ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (421) / 2021

Marcel Warbisch,

O TYM, JAK KULTURA UŚMIERCA KOBIETY (MAGGIE NELSON: 'CZERWONE FRAGMENTY. AUTOBIOGRAFIA PROCESU')

A A A
Po wydaniu przez Wydawnictwo Czarne „Argonautów” Maggie Nelson – książki bez wątpienia przewrotnej i trudnej formalnie, przyszedł czas na kolejny przekład tekstu amerykańskiej autorki. „Czerwone fragmenty” to książka nie gorsza, aczkolwiek powierzchownie uznana za „nie tak wymagającą”. Lektura „Argonautów” w pewnym sensie sformatowała niektórych/e czytelników/czki (by nie napisać, że zblazowała), a co za tym idzie, uprościła odczytania książki, którą skądinąd Nelson napisała wcześniej. W co najmniej kilku recenzjach przeczytać można, że oto otrzymujemy zdecydowanie przystępniejszą lekturę. Wspominam o tym, bo to nie tylko kwestia tego, jak czytamy, ale również sprawa, rzekłbym, krytycznoliteracka. To dobry przykład na to, jak powstaje obieg myśli, w którego ciągu bardzo łatwo przyjąć „słuszność” powtarzanych przekonań i ulec lekturowym uproszczeniom. Kiedy czytałem „Czerwone fragmenty”, to nabrałem jednak przeświadczenia, że wcale nie mamy do czynienia z książką łatwiejszą niż „Argonauci”.

Wydaje mi się, że nie tylko nie zwrócono uwagi na sprawy podstawowe – jak to, że obie książki przełożone zostały przez różne tłumaczki („Argonautów” tłumaczyła Kaja Gucio, zaś „Czerwone fragmenty” otrzymaliśmy dzięki translatorskiej pracy Anny Gralak), co nierzadko bywa kwestią stylu i formy przekładu, ale również uparcie pomijano jedną, zasadniczą różnicę. Obie książki osadzone są w zupełnie odmiennych doświadczeniach Nelson. To bardzo ważne, ponieważ to nie tylko teksty istotne intelektualnie (oba, bez wyjątku), ale także formacyjne dla samej autorki. Jeżeli z kolei przyjąć opozycję łatwe-złożone, powtarzaną niczym mantra, to pojawia się pytanie: skąd to zbiorowe odczucie czytelnicze? Można powiedzieć, że w tej kwestii Maggie Nelson zrobiła coś zaskakującego literacko, bowiem obnażyła pewne mechanizmy poznania. W przypadku „Argonautów” okazuje się, że to książka, która ucieka przed czytelnikiem, bo wciąż nie wypracowaliśmy (my, jako społeczeństwo globalne) języka queeru i miłości. Trafnie wyrażają to słowa Emily Witt, która we wstępie do swojej książki „Seks przyszłości” pisze: „Poznałam miłość, ale z tym poznaniem przyszła wiedza, jak bezradni jesteśmy w wywoływaniu miłości czy jej przedłużaniu” (Witt 2017: 7), a to dlatego, konkluduje autorka, że: „Zmieniły się nasze relacje, ale nie język” (tamże).

Nieco podobnie jest w przypadku „Czerwonych fragmentów”, tyle że być może bardziej na poziomie wyobrażeń i oczekiwań gatunkowych, choć to rzecz jasna nierozłączne z językiem. O ile więc w przypadku „Argonautów” wrażenie trudności i skomplikowania generował brak języka, który Nelson próbowała nieustannie wynajdywać, o tyle „Czerwone fragmenty” przyłapują czytelnika/czkę na reprodukowaniu prostego modelu gatunkowej lektury. Wydawać się zresztą może, że Nelson zbudowała, pomimo tego, że jednoznacznie inaczej określa swój cel literacki, klasyczny thriller kryminalno-sądowy. Ta niemal na wskroś amerykańska opowieść wytwarza z kolei, idąc za językiem Umberta Eco, czytelnika modelowego. Rzecz w tym, że zbrodnia i zagadka nie stanowią clue historii, a perwersyjna przyjemność lektury sprowadzająca się do odnalezienia odpowiedzi na pytanie: „kto zabił?” jest jedynie czytelniczym pudłem. Nelson, prowadząc tę historię oraz zarządzając określonymi obrazami, chce przede wszystkim zdemistyfikować kulturę przemocy, w której z tragedią i traumą wygrywa popowo-rozrywkowe przetworzenie zbrodni. Tak właśnie czytałbym opowieść, którą relacjonuje autorka. I chociaż historia stwarza pozór konwencjonalnej, to jest to jedynie kontekst dla spójnego projektu intelektualnego.

Pisarka wraz z matką i siostrą mierzą się z rodziną traumą, której początkiem staje się tajemnicze zabójstwo ciotki Nelson, Jane. Gdy autorka kończy wydawanie tomiku poetyckiego, mającego być literackim rozliczeniem się z przeszłością, otrzymuje informację, że na podstawie badań genetycznych zlokalizowano potencjalnego sprawcę. Każdy kolejny rozdział to relacja z procesu sądowego oraz wnikliwa wiwisekcja emocji, jakie towarzyszą Nelson i jej najbliższym. Warto tym samym odnotować, że Jane pada ofiarą zabójstwa w roku 1969 roku, zaś sama autorka „Czerwonych fragmentów” rodzi się w roku 1973. Historia, którą zatem relacjonuje na kartach książki, jest jawnym, literackim opisem dziedziczenia traumy, ale także – co wydaje się dużo ciekawsze – widzeniem kultury, w której zbrodnia i przemoc stają się przedmiotem perwersyjnej ciekawości i nierzadko również medialnej koniunktury. Nelson pisze: „Gdy po latach byłam pochłonięta szukaniem materiałów do »Jane« [tak zatytułowany jest tytuł wspomnianego tomiku poetyckiego – M.W.], nie mogłam narzekać na niedostatek informacji. Problemem był ich nadmiar. Nie nadmiar informacji o Jane – jej śmierć pozostawała irytująco zagadkowa – lecz o innych zgwałconych i zamordowanych dziewczynach, których potworny los opisywano ze straszliwą drobiazgowością w gazetach z tamtego okresu, w kilku inspirowanych prawdziwymi wydarzeniami książkach o przestępstwach oraz na wielu stronach internetowych poświęconych seryjnym mordercom” (s. 19). Podobnie rzecz ma się z opisami martwego ciała Jane, nad którym, jak zauważa Nelson, roi się od mężczyzn, którzy stwarzają oprawę dla zbiurokratyzowanego procesu ustalania faktów: „Bite trzy dni, osiem godzin dziennie, dziesiątki świadków, żadnej kobiety. Tylko dwóch panów adwokatów, pan sędzia, pan obrońca, chmara panów detektywów i procesja panów emerytów wspominających swoje interakcje z martwym ciałem Jane (…)” (s. 116).

Rewizji, jakich dokonuje Nelson w swojej książce, jest oczywiście całkiem sporo. Autorka stawia pytania, które momentami wydać się mogą banalne – jak to: czym jest zło albo jak pracuje umysł mordercy? Gdy jednak zastanowić się nad okolicznościami, w kontekście których Nelson próbuje uporać się z wybranymi pojęciami, to dyskutowane problemy nabierają rozpędu. Można powiedzieć, że z intymnego dziennika traumy Nelson uczyniła studium wstydu i rozczarowania światem. Zresztą, dla obu afektów wyznaczyć można określone punkty narracyjne w książce. Przywołać warto postać Nancy Grow. To jedna z nielicznych kobiet, o których wspomina Nelson, a istotna, tym bardziej że to właśnie ona odnajduje ciało zamordowanej ciotki. Gdy autorka przytacza pytania prawnika, w pewnym momencie Grow przyznaje się, że widząc ciało Jane, czuła wstyd. Autorka pisze: „Wstyd Grow na styczniowym przesłuchaniu odróżni ją od prawie wszystkich osób na lipcowym procesie. Chyba nikt inny nie będzie czuł wstydu: ani lekarz medycyny sądowej, porównujący temperaturę zmierzoną w odbycie Jane na miejscu zbrodni z tą zmierzoną wewnątrz jej wątroby w czasie autopsji; ani piszący o prawdziwych przestępstwach Australijczyk w średnim wieku, który codziennie siedzi przed nami w ławce, robiąc notatki do książki; ani zaniedbana dziennikarka z lokalnej gazety, czająca się w kabinie w damskiej toalecie, by podsłuchiwać moje rozmowy z matką (…). Może czuję ten wstyd w zastępstwie, za kogoś, kto według mnie powinien go czuć” (s. 47-48).

Okazuje się zatem, że Nelson przełamuje klasyczne normy gatunkowe kryminału sądowego. Jej historia stanowi jedynie punkt wyjścia do dyskusji nad tym, jak kultura popularna dysponuje kronikami zbrodni i je przetwarza. Oczywiście ta opowieść nie jest wolna od trudnych, bolesnych emocji. Rzecz w tym, że sama autorka nieustannie zadaje pytania, które nie ustawiają jej w roli biernej bohaterki, której trauma odbiera siłę widzenia i pisania. Sprawa Jane jest być może sprawą wszystkich martwych kobiet: „W pewnym okresie mojego życia, gdy miałam mniej więcej szesnaście lat, zaczęłam wątpić, że kobiety naprawdę umierają. To znaczy wiedziałam, że tak, ale nie byłam pewna, czy dzielą z mężczyznami te same rozterki egzystencjalne” (s. 132). Ta niepewność narastała w autorce, także podczas zajęć uniwersyteckich. Wspominając kurs poświęcony egzystencjalizmowi w literaturze i kinie, Nelson pisze: „Profesor prowadzący wykłady o egzystencjalizmie zapowiedział nam na początku, że ilekroć mówi man, ma na myśli człowieka. Mój umysł jednak z trudem dokonywał tej substytucji. (…) Ciągle miałam wrażenie, że centralnym przedmiotem tych antropologicznych dociekań jest »współczesny mężczyzna« (…). Chciałam potem spytać profesora, czy z jakiegoś powodu kobiety zawsze są już martwe, albo na odwrót, z jakiego powodu nie zaczęły jeszcze istnieć, ale nie potrafiłam znaleźć sposobu, by sformułować to pytanie i nie zabrzmieć trochę jak wariatka” (s. 133).

Nelson dotyka problemów kultury, z którymi na co dzień mierzymy się pośrednio albo w ogóle. To swoiste studium przypadku, jakie stworzyła autorka, jest więc asumptem do tego, by na nowo przedyskutować konwencje gatunkowe tzw. crime stories, odnajdując przejawy przemocy i wyzysku w zupełnie innych dyskursywnych polach niż w klasycznie pojmowanej „grze” (grze, w której niemal bez wyjątku uczestniczą mężczyźni ustanawiający jej reguły). Inna sprawa, że historia opowiadana przez Nelson wykracza także daleko poza to, co chcemy dostać jako czytelnicy/czki. Oczekujemy literackiej gry, która zaspokoi nasz głód sensacyjnej konwencji. Tak rozumiana intencyjność tekstu często wyklucza jednak naddatek, który nie mieści się w ramach gatunku. Gdy spodziewamy się realizacji 1:1, pozbywamy się szansy na wywrotowy potencjał tekstu. A przecież nie kwestie literackiego kostiumu się liczą – szczególnie w kontekście „Czerwonych fragmentów”, ale siła rażenia, z jaką autorka uderza w kulturową przemoc wobec kobiet. Zresztą, trudno przeoczyć fakt, że Nelson miksuje różne, literackie próby. Jej opowieść przecież jest nie tylko zapisem kroniki sądowej, ale składa się również na rozliczenia z rodzinnych strat, opisy nieudanych miłości czy tęsknoty do lepszego życia.

LITERATURA:

Witt E.: „Seks przyszłości. Nowa wolna miłość”. Przeł. A. Paszkowska. Warszawa 2017.
Maggie Nelson: „Czerwone fragmenty. Autobiografia procesu”. Przeł. Anna Gralak. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2021.