ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (415) / 2021

Sylwia Zazulak,

NIE ŻYCZCIE SOBIE TEGO (WONDER WOMAN 1984)

A A A
Założeniem blockbusterów napakowanych akcją, widowiskowymi walkami oraz spektakularnymi efektami specjalnymi jest zachwycenie widza wizualną stroną produkcji, co skutkować ma wciągnięciem w (bardzo często nawet drugorzędne) wydarzenia. Tym samym, zaczarowani ekranowym przepychem i zaangażowani w historię oglądający mają okazję bezwstydnie zakosztować czystej klasy widowiska, które dostarczać ma przede wszystkim dobrej zabawy. Nic w tym złego. Blockbustery, szeroko korzystające z najnowszych skarbów techniki, mają swój prymarny cel – zapewnić widzom rozrywkę. Ogromne sale kinowe, wielkie ekrany i zapierający dech w piersi przestrzenny dźwięk ułatwiają „wtopienie się” w akcję, kompletnie odrywając widzów od rzeczywistości, doskonale zawieszając ich niewiarę. Współczesna technika, dalece zaawansowana technologia CGI i 3D razem z coraz wiarygodniejszymi przedstawieniami pozaziemskich walk, przerażających potworów i magicznych sztuczek spowodowały, że już nie tylko wyrafinowani kinomani oczekują najwyższej jakości produkcji rozrywkowych.

W dobie pandemii część wytwórni filmowych, niecierpliwie oczekujących na otwarcie kin, aby zapewnić swoim flagowym blockbusterom doskonałe pole ekspozycji, porzuca pierwotne założenie o dystrybucji wyłącznie wielkoekranowej i wykorzystuje ku temu platformy streamingowe. Takim przypadkiem jest Warner Bros., który zdecydował, że premiera „Wonder Woman 1984”, jednego z czołowych tytułów studia (i składnika ich głównego, większego uniwersum), ze względu na nieskończenie przedłużające się zamknięcia i ograniczenia pandemiczne odbędzie się także za pomocą HBO Max. Dyskusja na temat słuszności bądź nie takiego postępowania prawdopodobnie nigdy nie zostanie rozstrzygnięta, ale w przypadku najnowszej odsłony przygód Diany Prince na myśl nasuwa się jedno – nawet wielki ekran multipleksu nie byłby w stanie uratować tej produkcji.

Film „Wonder Woman 1984” poza ekspozycją okazał się rozczarowaniem zarówno fabularnie, jak i formalnie. Pierwsza scena, w której młoda Diana bierze udział w zawodach na kształt igrzysk olimpijskich, zapowiada przede wszystkim fantastyczne i dobrze skrojone widowisko. Niestety, wraz z puentą owej retrospekcji przychodzi gorzkie rozczarowanie – uniwersum DC nadal stawia na przesadnie patetyczne i przesycone szlachetnością czyny i słowa, które okazują się tylko sztucznie napompowaną wydmuszką. Co gorsza, wraz z dalszym rozwojem akcji ucieka nie tylko jakość scenariusza i reżyserii, lecz także aspektów technicznych. Trudno oprzeć się wrażeniu, że najbliżej lat 80. w „WW84” były właśnie efekty specjalne. Twórcy, mimo powszechnej „retrostalgii” i fascynacji popkultury ówczesną dekadą, nie sprostali narzuconemu klimatowi. Lata 80. w najnowszej produkcji z kanonu DCEU przejawiają się niemalże tylko w strojach bohaterów, które i tak wydają się podejrzanie unowocześnione. Z kolei efekty specjalne, jak chociażby bohaterskie ratowanie dzieci z kairskiej ulicy, bezcelowy lot w chmurach lub superbohaterskie skoki na kilkanaście metrów podczas walki z bandytami w galerii handlowej, budzą niesmak. Widząc tak nieudaną pracę specjalistów od CGI, nie można oprzeć się wrażeniu, że oglądanie tych zmarnowanych efektów na wielkim ekranie wywierałoby jeszcze gorsze wrażenie. Jak wiadomo, mały ekran wybacza wiele, przede wszystkim od strony technicznej, natomiast przyglądanie się karykaturalnemu, podniebnemu szybowaniu głównej bohaterki w ogromnej sali multipleksu przywodziłoby raczej na myśl retrospektywę „Supermana” z 1978 roku aniżeli najświeższą produkcję superbohaterską renomowanego studia (której budżet niezaprzeczalnie zwala z nóg).

W „Wonder Woman 1984” kuleje również sama fabuła, która po klęsce efektów specjalnych okazuje się niczym więcej niż wybujałą historyjką na próżno udającą „wielkie” kino. Brak w niej zarówno oryginalności, jak i konsekwencji. O ile drugi z zarzutów można odeprzeć faktem, że „WW84” silnie koresponduje z komiksowym pierwowzorem (a w takich opowieściach na wiele rzeczy przymyka się oko), o tyle w połączeniu z pierwszym przypadkiem całość staje się klasyczną kalką nie tylko kina komiksowego, ale i całego uniwersum filmów DC, na dodatek w nieudanym wydaniu. Najnowszym perypetiom Diany zabrakło pazura (którego oczekiwałoby się po przygodach tak silnej i zdeterminowanej bohaterki) oraz jakiegokolwiek punktu zaczepienia dla puenty całej fabuły. W „Wonder Woman 1984” widz otrzymuje dwuipółgodzinną przypowieść o dzielnej dziewczynie, która borykając się ze spadkiem mocy, próbuje uratować świat przed zagładą przy pomocy kilku utartych frazesów, z przejęciem prawiąc o tym, że każdy może być bohaterem, a życie nie jest takie, jakim się wydaje. Założenie mogłoby się okazać ciekawe, o ile wykorzystano by konwencję parodii współczesnych opowieści superbohaterskich (co z sukcesem zastosowano w „Shazamie!”) lub pastiszu klasycznych superhero movies. Tymczasem absolutna, przesadna powaga, którą czuć w każdym ujęciu i każdej scenie, co najwyżej wywołuje na twarzy grymas niesmaku. Po raz kolejny traktuje się widza jako niepoważnego odbiorcę kultury popularnej, nieznającego się na współczesnych możliwościach kina rozrywkowego.

Doprawienie wszystkiego wcześniej wspomnianą naiwnością i niekonsekwencją staje się tylko kolejnym gwoździem do trumny dla „WW84”. Użycie Kamienia Snów, czyli boskiego tworu spełniającego każde życzenie, jako punktu zaczepienia zarówno dla głównej intrygi, jak i powiązanych z nią wątków pobocznych to bezkarne pójście na łatwiznę w pomyśle na scenariusz. Nie tylko użyto kuriozalnie oczywistego motywu (złoczyńcy, który mając jedno życzenie, życzy sobie kolejnych), lecz także nie zadbano o pozory oryginalności w wątkach pobocznych. Magiczna reinkarnacja Steve’a Trevora nadal odgrywanego przez Chrisa Pine’a (chociaż ukochany bohaterki powrócił faktycznie w ciele innego mężczyzny) może i została w prosty sposób wytłumaczona, lecz zrównanie punktu widzenia oglądających z punktem widzenia Diany – już nie. W tym wypadku nie można mówić ani o subiektywizacji, ani o jakiejkolwiek fokalizacji, ponieważ wybiórczość w patrzeniu na świat oczami głównej bohaterki nie spełnia żadnej z tych możliwości. W równie bezrefleksyjny sposób skorzystano z motywu szarej myszki, której rolę w „WW84” spełnia Barbara Minerva, współpracownica Diany. Postać grana przez Kristen Wiig, niepewna siebie, pragnąca wyjść z cienia atrakcyjnej i towarzyskiej koleżanki, diametralnie odmienia swoje życie (i wygląd) właśnie za pomocą spełniającego życzenia kamienia. Chociaż sama motywacja i postępowanie późniejszej Cheetah nie budzą zastrzeżeń, o tyle przewidywalność i oczywistość jej dalszych losów – jak najbardziej. Barbara okazuje się bohaterką bez wyrazu – poza usilnym, a później także monotonnym i bezsensownym, pragnieniem bycia na szczycie trudno określić, jaką jest osobą. Ani w swojej pierwotnej wersji nieśmiałej naukowczyni, ani w późniejszym wydaniu niebezpiecznej femme fatale nie wzbudza sympatii czy jakiegokolwiek napięcia. Nawet w bezpośredniej walce z Dianą, kiedy posiada już swoje (wątpliwe jakościowo) gepardzie wcielenie, brakuje jej charakteru. Walka głównej bohaterki z Cheetah przypomina przez to raczej słabo wygenerowane komputerowo akrobacje cyrkowców aniżeli widowiskowe starcie drapieżnika alfa z córką samego Zeusa.

Wszystkie te elementy, począwszy od bardzo nieudanego scenariusza, aż po farsę w postaci efektów specjalnych, sprawiają, że „Wonder Woman 1984” bliżej do rozchwytywanego kina klasy B niż do prawowitego blockbustera. Kinowe uniwersum DC serwowało już widzom wiele prymitywnego przepychu, patosu i nieprzemyślanych scenariuszy, ale najnowsza produkcja o księżniczce Amazonek łączy w sobie wszystkie te wady, dodatkowo je potęgując i rozsadzając granice niedorzeczności filmowej. Absolutny brak konsekwencji byłby do obronienia w ograniczonym zakresie, przede wszystkim w mało istotnych wydarzeniach, które nawiązywałyby do komiksowych uproszczeń i niewiarygodności. Można by z kolei przymknąć oko na drobne potknięcia formalne, jeśli „WW84” broniłaby się fabułą. Tymczasem w obrazie Patty Jenkins ogromne braki widoczne są na poziomie obydwu tych elementów. Trudno doszukiwać się solidnych walorów całego przedsięwzięcia, kiedy na pierwszy rzut oka widać niedopracowania od strony technicznej, kuriozalnie wybujały scenariusz i do granic możliwości nudnych bohaterów. Na dodatek wszystko to zanurzono w nieświeżej galarecie pretensjonalnego nadęcia, co wywołuje raczej mdłości niż ciarki z ekscytacji. „Wonder Woman 1984” to definitywnie zmarnowany czas, którego nie wynagradza w tym filmie absolutnie nic. Podejrzewam, iż jest to jedna z niewielu produkcji, której pandemia pomogła, zamiast zaszkodzić – oglądanie tak rozczarowującego filmu na wygodnej kanapie we własnym domu prawdopodobnie pozwoli szybciej zapomnieć o tym (pseudo)blockbusterowym niewypale.
„Wonder Woman 1984”. Reżyseria: Patty Jenkins. Scenariusz: Patty Jenkins, Geoff Johns, David Callaham. Obsada: Gal Gadot, Chris Pine, Kristen Wiig, Pedro Pascal. Stany Zjednoczone 2020, 151 min.