiem jest na tyle kompletny, spójny, iż kreuje iluzję bezpiecznego zadomowienia, na które pozwala nam literatura. Z drugiej strony budzi w nas serię podejrzeń i zmusza niejako do zadawania kolejnych, pogłębiających pytań. Pisanie o literaturze – to pewne dla obu stron: autora książki i jej czytelnika – nie może być aż tak łagodne. Jak zaznacza sam Próchniak, literatura to także, a może przede wszystkim, manowce i bezdroża.
Otrzymujemy zbiór esejów o czytaniu poezji, podążaniu jej śladami, kompatybilności umiejętnej interpretacji tekstów z interpretacją rzeczywistości. To opowieść o interpretacji, która przekłada się, a raczej wiąże się (ponieważ trudno byłoby tu wskazać stosunek nadrzędności) z wnikliwą, krytyczną obserwacją świata i zjawisk społecznych, których jesteśmy częścią, które wydarzają się w języku, w tekście: „Dobry polonista uczy wnikliwego czytania – podążania za tekstem, odkrywania jego wewnętrznej architektoniki, odsłaniania związanego z nim potencjału sensu. A tym samym – powtarzam raz jeszcze tę anachroniczną prawdę – uczy scalać i rozumieć świat” (s. 20). W tę filozofię czytania, zgłębianą od lat przez Pawła Próchniaka, która jest integralną częścią kolejnych książek i wystąpień badacza, zostajemy wprowadzeni przez dwa inicjalne teksty zawarte w najnowszej książce autora – „Promieniowanie tła. Szkice o wierszach i czytaniu”.
Konkluzja pierwszego unaocznia, iż tekst jest miejscem buntu i niezgody, ale przede wszystkim zwraca naszą uwagę na płynącą z owego rozpoznania nadzieję. Drugi rozpoczyna swego rodzaju wyznanie, z którym utożsami się każdy nauczyciel, z tego powodu jest ono jednocześnie sztampowe i niezaprzeczalnie prawdziwe: „Jestem polonistą, od lat uczę czytania. Mam mocne poczucie, że rok w rok porywam się na niemożliwe. Ale wiem też, że niemożliwe raz po raz się wydarza i zwykle wiąże się to z prostolinijną intuicją, że tekst ma coś do powiedzenia, że przede wszystkim trzeba go uważnie przeczytać, że dobiegający z jego wnętrza głos wart jest wysłuchania i zrozumienia” (s. 17). Intuicja, którą sam Próchniak nazywa staroświecką (te miejsca dystansu autora do swojej idei lektury i sposobu mówienia o sensie, wartościach niesionych przez tekst, są absolutnie bezcenne i mogą zawstydzić tych, którzy do owego poczucia integracji z własną strategią lekturową, rozumieniem literatury nie mieli okazji jeszcze dojrzeć), z jednej strony nieco już znoszona i nieprzystająca do wyzwań, jakie dziś stoją przed literaturoznawstwem, z drugiej – niezaprzeczalna i konieczna, skłania nas do sięgania po podstawy pracy filologa. Tym bowiem dziś jest tak propagowane w edukacji, a także przez niektórych niwelowane, jako niebezpieczne narzędzie walki o własną tożsamość, krytyczne myślenie – mądrym, zdystansowanym i wprawnym kontaktem z jakimkolwiek tekstem kultury. To właśnie umiejętność takiego czytania, o jakim pisze Próchniak, pozwala nam odróżnić wiedzę od informacji, manipulację od faktów.
Oczywiście należy zaznaczyć od razu, iż daleki jest autor omawianej książki od literaturoznawstwa empirycznego, niezaprzeczalnie pozostając wiernym metodzie hermeneutycznej, ale pojmowanej szeroko, uwzględniającej istnienie tekstu w realnym tu i teraz, tekstu rezonującego z rzeczywistością (tym przecież jest śledzenie pracy wyobraźni Yeatsa w szkicu „Ptaki pustyni”). Przy czym zachowane zostają pewne prymarne dla takiego sposobu czytania proporcje – punktem wyjścia i dojścia zawsze pozostają tekst literacki i interpretacja, jako czynność, która ów tekst współtworzy: „Ale pamiętam też, że sens w swojej głębi – tam, gdzie rodzi się jego żywy puls – zawsze pozostaje tajemnicą. Zawsze jest otwarty na dokonującą się w jego łonie pracę lektury” (s. 84).
Pojawia się w książce zagadnienie ocalającej gościnności poezji, jej mocy scalającej świat, przywracającej do świata żywych. Owa możliwość zadomowienia się w tekście okazuje się jednak w postrzeganiu autora wyraźnie elitarna (nie oceniam przy tym takiego do niej podejścia, zauważam tylko, że ów dostęp do sensu i ukrytego znaczenia niezaprzeczalnie wymaga według Próchniaka filologicznych umiejętności, które nie każdy posiada), dostępna tylko tym, którzy posiadają odpowiednie zaplecze. Sens nie jest nigdy do końca uchwytny: „Sens zawsze jest w drodze – unieruchomiony i wykrystalizowany sprzeniewierza się żywej myśli, w której ma źródło. I zarazem jest figurą wyobraźni, bo właśnie w wyobraźni rodzi się nasze poczucie sensu…” (s. 22). Nawet więc jeśli sens pozostaje nieuchwytny, to badacz śledzić może pracę wyobraźni. Wynika to oczywiście z tekstowego świata, w jakim zadomowiony jest sam interpretator. Jeżeli bowiem chodzi o dobór omawianych autorów, to nie możemy liczyć na zaskoczenie. Yeats, Bonowicz, Sosnowski, Norwid, Słowacki, Świetlicki. Wbrew pozorom nie ma w tym zbiorze niczego z literackiego eklektyzmu, odmiennego językowego zaplecza. Pomimo różnych poetyk, epok i poruszanej problematyki czy społecznego kontekstu są to pisarze dość podobnie postrzegający otaczający ich świat, poszukujący ostatecznie symilarnych miejsc dla siebie i swojej literatury. Z tego także wynika specyficzna ufność w interpretację, filologiczne narzędzia, w tekst i jego mechanikę. Nie da się ukryć, iż czytanie, o jakim pisze Próchniak, podlega profesjonalizacji, wymaga nauki i narzędzi, z których badacz niezaprzeczalnie potrafi korzystać i potrafi „zainfekować” swojego czytelnika właśnie taką strategią, która wyrasta z wyjątkowej pasji i, nazwijmy to na przekór dość nieprofesjonalne, przywiązania do poezji i jej świata.
Byłoby dużą niesprawiedliwością niedostrzeżenie, że Próchniak przestrzega nas przed całkowitym zaufaniem literaturze, że nie uczy czytania także przez podejrzliwość: „Wiersze, przynajmniej niektóre, chodzą manowcami. Wyprawiają się tam, gdzie nie znać śladu ludzkiej stopy. Przebiegają wertepy słów, wertepy wyobraźni. Szukają ukrytych ścieżek. I niekiedy odnajdują m miejsca nawiedzone przez jakąś »rzeczywistą obecność«, przez spełniającą się »możliwość« – jak pisze Leśmian – »innej jawy, niż jawa Istnienia«” (s. 85). Jednocześnie tym, w czym swoje zaufanie pokłada, są narzędzia i metody interpretacji tekstu, zaczerpnięte z poetyki, historii literatury, ewoluujące, ale niezaprzeczalnie zakorzenione w podstawach, odróżniające polonistę od czytelnika nieprofesjonalnego (czego Próchniak wprost nie rozdziela, ale niezaprzeczalnie to ma na myśli, wspominając o tym, czego uczymy kolejne pokolenia polonistów).
Poza poezją, wobec której zawsze powinniśmy być nieufni, nasze podejrzenia na pewno wzbudza też taki sposób pisania o tekstach, jakie wybiera autor „Promieniowania tła”. Z czego ono wynika? Odpowiedź jest bardzo prosta: z języka. Próchniak pisze o omawianych wierszach i samej pasji czytania w sposób dziś nieco rażący swoim kolorytem, głęboko metafizyczny, często metaforyczny, jednocześnie zaznaczając w pełni świadomość, iż może rozminąć się to z oczekiwaniami odbiorcy: „O tym momencie bez czasu, o tym miejscu bez miejsca można mówić tylko z głębi metafory – językiem pozostającym w uścisku paradoksu, językiem poezji. Ten język, zwłaszcza dziś, przeraża nas i zawstydza” (s. 103-104).
„Promieniowanie tła” uspokaja nas tym, co znane, bezpieczne, może zawstydzić, jeśli porzuciliśmy całkowicie takie czytanie poezji. Może także wywołać w nas bunt. Nie sposób bowiem pozostać wobec omawianej książki całkowicie bezkrytycznym. W swej łagodności, metafizycznym osadzeniu i bezpiecznym oddaleniu od zgiełku świata podejście do literatury, jakie pokazuje nam Próchniak, może wykreować w nas błędne przekonanie o bezgranicznej gościnności tekstu, o bezpieczeństwie lektury. Próchniak połowicznie przed tym przestrzega, ale w zebranych w najnowszych książce szkicach dominuje jednak wiara w tekst, figurę sensu i możliwość zamieszkania w literaturze, która – i o tym zapomnieć nie sposób – może nas przecież zwodzić i zawieść. Oczywiście badacz zauważa i taką możliwością, przypomina, iż do tego rodzaju literackiego rozpoznania także należy czytelnika przygotować, ale sam bezpiecznie porusza się po rejonach znanych, po literaturze już w jakiś sposób oswojonej, uklasycznionej, pozostaje w bezpiecznej perspektywie historyka, nie wkraczając na bezdroża, na które niejako skazani bywają na przykład krytycy, komentatorzy tego, co literaturze najświeższe, aktywnie i aktualnie zaangażowane, nieuładzone. W czasie lektury kolejnych tekstów zamieszczonych w tej książce o owym oddzieleniu należy pamiętać w sposób szczególny. Perspektywa lektury dla historyczki czy historyka literatury zawsze będzie inna niż dla krytyczki czy krytyka literackiego. To rozróżnienie, choć oczywiste, w ostatnich latach wyraźnie należy przypominać i podkreślać. Omawianą książkę trudno będzie w pełni zrozumieć i docenić, jeśli nie zauważy się na początku, jaki sposób lektury jest nam w niej proponowany. Dlatego też nie polecam czytania jej wybiórczo. Choć to zbiór niezależnych szkiców, publikowanych także wcześniej w innych miejscach, to w książce zostały one ułożone w spójną całość, w sposób, który przygotowuje nas do kolejnych etapów i odmian interpretacji.
Próchniak pozostaje więc w pełni świadomie historykiem literatury, poruszając się na łonie szeroko pojętej interpretacji, wspartej odpowiednim czasowym dystansem (choć oczywiście przekracza te granice, uaktualniając odczytania, dostrzegając ciągłość kulturowych mechanizmów). Właśnie o tej perspektywie – historyka literatury – przypomina nam autor omawianej książki, choć miewa nawet wobec tej dziedziny pewne zastrzeżenia: „Owszem, historia literatury jest autorytarna, ale żyje z interpretacji i sama jest interpretacją. Na swój dwuznaczny sposób stara się odpowiadać na potrzebę usystematyzowanej i scalonej wiedzy o przygodach form artystycznych. Jej erudycyjny sztafaż bywa nieznośny. Nierzadko zamyka usta samej literaturze. Ale chroni też przed ignorancją, przed poznawczą pychą, przed jałowością powtórzeń. Daje możliwość obcowania z czymś, co odległe, inne, obce” (s. 21).
Nie sposób nie zgodzić się z obiema zawartymi w tej wypowiedzi konkluzjami. Upłynnienie granic dyscyplin przynosi jednocześnie wolność i obietnicę oraz ryzyko i przestrogę. Próchniak więc uczy nas także literaturoznawczej równowagi, czytania spokojniejszego i ostrożniejszego, zabezpieczonego przed dyletanctwem, przed pychą, ale wciąż opartego na niezgodzie i poszukiwaniu prawdy: „Jeśli prawda wiersza istotnie leży gdzieś po drugiej stronie słów, w tej obietnicy, którą składają nam słowa, jeśli kryje się w ich najgłębszej głębi, to zarazem przecież prawda ta jest całkowicie jawna – naoczna, w całej swojej oczywistości zjawia się w ruchu lektury, w spojrzeniu ogarniającym kształt i formę zapisu, w podążaniu za porządkiem brzmień, za rytmem, za tokiem słów i obrazów, po ścieżkach, które obrysowują wypowiadaną rzeczywistość, stają się mapą wyobraźni zakorzenionej w tekście, uczepionej jego słów” (s. 37). Nie mam pewności, czy literaturoznawstwo, a może szerzej – humanistyka, nie potrzebuje dziś rozgościć się w innym miejscu, w żywym tu i teraz, choć może robi to tylko po to, żeby docenić badawcze przestrzenie, o których mówi Próchniak, i w pewnym stopniu (choć zapewne już w wersji bezpowrotnie zmodyfikowanej) do nich powrócić. Choć nie widać tego na pierwszy rzut oka, strategia lekturowa autora „Promieniowania tła” nierozerwalnie jest bowiem związana nie tylko z tekstem, ale także z miejscem styku tekstu i rzeczywistości.
Otrzymujemy zbiór esejów o czytaniu poezji, podążaniu jej śladami, kompatybilności umiejętnej interpretacji tekstów z interpretacją rzeczywistości. To opowieść o interpretacji, która przekłada się, a raczej wiąże się (ponieważ trudno byłoby tu wskazać stosunek nadrzędności) z wnikliwą, krytyczną obserwacją świata i zjawisk społecznych, których jesteśmy częścią, które wydarzają się w języku, w tekście: „Dobry polonista uczy wnikliwego czytania – podążania za tekstem, odkrywania jego wewnętrznej architektoniki, odsłaniania związanego z nim potencjału sensu. A tym samym – powtarzam raz jeszcze tę anachroniczną prawdę – uczy scalać i rozumieć świat” (s. 20). W tę filozofię czytania, zgłębianą od lat przez Pawła Próchniaka, która jest integralną częścią kolejnych książek i wystąpień badacza, zostajemy wprowadzeni przez dwa inicjalne teksty zawarte w najnowszej książce autora – „Promieniowanie tła. Szkice o wierszach i czytaniu”.
Konkluzja pierwszego unaocznia, iż tekst jest miejscem buntu i niezgody, ale przede wszystkim zwraca naszą uwagę na płynącą z owego rozpoznania nadzieję. Drugi rozpoczyna swego rodzaju wyznanie, z którym utożsami się każdy nauczyciel, z tego powodu jest ono jednocześnie sztampowe i niezaprzeczalnie prawdziwe: „Jestem polonistą, od lat uczę czytania. Mam mocne poczucie, że rok w rok porywam się na niemożliwe. Ale wiem też, że niemożliwe raz po raz się wydarza i zwykle wiąże się to z prostolinijną intuicją, że tekst ma coś do powiedzenia, że przede wszystkim trzeba go uważnie przeczytać, że dobiegający z jego wnętrza głos wart jest wysłuchania i zrozumienia” (s. 17). Intuicja, którą sam Próchniak nazywa staroświecką (te miejsca dystansu autora do swojej idei lektury i sposobu mówienia o sensie, wartościach niesionych przez tekst, są absolutnie bezcenne i mogą zawstydzić tych, którzy do owego poczucia integracji z własną strategią lekturową, rozumieniem literatury nie mieli okazji jeszcze dojrzeć), z jednej strony nieco już znoszona i nieprzystająca do wyzwań, jakie dziś stoją przed literaturoznawstwem, z drugiej – niezaprzeczalna i konieczna, skłania nas do sięgania po podstawy pracy filologa. Tym bowiem dziś jest tak propagowane w edukacji, a także przez niektórych niwelowane, jako niebezpieczne narzędzie walki o własną tożsamość, krytyczne myślenie – mądrym, zdystansowanym i wprawnym kontaktem z jakimkolwiek tekstem kultury. To właśnie umiejętność takiego czytania, o jakim pisze Próchniak, pozwala nam odróżnić wiedzę od informacji, manipulację od faktów.
Oczywiście należy zaznaczyć od razu, iż daleki jest autor omawianej książki od literaturoznawstwa empirycznego, niezaprzeczalnie pozostając wiernym metodzie hermeneutycznej, ale pojmowanej szeroko, uwzględniającej istnienie tekstu w realnym tu i teraz, tekstu rezonującego z rzeczywistością (tym przecież jest śledzenie pracy wyobraźni Yeatsa w szkicu „Ptaki pustyni”). Przy czym zachowane zostają pewne prymarne dla takiego sposobu czytania proporcje – punktem wyjścia i dojścia zawsze pozostają tekst literacki i interpretacja, jako czynność, która ów tekst współtworzy: „Ale pamiętam też, że sens w swojej głębi – tam, gdzie rodzi się jego żywy puls – zawsze pozostaje tajemnicą. Zawsze jest otwarty na dokonującą się w jego łonie pracę lektury” (s. 84).
Pojawia się w książce zagadnienie ocalającej gościnności poezji, jej mocy scalającej świat, przywracającej do świata żywych. Owa możliwość zadomowienia się w tekście okazuje się jednak w postrzeganiu autora wyraźnie elitarna (nie oceniam przy tym takiego do niej podejścia, zauważam tylko, że ów dostęp do sensu i ukrytego znaczenia niezaprzeczalnie wymaga według Próchniaka filologicznych umiejętności, które nie każdy posiada), dostępna tylko tym, którzy posiadają odpowiednie zaplecze. Sens nie jest nigdy do końca uchwytny: „Sens zawsze jest w drodze – unieruchomiony i wykrystalizowany sprzeniewierza się żywej myśli, w której ma źródło. I zarazem jest figurą wyobraźni, bo właśnie w wyobraźni rodzi się nasze poczucie sensu…” (s. 22). Nawet więc jeśli sens pozostaje nieuchwytny, to badacz śledzić może pracę wyobraźni. Wynika to oczywiście z tekstowego świata, w jakim zadomowiony jest sam interpretator. Jeżeli bowiem chodzi o dobór omawianych autorów, to nie możemy liczyć na zaskoczenie. Yeats, Bonowicz, Sosnowski, Norwid, Słowacki, Świetlicki. Wbrew pozorom nie ma w tym zbiorze niczego z literackiego eklektyzmu, odmiennego językowego zaplecza. Pomimo różnych poetyk, epok i poruszanej problematyki czy społecznego kontekstu są to pisarze dość podobnie postrzegający otaczający ich świat, poszukujący ostatecznie symilarnych miejsc dla siebie i swojej literatury. Z tego także wynika specyficzna ufność w interpretację, filologiczne narzędzia, w tekst i jego mechanikę. Nie da się ukryć, iż czytanie, o jakim pisze Próchniak, podlega profesjonalizacji, wymaga nauki i narzędzi, z których badacz niezaprzeczalnie potrafi korzystać i potrafi „zainfekować” swojego czytelnika właśnie taką strategią, która wyrasta z wyjątkowej pasji i, nazwijmy to na przekór dość nieprofesjonalne, przywiązania do poezji i jej świata.
Byłoby dużą niesprawiedliwością niedostrzeżenie, że Próchniak przestrzega nas przed całkowitym zaufaniem literaturze, że nie uczy czytania także przez podejrzliwość: „Wiersze, przynajmniej niektóre, chodzą manowcami. Wyprawiają się tam, gdzie nie znać śladu ludzkiej stopy. Przebiegają wertepy słów, wertepy wyobraźni. Szukają ukrytych ścieżek. I niekiedy odnajdują m miejsca nawiedzone przez jakąś »rzeczywistą obecność«, przez spełniającą się »możliwość« – jak pisze Leśmian – »innej jawy, niż jawa Istnienia«” (s. 85). Jednocześnie tym, w czym swoje zaufanie pokłada, są narzędzia i metody interpretacji tekstu, zaczerpnięte z poetyki, historii literatury, ewoluujące, ale niezaprzeczalnie zakorzenione w podstawach, odróżniające polonistę od czytelnika nieprofesjonalnego (czego Próchniak wprost nie rozdziela, ale niezaprzeczalnie to ma na myśli, wspominając o tym, czego uczymy kolejne pokolenia polonistów).
Poza poezją, wobec której zawsze powinniśmy być nieufni, nasze podejrzenia na pewno wzbudza też taki sposób pisania o tekstach, jakie wybiera autor „Promieniowania tła”. Z czego ono wynika? Odpowiedź jest bardzo prosta: z języka. Próchniak pisze o omawianych wierszach i samej pasji czytania w sposób dziś nieco rażący swoim kolorytem, głęboko metafizyczny, często metaforyczny, jednocześnie zaznaczając w pełni świadomość, iż może rozminąć się to z oczekiwaniami odbiorcy: „O tym momencie bez czasu, o tym miejscu bez miejsca można mówić tylko z głębi metafory – językiem pozostającym w uścisku paradoksu, językiem poezji. Ten język, zwłaszcza dziś, przeraża nas i zawstydza” (s. 103-104).
„Promieniowanie tła” uspokaja nas tym, co znane, bezpieczne, może zawstydzić, jeśli porzuciliśmy całkowicie takie czytanie poezji. Może także wywołać w nas bunt. Nie sposób bowiem pozostać wobec omawianej książki całkowicie bezkrytycznym. W swej łagodności, metafizycznym osadzeniu i bezpiecznym oddaleniu od zgiełku świata podejście do literatury, jakie pokazuje nam Próchniak, może wykreować w nas błędne przekonanie o bezgranicznej gościnności tekstu, o bezpieczeństwie lektury. Próchniak połowicznie przed tym przestrzega, ale w zebranych w najnowszych książce szkicach dominuje jednak wiara w tekst, figurę sensu i możliwość zamieszkania w literaturze, która – i o tym zapomnieć nie sposób – może nas przecież zwodzić i zawieść. Oczywiście badacz zauważa i taką możliwością, przypomina, iż do tego rodzaju literackiego rozpoznania także należy czytelnika przygotować, ale sam bezpiecznie porusza się po rejonach znanych, po literaturze już w jakiś sposób oswojonej, uklasycznionej, pozostaje w bezpiecznej perspektywie historyka, nie wkraczając na bezdroża, na które niejako skazani bywają na przykład krytycy, komentatorzy tego, co literaturze najświeższe, aktywnie i aktualnie zaangażowane, nieuładzone. W czasie lektury kolejnych tekstów zamieszczonych w tej książce o owym oddzieleniu należy pamiętać w sposób szczególny. Perspektywa lektury dla historyczki czy historyka literatury zawsze będzie inna niż dla krytyczki czy krytyka literackiego. To rozróżnienie, choć oczywiste, w ostatnich latach wyraźnie należy przypominać i podkreślać. Omawianą książkę trudno będzie w pełni zrozumieć i docenić, jeśli nie zauważy się na początku, jaki sposób lektury jest nam w niej proponowany. Dlatego też nie polecam czytania jej wybiórczo. Choć to zbiór niezależnych szkiców, publikowanych także wcześniej w innych miejscach, to w książce zostały one ułożone w spójną całość, w sposób, który przygotowuje nas do kolejnych etapów i odmian interpretacji.
Próchniak pozostaje więc w pełni świadomie historykiem literatury, poruszając się na łonie szeroko pojętej interpretacji, wspartej odpowiednim czasowym dystansem (choć oczywiście przekracza te granice, uaktualniając odczytania, dostrzegając ciągłość kulturowych mechanizmów). Właśnie o tej perspektywie – historyka literatury – przypomina nam autor omawianej książki, choć miewa nawet wobec tej dziedziny pewne zastrzeżenia: „Owszem, historia literatury jest autorytarna, ale żyje z interpretacji i sama jest interpretacją. Na swój dwuznaczny sposób stara się odpowiadać na potrzebę usystematyzowanej i scalonej wiedzy o przygodach form artystycznych. Jej erudycyjny sztafaż bywa nieznośny. Nierzadko zamyka usta samej literaturze. Ale chroni też przed ignorancją, przed poznawczą pychą, przed jałowością powtórzeń. Daje możliwość obcowania z czymś, co odległe, inne, obce” (s. 21).
Nie sposób nie zgodzić się z obiema zawartymi w tej wypowiedzi konkluzjami. Upłynnienie granic dyscyplin przynosi jednocześnie wolność i obietnicę oraz ryzyko i przestrogę. Próchniak więc uczy nas także literaturoznawczej równowagi, czytania spokojniejszego i ostrożniejszego, zabezpieczonego przed dyletanctwem, przed pychą, ale wciąż opartego na niezgodzie i poszukiwaniu prawdy: „Jeśli prawda wiersza istotnie leży gdzieś po drugiej stronie słów, w tej obietnicy, którą składają nam słowa, jeśli kryje się w ich najgłębszej głębi, to zarazem przecież prawda ta jest całkowicie jawna – naoczna, w całej swojej oczywistości zjawia się w ruchu lektury, w spojrzeniu ogarniającym kształt i formę zapisu, w podążaniu za porządkiem brzmień, za rytmem, za tokiem słów i obrazów, po ścieżkach, które obrysowują wypowiadaną rzeczywistość, stają się mapą wyobraźni zakorzenionej w tekście, uczepionej jego słów” (s. 37). Nie mam pewności, czy literaturoznawstwo, a może szerzej – humanistyka, nie potrzebuje dziś rozgościć się w innym miejscu, w żywym tu i teraz, choć może robi to tylko po to, żeby docenić badawcze przestrzenie, o których mówi Próchniak, i w pewnym stopniu (choć zapewne już w wersji bezpowrotnie zmodyfikowanej) do nich powrócić. Choć nie widać tego na pierwszy rzut oka, strategia lekturowa autora „Promieniowania tła” nierozerwalnie jest bowiem związana nie tylko z tekstem, ale także z miejscem styku tekstu i rzeczywistości.
Paweł Próchniak: „Promieniowanie tła. Szkice o wierszach i czytaniu”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |