OBOZOWA MODA UBRANA W SŁOWA (KAROLINA SULEJ: 'RZECZY OSOBISTE. OPOWIEŚĆ O UBRANIACH W OBOZACH KONCENTRACYJNYCH I ZAGŁADY')
A
A
A
Na tę książkę czekałem blisko dekadę. Kiedy w 2012 roku obejrzałem wystąpienie Karoliny Sulej „Fashion in hell” wygłoszone podczas konferencji TEDx, byłem pod ogromnym wrażeniem, że o modzie można opowiadać w kontekście II wojny światowej. Jaka była więc moja radość, kiedy w 2020 roku nakładem Wydawnictwa Czerwone i Czarne ukazała się tak długo wyczekiwana przeze mnie książka „Rzeczy osobiste. Opowieść o ubraniach w obozach koncentracyjnych i zagłady”. Sulej o modzie pisała już wcześniej – w 2015 roku światło dzienne ujrzała jej praca „Modni. Od Arkadiusa do Zienia” (2015). Niecodzienne połączenie zainteresowań badawczych znajduje odzwierciedlenie w tym, z jakimi zespołami w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego związana jest autorka – Zespołem do Badań nad Modą oraz Zespołem Badań Pamięci o Zagładzie. Można by zadać sobie pytanie, po co w ogóle temat tak błahy, powierzchowny i niepoważny jak moda badać w ujęciu studiów nad Zagładą? Jak pisze sama Sulej: „Opowieść o ubraniach i rzeczach osobistych wydaje się z pozoru prowokacyjna wobec narracji o wojnie, bo moda w potocznym postrzeganiu jest fanaberią, ekscesem czasu pokoju i dobrobytu. Tymczasem to, w jaki sposób się ubieramy, dbamy o nasze ciała, jest najbliższym nam, codziennym przeżywaniem kultury. Moda to nie fanaberia, ale podstawowa część naszego funkcjonowania w świecie, codzienna, ciągła praca. I dopóki ją wykonujemy, dopóty chcemy »być sobą« i mamy siłę, aby walczyć o życie” (s. 427).
„Rzeczy osobiste” to praca wypływająca z nurtu kulturowych studiów nad modą, których „celem jest wypracowanie krytycznego dyskursu na temat roli mody we współczesnym świecie. Zadaniem »fashion studies« jest próba zrozumienia, co komunikuje moda, jak kreuje tożsamość, jak wyraża kulturę danego miejsca i czasu, zarówno w jej wymiarze indywidualnym, jak i w jej wymiarze globalnym” (s. 423). Sulej zajmuje się w swojej książce antropologią mody i ubioru, ale także antropologią codzienności. Opowieść o ubraniach to w dużej mierze narracja kobiet o kobietach. Historia czasu wojny to przede wszystkim historia męska, tymczasem w „Rzeczach osobistych” do głosu dochodzi pamięć „kobieca” – codzienna, zwyczajna, do tej pory niezauważalna i przeźroczysta, bo nieheroiczna. Sulej tworzy narrację o przedmiotach, ubraniach, ciele, fizjologii, seksie i higienie, ale także o upokorzeniu, wstydzie, odarciu z godności, nagości oraz bezbronności.
Choć interesujący badaczkę problem z pozoru wydawać mógłby się zupełnie nieobecny w tekstach i relacjach, to, jak pisze sama autorka, „okazało się, że temat ten jest niemalże wszędzie. We wspomnieniach, oświadczeniach, zbiorach. Są słowa, grafiki, rzeczy. Byli więźniowie, których prosiłam o rozmowę, nie obrażali się na mnie, kiedy dopytywałam ich o ubrania i ważne przedmioty, przeciwnie, często dziwili się, że dopiero teraz ktoś o to pyta” (s. 428). Sulej konkluduje: „zrozumiałam, że musimy odwrócić piramidę myślenia o modzie w ogóle – tak jak myśleliśmy, że jest nieważna, tak jest podstawowa” (s. 428). Badaczka sięga po literaturę, materiały archiwalne, rozmawia z byłymi więźniami obozów koncentracyjnych i Zagłady. Jak podkreśla autorka: „Nie używam słowa »moda« w popularnym znaczeniu – nie obchodzi mnie to, co jest modne, trendy wyznaczane przez rynek, nie interesuję się branżą. Moda to dla mnie sposób, w jaki na co dzień posługujemy się ubraniem i osobistymi rzeczami. Bo wszyscy to robimy, codziennie. Ubranie bywa rekwizytem, lustrem, pomocą, przeszkodą, maską, zbroją, manifestacją. Opowiada o władzy i podległości. Wolności i bezpieczeństwie. Można ubraniem kogoś zniszczyć i uratować. Opowiada o naszym człowieczeństwie. Nawet jeśli my się modą nie interesujemy, ona interesuje się nami” (s. 422).
W obozach wszystko zaczyna się od ubrań. Ich wielu warstw na ciałach nowo przybyłych więźniów. Ubrania to ich dobytek, ale także pancerz – pełnią funkcję ochronną. Sulej zwraca uwagę na fakt, iż po jakości oraz stanie odzienia można było wnioskować, skąd przyjechał dany transport. Jak pisze badaczka, „czasem zamiast wagonów bydlęcych są zwykłe, pasażerskie. Eleganckie transporty z zachodu na śmierć idą elegancko. W ciszy, w ładnych płaszczach, pod krawatami. Czasem ktoś zostawi w dłoni więźnia napiwek, kiedy ten weźmie od niego walizkę” (s. 21). Więźniowie zostają jednak szybko ubrań pozbawieni, bowiem „transformacja w więźnia rozpoczyna się zdarciem z człowieka odzienia” (s. 25). Pojawiają się nagość i wstyd. Znacznie silniejszy w przypadku kobiet, które w przeciwieństwie do mężczyzn, nie mają za sobą chociażby doświadczenia wojskowego. Często po raz pierwszy w życiu widzą inne nagie ciało. Nie kończy się jednak na pozbawieniu ubrań. Większość osób traci także włosy. I znów to kobiety przeżywać będą tę stratę gorzej – dla nich obcięcie włosów będzie niczym gwałt. Z czasem, gdy włosy zaczną powoli odrastać, „perspektywa (ich – G.J) ponownej utraty (…) była dla więźniarek gorsza od bicia” (s. 299). Włosy w obozie to także surowiec wykorzystywany przez Niemców w przemyśle, notabene, odzieżowym – przerabiano je na włosiankę. Sulej trafnie zauważa, że „to, co przed chwilą było produktem jednego ciała, jest surowcem, z którego ma powstać okrycie dla drugiego człowieka” (s. 42).
Autorka kreśli w „Rzeczach osobistych” historię obozowych pasiaków, których projekt sięga 1934 roku, zaś w powszechnym użyciu pojawiają się dwa lata później w nowo powstałym obozie Sachsenhausen. Jak podkreśla Sulej, „paski to wzór wykluczonych już od średniowiecza” (s. 50). Wówczas pasiaste stroje nosili niewolnicy, skazańcy, prostytutki, heretycy, niepełnosprawni, trędowaci, kaci, ale także Żydzi i Romowie. Paski od wieków były więc symbolem społecznej segregacji. Autorka zwraca uwagę na fakt, że „widać je na odległość lepiej niż nawet najbardziej jaskrawy monochromatyczny kolor i jakikolwiek inny wzór. (…) Już z daleka miało być wiadomo, że oto idzie odmieniec. Słowo »varius« (odmienne) i »virgulatus« (pasiaste) bywają synonimami” (s. 51). I choć we wcześniejszych wiekach popularne były paski poziome, to wykorzystanie przez nazistów wzoru pionowego nie było zupełnie przypadkowe. Zdaniem autorki „paski pionowe (…) mają dosłownie stawiać człowieka do pionu” (s. 51). Jak zauważa badaczka, w XX wieku paski zaczynają być kojarzone również z ochroną i higieną – pojawiają się nie tylko na odzieży sportowej, ale także na piżamach, szlafrokach czy pościeli. Zdaniem Sulej obozowy pasiak łączy w sobie te dwie, pozornie zupełnie od siebie odmienne symboliki. W przypadku obozowej odzieży są to bowiem „paski-bariery, filtry zatrzymujące brud i zarazki świata. Pasiaste tkaniny, w które ubierze swoich więźniów Trzecia Rzesza, będą piętnujące i jednocześnie przewrotnie higieniczne. Ich rola będzie polegać na ochronie »czystych« Aryjczyków przed brudem ciał uwięzionych” (s. 53).
Nieprzyjemne w dotyku pasiaki wykonane były z szorstkiego, sztywnego materiału – prawdopodobnie celulozy. Jednak produkujące je od 1939 roku przedsiębiorstwo Texled nie musiało się przecież martwić o skargi i reklamacje przyszłych użytkowników ubrań. Autorka podkreśla, że nie było jednego, powszechnie obowiązującego wzoru i kroju pasiaka – ubrania różniły się od siebie, zmieniały się na przestrzeni lat, były szyte z większą lub mniejszą starannością i precyzją, szczególnie że ich produkcja dość szybko przeniosła się do obozów. Sam krój pasiaka od początku stworzony był z myślą raczej o mężczyznach, aniżeli o ciałach kobiet. Jak pisze Sulej, „strój dla kobiet od razu wymagał większej improwizacji. Projekt mieścił się gdzieś między uniformem pokojówki, kelnerki a mundurem” (s. 54). Z czasem w obozach zaczyna brakować poszczególnych elementów stroju. W latach 1943–1944 pasiaki stopniowo wypierane są przez ubrania pożydowskie. Wielu nowych więźniów na czas kwarantanny nie otrzymuje żadnych ubrań, więc niejednokrotnie przez wiele tygodni są zwyczajnie nadzy.
Autorka pisze o „drastycznej »niemiarowości«” (s. 79) – ubrania, które otrzymywali więźniowie, zawsze były za duże lub za małe, nigdy zaś dobrze dopasowane. W przypadku odzieży cywilnej istniało także ryzyko otrzymania stroju zupełnie niedopasowanego do obozowej rzeczywistości, w którym więzień wyglądał komicznie i skazany był na drwiny. Sulej przywołuje historię Zdenki Fantlovej, która w Birkenau nosić musiała otrzymaną w przydziale suknię balową. Kobieta we wspomnieniach mówi o tym, że „kiedy stanęła w tym wszystkim na pierwszym apelu, zdjął ją pusty śmiech. Pomyślała, że ten strój to szczyt niemieckiego okrucieństwa. Pasiak chociaż pozwalał godnie znosić swój los” (s. 78).
W swojej książce Sulej stwierdza: „Moda jest prawem człowieka. Więzień nie ma praw. Strój nie może go wyróżniać, nie może zdobić i chronić, jedynie piętnować i formatować” (s. 48). Paradoksalnie jednak pasiak, który miał odebrać poczucie indywidualności, sprawiać, że osadzeni stawali się nierozróżnialną, anonimową masą, dawał więźniom też „siłę wynikająca z poczucia wspólnoty. Podobieństwo wzajemne nie osłabiło ich, lecz je wzmocniło” (s. 70).
Po wojnie pasiaki stanowią dowód zbrodni, zaświadczają o straszliwych wydarzeniach, do których doszło. Stają się symbolem obozowego koszmaru, „kostiumem zbiorowej pamięci o Zagładzie, jej jedynym kodem odzieżowym” (s. 353). To właśnie pasiak, a także mundur SS na stałe wejdą do holokaustowego imaginarium jako wizualny znak obozowej rzeczywistości. Sulej zwraca uwagę, że choć więźniowie obozów nosili także odzież cywilną, to przez wiele dekad nikt nie był nią zainteresowany, bowiem nie stanowiła tak łatwo rozpoznawalnego i wymownego znaku jak pasiaki. Źle lub w ogóle niezabezpieczone cywilne ubrania więźniów latami leżały w magazynach, podczas gdy pasiaki niszczały na muzealnych ekspozycjach. Dopiero ostatnie lata przyniosły żmudne prace konserwatorskie nad odzieżą po ludobójstwie.
Autorce nieobca jest również refleksja nad tym, w jaki sposób współczesna moda korzysta z wzoru pionowych pasków. Sulej przywołuje kilka przykładów, kiedy marki zmuszone były przeprosić i wycofać ze swojej oferty ubrania, które przywoływały na myśl skojarzenia z obozowymi pasiakami. Jako najgłośniejszą oraz najbardziej bulwersującą opinię publiczną sprawę badaczka wskazuje historię dotyczącą męskiej kolekcji „Sleep” na sezon jesień/zima 1995/1996 domu mody Comme des Garçons. Zaprezentowane wówczas ubrania w sposób jednoznaczny nawiązywały do obozowych uniformów, a marka ostatecznie zdecydowała się zniszczyć zarówno samą kolekcję, jak i całą jej dokumentację.
„Rzeczy osobiste” to także opowieść o tym, w jaki sposób więźniowie walczyli o swoje ciała. Ciała brudne, wycieńczone, chore, wychudzone, brzydkie. Ciała nieustannie atakowane przez wszy, pchły i świerzbowce. I choć zdarzało się, że przebywający w obozach przez wiele miesięcy nie mieli dostępu do czystej wody, to – jak podkreśla Sulej – „czystość była wyznacznikiem szans na przeżycie” (s. 141). Autorka podkreśla, że nawet w obozie Ravensbrück, który początkowo stanowić miał wzór pruskich standardów higienicznych (przed wejściem do baraku należało ściągnąć buty, każdy posiadał swoją szczoteczkę do zębów, mydło oraz ręcznik, dostępne były podpaski, zmieniano bieliznę osobistą i pościelową), z biegiem czasu i wraz z jego rozbudową warunki zaczęły być coraz gorsze, a sam obóz zaczęto określać mianem „kupy gnoju” (s. 111). Najbardziej upokarzające dla więźniów miały być oddawanie moczu i defekacja odbywające się zawsze w pośpiechu, zbiorowo i w wyznaczonych porach. Sulej zwraca uwagę także na problemy, z którymi zmagać musiały się menstruujące kobiety. Jak pisze autorka, „te, którym warunki obozowe wstrzymały biologiczny zegar, najczęściej odczuwały ulgę” (s. 144).
Nie jest jak, jak mogłoby się wydawać, że wygląd w obozie zupełnie się nie liczył, że nikt nie zwracał na niego uwagi. Była więźniarka Ravensbrück Alicja Gawlikowska-Świerczyńska podkreśla, że nawet w takich trudnych warunkach starano się o siebie dbać. W obozie, w którym przebywała kobieta, powstał nawet „Módní Žurnálek” – swoiste obozowe czasopismo dla kobiet, na łamach którego więźniarka Nina Jirsíková rysowała stylizacje obozowe i podpisywała je dowcipnymi komentarzami. Jak pisze Sulej, Auschwitz miało „opinię najlepiej ubranego obozu” (s. 284), zaś najlepszymi strojami pochwalić mogły się blokowe, które nosiły ubrania cywilne. Badaczka zauważa, że po tym, gdy do obozu przybywał nowy transport, rozpoczynała się wśród blokowych swoista „rewia mody” (s. 270). Wyglądem wyróżniali się także członkowie „Kanady”. Autorka zwraca uwagę, że, „»Kanada« nie tylko wyglądała, ale nawet brzmiała inaczej. Gdy »Kanadyjczycy« maszerowali, nie słychać było stukotu drewniaków. Być może władzom zależało na elegancji tego komanda, być może w cywilnych butach szybciej nosili towary – ważne, że można było wybierać ze stert takie obuwie, jakiego tylko dusza zapragnie” (s. 282).
Jak pisze Sulej, „najważniejsza prawda o obozie, recytowana we wspomnieniach jak modlitwa, brzmiała (…): organizujesz albo umierasz” (s. 156). W obozach kwitł więc handel – na obozowej giełdzie trwała ciągła wymienia towarów, a wśród najbardziej pożądanych produktów znajdowały się ciepłe ubrania chroniące przed zimnem. Okresy letni i zimowy, które związane były z wymianą odzienia, wprowadzano bowiem wedle odgórnie ustalonych terminów, niezależnie zaś od panujących warunków pogodowych.
W „Rzeczach osobistych” autorka opisuje nie tylko ubrania więźniów, ale przygląda się także strojom nazistowskich oprawców. Sulej rekonstruuje więc historię powstania mundurów formacji wojskowej Schutzstaffel (SS) zaprojektowanych w 1932 roku przez Karla Diebitscha we współpracy z rysownikiem Walterem Heckiem. Mundury miały z jednej strony nawiązywać do tradycji, z drugiej zaś reprezentować nowoczesne wzornictwo. Swym krojem przypominać miały najlepsze, szyte na miarę garnitury, lecz musiały pozostawać przy tym funkcjonalne. Jak pisze badaczka, „mundur SS miał się stać naczelnym ubraniem dyscyplinującym, upominającym nawet najbardziej rozchełstanego żołnierza, żeby zapiął się na ostatni guzik” (s. 186). Naziści, tacy jak Rudolf Höss czy sam doktor Mengele, z jednej strony wzbudzali paraliżujący strach, z drugiej zaś postrzegani byli jako niezwykle przystojni, eleganccy i stylowi mężczyźni. O fenomenie tym pisała już w 1975 roku Susan Sontag w eseju zatytułowanym „Fascynujący faszyzm”. Sulej zauważa, że to właśnie w latach siedemdziesiątych estetyka nazistowska przestaje być tematem tabu, zaczyna tracić łączność z historycznym kontekstem i przejmuje ją popkultura – punkrock oraz pornografia. Mundur SS zostaje oswojony, staje się źródłem erotycznego podniecenia. Autorka zauważa, że estetyka nazistowska zaczyna być wykorzystywany między innymi w kulturze gejowskiej, a więc przez społeczność prześladowaną przez Trzecią Rzeszę. Badaczka zwraca również uwagę na rosnące zainteresowanie mundurami SS wśród polskich grup rekonstrukcyjnych.
Niemieckie stroje to jednak nie tylko skrojone przez Hugo Bossa mundury SS, ale także uniformy nadzorczyń obozów koncentracyjnych należących do formacji SS-Aufseherinnen. Sulej zwraca uwagę na fakt, iż strojów tych nie ma na żadnej z wystaw w miejscach pamięci. Do wąskiego grona osób zajmujących się uniformami nazistowskich nadzorczyń należy między innymi Joanna Czopowicz, która nie tylko bada, ale także rekonstruuje stroje. Ubiór nadzorczyń stanowił kompromis między kobiecością a praktycznością, stąd między innymi wykorzystanie spódnicospodni – „culottes”. Strój miał dodawać siły, wzbudzać respekt i strach. Jego elementami były więc ciężkie buty, rękawiczki i pejcz. Rolę rekwizytu pełniła zaś broń – miała jedynie odstraszać, bowiem nadzorczynie z niej nie korzystały. Jak pisze Sulej, „mężczyźni z SS (…) powtarzali, iż kiedy kobiety zaczną strzelać, trzeba będzie zamknąć obóz. Były technicznie przeszkolone, ale wmówiono im, że się do tego nie nadają” (s. 227). Sam uniform „dawał pewność dystansu fizycznego. Każdy cios był zapośredniczony, zabezpieczony przed ludzkim kontaktem. Ciała strażniczki i więźniarki nie mogły się bowiem spotkać. To był lęk przed skażeniem – tym realnym i metaforycznym” (s. 245).
Opisując historię powojennego procesu nadzorczyni Irmy Grese, Sulej wskazuje, że światowe media śledzące sprawę ogromną uwagę zwracały na strój oskarżonej. Niemal w każdej relacji opisywano, w co ubrana była kobieta. Dostrzegano także jej urodę, nazywając ją „Piękną Bestią”. Badaczka zauważa, że uznawana za seksualną dewiantkę Grese, pracując w Auschwitz-Birkenau, „zamiast skórzanego pejcza kazała sobie zrobić celofanowy, obłożony perłami i wzmocniony stalą. Choć nieregulaminowy, był elegancki i nie mniej skuteczny” (s. 253). Podobnie jak mundur SS, także uniform obozowych nadzorczyń stał się z czasem źródłem fantazji seksualnych, wykorzystywany był w filmach pornograficznych oraz w praktykach BDSM.
Karolinę Sulej niewątpliwie uznać należy za prekursorkę polskich, szeroko zakrojonych badań nad ubraniami w obozach koncentracyjnych i Zagłady, choć wspomnieć należy, że jedną z kluczowych inspiracji do stworzenia „Rzeczy osobistych” była praca Marii Jezierskiej „Moda w Auschwitz” – opracowanie napisane w latach sześćdziesiątych XX wieku na konkurs wspomnień organizowany przez Muzeum Auschwitz-Birkenau.
W jednym z ostatnich numerów „artPAPIERU” recenzowałem książkę Sylwii Chutnik „Miasto zgruzowstałe. Codzienność Warszawy w latach 1954–1955”, o której pisałem, że „choć mamy do czynienia z pracą naukową, to czyta się ją jak najlepszy reportaż o Warszawie”. Nie inaczej jest w przypadku lektury pracy Sulej. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że obie badaczki w latach 2016–2019 tworzyły charyzmatyczny duet w autorskim internetowym programie poświęconym książkom „Barłóg Literacki”. „Rzeczy osobiste” to, jak podpowiada podtytuł książki, opowieść. Dziennikarsko-reporterski warsztat autorki pozwolił jej stworzyć narrację z jednej strony naukową, z drugiej zaś wciągającą, napisaną z polotem. Sulej udała się rzecz niełatwa – jej lekkie pióro w najmniejszym stopniu nie odebrało powagi opisywanym kwestiom. Praca jest w moim odczuciu jedną z ważniejszych rodzimych publikacji o wojnie i Zagładzie ostatnich lat. Autorka porusza tematy do tej pory przemilczane i marginalizowane, poszerzając tym samym zakres pola badawczego „holocaust studies”. Odnotować należy również fakt, iż podjęty przez Sulej problem wymagał od niej odwagi oraz wiary w to, że prowadzone przez nią badania są ważne i potrzebne. Wytrwałość i determinacja opłaciły się, o czym świadczy między innymi nominacja dla „Rzeczy osobistych” w VIII edycji Nagród Newsweeka im. Teresy Torańskiej.
W podziękowaniach zamieszczonych w książce autorka pisze o tym, iż „uwierzyła, że naukowiec może odczuwać emocje” (s. 434). „Rzeczy osobiste” są najlepszym dowodem na to, że nie tylko może, a wręcz powinien, bo tylko wówczas jego praca ma szansę przekuć się w publikację zaangażowaną, pełną pasji, badawczej ciekawości, autentycznego zainteresowania zgłębianym tematem. I właśnie z taką publikacją mamy do czynienia, sięgając po najnowszą książkę Karoliny Sulej.
„Rzeczy osobiste” to praca wypływająca z nurtu kulturowych studiów nad modą, których „celem jest wypracowanie krytycznego dyskursu na temat roli mody we współczesnym świecie. Zadaniem »fashion studies« jest próba zrozumienia, co komunikuje moda, jak kreuje tożsamość, jak wyraża kulturę danego miejsca i czasu, zarówno w jej wymiarze indywidualnym, jak i w jej wymiarze globalnym” (s. 423). Sulej zajmuje się w swojej książce antropologią mody i ubioru, ale także antropologią codzienności. Opowieść o ubraniach to w dużej mierze narracja kobiet o kobietach. Historia czasu wojny to przede wszystkim historia męska, tymczasem w „Rzeczach osobistych” do głosu dochodzi pamięć „kobieca” – codzienna, zwyczajna, do tej pory niezauważalna i przeźroczysta, bo nieheroiczna. Sulej tworzy narrację o przedmiotach, ubraniach, ciele, fizjologii, seksie i higienie, ale także o upokorzeniu, wstydzie, odarciu z godności, nagości oraz bezbronności.
Choć interesujący badaczkę problem z pozoru wydawać mógłby się zupełnie nieobecny w tekstach i relacjach, to, jak pisze sama autorka, „okazało się, że temat ten jest niemalże wszędzie. We wspomnieniach, oświadczeniach, zbiorach. Są słowa, grafiki, rzeczy. Byli więźniowie, których prosiłam o rozmowę, nie obrażali się na mnie, kiedy dopytywałam ich o ubrania i ważne przedmioty, przeciwnie, często dziwili się, że dopiero teraz ktoś o to pyta” (s. 428). Sulej konkluduje: „zrozumiałam, że musimy odwrócić piramidę myślenia o modzie w ogóle – tak jak myśleliśmy, że jest nieważna, tak jest podstawowa” (s. 428). Badaczka sięga po literaturę, materiały archiwalne, rozmawia z byłymi więźniami obozów koncentracyjnych i Zagłady. Jak podkreśla autorka: „Nie używam słowa »moda« w popularnym znaczeniu – nie obchodzi mnie to, co jest modne, trendy wyznaczane przez rynek, nie interesuję się branżą. Moda to dla mnie sposób, w jaki na co dzień posługujemy się ubraniem i osobistymi rzeczami. Bo wszyscy to robimy, codziennie. Ubranie bywa rekwizytem, lustrem, pomocą, przeszkodą, maską, zbroją, manifestacją. Opowiada o władzy i podległości. Wolności i bezpieczeństwie. Można ubraniem kogoś zniszczyć i uratować. Opowiada o naszym człowieczeństwie. Nawet jeśli my się modą nie interesujemy, ona interesuje się nami” (s. 422).
W obozach wszystko zaczyna się od ubrań. Ich wielu warstw na ciałach nowo przybyłych więźniów. Ubrania to ich dobytek, ale także pancerz – pełnią funkcję ochronną. Sulej zwraca uwagę na fakt, iż po jakości oraz stanie odzienia można było wnioskować, skąd przyjechał dany transport. Jak pisze badaczka, „czasem zamiast wagonów bydlęcych są zwykłe, pasażerskie. Eleganckie transporty z zachodu na śmierć idą elegancko. W ciszy, w ładnych płaszczach, pod krawatami. Czasem ktoś zostawi w dłoni więźnia napiwek, kiedy ten weźmie od niego walizkę” (s. 21). Więźniowie zostają jednak szybko ubrań pozbawieni, bowiem „transformacja w więźnia rozpoczyna się zdarciem z człowieka odzienia” (s. 25). Pojawiają się nagość i wstyd. Znacznie silniejszy w przypadku kobiet, które w przeciwieństwie do mężczyzn, nie mają za sobą chociażby doświadczenia wojskowego. Często po raz pierwszy w życiu widzą inne nagie ciało. Nie kończy się jednak na pozbawieniu ubrań. Większość osób traci także włosy. I znów to kobiety przeżywać będą tę stratę gorzej – dla nich obcięcie włosów będzie niczym gwałt. Z czasem, gdy włosy zaczną powoli odrastać, „perspektywa (ich – G.J) ponownej utraty (…) była dla więźniarek gorsza od bicia” (s. 299). Włosy w obozie to także surowiec wykorzystywany przez Niemców w przemyśle, notabene, odzieżowym – przerabiano je na włosiankę. Sulej trafnie zauważa, że „to, co przed chwilą było produktem jednego ciała, jest surowcem, z którego ma powstać okrycie dla drugiego człowieka” (s. 42).
Autorka kreśli w „Rzeczach osobistych” historię obozowych pasiaków, których projekt sięga 1934 roku, zaś w powszechnym użyciu pojawiają się dwa lata później w nowo powstałym obozie Sachsenhausen. Jak podkreśla Sulej, „paski to wzór wykluczonych już od średniowiecza” (s. 50). Wówczas pasiaste stroje nosili niewolnicy, skazańcy, prostytutki, heretycy, niepełnosprawni, trędowaci, kaci, ale także Żydzi i Romowie. Paski od wieków były więc symbolem społecznej segregacji. Autorka zwraca uwagę na fakt, że „widać je na odległość lepiej niż nawet najbardziej jaskrawy monochromatyczny kolor i jakikolwiek inny wzór. (…) Już z daleka miało być wiadomo, że oto idzie odmieniec. Słowo »varius« (odmienne) i »virgulatus« (pasiaste) bywają synonimami” (s. 51). I choć we wcześniejszych wiekach popularne były paski poziome, to wykorzystanie przez nazistów wzoru pionowego nie było zupełnie przypadkowe. Zdaniem autorki „paski pionowe (…) mają dosłownie stawiać człowieka do pionu” (s. 51). Jak zauważa badaczka, w XX wieku paski zaczynają być kojarzone również z ochroną i higieną – pojawiają się nie tylko na odzieży sportowej, ale także na piżamach, szlafrokach czy pościeli. Zdaniem Sulej obozowy pasiak łączy w sobie te dwie, pozornie zupełnie od siebie odmienne symboliki. W przypadku obozowej odzieży są to bowiem „paski-bariery, filtry zatrzymujące brud i zarazki świata. Pasiaste tkaniny, w które ubierze swoich więźniów Trzecia Rzesza, będą piętnujące i jednocześnie przewrotnie higieniczne. Ich rola będzie polegać na ochronie »czystych« Aryjczyków przed brudem ciał uwięzionych” (s. 53).
Nieprzyjemne w dotyku pasiaki wykonane były z szorstkiego, sztywnego materiału – prawdopodobnie celulozy. Jednak produkujące je od 1939 roku przedsiębiorstwo Texled nie musiało się przecież martwić o skargi i reklamacje przyszłych użytkowników ubrań. Autorka podkreśla, że nie było jednego, powszechnie obowiązującego wzoru i kroju pasiaka – ubrania różniły się od siebie, zmieniały się na przestrzeni lat, były szyte z większą lub mniejszą starannością i precyzją, szczególnie że ich produkcja dość szybko przeniosła się do obozów. Sam krój pasiaka od początku stworzony był z myślą raczej o mężczyznach, aniżeli o ciałach kobiet. Jak pisze Sulej, „strój dla kobiet od razu wymagał większej improwizacji. Projekt mieścił się gdzieś między uniformem pokojówki, kelnerki a mundurem” (s. 54). Z czasem w obozach zaczyna brakować poszczególnych elementów stroju. W latach 1943–1944 pasiaki stopniowo wypierane są przez ubrania pożydowskie. Wielu nowych więźniów na czas kwarantanny nie otrzymuje żadnych ubrań, więc niejednokrotnie przez wiele tygodni są zwyczajnie nadzy.
Autorka pisze o „drastycznej »niemiarowości«” (s. 79) – ubrania, które otrzymywali więźniowie, zawsze były za duże lub za małe, nigdy zaś dobrze dopasowane. W przypadku odzieży cywilnej istniało także ryzyko otrzymania stroju zupełnie niedopasowanego do obozowej rzeczywistości, w którym więzień wyglądał komicznie i skazany był na drwiny. Sulej przywołuje historię Zdenki Fantlovej, która w Birkenau nosić musiała otrzymaną w przydziale suknię balową. Kobieta we wspomnieniach mówi o tym, że „kiedy stanęła w tym wszystkim na pierwszym apelu, zdjął ją pusty śmiech. Pomyślała, że ten strój to szczyt niemieckiego okrucieństwa. Pasiak chociaż pozwalał godnie znosić swój los” (s. 78).
W swojej książce Sulej stwierdza: „Moda jest prawem człowieka. Więzień nie ma praw. Strój nie może go wyróżniać, nie może zdobić i chronić, jedynie piętnować i formatować” (s. 48). Paradoksalnie jednak pasiak, który miał odebrać poczucie indywidualności, sprawiać, że osadzeni stawali się nierozróżnialną, anonimową masą, dawał więźniom też „siłę wynikająca z poczucia wspólnoty. Podobieństwo wzajemne nie osłabiło ich, lecz je wzmocniło” (s. 70).
Po wojnie pasiaki stanowią dowód zbrodni, zaświadczają o straszliwych wydarzeniach, do których doszło. Stają się symbolem obozowego koszmaru, „kostiumem zbiorowej pamięci o Zagładzie, jej jedynym kodem odzieżowym” (s. 353). To właśnie pasiak, a także mundur SS na stałe wejdą do holokaustowego imaginarium jako wizualny znak obozowej rzeczywistości. Sulej zwraca uwagę, że choć więźniowie obozów nosili także odzież cywilną, to przez wiele dekad nikt nie był nią zainteresowany, bowiem nie stanowiła tak łatwo rozpoznawalnego i wymownego znaku jak pasiaki. Źle lub w ogóle niezabezpieczone cywilne ubrania więźniów latami leżały w magazynach, podczas gdy pasiaki niszczały na muzealnych ekspozycjach. Dopiero ostatnie lata przyniosły żmudne prace konserwatorskie nad odzieżą po ludobójstwie.
Autorce nieobca jest również refleksja nad tym, w jaki sposób współczesna moda korzysta z wzoru pionowych pasków. Sulej przywołuje kilka przykładów, kiedy marki zmuszone były przeprosić i wycofać ze swojej oferty ubrania, które przywoływały na myśl skojarzenia z obozowymi pasiakami. Jako najgłośniejszą oraz najbardziej bulwersującą opinię publiczną sprawę badaczka wskazuje historię dotyczącą męskiej kolekcji „Sleep” na sezon jesień/zima 1995/1996 domu mody Comme des Garçons. Zaprezentowane wówczas ubrania w sposób jednoznaczny nawiązywały do obozowych uniformów, a marka ostatecznie zdecydowała się zniszczyć zarówno samą kolekcję, jak i całą jej dokumentację.
„Rzeczy osobiste” to także opowieść o tym, w jaki sposób więźniowie walczyli o swoje ciała. Ciała brudne, wycieńczone, chore, wychudzone, brzydkie. Ciała nieustannie atakowane przez wszy, pchły i świerzbowce. I choć zdarzało się, że przebywający w obozach przez wiele miesięcy nie mieli dostępu do czystej wody, to – jak podkreśla Sulej – „czystość była wyznacznikiem szans na przeżycie” (s. 141). Autorka podkreśla, że nawet w obozie Ravensbrück, który początkowo stanowić miał wzór pruskich standardów higienicznych (przed wejściem do baraku należało ściągnąć buty, każdy posiadał swoją szczoteczkę do zębów, mydło oraz ręcznik, dostępne były podpaski, zmieniano bieliznę osobistą i pościelową), z biegiem czasu i wraz z jego rozbudową warunki zaczęły być coraz gorsze, a sam obóz zaczęto określać mianem „kupy gnoju” (s. 111). Najbardziej upokarzające dla więźniów miały być oddawanie moczu i defekacja odbywające się zawsze w pośpiechu, zbiorowo i w wyznaczonych porach. Sulej zwraca uwagę także na problemy, z którymi zmagać musiały się menstruujące kobiety. Jak pisze autorka, „te, którym warunki obozowe wstrzymały biologiczny zegar, najczęściej odczuwały ulgę” (s. 144).
Nie jest jak, jak mogłoby się wydawać, że wygląd w obozie zupełnie się nie liczył, że nikt nie zwracał na niego uwagi. Była więźniarka Ravensbrück Alicja Gawlikowska-Świerczyńska podkreśla, że nawet w takich trudnych warunkach starano się o siebie dbać. W obozie, w którym przebywała kobieta, powstał nawet „Módní Žurnálek” – swoiste obozowe czasopismo dla kobiet, na łamach którego więźniarka Nina Jirsíková rysowała stylizacje obozowe i podpisywała je dowcipnymi komentarzami. Jak pisze Sulej, Auschwitz miało „opinię najlepiej ubranego obozu” (s. 284), zaś najlepszymi strojami pochwalić mogły się blokowe, które nosiły ubrania cywilne. Badaczka zauważa, że po tym, gdy do obozu przybywał nowy transport, rozpoczynała się wśród blokowych swoista „rewia mody” (s. 270). Wyglądem wyróżniali się także członkowie „Kanady”. Autorka zwraca uwagę, że, „»Kanada« nie tylko wyglądała, ale nawet brzmiała inaczej. Gdy »Kanadyjczycy« maszerowali, nie słychać było stukotu drewniaków. Być może władzom zależało na elegancji tego komanda, być może w cywilnych butach szybciej nosili towary – ważne, że można było wybierać ze stert takie obuwie, jakiego tylko dusza zapragnie” (s. 282).
Jak pisze Sulej, „najważniejsza prawda o obozie, recytowana we wspomnieniach jak modlitwa, brzmiała (…): organizujesz albo umierasz” (s. 156). W obozach kwitł więc handel – na obozowej giełdzie trwała ciągła wymienia towarów, a wśród najbardziej pożądanych produktów znajdowały się ciepłe ubrania chroniące przed zimnem. Okresy letni i zimowy, które związane były z wymianą odzienia, wprowadzano bowiem wedle odgórnie ustalonych terminów, niezależnie zaś od panujących warunków pogodowych.
W „Rzeczach osobistych” autorka opisuje nie tylko ubrania więźniów, ale przygląda się także strojom nazistowskich oprawców. Sulej rekonstruuje więc historię powstania mundurów formacji wojskowej Schutzstaffel (SS) zaprojektowanych w 1932 roku przez Karla Diebitscha we współpracy z rysownikiem Walterem Heckiem. Mundury miały z jednej strony nawiązywać do tradycji, z drugiej zaś reprezentować nowoczesne wzornictwo. Swym krojem przypominać miały najlepsze, szyte na miarę garnitury, lecz musiały pozostawać przy tym funkcjonalne. Jak pisze badaczka, „mundur SS miał się stać naczelnym ubraniem dyscyplinującym, upominającym nawet najbardziej rozchełstanego żołnierza, żeby zapiął się na ostatni guzik” (s. 186). Naziści, tacy jak Rudolf Höss czy sam doktor Mengele, z jednej strony wzbudzali paraliżujący strach, z drugiej zaś postrzegani byli jako niezwykle przystojni, eleganccy i stylowi mężczyźni. O fenomenie tym pisała już w 1975 roku Susan Sontag w eseju zatytułowanym „Fascynujący faszyzm”. Sulej zauważa, że to właśnie w latach siedemdziesiątych estetyka nazistowska przestaje być tematem tabu, zaczyna tracić łączność z historycznym kontekstem i przejmuje ją popkultura – punkrock oraz pornografia. Mundur SS zostaje oswojony, staje się źródłem erotycznego podniecenia. Autorka zauważa, że estetyka nazistowska zaczyna być wykorzystywany między innymi w kulturze gejowskiej, a więc przez społeczność prześladowaną przez Trzecią Rzeszę. Badaczka zwraca również uwagę na rosnące zainteresowanie mundurami SS wśród polskich grup rekonstrukcyjnych.
Niemieckie stroje to jednak nie tylko skrojone przez Hugo Bossa mundury SS, ale także uniformy nadzorczyń obozów koncentracyjnych należących do formacji SS-Aufseherinnen. Sulej zwraca uwagę na fakt, iż strojów tych nie ma na żadnej z wystaw w miejscach pamięci. Do wąskiego grona osób zajmujących się uniformami nazistowskich nadzorczyń należy między innymi Joanna Czopowicz, która nie tylko bada, ale także rekonstruuje stroje. Ubiór nadzorczyń stanowił kompromis między kobiecością a praktycznością, stąd między innymi wykorzystanie spódnicospodni – „culottes”. Strój miał dodawać siły, wzbudzać respekt i strach. Jego elementami były więc ciężkie buty, rękawiczki i pejcz. Rolę rekwizytu pełniła zaś broń – miała jedynie odstraszać, bowiem nadzorczynie z niej nie korzystały. Jak pisze Sulej, „mężczyźni z SS (…) powtarzali, iż kiedy kobiety zaczną strzelać, trzeba będzie zamknąć obóz. Były technicznie przeszkolone, ale wmówiono im, że się do tego nie nadają” (s. 227). Sam uniform „dawał pewność dystansu fizycznego. Każdy cios był zapośredniczony, zabezpieczony przed ludzkim kontaktem. Ciała strażniczki i więźniarki nie mogły się bowiem spotkać. To był lęk przed skażeniem – tym realnym i metaforycznym” (s. 245).
Opisując historię powojennego procesu nadzorczyni Irmy Grese, Sulej wskazuje, że światowe media śledzące sprawę ogromną uwagę zwracały na strój oskarżonej. Niemal w każdej relacji opisywano, w co ubrana była kobieta. Dostrzegano także jej urodę, nazywając ją „Piękną Bestią”. Badaczka zauważa, że uznawana za seksualną dewiantkę Grese, pracując w Auschwitz-Birkenau, „zamiast skórzanego pejcza kazała sobie zrobić celofanowy, obłożony perłami i wzmocniony stalą. Choć nieregulaminowy, był elegancki i nie mniej skuteczny” (s. 253). Podobnie jak mundur SS, także uniform obozowych nadzorczyń stał się z czasem źródłem fantazji seksualnych, wykorzystywany był w filmach pornograficznych oraz w praktykach BDSM.
Karolinę Sulej niewątpliwie uznać należy za prekursorkę polskich, szeroko zakrojonych badań nad ubraniami w obozach koncentracyjnych i Zagłady, choć wspomnieć należy, że jedną z kluczowych inspiracji do stworzenia „Rzeczy osobistych” była praca Marii Jezierskiej „Moda w Auschwitz” – opracowanie napisane w latach sześćdziesiątych XX wieku na konkurs wspomnień organizowany przez Muzeum Auschwitz-Birkenau.
W jednym z ostatnich numerów „artPAPIERU” recenzowałem książkę Sylwii Chutnik „Miasto zgruzowstałe. Codzienność Warszawy w latach 1954–1955”, o której pisałem, że „choć mamy do czynienia z pracą naukową, to czyta się ją jak najlepszy reportaż o Warszawie”. Nie inaczej jest w przypadku lektury pracy Sulej. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że obie badaczki w latach 2016–2019 tworzyły charyzmatyczny duet w autorskim internetowym programie poświęconym książkom „Barłóg Literacki”. „Rzeczy osobiste” to, jak podpowiada podtytuł książki, opowieść. Dziennikarsko-reporterski warsztat autorki pozwolił jej stworzyć narrację z jednej strony naukową, z drugiej zaś wciągającą, napisaną z polotem. Sulej udała się rzecz niełatwa – jej lekkie pióro w najmniejszym stopniu nie odebrało powagi opisywanym kwestiom. Praca jest w moim odczuciu jedną z ważniejszych rodzimych publikacji o wojnie i Zagładzie ostatnich lat. Autorka porusza tematy do tej pory przemilczane i marginalizowane, poszerzając tym samym zakres pola badawczego „holocaust studies”. Odnotować należy również fakt, iż podjęty przez Sulej problem wymagał od niej odwagi oraz wiary w to, że prowadzone przez nią badania są ważne i potrzebne. Wytrwałość i determinacja opłaciły się, o czym świadczy między innymi nominacja dla „Rzeczy osobistych” w VIII edycji Nagród Newsweeka im. Teresy Torańskiej.
W podziękowaniach zamieszczonych w książce autorka pisze o tym, iż „uwierzyła, że naukowiec może odczuwać emocje” (s. 434). „Rzeczy osobiste” są najlepszym dowodem na to, że nie tylko może, a wręcz powinien, bo tylko wówczas jego praca ma szansę przekuć się w publikację zaangażowaną, pełną pasji, badawczej ciekawości, autentycznego zainteresowania zgłębianym tematem. I właśnie z taką publikacją mamy do czynienia, sięgając po najnowszą książkę Karoliny Sulej.
Karolina Sulej: „Rzeczy osobiste. Opowieść o ubraniach w obozach koncentracyjnych i zagłady”. Wydawnictwo Czerwone i Czarne. Warszawa 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |