
W KOBITACH SIŁA (CZARNA WDOWA)
A
A
A
Po dwóch latach nieobecności MCU wraca na kinowe salony z tytułem, który powinien wywrócić uniwersum do góry nogami, ale tego nie zrobił (a przynajmniej nie bezpośrednio). „Czarna Wdowa” chociaż posiada bardzo silny feministyczny akcent – jak można się było spodziewać – oraz nienaganne formalnie wykonanie, cechuje się brakiem animuszu. Film ten nie wbija w fotel – w tak oczekiwanym blockbusterze wręcz dziwi, że nie wykorzystano tak wielu potencjalnych akcji. Najnowszy film ze stajni Marvela to wyjątkowy pseudo-przeciętniak, którego docenienie wymaga nienagannego skupienia uwagi oraz znajomości konwenansów najnowszego kina komiksowego. Należy jednak pamiętać, że mimo pozornej „lekkości” współczesnego mainstreamu, czołowe produkcje rozbijające box-office coraz częściej odchodzą od powierzchownego designu na rzecz głębi fabularnej i znaczeniowej. W te właśnie ramy „Czarna Wdowa” wpisuje się lepiej niż jakakolwiek komiksowa produkcja spod szyldu „girl power”.
Oczekiwania fabularne co do origin story Natashy Romanoff pozostawiają wiele do życzenia, podobnie jak większość takowych historii w MCU (niezaprzeczalne wyjątki: „Iron Man” oraz „Spider-Man: Homecoming”). Umiejscowienie czasu akcji tuż po „Kapitanie Ameryce: Wojnie bohaterów” zapowiada mocno zmilitaryzowany pomysł na scenariusz. I tak też się dzieje. Nie tylko poznajemy dziecięce losy rudowłosej członkini Avengers (rozwiązujące zagadkę, skąd wzięła się jej ponadprzeciętna umiejętność walki), lecz także jej perypetie po ucieczce przed wymiarem sprawiedliwości po sławetnej walce na berlińskim lotnisku. Otwierająca czwartą fazę pełnometrażowa produkcja, podobnie jak serialowi poprzednicy z Disney+, zapowiada świeżych bohaterów oraz zupełnie nowe problemy, z którymi będą musieli się zmierzyć. Drugoplanowe postaci zyskają – prawdopodobnie – prawo głosu, a strefa konfliktów wojennych na Ziemi połączy się z absolutnie fantastycznonaukową fabułą.
Najmocniejszym punktem „Czarnej Wdowy” okazuje się (paradoksalnie) jej bezpłciowość. Chociaż zarówno główna bohaterka, jak i dwie czołowe postaci drugoplanowe to kobiety, brakuje wyraźnej polaryzacji na postaci kobiece i męskie. Natasha oraz jej ekranowe współtowarzyszki wyszły na idylliczny poziom, z którego nie muszą udowadniać męskim bohaterom, że są im równe (albo lepsze). Zamiast tego pozostają sobą – pełnoprawnymi przedstawicielkami feministycznego świata, w którym wzruszenie, płacz, picie wódki czy bijatyka nie mają płci. W świecie „Czarnej Wdowy” liczą się wola walki, słuszność przekonań i wsparcie bliskich. Nie potrzeba tutaj wyrafinowanych i skromnych fatałaszków (za co krytykę zebrała „Wonder Women”) ani pełnych seksapilu ruchów. Film Cate Shortland z gracją i absolutnie doskonałą autoironią odnosi się do zarzutów kierowanych wobec postaci Natashy przez ostatnie trzy fazy MCU, pokazując, że potrafi pokazać tak pełną wdzięku i uroku bohaterkę z perspektywy w pełni podmiotowej. Wyśmiany zostaje nawet ikoniczny, aczkolwiek mocno zerotyzowany ruch Natashy po skoku, który traci na znaczeniu, stając się powodem do kpin siostry głównej bohaterki, Yeleny.
Istotne są także postaci męskie. Kluczowy antagonista, Dreykov, zostaje symbolicznie unicestwiony przez kobiety-agentki, nad którymi dotychczas sprawował panowanie. Z kolei Czerwony Strażnik, komunistyczny odpowiednik Kapitana Ameryki, kiedyś uosobienie potęgi i władzy, teraz okazuje się wrażliwym i czułym mężczyzną, troszczącym się o swoją patchworkową rodzinę, jednocześnie walcząc z kompleksem nadmiernej wagi. Owo zestawienie doskonale pokazuje, że nie trzeba kusych strojów, głębokich dekoltów i opinających wyrzeźbione bicepsy trykotów, jeśli bohaterowie posiadają wyjątkowe, trafiające do widza osobowości. Korci, by powiedzieć, że damska część obsady to wręcz tabula rasa pod kątem swojej płciowości, co – świadomie lub nie – twórcy podkreślili, przywdziewając je w śnieżnobiałe, militarne kostiumy. O ile postać Natashy, znana z poprzednich produkcji MCU, nabiera dzięki temu pewnej „nadbudowy” dla informacji już o niej wiadomych, o tyle jej przybrana siostra, Yelena (w tej roli genialna Florence Pugh), i matka, Melina, są od podstaw skonstruowane z wykluczeniem stereotypów, uprzedzeń i bezpodstawnych założeń.
Nie zmienia to jednak faktu, że wyemancypowana i przedstawiona kobiecym okiem historia Natashy nie zachwyca jakością fabuły. Chociaż cała opowieść jak najbardziej wypełnia luki fabularne zarówno w biografii samej bohaterki, jak i całego Kinowego Uniwersum Marvela, nie porywa tak, jak można by się spodziewać. Czarna Wdowa pojawiła się w MCU niemalże na samym początku (w „Iron Manie 2”) i szybko zyskała sympatię widowni, intrygując swoją tajemniczą przeszłością oraz silnym charakterem. Wraz z rozwojem całego Uniwersum zyskała na wielowymiarowości, ewoluując z nastawionej na wygląd famme fatale w decyzyjną, niezależną i wyemancypowaną wojowniczkę. W „Czarnej Wdowie” pokrótce przedstawiono, skąd wzięły się jej początkowe wycofanie, zmiana wizerunku oraz otwarcie na avengersową rodzinę.
Produkcja zdecydowanie nastawiona jest na przeżycia wewnętrzne głównej bohaterki aniżeli na gwałtowną akcję, jednak w kluczowych momentach starć z przeciwnikami chciałoby się zobaczyć więcej – więcej widowiska, więcej wybuchów, więcej typowych dla mainstreamowego kina komiksowego momentów. Nawet długa scena pościgu samochodowego nie przynosi zamierzonego efektu wbicia w fotel. Zamiast tego dostrzec można przemyślaną pracę kamery, doskonale odzwierciedlającą emocje postaci, oraz wyzbyte z nadmiernego patosu dialogi. Niemniej jednak, całość produkcji zyskałaby, gdyby chwilami odpuszczono emocjonalność, a postawiono na czystą i nieprzekombinowaną gwałtowność starć.
Poziom „Czarnej Wdowy” podnosi niezaprzeczalnie rewelacyjna obsada. W agentkę Romanoff po raz kolejny – i zapewne ostatni, sądząc po wydarzeniach z „Końca gry” – wciela się Scarlett Johansson. Aktorka potrafi doskonale przedstawić bogactwo postaci Wdowy i, tym samym, zapaść w pamięci jako jej ikoniczna, ekranowa reprezentantka. W roli jej siostry pojawia się obiecująca gwiazda i ulubienica młodego pokolenia, Florence Pugh, która pokazuje, że dobrze czuje się w każdym gatunku. Mam nadzieję, że na dłużej zagości w Uniwersum (co sugerować może scena po napisach), ponieważ może okazać się godnym (i słusznym) zastępstwem dla uśmierconej Romanoff. Obok Johansson i Pugh obsadę zasilają Rachel Weisz i David Harbour. Przełamując z pozoru stereotypowe role rodziców zastępczych, pokazują, że służą im poważne role z nutą komediowego zacięcia.
Najnowsze widowisko Marvela to produkcja wywołująca ambiwalentne uczucia. Z jednej strony to średnie kino akcji i przeciętne origin story, z drugiej – przyzwoity reprezentant wchodzącego na salony komiksowego kina kobiet. Na pochwałę zasługuje kompletnie podmiotowe przedstawienie żeńskich postaci, całkowicie wyzbyte z męskiej skopofilii. „Czarnej Wdowie” daleko w efektowności do dotychczasowej feministycznej królowej MCU – „Kapitan Marvel”, jednak góruje nad nią wkładem emocjonalnym i symbolicznością kobiecego manifestu. Perypetie Romanoff sprawiają, że z zaciekawieniem spogląda się na zapowiedziane w czwartej fazie Kinowego Uniwersum Marvela produkcje tworzone przez kobiety. Tym bardziej że kolejna z nich – „Eternals” – wyjdzie spod ręki tegorocznej zdobywczyni Oscarów, Cloé Zhao.
Oczekiwania fabularne co do origin story Natashy Romanoff pozostawiają wiele do życzenia, podobnie jak większość takowych historii w MCU (niezaprzeczalne wyjątki: „Iron Man” oraz „Spider-Man: Homecoming”). Umiejscowienie czasu akcji tuż po „Kapitanie Ameryce: Wojnie bohaterów” zapowiada mocno zmilitaryzowany pomysł na scenariusz. I tak też się dzieje. Nie tylko poznajemy dziecięce losy rudowłosej członkini Avengers (rozwiązujące zagadkę, skąd wzięła się jej ponadprzeciętna umiejętność walki), lecz także jej perypetie po ucieczce przed wymiarem sprawiedliwości po sławetnej walce na berlińskim lotnisku. Otwierająca czwartą fazę pełnometrażowa produkcja, podobnie jak serialowi poprzednicy z Disney+, zapowiada świeżych bohaterów oraz zupełnie nowe problemy, z którymi będą musieli się zmierzyć. Drugoplanowe postaci zyskają – prawdopodobnie – prawo głosu, a strefa konfliktów wojennych na Ziemi połączy się z absolutnie fantastycznonaukową fabułą.
Najmocniejszym punktem „Czarnej Wdowy” okazuje się (paradoksalnie) jej bezpłciowość. Chociaż zarówno główna bohaterka, jak i dwie czołowe postaci drugoplanowe to kobiety, brakuje wyraźnej polaryzacji na postaci kobiece i męskie. Natasha oraz jej ekranowe współtowarzyszki wyszły na idylliczny poziom, z którego nie muszą udowadniać męskim bohaterom, że są im równe (albo lepsze). Zamiast tego pozostają sobą – pełnoprawnymi przedstawicielkami feministycznego świata, w którym wzruszenie, płacz, picie wódki czy bijatyka nie mają płci. W świecie „Czarnej Wdowy” liczą się wola walki, słuszność przekonań i wsparcie bliskich. Nie potrzeba tutaj wyrafinowanych i skromnych fatałaszków (za co krytykę zebrała „Wonder Women”) ani pełnych seksapilu ruchów. Film Cate Shortland z gracją i absolutnie doskonałą autoironią odnosi się do zarzutów kierowanych wobec postaci Natashy przez ostatnie trzy fazy MCU, pokazując, że potrafi pokazać tak pełną wdzięku i uroku bohaterkę z perspektywy w pełni podmiotowej. Wyśmiany zostaje nawet ikoniczny, aczkolwiek mocno zerotyzowany ruch Natashy po skoku, który traci na znaczeniu, stając się powodem do kpin siostry głównej bohaterki, Yeleny.
Istotne są także postaci męskie. Kluczowy antagonista, Dreykov, zostaje symbolicznie unicestwiony przez kobiety-agentki, nad którymi dotychczas sprawował panowanie. Z kolei Czerwony Strażnik, komunistyczny odpowiednik Kapitana Ameryki, kiedyś uosobienie potęgi i władzy, teraz okazuje się wrażliwym i czułym mężczyzną, troszczącym się o swoją patchworkową rodzinę, jednocześnie walcząc z kompleksem nadmiernej wagi. Owo zestawienie doskonale pokazuje, że nie trzeba kusych strojów, głębokich dekoltów i opinających wyrzeźbione bicepsy trykotów, jeśli bohaterowie posiadają wyjątkowe, trafiające do widza osobowości. Korci, by powiedzieć, że damska część obsady to wręcz tabula rasa pod kątem swojej płciowości, co – świadomie lub nie – twórcy podkreślili, przywdziewając je w śnieżnobiałe, militarne kostiumy. O ile postać Natashy, znana z poprzednich produkcji MCU, nabiera dzięki temu pewnej „nadbudowy” dla informacji już o niej wiadomych, o tyle jej przybrana siostra, Yelena (w tej roli genialna Florence Pugh), i matka, Melina, są od podstaw skonstruowane z wykluczeniem stereotypów, uprzedzeń i bezpodstawnych założeń.
Nie zmienia to jednak faktu, że wyemancypowana i przedstawiona kobiecym okiem historia Natashy nie zachwyca jakością fabuły. Chociaż cała opowieść jak najbardziej wypełnia luki fabularne zarówno w biografii samej bohaterki, jak i całego Kinowego Uniwersum Marvela, nie porywa tak, jak można by się spodziewać. Czarna Wdowa pojawiła się w MCU niemalże na samym początku (w „Iron Manie 2”) i szybko zyskała sympatię widowni, intrygując swoją tajemniczą przeszłością oraz silnym charakterem. Wraz z rozwojem całego Uniwersum zyskała na wielowymiarowości, ewoluując z nastawionej na wygląd famme fatale w decyzyjną, niezależną i wyemancypowaną wojowniczkę. W „Czarnej Wdowie” pokrótce przedstawiono, skąd wzięły się jej początkowe wycofanie, zmiana wizerunku oraz otwarcie na avengersową rodzinę.
Produkcja zdecydowanie nastawiona jest na przeżycia wewnętrzne głównej bohaterki aniżeli na gwałtowną akcję, jednak w kluczowych momentach starć z przeciwnikami chciałoby się zobaczyć więcej – więcej widowiska, więcej wybuchów, więcej typowych dla mainstreamowego kina komiksowego momentów. Nawet długa scena pościgu samochodowego nie przynosi zamierzonego efektu wbicia w fotel. Zamiast tego dostrzec można przemyślaną pracę kamery, doskonale odzwierciedlającą emocje postaci, oraz wyzbyte z nadmiernego patosu dialogi. Niemniej jednak, całość produkcji zyskałaby, gdyby chwilami odpuszczono emocjonalność, a postawiono na czystą i nieprzekombinowaną gwałtowność starć.
Poziom „Czarnej Wdowy” podnosi niezaprzeczalnie rewelacyjna obsada. W agentkę Romanoff po raz kolejny – i zapewne ostatni, sądząc po wydarzeniach z „Końca gry” – wciela się Scarlett Johansson. Aktorka potrafi doskonale przedstawić bogactwo postaci Wdowy i, tym samym, zapaść w pamięci jako jej ikoniczna, ekranowa reprezentantka. W roli jej siostry pojawia się obiecująca gwiazda i ulubienica młodego pokolenia, Florence Pugh, która pokazuje, że dobrze czuje się w każdym gatunku. Mam nadzieję, że na dłużej zagości w Uniwersum (co sugerować może scena po napisach), ponieważ może okazać się godnym (i słusznym) zastępstwem dla uśmierconej Romanoff. Obok Johansson i Pugh obsadę zasilają Rachel Weisz i David Harbour. Przełamując z pozoru stereotypowe role rodziców zastępczych, pokazują, że służą im poważne role z nutą komediowego zacięcia.
Najnowsze widowisko Marvela to produkcja wywołująca ambiwalentne uczucia. Z jednej strony to średnie kino akcji i przeciętne origin story, z drugiej – przyzwoity reprezentant wchodzącego na salony komiksowego kina kobiet. Na pochwałę zasługuje kompletnie podmiotowe przedstawienie żeńskich postaci, całkowicie wyzbyte z męskiej skopofilii. „Czarnej Wdowie” daleko w efektowności do dotychczasowej feministycznej królowej MCU – „Kapitan Marvel”, jednak góruje nad nią wkładem emocjonalnym i symbolicznością kobiecego manifestu. Perypetie Romanoff sprawiają, że z zaciekawieniem spogląda się na zapowiedziane w czwartej fazie Kinowego Uniwersum Marvela produkcje tworzone przez kobiety. Tym bardziej że kolejna z nich – „Eternals” – wyjdzie spod ręki tegorocznej zdobywczyni Oscarów, Cloé Zhao.
„Czarna Wdowa” („Black Widow”). Reżyseria: Cate Shortland. Scenariusz: Eric Pearson. Obsada: Scarlett Johansson, Florence Pugh, Rachel Weisz, David Harbour. Stany Zjednoczone 2021, 133 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |