
MAŁE MIASTA, WIELKIE PROBLEMY (MAREK SZYMANIAK: 'ZAPAŚĆ. REPORTAŻE Z MNIEJSZYCH MIAST')
A
A
A
Marek Szymaniak, autor nominowany i nagradzany, znany z książki „Urobieni. Reportaże o pracy” (2018), w swojej drugiej książce proponuje temat tyle ważny, ile rozległy – i z efektem tyle ważnym, ile budzącym chwilami mieszane odczucia. Skoro „Niemal połowie z dwustu pięćdziesięciu pięciu średnich miast w Polsce grozi społeczno-ekonomiczna zapaść” (s. 9), to nie można publikacji „Zapaść. Reportaże z mniejszych miast” odmówić aktualności, wręcz pilności, bo sprawa nagli. Równocześnie jednak są w pisaniu Szymaniaka cechy, które podczas lektury nie pozwalały mi w pełni się w te „mniejszomiejskie” reportaże zaangażować.
Transformacyjne dociśnięcie
Zaczyna się od historii najściślej posttransformacyjnych. To mocne uderzenie i trochę „samograj”, jako że wezwanie do rozliczeń z tym, co gospodarczo wydarzyło się w Polsce po 1989, słychać dziś głośno – i nierzadko słusznie. Łatwiej byłoby jednak przyjąć bezwarunkowo ujęcie Szymaniaka, gdyby w niektórych momentach „dociskał” mniej. O ile bowiem przytaczane statystyki mówią same za siebie, a w niektórych późniejszych partiach książki w wypowiedziach rozmówców wybrzmiewa trzeźwa ocena, choćby: „W czasie transformacji nikt nie zadbał o to, aby miasto dostało coś w zamian” (s. 200), o tyle w pierwszych tekstach reporter wyraźnie kładzie akcent na wzruszające „ludzkie historie” i podchodzi do nich z poniekąd imponującą empatią, ale przez to nie zadaje trudnych pytań. W efekcie, gdy jedna ze wspominających powie: „Dbano o ludzi i ludzie dbali o zakład. Człowiek był dumny, że może w takiej wielkiej fabryce pracować” (s. 12), czytelnikom może zabraknąć refleksji reportera, na ile są to – jakkolwiek emocjonalnie uzasadnione – powtarzane dawne językowe slogany. Co ciekawe, większe wahanie wobec własnych ocen ma sama mówiąca, która parę stron dalej zaasekuruje się: „Może to złudzenie, koloryzowanie wspomnień młodości, jednak kiedyś to miasto żyło” (s. 18).
I o ile jeszcze w tym wypadku można przyjmowanie wszystkiego bez kwestionowania uzasadnić wrażliwością, tak przy podobnej wypowiedzi innej bohaterki książki naprawdę aż się prosi o zasygnalizowanie, że może to jednak nie był raj utracony, do którego wszyscy (czy tu może: wszystkie!) powinnyśmy aspirować: „Kobiety pędziły do domu, mężczyźni do baru. Ludzie byli zżyci ze sobą i z zakładem” (s. 39). Najmocniej widać takie branie wszystkiego za dobrą monetę właśnie w pierwszych reportażach, ale później też zdarzały mi się momenty, kiedy albo czekałam na jakiś dodatkowy głos potwierdzający jednoosobowe „zeznania”, albo wręcz na konfrontację, na przykład wobec wypowiedzi przedsiębiorców, którym się powiodło, bo potrafią myśleć długofalowo i dbają o ludzi. W każdym razie sami tak twierdzą i aż prosiłoby się, żeby zaprezentować też punkt widzenia ich pracowników.
Wąska forma dla szerokiej treści
Być może moja „nieufność” wobec części relacji to kwestia zastosowanego w „Zapaści” języka. Szymaniak chyba dość wiernie zapisuje wypowiedzi, ale to, co w mowie brzmi pewnie spontanicznie, naturalnie, zapisane bez dodatkowej „obróbki” i wystawione na spokojny namysł odbiorcy brzmieć może jak „gotowiec”, schemat, tekst promocyjny bądź autopromocyjny. W wielu tekstach udało się zbudować równowagę między relacjami osób dotkniętych danym problemem a jego rzeczową analizą popartą liczbami, nie samymi afektami. Ale nie zawsze. Chociaż więc autor osiąga cel, uzupełniając dane czy ekspertyzy „żywym” doświadczeniem wypowiedzianym przez konkretnych „zwykłych ludzi”, forma tego wypowiedzenia zamiast pozwolić mi głęboko przejąć się pojedynczym przypadkiem, chwilami wybijała mnie z przejęcia szerszą sprawą.
Tymczasem kwestie, które Szymaniak porusza, naprawdę wymagają, by się nimi przejąć. Trzeba przyznać reporterowi, że w niezbyt przecież obszernej publikacji zahacza o wiele kluczowych wątków. Poza kwestią potransformacyjnych nierówności i nieprzemyślanej deindustrializacji pisze między innymi o szansach i ryzyku deglomeracji, o problemach mieszkaniowych (w tym luce czynszowej, gdy ma się za dużo pieniędzy, żeby dostać mieszkanie komunalne – zresztą i tak wymagające czasem kilkunastoletniego oczekiwania – a za mało na poradzenie sobie na zdominowanym przez inwestorów rynku mieszkaniowym), zamykaniu szpitalnych oddziałów w mniejszych miastach, smogu (pod interesującym kątem ubóstwa energetycznego, kiedy ludzi zwyczajnie nie stać na legalne ogrzewanie), „rewitalizacjach” (chyba nie jest wiedzą powszechną, że „w latach 2011-2014 tylko w miastach wojewódzkich wydano pozwolenia na wycięcie aż ośmiuset tysięcy drzew” [s, 214]), sytuacji imigrantów i mniejszości poza metropoliami oraz konsekwencjach wydawania lokalnych mediów przez lokalne władze.
Siła i słabość zawahania
I pewnie można by się w recenzji na tej istotności skupić, nie wchodząc w szczegóły, ja jednak wyciągam „zgrzyty” – głównie dlatego, że trochę inaczej napisana „Zapaść” miała szansę być naprawdę przełomowa, a tak jest po prostu, tylko i aż, ważna. Trudno mi na przykład pojąć, dlaczego reporter na ogół unikający stanowczych ocen, w kontekście regionalnych dzienników i przejęcia Polska Press przez Orlen stwierdza dość niefrasobliwie: „Obecnie media te są cieniem samych siebie sprzed lat, a ich przejęcie przez państwową spółkę pod względem dziennikarskiej jakości niewiele zmienia” (s. 239). O ile łatwo pewnie dowieść pierwszej części zdania, tak bagatelizacja kwestii z części drugiej wydaje się tu co najmniej przedwczesna – z każdym dniem politycznej walki o media coraz bardziej. Mam też zastrzeżenia stylistyczne poza już wspomnianym, nie zawsze naturalnym brzmieniem rozmówców. Szymaniak lubi mowę pozornie zależną, ale przez to popada w potoczność typu: „mieszkanie i robotę w Wielkiej Brytanii” (s. 32), co rzuca się w oczy dodatkowo wobec „eklektyczności” książki, w której znajdzie się też rejestr skrajnie inny, choć także drażniący zmysł językowy – w wypowiedzi eksperta: „Te fakty świadczą o tym, że mechanizmy rynkowe nie alokują ludzkich umiejętności i talentów optymalnie” (s. 80). Równocześnie Szymaniak chyba nie wierzy, że czytelnik przeszedł podstawową edukację na poziomie procentów i ułamków, więc należy wyjaśnić: „W 2004 roku w wieku emerytalnym było ponad trzynaście procent mieszkańców Chełma. W 2019 wskaźnik ten przekroczył dwadzieścia pięć procent. Oznacza to, że co czwarty mieszkaniec jest emerytem” (s. 58).
Plus należy się autorowi za pokazanie ludzkiego niezdecydowania. W kwestii puszczy Kinga powie: „Zgadzam się i nie zgadzam jednocześnie. Trzeba o to dbać, a nie bezmyślnie niszczyć, ale trzeba też dać ludziom jakąś alternatywę” (s. 23), w kontekście uchodźców inna Kinga przyzna: „Uważam się za otwartą i tolerancyjną osobę, ale nadal nie wiem, czy chciałabym ich tutaj” (s. 197). Czasem wystarcza reporterowi przytoczenie paru zdań, by przypomnieć, że sprawy nie dla wszystkich są czarno-białe, że łatwiej się mówi jednoznacznie o rzeczach, które nas bezpośrednio nie dotykają, że poglądy i czyny nie zawsze idą w parze. Nie jest to wiedza wygodna, podobnie jak świadomość wielu zjawisk, o których traktuje „Zapaść” – ale niezbędna. I dość uniwersalna, jak cała książka zresztą. Przy czym ta uniwersalność to akurat obosieczna właściwość. Szymaniak chciałby najwyraźniej równocześnie oddać specyfikę konkretnych, często pomijanych miast i wskazać na to, że problemy są szersze, nie dotyczą tylko danego miejsca. I to drugie wyszło reporterowi lepiej, w głowie po lekturze zostają raczej konkretne problemy społeczne i gospodarcze niż wybrane miejsca na polskiej mapie, które już po paru tekstach zlewają się w jedno „mniejsze miasto”. Trudno się nie zgodzić z fragmentem: „Epilogu”: „(…) w miastach zapaści powtarzają się systemowe problemy – z pracą, mieszkaniami, zanieczyszczonym powietrzem czy wyludnieniem; za każdym razem starałem się skupić na jednym z nich, aby całość tworzyła składający się z wielu perspektyw obraz” (s. 243). Co warte doceniania, Szymaniak podpowiada w bibliografii kilka ważnych lektur pogłębiających konkretne aspekty „zapaści”.
***
W efekcie mam trochę wyrzuty sumienia, punktując głównie za styl książkę, w której chodzi przede wszystkim o przeciwdziałanie realnej krzywdzie czy wykluczeniu, o diagnozę wielkich problemów. O zagadnienia, które każdy człowiek spoza małego miasta poznać powinien, bo zapewne nie zdaje sobie z nich sprawy (mnie podczas lektury towarzyszyła myśl, że mieszkając w mieście raz, że jednak większym niż opisywane, a dwa, że stanowiącym część konurbacji, rozpoznaję tylko część relacjonowanych bolączek). Jednak jeżeli wydaje się reportaże jako książkę, wpisując się w hasło literatura non-fiction, aspekt jeśli nie aż literacki, to chociaż językowo-stylistyczny warto dopracować, żeby zostało coś poza doraźnością. Owszem, trafiają się momenty, gdy lektura „Zapaści” w prostych słowach daje posmak olśnienia. „Kiedy rozmawiam z Joanną o tych wyliczeniach, stwierdza smutno, że nie wszystko musi się opłacać” (s. 133) – niby banał, a w samo sedno. Albo wypowiedź Marcina, z której dałoby się uczynić aforyzm: „Zacisnąłem zęby, bo wiem, że w Polsce trzeba” (s. 109). Częściej jednak w tym zbiorze tekstów – merytorycznych, interwencyjnych, nastawionych na wysłuchanie świadków – brakuje pisarskiego błysku, a przez to jest „Zapaść” książką, o której z większą pasją się dyskutuje po przeczytaniu, niż się ją czyta. Ale żeby przemyśleć i przedyskutować, przeczytać trzeba.
Transformacyjne dociśnięcie
Zaczyna się od historii najściślej posttransformacyjnych. To mocne uderzenie i trochę „samograj”, jako że wezwanie do rozliczeń z tym, co gospodarczo wydarzyło się w Polsce po 1989, słychać dziś głośno – i nierzadko słusznie. Łatwiej byłoby jednak przyjąć bezwarunkowo ujęcie Szymaniaka, gdyby w niektórych momentach „dociskał” mniej. O ile bowiem przytaczane statystyki mówią same za siebie, a w niektórych późniejszych partiach książki w wypowiedziach rozmówców wybrzmiewa trzeźwa ocena, choćby: „W czasie transformacji nikt nie zadbał o to, aby miasto dostało coś w zamian” (s. 200), o tyle w pierwszych tekstach reporter wyraźnie kładzie akcent na wzruszające „ludzkie historie” i podchodzi do nich z poniekąd imponującą empatią, ale przez to nie zadaje trudnych pytań. W efekcie, gdy jedna ze wspominających powie: „Dbano o ludzi i ludzie dbali o zakład. Człowiek był dumny, że może w takiej wielkiej fabryce pracować” (s. 12), czytelnikom może zabraknąć refleksji reportera, na ile są to – jakkolwiek emocjonalnie uzasadnione – powtarzane dawne językowe slogany. Co ciekawe, większe wahanie wobec własnych ocen ma sama mówiąca, która parę stron dalej zaasekuruje się: „Może to złudzenie, koloryzowanie wspomnień młodości, jednak kiedyś to miasto żyło” (s. 18).
I o ile jeszcze w tym wypadku można przyjmowanie wszystkiego bez kwestionowania uzasadnić wrażliwością, tak przy podobnej wypowiedzi innej bohaterki książki naprawdę aż się prosi o zasygnalizowanie, że może to jednak nie był raj utracony, do którego wszyscy (czy tu może: wszystkie!) powinnyśmy aspirować: „Kobiety pędziły do domu, mężczyźni do baru. Ludzie byli zżyci ze sobą i z zakładem” (s. 39). Najmocniej widać takie branie wszystkiego za dobrą monetę właśnie w pierwszych reportażach, ale później też zdarzały mi się momenty, kiedy albo czekałam na jakiś dodatkowy głos potwierdzający jednoosobowe „zeznania”, albo wręcz na konfrontację, na przykład wobec wypowiedzi przedsiębiorców, którym się powiodło, bo potrafią myśleć długofalowo i dbają o ludzi. W każdym razie sami tak twierdzą i aż prosiłoby się, żeby zaprezentować też punkt widzenia ich pracowników.
Wąska forma dla szerokiej treści
Być może moja „nieufność” wobec części relacji to kwestia zastosowanego w „Zapaści” języka. Szymaniak chyba dość wiernie zapisuje wypowiedzi, ale to, co w mowie brzmi pewnie spontanicznie, naturalnie, zapisane bez dodatkowej „obróbki” i wystawione na spokojny namysł odbiorcy brzmieć może jak „gotowiec”, schemat, tekst promocyjny bądź autopromocyjny. W wielu tekstach udało się zbudować równowagę między relacjami osób dotkniętych danym problemem a jego rzeczową analizą popartą liczbami, nie samymi afektami. Ale nie zawsze. Chociaż więc autor osiąga cel, uzupełniając dane czy ekspertyzy „żywym” doświadczeniem wypowiedzianym przez konkretnych „zwykłych ludzi”, forma tego wypowiedzenia zamiast pozwolić mi głęboko przejąć się pojedynczym przypadkiem, chwilami wybijała mnie z przejęcia szerszą sprawą.
Tymczasem kwestie, które Szymaniak porusza, naprawdę wymagają, by się nimi przejąć. Trzeba przyznać reporterowi, że w niezbyt przecież obszernej publikacji zahacza o wiele kluczowych wątków. Poza kwestią potransformacyjnych nierówności i nieprzemyślanej deindustrializacji pisze między innymi o szansach i ryzyku deglomeracji, o problemach mieszkaniowych (w tym luce czynszowej, gdy ma się za dużo pieniędzy, żeby dostać mieszkanie komunalne – zresztą i tak wymagające czasem kilkunastoletniego oczekiwania – a za mało na poradzenie sobie na zdominowanym przez inwestorów rynku mieszkaniowym), zamykaniu szpitalnych oddziałów w mniejszych miastach, smogu (pod interesującym kątem ubóstwa energetycznego, kiedy ludzi zwyczajnie nie stać na legalne ogrzewanie), „rewitalizacjach” (chyba nie jest wiedzą powszechną, że „w latach 2011-2014 tylko w miastach wojewódzkich wydano pozwolenia na wycięcie aż ośmiuset tysięcy drzew” [s, 214]), sytuacji imigrantów i mniejszości poza metropoliami oraz konsekwencjach wydawania lokalnych mediów przez lokalne władze.
Siła i słabość zawahania
I pewnie można by się w recenzji na tej istotności skupić, nie wchodząc w szczegóły, ja jednak wyciągam „zgrzyty” – głównie dlatego, że trochę inaczej napisana „Zapaść” miała szansę być naprawdę przełomowa, a tak jest po prostu, tylko i aż, ważna. Trudno mi na przykład pojąć, dlaczego reporter na ogół unikający stanowczych ocen, w kontekście regionalnych dzienników i przejęcia Polska Press przez Orlen stwierdza dość niefrasobliwie: „Obecnie media te są cieniem samych siebie sprzed lat, a ich przejęcie przez państwową spółkę pod względem dziennikarskiej jakości niewiele zmienia” (s. 239). O ile łatwo pewnie dowieść pierwszej części zdania, tak bagatelizacja kwestii z części drugiej wydaje się tu co najmniej przedwczesna – z każdym dniem politycznej walki o media coraz bardziej. Mam też zastrzeżenia stylistyczne poza już wspomnianym, nie zawsze naturalnym brzmieniem rozmówców. Szymaniak lubi mowę pozornie zależną, ale przez to popada w potoczność typu: „mieszkanie i robotę w Wielkiej Brytanii” (s. 32), co rzuca się w oczy dodatkowo wobec „eklektyczności” książki, w której znajdzie się też rejestr skrajnie inny, choć także drażniący zmysł językowy – w wypowiedzi eksperta: „Te fakty świadczą o tym, że mechanizmy rynkowe nie alokują ludzkich umiejętności i talentów optymalnie” (s. 80). Równocześnie Szymaniak chyba nie wierzy, że czytelnik przeszedł podstawową edukację na poziomie procentów i ułamków, więc należy wyjaśnić: „W 2004 roku w wieku emerytalnym było ponad trzynaście procent mieszkańców Chełma. W 2019 wskaźnik ten przekroczył dwadzieścia pięć procent. Oznacza to, że co czwarty mieszkaniec jest emerytem” (s. 58).
Plus należy się autorowi za pokazanie ludzkiego niezdecydowania. W kwestii puszczy Kinga powie: „Zgadzam się i nie zgadzam jednocześnie. Trzeba o to dbać, a nie bezmyślnie niszczyć, ale trzeba też dać ludziom jakąś alternatywę” (s. 23), w kontekście uchodźców inna Kinga przyzna: „Uważam się za otwartą i tolerancyjną osobę, ale nadal nie wiem, czy chciałabym ich tutaj” (s. 197). Czasem wystarcza reporterowi przytoczenie paru zdań, by przypomnieć, że sprawy nie dla wszystkich są czarno-białe, że łatwiej się mówi jednoznacznie o rzeczach, które nas bezpośrednio nie dotykają, że poglądy i czyny nie zawsze idą w parze. Nie jest to wiedza wygodna, podobnie jak świadomość wielu zjawisk, o których traktuje „Zapaść” – ale niezbędna. I dość uniwersalna, jak cała książka zresztą. Przy czym ta uniwersalność to akurat obosieczna właściwość. Szymaniak chciałby najwyraźniej równocześnie oddać specyfikę konkretnych, często pomijanych miast i wskazać na to, że problemy są szersze, nie dotyczą tylko danego miejsca. I to drugie wyszło reporterowi lepiej, w głowie po lekturze zostają raczej konkretne problemy społeczne i gospodarcze niż wybrane miejsca na polskiej mapie, które już po paru tekstach zlewają się w jedno „mniejsze miasto”. Trudno się nie zgodzić z fragmentem: „Epilogu”: „(…) w miastach zapaści powtarzają się systemowe problemy – z pracą, mieszkaniami, zanieczyszczonym powietrzem czy wyludnieniem; za każdym razem starałem się skupić na jednym z nich, aby całość tworzyła składający się z wielu perspektyw obraz” (s. 243). Co warte doceniania, Szymaniak podpowiada w bibliografii kilka ważnych lektur pogłębiających konkretne aspekty „zapaści”.
***
W efekcie mam trochę wyrzuty sumienia, punktując głównie za styl książkę, w której chodzi przede wszystkim o przeciwdziałanie realnej krzywdzie czy wykluczeniu, o diagnozę wielkich problemów. O zagadnienia, które każdy człowiek spoza małego miasta poznać powinien, bo zapewne nie zdaje sobie z nich sprawy (mnie podczas lektury towarzyszyła myśl, że mieszkając w mieście raz, że jednak większym niż opisywane, a dwa, że stanowiącym część konurbacji, rozpoznaję tylko część relacjonowanych bolączek). Jednak jeżeli wydaje się reportaże jako książkę, wpisując się w hasło literatura non-fiction, aspekt jeśli nie aż literacki, to chociaż językowo-stylistyczny warto dopracować, żeby zostało coś poza doraźnością. Owszem, trafiają się momenty, gdy lektura „Zapaści” w prostych słowach daje posmak olśnienia. „Kiedy rozmawiam z Joanną o tych wyliczeniach, stwierdza smutno, że nie wszystko musi się opłacać” (s. 133) – niby banał, a w samo sedno. Albo wypowiedź Marcina, z której dałoby się uczynić aforyzm: „Zacisnąłem zęby, bo wiem, że w Polsce trzeba” (s. 109). Częściej jednak w tym zbiorze tekstów – merytorycznych, interwencyjnych, nastawionych na wysłuchanie świadków – brakuje pisarskiego błysku, a przez to jest „Zapaść” książką, o której z większą pasją się dyskutuje po przeczytaniu, niż się ją czyta. Ale żeby przemyśleć i przedyskutować, przeczytać trzeba.
Marek Szymaniak: „Zapaść. Reportaże z mniejszych miast”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2021 [seria: Reportaż].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |