CZŁOWIEK, KTÓREGO NIE MA W WIKIPEDII (BOŻENA KOSTUCH: 'CZARODZIEJ Z ŁYSEJ GÓRY. OPOWIEŚĆ O BOLESŁAWIE KSIĄŻKU')
A
A
A
Bolesław Książek (zm. 1994) nie ma hasła w Wikipedii. Co więcej, nie jest w żadnym haśle nawet wzmiankowany. Spółdzielnia „Kamionka” w Łysej Górze (powiat brzeski, województwo małopolskie), z którą artysta związał swoje najbardziej twórcze lata, w Wikipedii jest zaledwie wspomniana w artykule poświęconym samej wsi. W sytuacji, kiedy to najobszerniejsze w dziejach ludzkości, dla wielu jedyne, źródło wiedzy informuje nas nawet o istnieniu w Łysej Górze Ludowego Klubu Sportowego „Kłos” Łysa Góra (gra w klasie „A”), można by powiedzieć, że Książek i „Kamionka” to nisza i margines. Tymczasem Bożena Kostuch pokazuje, że opowieść o kimś przemilczanym przez Wikipedię może zapełnić 400 stron druku. Fakt ten oczywiście mówi więcej o samej Wikipedii i hierarchii oddolnie tworzonego repozytorium wiedzy niż o znaczeniu samego artysty. Bez wątpienia książka broni swego bohatera, a ja biorę jej stronę. Także dlatego, że jestem żywym dowodem, że nad Książkiem zapadła kurtyna milczenia, którą może zwłaszcza na Górnym Śląsku należy podnieść; może jakoś jesteśmy mu to winni.
Wychowałem się bowiem trzysta metrów od jednej z realizacji Bolesława Książka, nic o niej nie wiedząc i nigdy jej nie oglądając. Jedna z mozaik ceramicznych jego projektu zdobiła bowiem salę posiedzeń KWK Katowice (zob. s. 269, reprodukcja na s. 271, pełniejsza dokumentacja na stronie internetowej poświęconej Książkowi). Została ona zniszczona wraz z rozbiórką budynku. Dzięki książce Kostuch mogłem to nieświadome zaniedbanie choć częściowo odpracować.
To typowa opowieść o artyście w duchu „życie i dzieło”, przy czym życie jest na planie pierwszym – zaczynamy bowiem od historii rodzinnej i lat młodzieńczych. Autorka nie ukrywa też, że korzystając z zapisków samego artysty, przyjmuje jego perspektywę: „jego odczucia są przecież w tej opowieści najważniejsze” (s. 308). Książka jest zatem rodzajem hołdu i upamiętnienia, zawiera zresztą również część wspominkową, w której wypowiadają się przyjaciele i znajomi artysty.
Mamy zatem do czynienia z zasadniczo linearną, prosto napisaną historią, w której tekst odautorski jest gęsto przetykany cytatami z dzienników Książka i innych źródeł. Bardzo ciekawe są graficznie wyodrębnione z tekstu hasła wyjaśniające terminy pojawiające się w tekście zasadniczym (często w cytatach ze źródeł) oraz poszerzające wiedzę o ludziach, miejscach i instytucjach. Jest ich bardzo dużo i dotyczą niekiedy spraw, które łatwo sprawdzić choćby w Wikipedii („Władysław II Warneńczyk”, „Adampol”, „Polska Kronika Filmowa” itp.). Autorka nie chce jednak, byśmy odrywali się od lektury, a jednocześnie mam wrażenie, że chce ze swoją książką dotrzeć również do mniej wyrobionych czytelników. Nieodłączne od tekstu są zdjęcia, zarówno te z albumu rodzinnego Książka, jak i zwłaszcza te przedstawiające jego projekty i realizacje. Dokładne, pięknie wykonane, nieraz całostronicowe, zachwycają oddaniem barw, a nawet próbami ukazania faktury, tak ważnej w ceramice. Czyni to z książki publikację w jakiejś mierze albumową.
Centralną częścią „Czarodzieja z Łysej Góry”, najpełniej też źródłowo udokumentowaną, jest opis działalności Książka w spółdzielni „Kamionka”, gdzie był zatrudniony na etacie. Zaprojektował dla Spółdzielni 1600-1800 wzorów ceramiki użytkowej, ponadto ok. 200 kompozycji z ceramiki architektonicznej. Większości swych prac nie sygnował, nie mógł ich też sprzedawać, jako że prawa do nich należały do zakładu. Być może właśnie ten aspekt jest w całej książce najciekawszy. Mamy bez wątpienia do czynienia z artystą ambitnym i oryginalnym, którego zapał twórczy doprowadził w końcu do rozstania ze Spółdzielnią. Niemniej jesteśmy przyzwyczajeni raczej do biografii niespokojnych duchów, tworzących na własny rachunek, wybijających się ponad rzemieślniczą produkcję masową. Książka Kostuch pokazuje nam zaś artystę („plastyka” w ówczesnej nomenklaturze) etatowego, będącego częścią kolektywu, ale przecież nie mniej twórczego. Nie wiem, na ile przykład Książka jest reprezentatywny dla całego okresu, ale bez wątpienia twórców takich było wielu i powinno oddać się sprawiedliwość ich wkładowi w estetyczne opracowanie życia codziennego w PRL.
Jest to też książka o nietrwałości sztuki. Demaskuje (zapewne nieintencjonalnie) fałsz sztuki jako pomnika; nie ma a tu żadnego exegi monumentum. Przepadek jest najlepiej widoczny w unikalnych realizacjach ceramiki architektonicznej, która zwana była wręcz „eksperymentem łysogórskim”. I tak, zaczynając od tego, co najbliższe:
po realizacje w zakładach pracy i obiektach publicznych w całym kraju:
Ta smutna a niekompletna lista pokazuje, jak lekceważona jest plastyka doby Polski Ludowej, która – co by o niej złego nie mówić – starała się dać robotnikom kontakt ze sztuką w przestrzeni publicznej. To też bowiem książka o sztuce dla mas. Wystarczy zobaczyć, ile rzeźby plenerowej z tego okresu stoi w parkach (choćby w Katowicach), i porównać to z obecnymi w publicznej przestrzeni rzeźbami powstałymi w Polsce po „transformacji” (jeśli takie w ogóle znajdziemy, nie licząc pomników „ku czci”). Przyjrzyjmy się też zachowanym jeszcze mozaikom na elewacjach obiektów publicznych i porównajmy je z elewacjami współcześnie stawianych biurowców czy sklepów wielkopowierzchniowych, a nawet inwestycjami publicznymi. Na szczęście monumentalne mozaiki na budynkach kampusu uniwersyteckiego przy ul. Bankowej wydają się niezagrożone. Pamiętam jednak opartowską mozaikową posadzkę w dawnym pałacu ślubów przy ul. Korfantego, którą oglądałem tuż przed wyburzeniem budynku. W 2012 roku dokumentacji tego typu ginących realizacji poświęcona została „Akcja Mozaika” realizowana przez Śląskie Centrum Dziedzictwa Kulturowego w Katowicach. Nie udało mi się jednak natrafić na jej trwałe rezultaty – może również przepadły.
Książka oczywiście rodzi też pytania. Zawsze, kiedy korzystamy z archiwów prywatnych udostępnionych przez samych zainteresowanych albo przez ich rodziny, nasuwają się dwojakiego rodzaju dylematy. Po pierwsze, czy (a jeśli tak, to na ile) udostępniono nam całość posiadanych materiałów, po drugie mamy skrupuły związane z autocenzurą. I to zwykle nie ze strachu, ale z wdzięczności. Nie chcemy urazić tych, którzy dzielą się z nami przeszłością własną lub swych bliskich. Wiem o tym dobrze, bo sam pracowałem na udostępnionych mi archiwach prywatnych.
Nie wiemy, w jakim zakresie pytania te stawiała sobie Bożena Kostuch. Niekompletność dzienników Książka, a także niemal zupełny brak wypowiedzi krytycznych na temat artysty (poza dość łagodnymi, cytowanymi za wspomnieniami ówczesnego przewodniczącego Spółdzielni Jana Mleczki) powodują, że nie znajdujemy odpowiedzi na kilka nasuwających się pytań. Jaki był stosunek artysty do Partii i czemu zawdzięczał jej łaskawość (np. udział w siedmiotygodniowym wyjeździe studyjnym do Chin w 1957 roku – przecież nie znalazł się w trzyosobowej delegacji przypadkiem)? Wiemy, że do Partii należał, działał w lokalnych strukturach władzy i dobrze odnajdywał się w meandrach centralnie zarządzanej wytwórczości ludowej i rzemiosła. Czy z czasem nabrał dystansu? Jak oceniał opozycję antykomunistyczną oraz przejawy sztuki politycznie zaangażowanej? – w książce nie ma śladu po tym, by występował z jakąkolwiek krytyką systemu. Książek wydaje się artystą dobrze zadomowionym w PRL-u – także wtedy, gdy zaczyna działać na własny rachunek w latach 70. i 80. nie wydaje się, by wiodło mu się źle. Z tego okresu otrzymujemy jednak jedynie garść informacji. Trudno powiedzieć, dlaczego – przecież to ponad 20 lat. Jak zdobywał klientów? Jak organizował narzędzia i materiały do pracy? Był to przecież czas deficytów. Jako prywatny przedsiębiorca i człowiek rozpoznawalny w środowisku lokalnym musiał być przedmiotem zainteresowania przynajmniej lokalnych struktur partyjnych (czy wystąpił z Partii, a jeśli tak, to kiedy?) i bezpieczeństwa. W jaki sposób zapewnił sobie bezpieczne funkcjonowanie? Jak układały się jego stosunki ze Spółdzielnią, która przecież nadal działała we wsi, w której mieszkał? Wszystkie te pytania są bardzo ciekawe i nie dotyczą bynajmniej tylko jego prywatnego życia. Odpowiedź na nie mogłaby być doskonałą ilustracją dobrze zestrojonego modus vivendi artysty w państwie komunistycznym.
Książka jest lekturą tak miłą, jak i pożyteczną. Myślę, że dla wielu będzie odkrywcza – taka była dla mnie. Jej opracowanie graficzne i mnogość ilustracji czynią ją przyjemną także przy pobieżnym przeglądaniu. A na koniec propozycja wycieczki. Dużą, a do tego odrestaurowaną realizacją, w której wykonaniu brał udział Książek, jest wspaniała mozaika w hali głównej dworca w Gliwicach. Tylko skorzystać z kolei. Zainteresowanych odsyłam też na stronę dokumentującą dzieła artysty.
Wychowałem się bowiem trzysta metrów od jednej z realizacji Bolesława Książka, nic o niej nie wiedząc i nigdy jej nie oglądając. Jedna z mozaik ceramicznych jego projektu zdobiła bowiem salę posiedzeń KWK Katowice (zob. s. 269, reprodukcja na s. 271, pełniejsza dokumentacja na stronie internetowej poświęconej Książkowi). Została ona zniszczona wraz z rozbiórką budynku. Dzięki książce Kostuch mogłem to nieświadome zaniedbanie choć częściowo odpracować.
To typowa opowieść o artyście w duchu „życie i dzieło”, przy czym życie jest na planie pierwszym – zaczynamy bowiem od historii rodzinnej i lat młodzieńczych. Autorka nie ukrywa też, że korzystając z zapisków samego artysty, przyjmuje jego perspektywę: „jego odczucia są przecież w tej opowieści najważniejsze” (s. 308). Książka jest zatem rodzajem hołdu i upamiętnienia, zawiera zresztą również część wspominkową, w której wypowiadają się przyjaciele i znajomi artysty.
Mamy zatem do czynienia z zasadniczo linearną, prosto napisaną historią, w której tekst odautorski jest gęsto przetykany cytatami z dzienników Książka i innych źródeł. Bardzo ciekawe są graficznie wyodrębnione z tekstu hasła wyjaśniające terminy pojawiające się w tekście zasadniczym (często w cytatach ze źródeł) oraz poszerzające wiedzę o ludziach, miejscach i instytucjach. Jest ich bardzo dużo i dotyczą niekiedy spraw, które łatwo sprawdzić choćby w Wikipedii („Władysław II Warneńczyk”, „Adampol”, „Polska Kronika Filmowa” itp.). Autorka nie chce jednak, byśmy odrywali się od lektury, a jednocześnie mam wrażenie, że chce ze swoją książką dotrzeć również do mniej wyrobionych czytelników. Nieodłączne od tekstu są zdjęcia, zarówno te z albumu rodzinnego Książka, jak i zwłaszcza te przedstawiające jego projekty i realizacje. Dokładne, pięknie wykonane, nieraz całostronicowe, zachwycają oddaniem barw, a nawet próbami ukazania faktury, tak ważnej w ceramice. Czyni to z książki publikację w jakiejś mierze albumową.
Centralną częścią „Czarodzieja z Łysej Góry”, najpełniej też źródłowo udokumentowaną, jest opis działalności Książka w spółdzielni „Kamionka”, gdzie był zatrudniony na etacie. Zaprojektował dla Spółdzielni 1600-1800 wzorów ceramiki użytkowej, ponadto ok. 200 kompozycji z ceramiki architektonicznej. Większości swych prac nie sygnował, nie mógł ich też sprzedawać, jako że prawa do nich należały do zakładu. Być może właśnie ten aspekt jest w całej książce najciekawszy. Mamy bez wątpienia do czynienia z artystą ambitnym i oryginalnym, którego zapał twórczy doprowadził w końcu do rozstania ze Spółdzielnią. Niemniej jesteśmy przyzwyczajeni raczej do biografii niespokojnych duchów, tworzących na własny rachunek, wybijających się ponad rzemieślniczą produkcję masową. Książka Kostuch pokazuje nam zaś artystę („plastyka” w ówczesnej nomenklaturze) etatowego, będącego częścią kolektywu, ale przecież nie mniej twórczego. Nie wiem, na ile przykład Książka jest reprezentatywny dla całego okresu, ale bez wątpienia twórców takich było wielu i powinno oddać się sprawiedliwość ich wkładowi w estetyczne opracowanie życia codziennego w PRL.
Jest to też książka o nietrwałości sztuki. Demaskuje (zapewne nieintencjonalnie) fałsz sztuki jako pomnika; nie ma a tu żadnego exegi monumentum. Przepadek jest najlepiej widoczny w unikalnych realizacjach ceramiki architektonicznej, która zwana była wręcz „eksperymentem łysogórskim”. I tak, zaczynając od tego, co najbliższe:
- Dom Bolesława Książka w Łysej Górze wykończy ceramicznymi okładzinami „obecnie opuszczony i skryty wśród wybujałej, zdziczałej zieleni” (s. 111);
- Dom Franciszka Mleczki (pedagoga i animatora spółdzielczości w Łysej Górze, który ściągnął Książka z Krakowa) o fasadzie pokrytej ceramiką, „dziś opuszczony, z powybijanymi oknami, tonie w wybujałej zieleni. Niełatwo do niego trafić” (s. 94);
po realizacje w zakładach pracy i obiektach publicznych w całym kraju:
- W sali posiedzeń KWK Katowice „realizacja została zniszczona podczas przebudowy kopalni na siedzibę Muzeum Śląskiego (…)” (s. 269);
- W domu wczasowym „Alchemik” w Muszynie-Zdroju duża kompozycja „zniknęła podczas remontu” (s. 276);
- W urzędzie miasta w Brzesku – „nieistniejąca” (s. 309);
- W Centrum Szybowcowym w Lesznie – „obecnie zasłonięta” (s. 316);
- W biurowcu Zakładów Tworzyw Sztucznych „Gamrat” w Lesznie – „została zakryta” (s. 354).
Ta smutna a niekompletna lista pokazuje, jak lekceważona jest plastyka doby Polski Ludowej, która – co by o niej złego nie mówić – starała się dać robotnikom kontakt ze sztuką w przestrzeni publicznej. To też bowiem książka o sztuce dla mas. Wystarczy zobaczyć, ile rzeźby plenerowej z tego okresu stoi w parkach (choćby w Katowicach), i porównać to z obecnymi w publicznej przestrzeni rzeźbami powstałymi w Polsce po „transformacji” (jeśli takie w ogóle znajdziemy, nie licząc pomników „ku czci”). Przyjrzyjmy się też zachowanym jeszcze mozaikom na elewacjach obiektów publicznych i porównajmy je z elewacjami współcześnie stawianych biurowców czy sklepów wielkopowierzchniowych, a nawet inwestycjami publicznymi. Na szczęście monumentalne mozaiki na budynkach kampusu uniwersyteckiego przy ul. Bankowej wydają się niezagrożone. Pamiętam jednak opartowską mozaikową posadzkę w dawnym pałacu ślubów przy ul. Korfantego, którą oglądałem tuż przed wyburzeniem budynku. W 2012 roku dokumentacji tego typu ginących realizacji poświęcona została „Akcja Mozaika” realizowana przez Śląskie Centrum Dziedzictwa Kulturowego w Katowicach. Nie udało mi się jednak natrafić na jej trwałe rezultaty – może również przepadły.
Książka oczywiście rodzi też pytania. Zawsze, kiedy korzystamy z archiwów prywatnych udostępnionych przez samych zainteresowanych albo przez ich rodziny, nasuwają się dwojakiego rodzaju dylematy. Po pierwsze, czy (a jeśli tak, to na ile) udostępniono nam całość posiadanych materiałów, po drugie mamy skrupuły związane z autocenzurą. I to zwykle nie ze strachu, ale z wdzięczności. Nie chcemy urazić tych, którzy dzielą się z nami przeszłością własną lub swych bliskich. Wiem o tym dobrze, bo sam pracowałem na udostępnionych mi archiwach prywatnych.
Nie wiemy, w jakim zakresie pytania te stawiała sobie Bożena Kostuch. Niekompletność dzienników Książka, a także niemal zupełny brak wypowiedzi krytycznych na temat artysty (poza dość łagodnymi, cytowanymi za wspomnieniami ówczesnego przewodniczącego Spółdzielni Jana Mleczki) powodują, że nie znajdujemy odpowiedzi na kilka nasuwających się pytań. Jaki był stosunek artysty do Partii i czemu zawdzięczał jej łaskawość (np. udział w siedmiotygodniowym wyjeździe studyjnym do Chin w 1957 roku – przecież nie znalazł się w trzyosobowej delegacji przypadkiem)? Wiemy, że do Partii należał, działał w lokalnych strukturach władzy i dobrze odnajdywał się w meandrach centralnie zarządzanej wytwórczości ludowej i rzemiosła. Czy z czasem nabrał dystansu? Jak oceniał opozycję antykomunistyczną oraz przejawy sztuki politycznie zaangażowanej? – w książce nie ma śladu po tym, by występował z jakąkolwiek krytyką systemu. Książek wydaje się artystą dobrze zadomowionym w PRL-u – także wtedy, gdy zaczyna działać na własny rachunek w latach 70. i 80. nie wydaje się, by wiodło mu się źle. Z tego okresu otrzymujemy jednak jedynie garść informacji. Trudno powiedzieć, dlaczego – przecież to ponad 20 lat. Jak zdobywał klientów? Jak organizował narzędzia i materiały do pracy? Był to przecież czas deficytów. Jako prywatny przedsiębiorca i człowiek rozpoznawalny w środowisku lokalnym musiał być przedmiotem zainteresowania przynajmniej lokalnych struktur partyjnych (czy wystąpił z Partii, a jeśli tak, to kiedy?) i bezpieczeństwa. W jaki sposób zapewnił sobie bezpieczne funkcjonowanie? Jak układały się jego stosunki ze Spółdzielnią, która przecież nadal działała we wsi, w której mieszkał? Wszystkie te pytania są bardzo ciekawe i nie dotyczą bynajmniej tylko jego prywatnego życia. Odpowiedź na nie mogłaby być doskonałą ilustracją dobrze zestrojonego modus vivendi artysty w państwie komunistycznym.
Książka jest lekturą tak miłą, jak i pożyteczną. Myślę, że dla wielu będzie odkrywcza – taka była dla mnie. Jej opracowanie graficzne i mnogość ilustracji czynią ją przyjemną także przy pobieżnym przeglądaniu. A na koniec propozycja wycieczki. Dużą, a do tego odrestaurowaną realizacją, w której wykonaniu brał udział Książek, jest wspaniała mozaika w hali głównej dworca w Gliwicach. Tylko skorzystać z kolei. Zainteresowanych odsyłam też na stronę dokumentującą dzieła artysty.
Bożena Kostuch: „Czarodziej z Łysej Góry. Opowieść o Bolesławie Książku”. Wydawnictwo Marginesy. Warszawa 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |