ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (417) / 2021

Anna Zagórska,

WOŁANIE O UCZCIWOŚĆ EMOCJI (ZYTA ORYSZYN: 'NAJADA')

A A A
„Najada” Zyty Oryszyn to powieść, która jednocześnie jest i bliska, i odległa. Tamtego świata, opisywanego przez Oryszyn, nie ma, bezpowrotnie odszedł. Ale wciąż są – te same – samotności, niedopasowania, niedopowiedzenia. Smutki, żale i potknięcia, nawet jeśli zmieniły swój przedmiot, to ciągle tkwią zadrą w tych samych zakamarkach i pojedynczych dusz, i zbiorowej wyobraźni. „Postęp idzie naprzód” – jak konstatuje jedna z postaci zaludniających tę powieść, ale bez wątpienia postęp uczula także na stałość, choćby ludzkich emocji.

Zyta Oryszyn w „Najadzie” w pełni korzysta z dobrodziejstwa synestezji. Opowieść chłoniemy wszystkimi zmysłami. Czujemy tę intensywność zapachów – cierpkich, ludzkich, duszących. Dotykamy faktur materiałów, mokrych od potu koszul i pończoch zwiniętych w zagięciach kobiecych nóg. Świat w „Najadzie” jest cierpki i lepki dosłownie, jak wiśnie, które zbiera Marychna i jak bluzki przylegające do spoconych ciał po całym dniu znoju. Jest lepki przenośnie, jak wzrok kawalerów oplatający obfite, kobiece kształty, bezwstydnie zapatrzonych w młode piersi i łydki dziewcząt. Tadeusz Nowak, autor „A jak królem, a jak katem będziesz”, w jednym ze swoich tekstów publicystycznych pisał o „smaku i zapachu ziemi”, a jednocześnie „poznaniu smaku i zapachu słowa” (s. 47). Najada wydaje się wyrastać z żywiołów bliskich twórczości Nowaka. Jest to powieść, która chłonie i wchłania. Oddaje te smaki, te zapachy: i słów, i ziemi.

Życie bohaterów, uwikłane w Eliadowski i Reymontowski cykliczny rytm czasu, spętane trudem pracy na równi z koniecznością utrzymania przybranych masek-ról społecznych i pokiereszowane przeszłością, woła o wyjaśnienie, wytłumaczenie, o szczerość wobec siebie nawzajem, o uczciwość emocji. Bohaterowie Zyty Oryszyn żyją bowiem w dwójnasób. Inni dla siebie samych, inni dla otoczenia. Gombrowiczowskie gęby przybierają tu gorzkie oblicza. I to jest coś, co chyba najbardziej uderza w „Najadzie”. Ta podwójność, ta inność, która ma wektor dośrodkowy, bo rozsadza głównie samych bohaterów, świadomych własnej osobności, poszukujących – niemożliwego – ukojenia, odnalezienia miejsca im przynależnego, w którym można byłoby żyć zestrojonym z samym sobą. Paradoksalnie bohaterom wydaje się, że w żywiole nie swojskości, ale obcości, odnaleźć można spokój, ukojenie, siebie samego: „Przyszło mi do głowy, że […] człowiekowi tam jest dobrze, gdzie jest całkiem obco, że ta obcość terenu, ludzi zmusza go do przyjaźni ze światem w ogóle. Tam gdzie nie ma nic naszego, wszystko uważamy za swoje, tam gdzie niewiele rozumiemy z życia innych, wydaje się nam, że nasze życie jest najzrozumialsze, najlepsze, najpiękniejsze” (s. 78).

To przejmujący, gorzki testament własnej wyobraźni, smutna summa doświadczeń, bolączek i poczucia osamotnienia. Nie powinno przecież być tak, że „tam jest dobrze, gdzie jest całkiem obco”. To przecież niezgoda na bliskość, czułość, empatię i wdzięczność. To wędrówka od-siebie. Intrygująco z metaforyką wędrówki rozprawia się Oryszyn w tej książce. Na myśl przychodzą „Cieśniny” Wojciecha Nowickiego, bo i Nowicki użył tej metafory w sposób bliski Oryszyn. Bohaterowie ukazują bowiem żywioł wędrówki, którego wektor jest dwuzwrotny. Z jednej strony tęsknią do ucieczki do obcego, do innego, „w świat”, a z drugiej – pochłania ich błądzenie po zakamarkach, bezdrożach i zaułkach własnej imaginacji. Żyjąc w faktycznym bezruchu, nie ustają w peregrynacjach wyobraźni.

Główną bohaterkę książki, Marychnę, najtrafniej określają słowa: „przeżyła to tyle razy, że zatarła się jej granica między tym, co opowiedziane, a tym, co widziane na własne oczy. Między tym, co jej – a co innego człowieka” (s. 55). Marychna przeżywa cudze wspomnienia równie silnie jak własne. Ona je koduje jako własne. Są dla niej substytutami nieprzeżytego i niedoświadczonego. „Nikt nie lubi przyznawać się, że codzienny jego pokarm stanowią surogaty” (s. 169) – pisał przed laty Jacek Łukasiewicz, zwracając przy tym uwagę, że każde zło potrzebuje równowagi w przeciętności, ale jednocześnie nadmiar przeciętności przyciąga zło.

Sawka, kolejny z głównych bohaterów, żył w świecie wyobrażeniowym. Marychna także. On stwarzał piętrowe, wyobrażeniowe konstrukcje i pragnął, by w ich mechanizmach poruszali się inni (nieświadomi wszakże tych Sawkowych układów z samym sobą i własną imaginacją). Ona – przesiąkała historiami innych jak własnymi. Utożsamiała się z wielogłosem, który wciąż jej towarzyszył: spraszała te opowieści do siebie, wyciąga raz po raz z zakamarków własnej (i cudzych) głów tak, że i nam – czytelnikom – nie zawsze łatwo się zorientować, gdzie kończy się praca realności, a zaczyna praca jej głowy. Porusza wyobraźnia pary głównych bohaterów. Nie można wyrzucić z pamięci tych konstrukcji Sawki, tych własno-cudzych wspomnień Marychny. Są takie bliskie. Bliskie dziecięcej wierze w sprawczość wyobraźni, tak po prostu ludzkiej chęci tworzenia i odtwarzania w głowie opowieści, choćby tylko – i aż – dla samego siebie. By poczuć się lepiej, zagłuszyć pustkę i niedopasowanie, być bardziej.

Postaci „Najady” mierzą się z – wydaje się – nieustępliwym i niekończącym rozedrganiem. Wciąż zależni od sił, które uniemożliwiają uspokojenie. Zawieszeni na wielkiej huśtawce życia, która – w przeciwieństwie do piosenki Salonu Niezależnych – nigdy się nie ustoi. Jedną z bardziej przejmujących scen tej powieści są rozmyślania Białawskiej nad tym, jaka jest dla siebie, a jaka dla własnych dzieci. Prosta, doświadczona życiem kobieta, oschła w obyciu, skupiona na dojmującej codzienności, pisząca niezgrabne listy, nagle otwiera się przed nami z całą głębią swoich szczerych, tak bardzo intymnych reakcji na samą siebie. Reakcji na swój własny obraz, z którym ma odwagę się zmierzyć. Boli ją i dotyka uświadomienie, że skrywane żale, tłumione w poduszce łzy, są tym, co oddaliło jej bliskich, co potęguje osamotnienie i tak dotykający ją brak porozumienia. Białawska uświadamia sobie bowiem, że to ona „odwraca się od ludzi tyłem” (s. 90). Nie chciała pewnie, by widzieli chwile jej słabości, smutku i niepewności. Skrywając szczerą siebie, zredukowała się jednak do dwóch naprzemiennych sił, które pokazywała światu: wyłącznie złości i spokoju. „A może to ja odwracam się od ludzi tyłem. Od dziadka, od dzieci? Czy one widziały kiedy jej zmartwioną twarz? Jej łzy, co po nocach w poduszkę jak kura jajka składała? Nic nie widziały. Tylko jej złość. I spokój” (s. 90). Scena powtórnego pisania listu do syna – tego, który opuścił oswojone, by w nieznanym spełnić sen awansu społecznego – jest plastyczna, niemalże filmowa, przejmująca i – po prostu – prawdziwa. Białawska stwarza siebie – jako matkę, teściową, przyszłą babkę – powoli, skreślając, dobierając z trudem rodzące się słowa. To symboliczna scena, która zderza – jak wiele innych scen w powieści Oryszyn – nasze mniemanie o sobie z jego realnym obrazem.

Oryszyn uwrażliwia na poczucie niedopasowania. Przez swoich bohaterów ukazuje prawdę o przejmującej, zjadającej od środka samotności, o sile wyobraźni, która chciałaby zmieniać wszystko, choć w rzeczywistości – czego dowodzą lody bohaterów – zmienić niczego nie może. Bohaterowie „Najady” zapadają się w sobie, w zaułkach własnej wyobraźni. Wiedzie ich ona niejednokrotnie na manowce. Mami i łudzi. Kusi, że można wyrwać się z tego, co gniecie i uwiera. Że jest jakieś „inne”, istnieje „tamto”. To jednak tylko i wyłącznie miraż. Fatamorgana imaginacji na pustyni codzienności. „Żeby w świat uciekać, to trzeba być gdzie indziej niż on […] a on przecież nie jest gdzie indziej, tylko akurat tam, gdzie i ty jesteś” (s. 133). Nie ma ucieczki do świata, bo sami jesteśmy tym światem. Nie ma innego miejsca, lepszego jutra, nowej szansy. Rzeczywistość z jej wszystkimi odcieniami szarości dosięgnie nas zawsze. Podła, bezwzględna, szachująca determinizmem.

„Najada” jest także książką o lokalności, regionalizmach, wiejskiej kulturze w końcu. O folklorze, który zamarł w pół kroku między przebrzmiałym echem minionego a wyczekiwaniem lepszego jutra, które jednocześnie jest jutrem obcym, nie-wiejskim, nie-swoim. W tym, co lokalne i bliskie zawsze pobrzmiewa fałszywy ton – niedopasowane słowo, „miejski” gest, trwała u fryzjera. To wieś, która się pudruje, gdy proszą, cukruje, gdy warto i fałszuje, gdy potrzeba. Wraz z bohaterami tkwimy w mikrorzeczywistości, w której dawno zarzucono zwyczaje, a jedyna próba ich odtworzenia związana jest z obietnicą daną przybyłemu do wsi nauczycielowi, etnografowi-amatorowi: „Na wsi nastał właśnie nowy nauczyciel […] A wisz, to, że na święta Bożego Narodzenia ludzie, co go zaprosili na Wilije, to mieli skaranie. Nic, tylko w koło o piosenki czy stare obyczaje prosił, a sama powiedz, kto tera daje pod biały obrus siano albo snopki w cztery rogi stawia […]. Po świętach zgonił wszystkich do szkoły i powiada, że dobrze byłoby przypomnieć sobie to wszystko, co się kiedy w Wielkom Noc robiło […]. To my mu obiecali” (s. 58-59).

Prozę Zyty Oryszyn stawia się w jednym rzędzie z twórczością Mariana Pilota czy Wiesława Myśliwskiego – wyjątkowych i uznanych przedstawicieli polskiej literatury, którą opisuje się jako „nurt wiejski” czy „prozę chłopską”. Znów warto przytoczyć słowa Nowaka, pisarza, który był przecież uważany za jednego z wybitniejszych przedstawicieli tego gatunku. W tekście opublikowanym na łamach „Tygodnika Kulturalnego” twórca konstatował: 
„Nie ma i nie może być w naszym kraju literatury określanej przymiotnikami. Dobra literatura nie znosi przymiotników, one ją zawsze pomniejszają i ograniczają. Jest tylko jedna literatura: dobra. Reszta to tylko pozory, to sieczka słowna” (s. 82). „Najada” Zyty Oryszyn zdecydowanie stoi po stronie literatury określanej tym jedynym możliwym przymiotnikiem.

„Najada” to historia o dwóch najpotężniejszych żywiołach: życiu i śmierci, między które wkrada się trzecia siła, nie mniej ważna: namiętność. Namiętność pożądania, ale i gniewu. Ciała i duszy. Wszystko wydaje się wirować w tańcu narodzin i śmierci, wciąż balansować pomiędzy nimi, zespalać je i łączyć, choć pozornie złączone nie są. Marychna przychodzi na świat po śmierci własnego ojca. Sawka jako dziecko obserwuje babkę, do której przychodzą ciężarne kobiety, te które są w trzecim miesiącu, a chciałyby – jak mówi jedna z bohaterek – „być w żadnym”. To wszystko unurzane jest w niepokoju, strachu, wiecznym rozedrganiu, we krwi w końcu (na co zwraca uwagę w niezwykle erudycyjnym posłowiu Inga Iwasiów). Symboliczna jest w końcu scena finałowa, w której krew łączy przyjście na świat z odejściem z niego. Ta scena zostaje w nas na długo.

Tak naprawdę cała ta historia zostaje z nami na długo. Świat, jaki odmalowała Oryszyn, jest tak namacalny, że nie sposób szybko wyrzucić go z pamięci. To rzeczywistość przesycona cielesnością, wręcz fizjologicznością, a jednocześnie – eteryczna, ulotna. To rzeczywistość pokiereszowana – dlatego tak bardzo realna i bliska, bo zbłąkana. Splątana, czasem pozbawiona morałów, innym razem gubiąca przyczyny i odwracająca porządki, ale tylko na pozór, na chwilę. Cóż bardziej dojmującego? Cóż bardziej prawdziwego, do cna, do dna mocnego?

Literatura:

J. Łukasiewicz: „Szmaciarze i bohaterowie”. Kraków 1963.

T. Nowak: „Spowiedź wyobraźni (szkice i rozmowy)”. Zebrała oraz wstępem i notą opatrzyła A. Jarzyna, Kraków 2014.

W. Nowicki: „Cieśniny”. Wołowiec 2019.
Zyta Oryszyn: „Najada”. Wydawnictwo Drzazgi. Czersk 2021.