ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (413) / 2021

Michał Trusewicz,

RDEST PTASI I CMENTARZE (MACIEJ ROBERT: 'CO MOGŁO PÓJŚĆ NIE TAK')

A A A
W nowej książce poetyckiej Macieja Roberta dominuje figura krańcowości różnych form życia. Od razu warto zaznaczyć, że tego rodzaju problematyka nie prowadzi wyłącznie do stylistycznej ornamentyki. Wiersze poety – choć efektowne w swej jednoczesnej precyzji i braku zbędnych dookreśleń – nie są jednak estetyczną szarżą. Wszechobecność motywu zanikania różnych form życia nie prowadzi również do jakiejś sublimacji wsobnej egzystencji. W utworach Roberta schyłkowość tworzy specyficzne pole możliwej konwersacji – międzyludzkiej, międzygatunkowej i heterotopicznej (także i heterochronicznej). Prywatne (intymne) miesza się z publicznym, przełamując impas różnych historycznych, społecznych i politycznych konsensów, których materialne znaki są odkrywane przez miejskiego archeologa-poetę. Pewną deklarację można uchwycić już w pierwszym wierszu z „Co mogło pójść nie tak”:

Co zostanie? Mimo wszystko

archeologia, jej daremny trud.

Przechylona Rotunda, kształt Ruchu

(nie kwadrat, raczej romb). Rejestr



przeobrażeń, spowolniony rytm.

Zaskakująco miękki płat falistej blachy

oraz ceglany gruz, na którym skruszą się

zęby waszej widmowej koparki.



Obok czerwieni się głóg. W kępie

głogu gnieżdżą się jeże […]

(„Elementarz. Archeologia”, s. 5)

Oko podmiotu wyławia spod warstw miejskiego pejzażu czerwieniejący się głóg, w którego kępie gnieżdżą się jeże. Płaty falistej blachy kojarzą się z typowym polskim pejzażem potransformacyjnym. Ważnym kontekstem mogą być chociażby instalacje fotograficzne Witka Orskiego, którego słynna „Odnowa” (zaprezentowana w 2017 roku na wystawie „Późna polskość. Formy narodowej tożsamości po 1989 roku” w CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie) także w pewnym sensie wydaje się archeologiczna. Choć Robert i Orski posługują się inną materią mediów artystycznych, to jednak wspólna jest dla nich ratownicza krytyka pejzażu miejskiego, przypominającego stepową ziemię jałową, pokrytą kostką brukową, różowymi rozetami, ogrodzoną surowymi blaszanymi płotami. Dość mocny kontrast złomu stalowego z bezbronnym życiem zwierząt to wyrazisty symbol tego, w jaki sposób Maciej Robert chce rozwijać technikę wierszową w swoim tomie. Wydaje się, że autor „Księgi meldunkowej” pracę poetycką rozumie przede wszystkim jako realizację idei historii ratowniczej, rozumianej przede wszystkim jako specyficznie pojmowana historia lokalna, charakteryzująca się zarówno afirmacją, jak i potencjalnością, zwracając tym samym uwagę odbiorcy na problematykę egzystencjalną (wykraczają poza antropocentryzm), ekologiczną i polityczną. Choć współcześnie raczej trudno mówić o „zadaniowości” poezji, to jednak nieprzypadkowo Robert w swoich wierszach głównie koncentruje się na odsłanianiu, wydobywaniu na wierzch, tego, co ukryte pod warstwami skorodowanej blachy poetyki historycznej. Bohaterowie utworów z „Co mogło pójść nie tak” – niepozbawionych wieloznaczności, ironii czy niedomówień – rozgrzebując przeszłość, ratują przyszłość gatunków. Także człowieka.

Choć poprzednie tomy Macieja Roberta koncentrowały się wokół różnorodnie konceptualizowanej organiczności, to jednak dopiero w najnowszej książce poety możemy odnaleźć ślad tego, że polifoniczna partytura krańcowości form życia została rozpisana na arkuszach słownika antropocenu:

Pokopalniany krajobraz

późnego antropocenu.

Studium, wersja demo.



Przyjmą się tu tylko

niewymagające

byty ruderalne.



Między popękanymi płytami

pełznie rdestowiec ptasi.

Trzęsie się wątła osika.



Nie regulować ligustru!

W zardzewiałej rynnie

utknął na dobre nasz dron.

(„Martwa natura”, s. 36)

Robert nie ulega pokusie ekstatycznej wizyjności katastrofizmu – najbardziej ujmująca jest statyczność resztek technologicznych, będących alegoriami progresywnego rozpędu cywilizacji. Statyczność, która kontrastuje z rachityczną dynamiką roślin ruderalnych, tj. rdestowca ptasiego – formy życia, szybko adaptującej się do nowego krajobrazu planety. Późny antropocen to cmentarz nie tylko techniki, ale także teorii i pozostałych sposobów organizowania świata przez człowieka. Taka wizja zmusza do zmiany cech morfologicznych samego życia człowieka, który staje się „bytem ruderalnym” (nieprzypadkowo w wierszu jest mowa o bytach, a nie wyłącznie o roślinach), narażonym na utrudniony dostęp do wody i żyznej gleby, żyjącym na terenach charakteryzujących się wysokimi wartościami skażenia. Krańcowość istnienia ma odbicie w swej ruderalności. Biologiczny ewolucjonizm łączy się w poezji Roberta z dziejami ludzkości, tworząc nową, krytycznie przepisaną historię naturalną. Rośliny ruderalne to formy życia, które wrastają w szczeliny, płyty chodnikowe, hałdy przemysłowe, wydepczyska i przydroża, rozprzestrzeniając się na przekór swej tymczasowości oraz kruchości. Nic więc dziwnego, że zainteresowały one Macieja Roberta, który we wszystkich swoich poprzednich tomach na różne sposoby opisywał ulotność i krańcowość istnienia. Jego rozwój wyobraźni poetyckiej zbiegł się w „Co mogło pójść nie tak” z historią naturalną, dlatego najnowsza książka autora „Nautilusa” wyraziście akcentuje realność epoki późnego antropocenu, jednocześnie opisując odkształcenia, jakie spowodowała drapieżna praktyka kolonizacyjna, deformująca planetę. Ten splot różnych perspektyw doskonale widać na przykładzie wiersza „Historia naturalna”:

W piwnicy, na jednej

ze starych, zbutwiałych

książek, które tam zostały

po dawnych właścicielach,

rozsiadła się ropucha.



A kiedy wróciłem

ze szczotką i wiadrem,

ropuchy już nie było, nie było

też piwnicy i nie było domu

na końcu ślepej uliczki.

(„Historia naturalna”, s. 8)

Można powiedzieć, że bohaterowie utworów Roberta walczą z nerwicą kresu, która każe im patrzeć na rzeczywistość w taki sposób, że znaki materialne układają się w swoiste pismo katastrofy i zagłady. Egzystencjalne niepokoje łączą się zatem z perspektywą ekologiczną. Zadaniem poezji – podobnie jak w przypadku historii ratowniczej – będzie zatem konsekwentne wyłanianie z przeszłości tego, co minione i zobaczone, by przepracować lęk przed całkowitym rozpadem. Nagłość, ruderalność i przechodniość – chyba te trzy parametry wyznaczają charakter życia człowieka w rzeczywistości zawieszonej między dystopią a teraźniejszością. Zniknięcie ropuchy – w świetle całego tomu – to kolejny fantazmat zapowiedzi zniknięcia wszelkiego życia, a zadaniem ostatniego żyjącego człowieka będzie prze-życie [sur-vivre] i złożenie świadectwa tego, co żyło przed nim. Nietrwałość to nadrzędna zasada organizacji przestrzeni opisywanej w tomie. Jej symbolem jest specyficzna anarchitektura, której przykładem mogą być nomadyczne obiekty:

Zewsząd jakaś mgła.

Jakaś falanga

świateł. W tej mgle […]



Policja odkryła koczowisko

uchodźców we wnętrzu

banera o wielkim formacie

(„Jonasz (komunikat)”, s. 21).

Uchodźcy są skazani na anarchitekturę, czyli takie budownictwo, które kres i tymczasowość ma wpisane w swoje fundamentalne założenia, przeciwstawiając się ekstazie konstruktywistycznej. To, co w twórczości Tadashiego Kawamaty było wyłącznie potencjalną strukturą architektoniczną, w egzystencji uchodźców i osób w kryzysie bezdomności stało się realną codziennością. W „Jonaszu (komunikacie)” ludzie mieszkają w banerze, który jest symbolem sfery publicznej, a więc obraz uchodźców żyjących koczowniczo w obrazie jest właściwie świetnym – metajęzykowym – komentarzem dotyczącym sposobu przedstawienia kryzysu uchodźczego w literaturze, sztuce i mediach.

Rośliny, zwierzęta, przedmioty i inne materie ożywione lub nieożywione są raczej w „Co mogło pójść nie tak” pewnymi skamielinami, na podstawie których można mniej lub bardziej precyzyjnie oszacować czas, z którego one pochodzą, tym samym ratując je przed zapomnieniem lub wymazaniem przez politykę historyczną. Warto zacytować fragmenty dwóch utworów – mocno archeologicznych:

Cała niedziela na klęczkach,

dzień z głową tuż przy ziemi,

jakby słuchać głuchych

głosów z tamtej strony […]



[…] Jakby się pochylać

z miotełką nad grobem.



Rozkładają się ciała, minerały

wracają do skał. Najpierw

znajduję kałamarz, potem drut

kolczasty. Rzucam go w kąt

ogrodu, gdzie od dawno leży

strącone przez burzę gniazdo

(„Ulica ptasia”, s. 6),



Szkolne boisko wybudowano

na terenie dawnego cmentarza […]



A u nas, jeszcze w czas wojny,

wyniesiono z kirkutu macewy

położono na schodach katedry,

wyżłobione napisy ku górze,

żeby w deszczowe i śnieżne dni

wycierać sobie buty przed wejściem

do świątyni. Pragmatyczny naród.

Na lśniącej posadzce nie zostaje błoto

(„Niebezpieczeństwa narracji”, s. 17)

Archeologia to praca, która polega na wydobywaniu materialnych znaków obcego życia, które należało do innego czasoprzestrzennego porządku, przykrytego kolejną warstwą teraźniejszości. Archeologia zaangażowana to także działanie, które akcentuje moc transformacji – wydobywaniu z ziemi towarzyszy jednocześnie gest podnoszenia świadomości. Dzięki temu archeolog-poeta może nie tylko zrekonstruować historię relacji ludzi, natury, zwierząt, rzeczy, ale także przekłuć istniejące metanarracje i sposoby myślenia o historii Polski – szczególnie tej XX-wiecznej. W „Burmistrzu” – jednej ze sztuk Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk – tytułowy bohater pokazuje Miss całą przestrzeń wokół nich, a gdy ta dopytuje, gdzie dokładnie on się znajduje, burmistrz odpowiada, że wszędzie. W wierszach Macieja Roberta cmentarzem jest cała współczesna cywilizacja, budująca boiska na terenie żydowskich cmentarzy, wykorzystująca macewy do brukowania wejścia do katedry. (Nie)istnienie cmentarza – i jego fantomowa, widmowa moc nawiedzania ludzi palimpsestowo na nim żyjących w czasie deszczu – to jeden z mocniejszych fragmentów „Co mogło pójść nie tak”. Cmentarz to szczególne słowo w studiach nad Zagładą, gdyż Holokaust całkowicie przemienił całe pole semantyczne, związane z leksyką śmierci, która to przestała już łączyć się z grobem, pogrzebem, cmentarzem, kadyszem, ohelem, żałobą, trumną, a zaczęła przyrastać do upiornych synekdoch i frazeologii, związanych z kominami, murem, lasem czy wagonami. Dlatego cmentarz (a również i macewy) to szczególny przypadek, gdy słowo całkowicie wytraciło swą pierwotną semiotykę, a materialny desygnat uległ wykruszeniu i zastąpieniu przez metonimie i błędne reprezentacje. Czemu ma służyć archeologia ratownicza Macieja Roberta? Podmiot odsłania brzegi liter na macewach, pokazuje żłobienia takiego pisma, które wcale nie musi być znakiem katastrofy, ale przede wszystkim świadectwem życia. Dla archeologa-poety Polska to przede wszystkim ogromna – wręcz modelowa – heterotopia, krajobraz ułożony różnymi warstwami dziejowymi. Obraz lśniącej posadzki, na której nie ma błota, gdyż zostało one wytarte w stosy macew, to nie tylko mocny symbol, ale także nawiązanie do specyficznego słownika kulturowego, który jest pełen następujących metafor: „Cmentarzysko Europy” (z filmu Aleksandra Forda), „największy cmentarz w dziejach ludzkości” (z „Przyrostu naturalnego” Tadeusza Różewicza), „plemion cmentarzysko” (z „Akropolis” Jerzego Grotowskiego), „trupia ziemia” (z „Nocy nad Birkenau” Tadeusza Borowskiego). W wierszu Roberta znaczące jest również to, że macewy z kirkutu służą do brukowania schodów w katedrze chrześcijańskiej – taka praktyka to forma pośmiertnej kolonizacji obcej kultury i religii. Utwór „Niebezpieczeństwa narracji” przekłuwa współczesną bańkę historyczną, pokazując, że Polska to przede wszystkim heterotopia, a nie geograficznie pojmowane miejsce bytowania abstrakcyjnego ducha narodu. Z kolei „Aleksy (legenda)” to wiersz opowiadający o tym, w jaki sposób można wyrwać anonimowe życie z kleszczy makrohistorii, próbując jednocześnie pomóc zmarłym osobom jakąś sprawczość, choćby polegającą na archeologicznym wyłonieniu się w teraźniejszości:

Pojawił się znikąd. Milczą o nim kroniki

i spisy parafialne. Przemknął jak kometa,

wlokąc za sobą biały, marynarski ogon pyłu.

Po godzinach gdzieś znikał. Podobno



handlował pod ladą na brudnym szaberplacu.

Poznawałem alfabet na jego imieniu wyrytym

w granicie. Nic więcej o nim nie wiem. Całe

życie: proste, podwójne przeczenie

(„Aleksy (legenda)”, s. 9).

Bohaterowie utworów Roberta nieustannie uczą się języka zmarłych, słyszą ich bezdźwięczny głos, stając się świadkami ich śmierci – są strażnikami pamięci o istnieniu, które swoją granitowo-popiołową ontologię powierza żyjącym archeologom. W tym procesie zawsze jesteśmy samotni. Samotni wobec znaków przeszłości, samotni wobec testamentów tkwiących w kamiennych rytach, zagłębieniach i szczelinach po czyimś życiu. Podmiot stoi sam w obliczu wyzwania: musi zawierzyć istnieniu tego, co nie istnieje, a za sam dowód życia ma jedynie materialny symbol nieistnienia.

Poezja Roberta, choć w powierzchownej lekturze może wydać się pesymistyczna – to jednak jest przejawem historii ratowniczej, akcentującej znaczenie regeneracji, afirmacji, odbudowy i restytucji znaczeń. Dlatego też twórczość autora „Co mogło pójść nie tak” jest bardzo lokalna:

Dzieciństwo jak dzieciństwo.

Zawozili mnie na wieś, żebym

pomagał przy krowach. Urywałem się

stamtąd, siadałem pod przydrożnym

drzewem, spisywałem jelcze z naklejką

PKS i nazwą miejscowości – choćby

Człuchów czy Sucha Beskidzka.



[…] Mają tam

bazę PKS. A przynajmniej mieli,

jeszcze w osiemdziesiątych.

(„Billy Wilder”, s. 12).

Podmiot wypowiadający się w wierszu pragnie odnaleźć, zachować i udostępnić wyobrażonemu odbiorcy to, co zostało wyparte i pominięte w makrohistorycznej perspektywie. Robertowi blisko jest tutaj do pracy dokumentalisty-ratownika, który poprzez – momentami nostalgiczną – rekonstrukcję szczątkowych zdarzeń chce partycypować w lokalnej kulturze, jednocześnie transformując sposób myślenia o niej.

„Co mogło pójść nie tak” to kolejny bardzo udany tom poetycki Macieja Roberta. To poezja ratownicza, afirmatywna, która próbuje odzyskać historię, pozbawić ją dogmatyzmu, a przy okazji wzmocnić impuls moralny wszystkich tych, którzy żyją w epoce antropocenu. Co więcej, wiersze autora „Superorganizmu” są archeologicznym wydobywaniem potencjalności i przyszłości na wierzch, przy okazji prowokując pytanie: czy jako ludzkość jesteśmy gotowi na wspólnotę?
Maciej Robert: „Co mogło pójść nie tak”. WBPiCAK. Poznań 2020.