
TE(K)ST FILOLOGICZNY (JERZY BOROWCZYK, KRZYSZTOF SKIBSKI: 'LITERACKIE GRAMATYKI CIĄGŁOŚCI I NADMIARU. PRÓBA FILOLOGICZNA')
A
A
A
W ciągu ostatnich dwudziestu lat nie tylko literatura, ale przede wszystkim literaturoznawcze badania i dyskurs krytycznoliteracki uległy ogromnej metamorfozie. Zmieniły się narzędzia, metody, motywacje, perspektywa, język interpretacji i sposób mówienia o pracy z utworem literackim. Krytycznej analizie poddajemy nie tylko teksty, ale także to, jak badaczki i badacze formułują swoje wnioski, jaką przyjmują lekturową strategię, jaki jest ich stosunek do synchronii, diachronii i jaką filozofię czytania reprezentują. W ciągu ostatniego dwudziestolecia nieprzerwanie i z dużym natężeniem pytamy nie tylko o podmiot, ale o podmiotowość w badaniach, wnikamy głęboko w tkankę i kontekst tekstu, wzmacniamy znaczenie tej dziedziny, którą kiedyś nazywano socjologią badań literackich, a dziś nazywamy żywym, aktualnym i aktualizującym czytaniem, odżegnujemy się od suchej teorii, zapominając niejednokrotnie, że od czegoś należy zacząć i że właśnie od owych podstaw, z jakiegoś powodu (którym nie jest tylko biurokratyczna przeszkoda na drodze do zmiany siatek studiów), rozpoczynamy literaturoznawczą przygodę naszych studentów. Trzeba znać owe podstawy, by wiedzieć, czy i dlaczego chcemy pójść dalej, zbadać inne ścieżki, odrzucić lub wesprzeć klasyczną filologię.
Celem tego tekstu nie jest jednak ponowne inicjowanie, czy raczej zaognianie, debaty o tym, kim są dziś filolożki i filolodzy. Nie zmienimy tego, że jedni przedstawiciele nauk humanistycznych pytać będą, czy we współczesnych badaniach jest jeszcze miejsce dla owej klasycznej filologii, inni zaś zasugerują, że nowoczesne metody badawcze stanowią zaledwie sygnał zmian społecznych i przynoszą zmiany związane jedynie z nowym nazewnictwem dla tego, co w filologii działo się zawsze, jeszcze inni wyrażą niesłabnącą nadzieję, iż może mamy do czynienia z niezbędną i permanentną badawczą rewolucją. Mój tekst nie otwiera tej debaty, ponieważ nie jest ona możliwa do rozstrzygnięcia, niezaprzeczalnie jednak samo stawianie tych pytań bywa ożywcze i inspirujące. Na potrzeby niniejszej recenzji należy jednak przypomnieć dręczące wspomnianą dyscyplinę rozterki, motywujące do ciągłych poszukiwań, ponieważ raz na jakiś czas pojawiają się na rynku wydawniczym książki, które dookreślić można właśnie takim mianem – klasycznych badań filologicznych. Taką książką jest niezaprzeczalnie opublikowana w wydawnictwie Universitas praca dwóch autorów – Jerzego Borowczyka i Krzysztofa Skibskiego – „Literackie gramatyki ciągłości i nadmiaru. Próba filologiczna”.
Zanim przejdę do treści omawianej książki, warto skupić się na jej głównym założeniu, jakim jest badawczy mariaż dwóch dyscyplin – literaturoznawstwa i językoznawstwa. Dyscyplin pozornie pokrewnych, ale pozostających w ciągłym napięciu, stereotypowym rozdarciu między konkretem i similarnością z naukami ścisłymi badań spod znaku Noama Chomsky’ego oraz zdecydowanie bardziej swobodnymi, znanymi z odbiegania od norm i nieskończonych możliwości interpretacji, skupionymi na emocjach, konstrukcji podmiotu i społecznym znaczeniu tekstu spadkobiercami Michaiła Bachtina. Podział ów, choć nienaturalny, utrzymuje się do dziś, właściwie od schyłku strukturalizmu. Co ciekawe, w pewnych kręgach zdecydowanie bardziej dziwić będzie próba połączenia sił niż rozłam pomiędzy dyscyplinami, które ostatecznie, choć w dużym uproszczeniu, zajmują się tym samym przedmiotem badań – językiem.
„Literackie gramatyki…” to książka, która wzbudzać może kontrowersje, może też zostać odrzucona na podstawie literaturoznawczego uporu, by nie traktować dzieła literackiego jak preparatu przygotowanego na naukowe potrzeby badacza, a takie wrażenie może wywołać fakt, że już na 4 stronie, w trakcie lektury omówienia wiersza Krzysztofa Siwczyka, natkniemy się na złowrogą tabelkę. Warto jednak odeprzeć pierwsze wrażenie i kontynuować lekturę. Tabelka jest tylko obiektem egzemplifikacji pewnego językowego zjawiska, wyzwaniem rzuconym przez autorów czytelniczkom i czytelnikom, etapem koniecznym do ukazania pewnych tekstowych zależności. Statystyka zmiennych, dookreślenie zastosowanych części mowy, znaczenie kropek i przecinków czy ich braku umożliwia interpretację niezwykle szczegółową. Nie, nie musimy się z nią zgadzać, niezaprzeczalnie jednak takie czytanie tekstu nie pozwala na jedynie ślizganie się po powierzchni i naddawaniu znaczeń, których w tekście nie ma, których nie sposób wyczytać, gdy się owemu tekstowi (poetyckiemu czy prozatorskiemu) poświęci należną uwagę.
Nie przeczę – taka metoda pisania o literaturze, choć z pewnością część filologów i filolożek darzy ją sporym sentymentem, zgrzyta na tle eseistycznych rozważań, na które czekało literaturoznawstwo przez lata duszące się nieco w przyciasnym gorsecie metody, a których, choć ta zmiana „metody” była i jest niezbędna, w związku z tym oczekiwaniem mamy, nazwijmy rzecz po imieniu, niepokojący nadmiar. Kiedy w trakcie lektury „Literackich gramatyk” dochodzimy do wniosku, że jednak jest coś, co przeszkadza nam w odbiorze literatury, kiedy rozłożymy ją na czynniki pierwsze, że nie tęsknimy do statystyk czasowników i liczenia reprezentacji rzeczownika „las” w poezji Leśmiana, napotykamy na niezwykle ważne elementy tej książki, czyli rozmowy z pisarkami i pisarzami, ale przede wszystkim zapisy doświadczania literatury. Szczególnie warto w tym kontekście zapoznać się z tekstem, dotyczącym właśnie takiego literalnego literackiego doświadczania w przestrzeni, opartym bowiem na wrażeniach z górskiej wycieczki ze studentami, która stanowiła zwieńczenie zajęć fakultatywnych – „Puste miejsca w przestrzeni, puste miejsca w języku. Wokół »Miejsca« Andrzeja Stasiuka i dwóch opowiadań Zygmunta Haupta”.
Ciekawe są także kompozycja książki i wybór analizowanych utworów literackich oraz uzupełnienie ich o wywiady. Po wstępie i pierwszej części, które stanowią niejako wprowadzenie do metody, spotykamy się z próbą unaocznienia, jak i w jaki sposób myśli się o literaturze, jej konstrukcji i zadaniach, gatunkowych grach w całej książce, następują kolejne części, które wyznaczają swoiste tematyczne kręgi. Pierwszym z nich nie jest właściwie romantyzm (a w tę stronę nasze myśli kierować może obecność w niej Mickiewicza i Słowackiego), a literackie korelacje z naturą – doskonały wręcz „chwyt” stanowi zakończenie jej nie tylko interpretacją poezji Małgorzaty Lebdy, ale przede wszystkim oddanie głosu samej poetce. Szybko zorientujemy się, iż nie chodzi tylko o bliski kontakt z przyrodą, ale właściwie poprzez ten kontakt lepsze zrozumienie siebie i relacji z Innym, bez względu na to, kto lub co pod owym Innym się skrywa. Cel autorów książki nie skrywa się jednak w zaznaczeniu ciągłości procesu (choć w efekcie oczywiście i na to zwrócić ma czytelniczą uwagę ta część książki), nie należy odczytywać tego zestawienia jako gestu udowadniającego, że nie byłoby Lebdy bez Słowackiego. Zamysł polega bowiem na takim unaocznieniu literackich tekstów, które nie zamyka nas w ramach historycznej odpowiedniości, ale otwiera na dość swobodne zestawianie poszczególnych tekstów, szukanie punktów stycznych, przede wszystkim zaś różnic, które świadczą o rozwoju i ciągłej zmianie paradygmatu.
Kolejna część to tematyczna mozaika (zawierająca między innymi wspomnianą górską wyprawę czy wątki polityczne), co jednak w niej najważniejsze, to sposób, w jaki wybrzmiewa tekst pierwszy – poświęcony relacji mody i literatury. Poza analizą tego symbiotycznego układu w twórczości Słowackiego czy Baudelaire’a to niezwykle sprytne wplecenie w wywód stanowiska autorów właśnie wobec tego, co modne w naukach humanistycznych. Stanowiska wyrażonego nieco żartobliwie, z dystansem, w pełnej świadomości, jakie emocje wywołać może w środowisku książka, której autorzy deklarują dialog literaturoznawczo-językoznawczy, cytując jednocześnie i niemal z tą samą mocą Joannę Orską, Małgorzatę Lebdę, Jakuba Kornhausera i Ferdynanda de Sausurre’a (choć ten ostatni pojawia się w książce bodaj raz). Jeśli ktoś spodziewa się jednak, że oto padną gromy w stronę tych, którzy ulegają urokowi tego, co modne, rozczarują się. Moda jest bowiem tym, co pozwala na zabawę, odświeża spojrzenie na świat, kreuje pole dla, także badawczej, swobody eksperymentu.
Ostatnia i najbardziej obszerna, ale także skondensowana semantycznie część książki poświęcona jest, awangardowym z ducha, literackim grom z językiem. Sporo tu przykładów i rozważań, dotyczących rozbijania tworzydeł, codziennych zmagań z ciasnymi ramami gramatycznych norm, literackich wyzwań rzucanych czytelnikom, dekonstrukcji językowych formuł, które tak naprawdę są próbami wyrwania odbiorców z utartych schematów, wpływających na ich postrzeganie świata i ich obecność w społeczeństwie. Język jest narzędziem, ale badacze nie zapominają, iż bywa przede wszystkim pułapką, a czasami nawet więzieniem. Ukazują więc pisarki i pisarzy, którzy te ramy unaoczniają, dekonstruują, przełamują, zmagając się z językiem, zmagają się tak naprawdę z codziennością. Nie zabraknie tu jednak także elementu ludycznej zabawy, językowych zagadek, a wszystko po to, by wytrącić nas z językowych przyzwyczajeń: „Trzeba go [czytelnika –M.P.-G.] zbić z pantałyku, pozbawić czytelniczego bezpieczeństwa. Chodzi nie tyle o to, aby pozbawić go dotychczasowej odbiorczej wrażliwości, ile o to, by nastawił się na możliwość jakiejś przewrotki, która nie zniechęci go do tego typu tekstów, z jedynie wyczuli na inne możliwości” (s. 271) – dopowiada w wywiadzie Jakub Kornhauser.
Jeżeli ktokolwiek odnosi wrażenie, że strategia lekturowa, którą wybrali autorzy, jest nieaktualna, archaiczna, że oto ktoś zapragnął nakłonić nas do liczenia głosek i zaznaczania akcentów, powinien tym bardziej przeczytać tę książkę, czy chociaż przejrzeć wybrane rozdziały. To bowiem zaproszenie do głębokiego czytania, obserwujące nie tylko język i sposób jego wykorzystania, ale także językowy obraz świata. Autorzy nie stronią od socjologii, śledzenia kontekstów, nie odseparowują literatury od życia, które ją inspiruje, z którym wchodzi ona w ciągłe interakcje. Przekonuje mnie do tej książki nie tylko założenie wyartykułowane już we wstępie: „Gramatyczność literatury przywołuje przecież w sposób oczywisty język pojmowany jako tworzywo, a jednocześnie pozwala myśleć o gramatykach dyskursywnych, samoporządkujących się nie w momencie odtworzenia, a uważnej lektury. (…) Czytanie wielokrotne, następujące w czasie, w pewnym określonym momencie kulturowym, wreszcie – za pomocą wybranych narzędzi lektury, to wciąż nabywanie umiejętności, a zatem i pewien wpływ na gramatyki. Z tej racji sposób czytania jako eksperyment poznawczy może być czynnikiem eksponującym gramatyczność tekstów literackich” (s. 5), ale także sposób, w jaki dokonuje się w niej to „wielokrotne” czytanie, jak reinterpretowane są nie tylko teksty, ale ich kulturotwórcza rola.
Lektura „jako eksperyment poznawczy” – choć fraza ta może wydawać się jedynie retorycznym chwytem – jest jednocześnie zjawiskiem wciąż pożądanym i poszukiwanym. Próbuje się promować takie spojrzenie na literaturę w edukacji, badaniach, w czasie różnorodnych festiwali, walcząc o unaocznienie intensywnego połączenia literatury i życia, jej aktualność, możliwość powrotów i retroaktywne interpretacje. Autorzy omawianej książki pozostawiają na boku problemy związane w specyficzny sposób z wyzwaniem, jakim jest zaproszenie do lektury, i po prostu zagłębiają nas w samej lekturze, pozbawionej, czasami oczywiście niezbędnej, otoczki – lekturze dokładnej, stanowiącej wyzwanie, lekturze, z której wnioskami nie musimy się zgadzać, uważnej i przede wszystkim wspartej na niezliczonych, aktualizowanych, w tym kontekście zupełnie nieanachronicznych filologicznych metodach. Nie dajmy się jednak zwieść „przykrywce” klasycznej filologii i klasycznej literatury – książka dotyczy żywych i ważkich tematów nie tylko dla krytyki literackiej, ale po prostu w kontekście społecznym i szeroko pojętej edukacji kulturowej. Nie zabraknie w niej odniesień do ekologii, ekonomii, relacji międzyludzkich, awangardy i polityki, wszystko to odbywa się jednak w absolutnej symbiozie z tekstem literackim, wynika z niego, nie dzieje się obok, wydarza się w tekście, w żywej tkance języka.
Przez tę książkę, jak i przez to omówienie, przenika cień tęsknoty nie tyle za dawnymi ramami literaturoznawczych analiz, ile właśnie za literaturą czytaną jako znaki życia, jako zapis przemian społecznych, ale przede wszystkim czytaną jak tekst literacki, nie tylko utylitarnie, a po prostu dla przyjemności lektury, która nie wyklucza społecznej i kulturowej roli tekstu, która pozwala je właśnie tym intensywniej połączyć. „Literackie gramatyki…” warto przeczytać, choćby właśnie z tego sentymentu, ale także po to, by raz jeszcze pomyśleć o żywej tkance i sile sprawczej języka, nie tylko literackiego.
Celem tego tekstu nie jest jednak ponowne inicjowanie, czy raczej zaognianie, debaty o tym, kim są dziś filolożki i filolodzy. Nie zmienimy tego, że jedni przedstawiciele nauk humanistycznych pytać będą, czy we współczesnych badaniach jest jeszcze miejsce dla owej klasycznej filologii, inni zaś zasugerują, że nowoczesne metody badawcze stanowią zaledwie sygnał zmian społecznych i przynoszą zmiany związane jedynie z nowym nazewnictwem dla tego, co w filologii działo się zawsze, jeszcze inni wyrażą niesłabnącą nadzieję, iż może mamy do czynienia z niezbędną i permanentną badawczą rewolucją. Mój tekst nie otwiera tej debaty, ponieważ nie jest ona możliwa do rozstrzygnięcia, niezaprzeczalnie jednak samo stawianie tych pytań bywa ożywcze i inspirujące. Na potrzeby niniejszej recenzji należy jednak przypomnieć dręczące wspomnianą dyscyplinę rozterki, motywujące do ciągłych poszukiwań, ponieważ raz na jakiś czas pojawiają się na rynku wydawniczym książki, które dookreślić można właśnie takim mianem – klasycznych badań filologicznych. Taką książką jest niezaprzeczalnie opublikowana w wydawnictwie Universitas praca dwóch autorów – Jerzego Borowczyka i Krzysztofa Skibskiego – „Literackie gramatyki ciągłości i nadmiaru. Próba filologiczna”.
Zanim przejdę do treści omawianej książki, warto skupić się na jej głównym założeniu, jakim jest badawczy mariaż dwóch dyscyplin – literaturoznawstwa i językoznawstwa. Dyscyplin pozornie pokrewnych, ale pozostających w ciągłym napięciu, stereotypowym rozdarciu między konkretem i similarnością z naukami ścisłymi badań spod znaku Noama Chomsky’ego oraz zdecydowanie bardziej swobodnymi, znanymi z odbiegania od norm i nieskończonych możliwości interpretacji, skupionymi na emocjach, konstrukcji podmiotu i społecznym znaczeniu tekstu spadkobiercami Michaiła Bachtina. Podział ów, choć nienaturalny, utrzymuje się do dziś, właściwie od schyłku strukturalizmu. Co ciekawe, w pewnych kręgach zdecydowanie bardziej dziwić będzie próba połączenia sił niż rozłam pomiędzy dyscyplinami, które ostatecznie, choć w dużym uproszczeniu, zajmują się tym samym przedmiotem badań – językiem.
„Literackie gramatyki…” to książka, która wzbudzać może kontrowersje, może też zostać odrzucona na podstawie literaturoznawczego uporu, by nie traktować dzieła literackiego jak preparatu przygotowanego na naukowe potrzeby badacza, a takie wrażenie może wywołać fakt, że już na 4 stronie, w trakcie lektury omówienia wiersza Krzysztofa Siwczyka, natkniemy się na złowrogą tabelkę. Warto jednak odeprzeć pierwsze wrażenie i kontynuować lekturę. Tabelka jest tylko obiektem egzemplifikacji pewnego językowego zjawiska, wyzwaniem rzuconym przez autorów czytelniczkom i czytelnikom, etapem koniecznym do ukazania pewnych tekstowych zależności. Statystyka zmiennych, dookreślenie zastosowanych części mowy, znaczenie kropek i przecinków czy ich braku umożliwia interpretację niezwykle szczegółową. Nie, nie musimy się z nią zgadzać, niezaprzeczalnie jednak takie czytanie tekstu nie pozwala na jedynie ślizganie się po powierzchni i naddawaniu znaczeń, których w tekście nie ma, których nie sposób wyczytać, gdy się owemu tekstowi (poetyckiemu czy prozatorskiemu) poświęci należną uwagę.
Nie przeczę – taka metoda pisania o literaturze, choć z pewnością część filologów i filolożek darzy ją sporym sentymentem, zgrzyta na tle eseistycznych rozważań, na które czekało literaturoznawstwo przez lata duszące się nieco w przyciasnym gorsecie metody, a których, choć ta zmiana „metody” była i jest niezbędna, w związku z tym oczekiwaniem mamy, nazwijmy rzecz po imieniu, niepokojący nadmiar. Kiedy w trakcie lektury „Literackich gramatyk” dochodzimy do wniosku, że jednak jest coś, co przeszkadza nam w odbiorze literatury, kiedy rozłożymy ją na czynniki pierwsze, że nie tęsknimy do statystyk czasowników i liczenia reprezentacji rzeczownika „las” w poezji Leśmiana, napotykamy na niezwykle ważne elementy tej książki, czyli rozmowy z pisarkami i pisarzami, ale przede wszystkim zapisy doświadczania literatury. Szczególnie warto w tym kontekście zapoznać się z tekstem, dotyczącym właśnie takiego literalnego literackiego doświadczania w przestrzeni, opartym bowiem na wrażeniach z górskiej wycieczki ze studentami, która stanowiła zwieńczenie zajęć fakultatywnych – „Puste miejsca w przestrzeni, puste miejsca w języku. Wokół »Miejsca« Andrzeja Stasiuka i dwóch opowiadań Zygmunta Haupta”.
Ciekawe są także kompozycja książki i wybór analizowanych utworów literackich oraz uzupełnienie ich o wywiady. Po wstępie i pierwszej części, które stanowią niejako wprowadzenie do metody, spotykamy się z próbą unaocznienia, jak i w jaki sposób myśli się o literaturze, jej konstrukcji i zadaniach, gatunkowych grach w całej książce, następują kolejne części, które wyznaczają swoiste tematyczne kręgi. Pierwszym z nich nie jest właściwie romantyzm (a w tę stronę nasze myśli kierować może obecność w niej Mickiewicza i Słowackiego), a literackie korelacje z naturą – doskonały wręcz „chwyt” stanowi zakończenie jej nie tylko interpretacją poezji Małgorzaty Lebdy, ale przede wszystkim oddanie głosu samej poetce. Szybko zorientujemy się, iż nie chodzi tylko o bliski kontakt z przyrodą, ale właściwie poprzez ten kontakt lepsze zrozumienie siebie i relacji z Innym, bez względu na to, kto lub co pod owym Innym się skrywa. Cel autorów książki nie skrywa się jednak w zaznaczeniu ciągłości procesu (choć w efekcie oczywiście i na to zwrócić ma czytelniczą uwagę ta część książki), nie należy odczytywać tego zestawienia jako gestu udowadniającego, że nie byłoby Lebdy bez Słowackiego. Zamysł polega bowiem na takim unaocznieniu literackich tekstów, które nie zamyka nas w ramach historycznej odpowiedniości, ale otwiera na dość swobodne zestawianie poszczególnych tekstów, szukanie punktów stycznych, przede wszystkim zaś różnic, które świadczą o rozwoju i ciągłej zmianie paradygmatu.
Kolejna część to tematyczna mozaika (zawierająca między innymi wspomnianą górską wyprawę czy wątki polityczne), co jednak w niej najważniejsze, to sposób, w jaki wybrzmiewa tekst pierwszy – poświęcony relacji mody i literatury. Poza analizą tego symbiotycznego układu w twórczości Słowackiego czy Baudelaire’a to niezwykle sprytne wplecenie w wywód stanowiska autorów właśnie wobec tego, co modne w naukach humanistycznych. Stanowiska wyrażonego nieco żartobliwie, z dystansem, w pełnej świadomości, jakie emocje wywołać może w środowisku książka, której autorzy deklarują dialog literaturoznawczo-językoznawczy, cytując jednocześnie i niemal z tą samą mocą Joannę Orską, Małgorzatę Lebdę, Jakuba Kornhausera i Ferdynanda de Sausurre’a (choć ten ostatni pojawia się w książce bodaj raz). Jeśli ktoś spodziewa się jednak, że oto padną gromy w stronę tych, którzy ulegają urokowi tego, co modne, rozczarują się. Moda jest bowiem tym, co pozwala na zabawę, odświeża spojrzenie na świat, kreuje pole dla, także badawczej, swobody eksperymentu.
Ostatnia i najbardziej obszerna, ale także skondensowana semantycznie część książki poświęcona jest, awangardowym z ducha, literackim grom z językiem. Sporo tu przykładów i rozważań, dotyczących rozbijania tworzydeł, codziennych zmagań z ciasnymi ramami gramatycznych norm, literackich wyzwań rzucanych czytelnikom, dekonstrukcji językowych formuł, które tak naprawdę są próbami wyrwania odbiorców z utartych schematów, wpływających na ich postrzeganie świata i ich obecność w społeczeństwie. Język jest narzędziem, ale badacze nie zapominają, iż bywa przede wszystkim pułapką, a czasami nawet więzieniem. Ukazują więc pisarki i pisarzy, którzy te ramy unaoczniają, dekonstruują, przełamują, zmagając się z językiem, zmagają się tak naprawdę z codziennością. Nie zabraknie tu jednak także elementu ludycznej zabawy, językowych zagadek, a wszystko po to, by wytrącić nas z językowych przyzwyczajeń: „Trzeba go [czytelnika –M.P.-G.] zbić z pantałyku, pozbawić czytelniczego bezpieczeństwa. Chodzi nie tyle o to, aby pozbawić go dotychczasowej odbiorczej wrażliwości, ile o to, by nastawił się na możliwość jakiejś przewrotki, która nie zniechęci go do tego typu tekstów, z jedynie wyczuli na inne możliwości” (s. 271) – dopowiada w wywiadzie Jakub Kornhauser.
Jeżeli ktokolwiek odnosi wrażenie, że strategia lekturowa, którą wybrali autorzy, jest nieaktualna, archaiczna, że oto ktoś zapragnął nakłonić nas do liczenia głosek i zaznaczania akcentów, powinien tym bardziej przeczytać tę książkę, czy chociaż przejrzeć wybrane rozdziały. To bowiem zaproszenie do głębokiego czytania, obserwujące nie tylko język i sposób jego wykorzystania, ale także językowy obraz świata. Autorzy nie stronią od socjologii, śledzenia kontekstów, nie odseparowują literatury od życia, które ją inspiruje, z którym wchodzi ona w ciągłe interakcje. Przekonuje mnie do tej książki nie tylko założenie wyartykułowane już we wstępie: „Gramatyczność literatury przywołuje przecież w sposób oczywisty język pojmowany jako tworzywo, a jednocześnie pozwala myśleć o gramatykach dyskursywnych, samoporządkujących się nie w momencie odtworzenia, a uważnej lektury. (…) Czytanie wielokrotne, następujące w czasie, w pewnym określonym momencie kulturowym, wreszcie – za pomocą wybranych narzędzi lektury, to wciąż nabywanie umiejętności, a zatem i pewien wpływ na gramatyki. Z tej racji sposób czytania jako eksperyment poznawczy może być czynnikiem eksponującym gramatyczność tekstów literackich” (s. 5), ale także sposób, w jaki dokonuje się w niej to „wielokrotne” czytanie, jak reinterpretowane są nie tylko teksty, ale ich kulturotwórcza rola.
Lektura „jako eksperyment poznawczy” – choć fraza ta może wydawać się jedynie retorycznym chwytem – jest jednocześnie zjawiskiem wciąż pożądanym i poszukiwanym. Próbuje się promować takie spojrzenie na literaturę w edukacji, badaniach, w czasie różnorodnych festiwali, walcząc o unaocznienie intensywnego połączenia literatury i życia, jej aktualność, możliwość powrotów i retroaktywne interpretacje. Autorzy omawianej książki pozostawiają na boku problemy związane w specyficzny sposób z wyzwaniem, jakim jest zaproszenie do lektury, i po prostu zagłębiają nas w samej lekturze, pozbawionej, czasami oczywiście niezbędnej, otoczki – lekturze dokładnej, stanowiącej wyzwanie, lekturze, z której wnioskami nie musimy się zgadzać, uważnej i przede wszystkim wspartej na niezliczonych, aktualizowanych, w tym kontekście zupełnie nieanachronicznych filologicznych metodach. Nie dajmy się jednak zwieść „przykrywce” klasycznej filologii i klasycznej literatury – książka dotyczy żywych i ważkich tematów nie tylko dla krytyki literackiej, ale po prostu w kontekście społecznym i szeroko pojętej edukacji kulturowej. Nie zabraknie w niej odniesień do ekologii, ekonomii, relacji międzyludzkich, awangardy i polityki, wszystko to odbywa się jednak w absolutnej symbiozie z tekstem literackim, wynika z niego, nie dzieje się obok, wydarza się w tekście, w żywej tkance języka.
Przez tę książkę, jak i przez to omówienie, przenika cień tęsknoty nie tyle za dawnymi ramami literaturoznawczych analiz, ile właśnie za literaturą czytaną jako znaki życia, jako zapis przemian społecznych, ale przede wszystkim czytaną jak tekst literacki, nie tylko utylitarnie, a po prostu dla przyjemności lektury, która nie wyklucza społecznej i kulturowej roli tekstu, która pozwala je właśnie tym intensywniej połączyć. „Literackie gramatyki…” warto przeczytać, choćby właśnie z tego sentymentu, ale także po to, by raz jeszcze pomyśleć o żywej tkance i sile sprawczej języka, nie tylko literackiego.
Jerzy Borowczyk, Krzysztof Skibski: „Literackie gramatyki ciągłości i nadmiaru. Próba filologiczna”. Wydawnictwo Universitas. Kraków 2021.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |