POCHWAŁA GŁUPOTY? (MICHAŁ RUSINEK: 'ZERO ZAHAMOWAŃ')
A
A
A
W swojej nowej książce Michał Rusinek, występujący tym razem przede wszystkim w roli literaturoznawcy, analizuje jedną z najpopularniejszych obecnie odmian literatury – teksty piosenek popularnych. Klucz doboru utworów jest specyficzny, choć nie do końca jasno sprecyzowany. Po przeczytaniu krótkiego wstępu można odnieść wrażenie, że otrzymamy subiektywnie skomponowaną panoramę muzyki (bardzo) popularnej. Autor wyznaje bowiem, że będzie go interesowała ta dźwiękowa materia, która „atakuje nas w samochodach, autobusach, na wyciągach narciarskich, w wesołych miasteczkach, na festynach i różnego rodzaju świętach ulicznych, w czasie imprez sportowych, na plażach, w barach, smażalniach, lodziarniach, dobiega z telewizorów i radioodbiorników od sąsiadów lub ze słuchawek współpasażerów tramwajów, którzy za głośno czegoś słuchają” (s. 5). Stronę dalej zostają wymienione trzy konkretne gatunki: disco polo, rap i heavy metal. Spis treści natomiast podpowiada, że analiza dotyczy również utworów serialowych, patriotycznych i tych dających się wpisać w rozległą kategorię piosenek popularnych. Po lekturze wszystkich felietonów nie mogę się oprzeć wrażeniu, że gatunek czy powszechna obecność są jednak dla autora drugorzędne. Rusinek wybiera po prostu piosenki, których warstwę tekstową najlepiej oddaje przymiotnik „osobliwy”. „Zero zahamowań” pełne jest analiz nonsensownych, infantylnych, miałkich, mówiąc bez ogródek – głupich tekstów.
Powyższy stanowi zarówno atut, jak i wadę książki. Z pewnością przez wzgląd na wysoki stopień absurdu i piętrzące się na każdej ze stron niezwykłe ilości najdziwniejszych pomysłów polskich tekściarzy lektura omawianego zbioru felietonów zapewnić może sporo dobrej zabawy i zdrowego śmiechu. Warstwa humorystyczna podbijana jest jeszcze przez pozorowaną naiwność interpretatora, który do niezbyt lotnych słów dodaje zaskakujące (będące często wynikiem literalnego odczytania analizowanych słów) tezy interpretacyjne. Weźmy pierwszy z brzegu (i samej książki) przykład: analizę tekstu discopolowego hitu „Przez twe oczy zielone” autorstwa Marzanny Zrajkowskiej wylansowanego przez największą gwiazdę kilku ostatnich sylwestrów TVP – Zenona Martyniuka z zespołem Akcent. Otwierający utwór dwuwiersz: „Odkąd zobaczyłem ciebie / nie mogę jeść nie mogę spać” kreowany przez Rusinka naiwny interpretator odczytuje po prostu jako paramedyczną autodiagnozę podmiotu, który od pierwszego spotkaniu z adresatem swoich wypowiedzi ma problemy związane z zaburzeniami łaknienia i snu. Pojawiająca się chwilę później fraza: „Miłość o sobie dała znać” miałaby natomiast być dowodem na to, że podobne przypadłości zdarzały się podmiotowi lirycznemu już „przy poprzednich fascynacjach erotycznych” (s. 11). Występujące w dalszej części tego króciutkiego tekstu, wyrażane z powagą, literaturoznawczym sznytem i fachową terminologią pomysły na odczytania poszczególnych fragmentów ulubionej piosenki piłkarzy polskiej reprezentacji z czasów Adama Nawałki swój finał mają w przewrotnej konkluzji, że oto „Przez twe oczy zielone” musi być piosenką napisaną dla ukochanego czworonoga. Dowód na to stanowić może należący do adresata podmiotu lirycznego kolor tęczówki. Zestawiony z wyśpiewanym przez Martyniuka „gwiaździstym blaskiem” przywodzi on na myśl oczy psów mieniące się zielonym kolorem na wszystkich zdjęciach robionych z wykorzystaniem lampy błyskowej. Jak tłumaczy Rusinkowy interpretator: „Sprawia to tzw. makata odblaskowa, która wchodzi w skład budowy psiego oka. Jej funkcją jest ponowne wyłapanie promieni świetlnych, a następnie przekierowanie ich na siatkówkę” (s. 12).
Tak rozpoczyna się pierwsza część, w której Rusinek kilkukrotnie próbuje wyjaśnić, „co nam mówią piosenki disco polo” (s. 7). Zarówno w tym, jak i kolejnych rozdziałach wyodrębnionych z uwagi na tematykę warstwy werbalnej (utwory o seksie, patriotyczne) bądź gatunek (wspomniane disco polo, heavy metal, rap, piosenki popularne) próżno szukać konstruktywnych sądów, zbiorczych wniosków czy konkluzji, oderwanych od konkretnej analizowanej akurat słowno-muzycznej realizacji. Każdy z felietonów działa jako odrębna całostka, co z pewnością można by traktować jako atut, gdyby nie wspomniany już specyficzny dobór omawianych tekstów i rezygnacja z konkluzywności. Ów autorski gest sprawia, że „Zero zahamowań” nie wychodzi poza czczą zgrywę z literackiej bezradności i grafomaństwa polskich tekściarzy. Jest tu pozór poważniejszych, badawczych zamiarów, ale zostaje on zasygnalizowany jedynie do podbicia absurdalnego klimatu całego książkowego projektu. Ukryty za maską profesjonalnego literaturoznawcy-interpretatora Rusinek używa naukowej (ale zrozumiałej dla przeciętnego absolwenta szkoły średniej) nomenklatury, czasem powołuje się również na liczne grono różnych autorytetów (np. językoznawców Jana Miodka czy Katarzyny Kłosińskiej w odniesieniu do kontrowersyjnego słowa „zajebiście” użytego w tytule piosenki discopolowego zespołu Weekend [zob. s. 62], słynnego autora „Poetyki w świetle językoznawstwa” Romana Jakobsona przy interpretacji piosenki „Szalona ruda” [zob. s. 54]), a także teksty klasyków polskiej literatury takich jak Adam Mickiewicz (zob. s. 116) czy Maria Konopnicka (zob. s. 124). Te zderzenia naukowego i paranaukowego oprzyrządowania z miałkimi tekstami, jak również wysokiego języka z językiem kalekim przynosić mogą oczywiście czytelniczą satysfakcję, ale są zabawą zupełnie bezproduktywną i na dłuższą metę, niestety, męczącą.
Choć autor „Pypciów na języku” dwoi się i troi, żeby czytelnika zaskakiwać często naprawdę udanymi, błyskotliwymi pomysłami, to tak duże nagromadzenie niewielkich interpretacji – różnych i niezwiązanych żadną zmyślną ideą autora wyboru – wystawia czytelnika na dużą próbę cierpliwości. Główną przyczyną tego stanu rzeczy może być oczywiście gatunek omawianej publikacji. Zbiory felietonów szczególnie często narażają się na zarzuty niespójności. Przyciągać mają jednak czymś innym – niebanalnymi sądami, zmyślnymi konceptami czy językiem. I Rusinek idzie tym tropem – jednak zamiast środek ciężkości umieścić we własnych partiach tekstu, oddaje pole przede wszystkim autorom słów. Dlatego też jeżeli utwór okazuje się niespecjalnie zabawny, a i pomysłu wychodzącego od komentatora-interpretatora zbyt błyskotliwego nie ma – próżno liczyć na zajmujący felieton.
I choć bardzo dobrze się bawiłem, towarzysząc autorowi w medytacjach nad tajemniczym podmiotem lirycznym piosenki „Tak, to my” sióstr Godlewskich (zob. s. 18-20), czy odczułem jakiś rodzaj spełnienia, gdy Rusinek przybliżył mnie do zrozumienia słynnego piosenkowego symbolu „sępa miłości” z utworu „Powiedz” zespołu Ich Troje (zob. s. 172-174), to jako całość omawiana książka zostawiła mnie z pewnym niedosytem, a może i zawodem. Zarzucanie autorowi felietonów, że wszelkie czynione przez niego rozpoznania nie wychodzą poza żart, może zostać odebrane jako dość niefortunne. Mam świadomość, że felieton jest specyficznym gatunkiem i być może nie powinienem oczekiwać na powtórkę z innej arcyzabawnej, ale przy tym wnikliwej i mądrej analizy rodzimej popkultury (w tym disco polo) – zbioru esejów Doroty Masłowskiej „Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu”. Jednak pozycja, z której Rusinek wypowiada się na temat omawianej twórczości (w której zresztą jest jeszcze umacniany przez okładkowe blurby Natalii Przybysz i Wojciecha Manna zapewniające, że książka ta pozwoli „oswoić niejednego demona”, a wszystko to, co oczywiste, „może stać się nieoczywiste”), zobowiązywać go powinna do wyjścia poza naskórkowość i obnażanie oczywistości. Przecież chyba każdy potencjalny czytelnik omawianej publikacji wie, że gros piosenek popularnych to nic innego jak zbiór banałów i bzdur, a w czasach, gdy właściwie każdy może nagrać swój kawałek, ilość podobnych osobliwości rośnie z dnia na dzień. I po lekturze nowej książki Rusinka czytelnik nie będzie wiedzieć nic więcej. Być może zdrowo się pośmieje, ale nie powinien liczyć na żadne produktywne konkluzje. Czy to źle? Wydaje się, że zupełnie tak jak z muzyką – odpowiedź zależy od oczekiwań i gustu odbiorcy.
Powyższy stanowi zarówno atut, jak i wadę książki. Z pewnością przez wzgląd na wysoki stopień absurdu i piętrzące się na każdej ze stron niezwykłe ilości najdziwniejszych pomysłów polskich tekściarzy lektura omawianego zbioru felietonów zapewnić może sporo dobrej zabawy i zdrowego śmiechu. Warstwa humorystyczna podbijana jest jeszcze przez pozorowaną naiwność interpretatora, który do niezbyt lotnych słów dodaje zaskakujące (będące często wynikiem literalnego odczytania analizowanych słów) tezy interpretacyjne. Weźmy pierwszy z brzegu (i samej książki) przykład: analizę tekstu discopolowego hitu „Przez twe oczy zielone” autorstwa Marzanny Zrajkowskiej wylansowanego przez największą gwiazdę kilku ostatnich sylwestrów TVP – Zenona Martyniuka z zespołem Akcent. Otwierający utwór dwuwiersz: „Odkąd zobaczyłem ciebie / nie mogę jeść nie mogę spać” kreowany przez Rusinka naiwny interpretator odczytuje po prostu jako paramedyczną autodiagnozę podmiotu, który od pierwszego spotkaniu z adresatem swoich wypowiedzi ma problemy związane z zaburzeniami łaknienia i snu. Pojawiająca się chwilę później fraza: „Miłość o sobie dała znać” miałaby natomiast być dowodem na to, że podobne przypadłości zdarzały się podmiotowi lirycznemu już „przy poprzednich fascynacjach erotycznych” (s. 11). Występujące w dalszej części tego króciutkiego tekstu, wyrażane z powagą, literaturoznawczym sznytem i fachową terminologią pomysły na odczytania poszczególnych fragmentów ulubionej piosenki piłkarzy polskiej reprezentacji z czasów Adama Nawałki swój finał mają w przewrotnej konkluzji, że oto „Przez twe oczy zielone” musi być piosenką napisaną dla ukochanego czworonoga. Dowód na to stanowić może należący do adresata podmiotu lirycznego kolor tęczówki. Zestawiony z wyśpiewanym przez Martyniuka „gwiaździstym blaskiem” przywodzi on na myśl oczy psów mieniące się zielonym kolorem na wszystkich zdjęciach robionych z wykorzystaniem lampy błyskowej. Jak tłumaczy Rusinkowy interpretator: „Sprawia to tzw. makata odblaskowa, która wchodzi w skład budowy psiego oka. Jej funkcją jest ponowne wyłapanie promieni świetlnych, a następnie przekierowanie ich na siatkówkę” (s. 12).
Tak rozpoczyna się pierwsza część, w której Rusinek kilkukrotnie próbuje wyjaśnić, „co nam mówią piosenki disco polo” (s. 7). Zarówno w tym, jak i kolejnych rozdziałach wyodrębnionych z uwagi na tematykę warstwy werbalnej (utwory o seksie, patriotyczne) bądź gatunek (wspomniane disco polo, heavy metal, rap, piosenki popularne) próżno szukać konstruktywnych sądów, zbiorczych wniosków czy konkluzji, oderwanych od konkretnej analizowanej akurat słowno-muzycznej realizacji. Każdy z felietonów działa jako odrębna całostka, co z pewnością można by traktować jako atut, gdyby nie wspomniany już specyficzny dobór omawianych tekstów i rezygnacja z konkluzywności. Ów autorski gest sprawia, że „Zero zahamowań” nie wychodzi poza czczą zgrywę z literackiej bezradności i grafomaństwa polskich tekściarzy. Jest tu pozór poważniejszych, badawczych zamiarów, ale zostaje on zasygnalizowany jedynie do podbicia absurdalnego klimatu całego książkowego projektu. Ukryty za maską profesjonalnego literaturoznawcy-interpretatora Rusinek używa naukowej (ale zrozumiałej dla przeciętnego absolwenta szkoły średniej) nomenklatury, czasem powołuje się również na liczne grono różnych autorytetów (np. językoznawców Jana Miodka czy Katarzyny Kłosińskiej w odniesieniu do kontrowersyjnego słowa „zajebiście” użytego w tytule piosenki discopolowego zespołu Weekend [zob. s. 62], słynnego autora „Poetyki w świetle językoznawstwa” Romana Jakobsona przy interpretacji piosenki „Szalona ruda” [zob. s. 54]), a także teksty klasyków polskiej literatury takich jak Adam Mickiewicz (zob. s. 116) czy Maria Konopnicka (zob. s. 124). Te zderzenia naukowego i paranaukowego oprzyrządowania z miałkimi tekstami, jak również wysokiego języka z językiem kalekim przynosić mogą oczywiście czytelniczą satysfakcję, ale są zabawą zupełnie bezproduktywną i na dłuższą metę, niestety, męczącą.
Choć autor „Pypciów na języku” dwoi się i troi, żeby czytelnika zaskakiwać często naprawdę udanymi, błyskotliwymi pomysłami, to tak duże nagromadzenie niewielkich interpretacji – różnych i niezwiązanych żadną zmyślną ideą autora wyboru – wystawia czytelnika na dużą próbę cierpliwości. Główną przyczyną tego stanu rzeczy może być oczywiście gatunek omawianej publikacji. Zbiory felietonów szczególnie często narażają się na zarzuty niespójności. Przyciągać mają jednak czymś innym – niebanalnymi sądami, zmyślnymi konceptami czy językiem. I Rusinek idzie tym tropem – jednak zamiast środek ciężkości umieścić we własnych partiach tekstu, oddaje pole przede wszystkim autorom słów. Dlatego też jeżeli utwór okazuje się niespecjalnie zabawny, a i pomysłu wychodzącego od komentatora-interpretatora zbyt błyskotliwego nie ma – próżno liczyć na zajmujący felieton.
I choć bardzo dobrze się bawiłem, towarzysząc autorowi w medytacjach nad tajemniczym podmiotem lirycznym piosenki „Tak, to my” sióstr Godlewskich (zob. s. 18-20), czy odczułem jakiś rodzaj spełnienia, gdy Rusinek przybliżył mnie do zrozumienia słynnego piosenkowego symbolu „sępa miłości” z utworu „Powiedz” zespołu Ich Troje (zob. s. 172-174), to jako całość omawiana książka zostawiła mnie z pewnym niedosytem, a może i zawodem. Zarzucanie autorowi felietonów, że wszelkie czynione przez niego rozpoznania nie wychodzą poza żart, może zostać odebrane jako dość niefortunne. Mam świadomość, że felieton jest specyficznym gatunkiem i być może nie powinienem oczekiwać na powtórkę z innej arcyzabawnej, ale przy tym wnikliwej i mądrej analizy rodzimej popkultury (w tym disco polo) – zbioru esejów Doroty Masłowskiej „Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu”. Jednak pozycja, z której Rusinek wypowiada się na temat omawianej twórczości (w której zresztą jest jeszcze umacniany przez okładkowe blurby Natalii Przybysz i Wojciecha Manna zapewniające, że książka ta pozwoli „oswoić niejednego demona”, a wszystko to, co oczywiste, „może stać się nieoczywiste”), zobowiązywać go powinna do wyjścia poza naskórkowość i obnażanie oczywistości. Przecież chyba każdy potencjalny czytelnik omawianej publikacji wie, że gros piosenek popularnych to nic innego jak zbiór banałów i bzdur, a w czasach, gdy właściwie każdy może nagrać swój kawałek, ilość podobnych osobliwości rośnie z dnia na dzień. I po lekturze nowej książki Rusinka czytelnik nie będzie wiedzieć nic więcej. Być może zdrowo się pośmieje, ale nie powinien liczyć na żadne produktywne konkluzje. Czy to źle? Wydaje się, że zupełnie tak jak z muzyką – odpowiedź zależy od oczekiwań i gustu odbiorcy.
Michał Rusinek: „Zero zahamowań”. Wydawnictwo Agora. Warszawa 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |