ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 czerwca 12 (420) / 2021

Mirella Siedlaczek-Mikoda,

SEKRETY I KŁAMSTWA (BILL CLEGG: 'KONIEC DNIA')

A A A
Nie rozpoczynajcie lektury książki „Koniec dnia” Billa Clegga, gdy nie macie dość czasu, żeby pochłonąć ją jednym tchem. Inaczej albo odłożycie ją niezadowoleni, że trzeba udać się do innych zajęć, albo odwołacie zobowiązania i ktoś może się obrazić. To powieść obyczajowa, której opis może nasunąć skojarzenia z innymi, już znanymi pozycjami, niektórych potencjalnych czytelników enigmatyczność blurbów mogłaby zniechęcić, bo tak naprawdę z okładki nie dowiadujemy się zbyt wiele. Z drugiej strony opisanie akcji gdzieś do jednej trzeciej powieści (a i to się czasami zdarza) pozbawiłoby czytelnika przyjemności czytania.

Chcąc zaoszczędzić PT Czytelnikom fatygi, zacytuję fragmenty recenzji zamieszczonych na obwolucie „Końca dnia”, i tak anonimowy recenzent magazynu „People” koncentruje się na „kunsztownie skonstruowanej opowieści o podziałach klasowych i ich konsekwencjach”, z czym wypada się zgodzić, lecz jednocześnie nie radzę przywiązywać się mocno do tej interpretacji. Jasne, mamy bohaterów WASP i emigrantów z Meksyku, rodzinę robotniczą, w której pierwsza osoba decyduje się pójść na studia. Są i fundusze powiernicze, i łatanie domowego budżetu kilkoma fuchami na raz, jest rezydencja i byle jakie mieszkanka. Cały ten entourage klasowości to dekoracje dla cichych dramatów, latami powtarzanych kłamstw, stłumionego łkania w poduszkę, ale interpretacje marksistowskie zostawmy w magazynie historii, chyba że potencjalny czytelnik bardzo lubi walkę klas i do poduszki zwykł czytywać o zgniłym kapitalizmie.

„Liryczny, zmienny, nastrojowy dramat rodzinny” głosi fragment innej recenzji, co w sumie pasuje do bardzo wielu książek (dobra rada dla mnie i innych recenzentów – zapamiętaj ten kawałek i stosuj od Małgorzaty Kalicińskiej do Alice Munro), jednak w niewielkim stopniu charakteryzuje karuzelę wydarzeń i emocji, które rozbudza „Koniec dnia”. Zatrzymajmy się na chwilę przy ostatnim cytowanym fragmencie – moment, w którym czytelnik odkryje powiązania pomiędzy bohaterami, następuje gdzieś po stu kilkudziesięciu stronach, wtedy się orientuje, że bohaterowie są powiązani rodzinnie. Czy to oznacza, że czytelnik błądzi w ciemnościach i rozpaczliwie usiłuje znaleźć sens? Absolutnie nie, raczej daje się prowadzić autorowi od postaci do postaci i gdy już rysuje mu się ich obraz, dowiaduje się, co łączy: zagubioną, przejawiającą początki demencji zamożną Danę, zmęczoną wdowę Jackie, zamkniętą w sobie Lupitę, samodzielną Alice, przeżywającego wątpliwości Hapa. Gdybym szukała porównań, a zawsze to niestety bardziej lub mniej świadomie robię, to przywołałabym „Godziny” Michaela Cunninghama.

„Z uwagą i z empatią Clegg precyzyjnie opisuje subtelności relacji międzyludzkich. Jego książka krytykuje społeczne podziały, choć wcale nie jest moralizatorska i dogmatyczna. Widać w niej ulotność amerykańskiego snu” – to kolejny fragment, który więcej mówi o retoryce kultury unieważniania niż samej książce. Trudno zreferować akcję, która nie jest linearna i wydarzenia, których nie można zaliczyć do spektakularnych. Ośmielam się wysunąć hipotezę, że pisarstwo Alice Munro i Elizabeth Strout przyzwyczaiło krytykę i czytelników do nieśpiesznej narracji, zwyczajnych bohaterów robiących cotygodniowe zakupy w miejscowym supermarkecie (po uprzednim wycięciu kuponów zniżkowych z gazetki reklamowej), licealnych potańcówek. I czytelnikom wyżej wymienionych autorek powieść Billa Clegga powinna osłodzić oczekiwanie na ich kolejne powieści. Wracając jednak do „Końca dnia”, należy podkreślić przemyślaną konstrukcję tekstu, pewną filmowość w operowaniu podziałem tekstu na rozdziały, przez co rozumiem zastosowanie efektu zaskoczenia i zwrotu akcji, który nie pozwala odłożyć książkę na dłużej. Scenarzyści przyszłej ekranizacji, a taka powinna powstać, mają ułatwione zadanie, nie trzeba się biedzić nad efektownym/ efektywnym zakończeniem odcinka.

Elementem występującym w różnych perspektywach czasowych i miejscach jest elegancka skórzana teczka, niby przypadkowo pojawiająca się w pierwszym rozdziale. Niech nie zwiedzie was jej opis podany niby od niechcenia, teczka będzie zmieniać właścicieli, będzie wypełniona lub pusta, przekazana świadomie, podarowana, zapomniana. „To prezent, który dostała od ojca latem między pierwszym a drugim rokiem w Bryn Mawr, kiedy pracowali razem w banku. Teczka jest ciemnobrązowa, prawie czarna, wyprodukowana przez tą samą angielską firmę, która wykonała teczkę ojca. Miedziane zapięcia zmatowiały, ale pod rączką lśnią złote inicjały D.I.G., wciąż świeże, wyraźne i wciąż żenujące. Dana Isabel Goss. To absurdalny przedmiot. Zawsze taki był. Potężny, męski i drogi, a oprócz o wiele bardziej preferowanych inicjałów G.R.G. identyczny jak ten, który ojciec nosił przez większość życia. Dana pakowała swoją zaledwie kilka razy” (s. 15). Niby niewiele znaczący opis, ale nie dajcie się zwieść; zanim przewrócicie ostatnią kartkę, będziecie już wiedzieć kiedy i czym wypełniono teczkę, przepustkę do męskiego, konserwatywnego świata, w którym grzeczne dziewczynki wychodzą za mąż za porządnych chłopców.

Narrator powieści zdaje się zwolennikiem teorii o przypadku, który determinuje ludzkie losy. Gdyby nie kilka rzuconych mimochodem słów, jakiś gest, spotkanie historia mogłaby potoczyć się inaczej. Ogromnie lubię takie opowieści o fatalizmie, w beletrystyce uwodzi mnie misternie spleciona historia, wszakże pisanie to uwodzenie, pozyskanie zainteresowania, dbałość o utrzymanie relacji, romans, który nawiązujemy z tekstem.

Jakiego klucza zatem użyłam do odczytania powieści? Skupiłam się na teczce i zwizualizowałam głównych bohaterów (mam już listę potencjalnych odtwórców). Co sprawiło, że nie porzuciłam lektury po kilkudziesięciu stronach, gdy do bohaterów dołączali coraz to nowi? Skupiłam się na motywie budowania własnej tożsamości, prób wyjścia z środowiska rodzinnego, awansu społecznego (jednak), mając gdzieś w pamięci „Genialną przyjaciółkę” Eleny Ferrante. Niejednokrotnie zdarza mi się odłożyć lekturę na kilka dni albo na dobre, lecz w przypadku „Końca dnia” pozwoliłam narracji, by mną zawładnęła, czego absolutnie nie żałuję.
Bill Clegg: „Koniec dnia”. Przeł. Dobromiła Jankowska. Wydawnictwo Pauza. Warszawa 2021.