
'WIERSZE, KTÓRE CZYTAŁAM/ ZAMIESZKAŁY WE MNIE' (ALINA BIERNACKA: 'KIEDYŚ, JEDNAK. WIERSZE WYBRANE [1977-2020]')
A
A
A
Alina Biernacka (ur. 30 września 1942 w Warszawie) – polska artystka, malarka (absolwentka warszawskiego ASP), autorka i przede wszystkim kobieta. Córka kompozytorki i skrzypaczki Grażyny Bacewicz i siostrzenica poetki Wandy Bacewicz. Jako poetka zadebiutowała w 1974 roku na łamach „Tygodnika Kulturalnego”. Wydała tomy wierszy: „Ziemie polarne” (1977), „Słuchanie muzyki” (1987), „Obraz dachu” (1992), „Teoria słuchania” (2003), „Ptaki ze snów” (2015), „Zamknięty czas” (2018) i „Słomiany ogień” (2019), z których wyboru wierszy (z lat 1977-2020) został utkany najnowszy zbiór poetycki „Kiedyś, jednak” (zob. wforma.eu, pl.wikipedia.org).
„Być kobietą, być kobietą”
Napisałam w biogramie, że Alina Biernacka to przede wszystkim kobieta – chyba trochę skłamałam, bo ona sama może by się tak nie przedstawiła. Myślę, że nie, ale to jest taki mój prywatny feminizm. Niedojrzały i trochę taki „ja Ci tu dam”. Sięgam pamięcią wstecz, zanim ujrzałam dwójkę z przodu… i myślę, że kiedyś, jednak był zupełnie inny. Nastoletni w tym przypadku nie równa się z infantylny. Zaskoczyłam sama siebie, kiedy w liceum polonistka zapytała podchwytliwie na forum: „Kim się czujesz?”. „Człowiekiem” – wyrwało mi się, odpowiedziałam odruchowo. Moja odpowiedź okazała się dużą niespodzianką dla pytającej i dla mnie samej także, gdy poinformowano mnie, że według jakichś tam badań, o których nie pamiętam, dziś nic prócz tego, że podobno były – na to pytanie dziewczęta (których liczba przeważała w mojej ówczesnej klasie) odpowiadają, że czują się „kobietami”. Co to znaczy?
Że może same trochę jesteśmy sobie winne? Albo, że patriarchalizm odcisnął piętno na naszej kulturze i pozostaje bagażem, który należy godnie nosić na plecach, jak wielbłądzi garb?
To zadziwiające, jak ten tom uświadomił mnie w kwestii wprowadzania binarnych norm i wartości przypisanych do podziału na role, wynikającego ze stereotypowego spojrzenia na gender. Jak więc „przeskoczyć” to, że walcząc o równość, wciąż te – niestety zupełnie dla nas naturalne – podziały wprowadzamy? Potrzeba nam jest kobiet-mędrców takich jak Krystyna Miłobędzka tudzież właśnie Biernacka, które wiedzą, jak odpowiadać na takie pytania. Jeśli cokolwiek zrozumiałam z tej poezji, to mogę być pewna, że Biernacka powiedziałaby o sobie, że jest przede wszystkim człowiekiem. Dojrzała, głęboka myśl feministyczna, nienachalna, ale dla mnie osobiście wyraźnie odczuwalna i ważna, dominuje w tych tekstach. Czy więc „kobieta-mędrzec” to najszczęśliwsze określenie? Może po prostu mędrzec, albo raczej „mędrczyni”. Kim ona jest? – „mówię/ i zadaję sobie pytanie,/ czy zawsze będę równie nieścisła” („Szybowiec”, s. 19).
Mój feminizm to trochę czytanie poezji kobiecej „w znaczeniu najprostszym, odpowiadającym określeniu »literatura pisana przez kobiety«” (Borkowska 1995: 31), a feminizm Aliny Biernackiej to trochę pisanie mądrych wierszy, w których świadomość człowieczeństwa znacznie przewyższa świadomą kobiecość, co być może w zasadzie jednocześnie stanowi jej ekwiwalent.
Takim drzewem być…
Uwielbiam kobiety, ale boję się ich potęgi, pragnę ich obecności, ale gdy otaczam się nimi, wcale nie zawsze dodaje mi to sił. Dlatego potrzebuję tej poezji, aby uczyć się korzystać z mocy i mądrości kobiet i świata. Potrzebuję jej, żeby być: człowiekiem, zdystansowanym mędrcem, Stańczykiem, „wolną amerykanką”, podmiotką liryczną i centrum wszechświata. Ten tom jednak przede wszystkim wzruszył mnie, więc, zamiast udawać uczoną, wsiadłam w transport i jadę w góry, zobaczyć świeżo przybyłą porę roku. Tę, o której tyle się dowiedziałam. Jadę sprawdzić, czy: „W ogrodzie cisza, nie ma już liści” („Ciepły listopad”, s. 79); czy: „Ptaki już odleciały, ale zostały książki./ Trzepocą kartkami, gubią pióra przypisów” („Pustka jesieni”, s. 50). Zobaczyć jak: „Dalekie przestrzenie jesieni obiecują lot nad polami./ Ziemia, która szykuje się do snu,/ znowu musi zamrzeć, żeby się odrodzić./ Jeszcze na łąkach fioletowe koniczyny znaczą obecność lata,/ a już pustka jesieni wzywa jak zakrzywiona przestrzeń/ wokół czarnej dziury w kosmosie” („Pustka jesieni”, s. 50); jak: „Krwawa jesień, zapowiadana/ przez czerwony księżyc,/ zadziwia samą siebie” („Terror”, s. 76). Jadę zapytać: „Kto mi pomoże przejść przez jesień?” („Pustka jesieni”, s. 50) i usłyszeć jak: „Cisza jesieni przygotowuje nas/ na spektakl wyniszczenia. Drzewa, niby w czasie weneckiego/ karnawału, noszą maski śmierci/ i kostiumy żebracze” („Cisza jesieni”, s. 130).
Po prostu: „Idę więc, a zrudziałe liście suną przede mną z chrzęstem” („Pustka jesieni”, s. 50). „Nic dziwnego – październik goni resztkami liści” („Z wizytą”, s. 39). I myślę bardzo intensywnie o tej porze, także życiowej. O jej zapachu i barwach. O tym, czy kiedyś jednak: „Zatracę się w mozolnym zachwycie” („Droga była kołem”, s. 10); że: „Żal mi czegoś?/ Czego? Nie uchwycę” („W rytmie walca”, s. 21) i o tym: „Czy warto?/ Lepiej myśleć o opadłych liściach” („Prywatne życie pieniędzy”, s. 45). Wielka potęga empirycznego poznania, doświadczania świata. Wzrastania z nim i wrastania w niego. Tak, Biernacka jest drzewem. Wielkim i potężnym, dającym tlen i cień, szumiącym cicho o prawdzie. Ja przyszłam objąć to drzewo, ale nie potrafię, bo jest wielkie i piękne – ale nie martwię się, bo czuję, jak ono obejmuje mnie i jestem w centrum wszechświata, i jestem centrum wszechświata.
Kamień filozoficzny
„Drzewa za bujne – tylko się powiesić!” („Znowu pada śnieg tamtego wieczoru”, s. 15). Może jest jednak skałą – myślę sobie, bo ta poezja jest cicha i słucha świata. Ale nie jest chłodna. Jest ciepła. Może jest więc głazem nagrzanym słońcem? Mądrym głazem, który ma tysiąc lat. Znalazłam kiedyś taki kamień. Jest gładki i płaski. Zabrałam go z gór wiele lat temu i do dziś leży na parapecie z napisem „obuz śatkarski”, który stworzyłam, aby znał swoją rolę. Jest ważnym elementem i pokazuje mi proces, z którego jestem dumna, dodaje otuchy. Wstydzę się, kiedy ktoś pyta, czy czytałam coś, czego jeszcze nie czytałam, chociaż czytam bez ustanku, ale jego się nie wstydzę. On jest obłędny i jestem z niego dumna.
Proces to jest bardzo ważna kategoria w kontekście tego zbioru. Fakt czytania tych wierszy jako pewnej całości pozwala zachwycić się procesem twórczym, dojrzewaniem nie tylko autorki, ale także istoty – zauważyć i docenić moment przemiany, ujrzany jak gdyby w zwolnionym tempie, w spokoju, na który nie ma przecież czasu. Spojrzeć na świat przez dziwną lupę, która pomniejsza to, co błahe, a powiększa, podkreśla to, co istotne. I choć kiedyś, jednak nienawidziłam wyborów wierszy, to dzisiaj cieszę się, że dostrzegam ich wartość.
Orła cień – prorokini czy wytrawna epidemiolożka?
„Rozmawiam z wodą płynącą do wanny./ Tylko jej głos ma w sobie coś ludzkiego” („Krótkie święto”, s. 13), „a kruki zadziobały gołębia tuż pod moim oknem./ Ty to masz dobrze – mówię do papugi,/ lecz ona mi nie odpowiada” („W rytmie walca”, s. 21)… Może jest zatem białą mewą, ptasią reporterką? Bez wątpienia jest przecież ptakiem – z uwagi na perspektywę. Także ze względu na swoistą pewność, „jaka jest dana elfom i delfinom” („Ciepły listopad”, s. 79). Skąd przekonanie, że białym? Trudno powiedzieć. Może orlicą, która rzuca cień swoich skrzydeł na oślepionych słońcem, wpatrzonych bezmyślnie w blask teraźniejszości. Symboliczna i silna. Może jednak gołębicą, boską posłanką niosącą wieść o pandemii, która zdziesiątkuje mieszkańców Ziemi, ostrzegającą z wyprzedzeniem, bo już w 1992 roku („Obraz dachu”, 1992): „Wynoszę do śmietnika dni. Same padłe/ więc chyba lepiej zagrzebać, bo epidemia gotowa./ Waham się – samarytanka z bożej łaski –/ podawać tlen następnym dniom,/ czy od razu zabierać je za parawan w kącie?” („Alain”, s. 34).
Może mimo wszystko nie prorokinią, skoro: „cała przyszłość jest zaszyfrowana” („Myśli w czasie epidemii”, s. 156). Może więc kapłanką prawdy, ulubioną rozmówczynią bogów: „Dziękuję wam, bogowie, za to,/ że nie umiem przewidzieć przyszłości, za moją ignorancję/ i stan zagrożenia, w jakim nagle/ znaleźliśmy się” („Podziękowanie”, s. 145). Pewnie jest wszechstronnie wykształconą epidemiolożką, która trafnie zdiagnozowała bezsens: „Ograniczenia, które doprowadzają do rozpaczy/ każdego jeszcze żyjącego,/ stają się normą i to zachwyca satrapów” („Zdrowie”, s. 149); „Myśli w czasie epidemii nie zależą od nas –/ są kierowane obrazami trumien/ przewożonych z miejsca w miejsce” („Myśli w czasie epidemii”, s. 156). Wytrawną obserwatorką, której gorzki żart odbija się echem śmiechu, zmuszającego do odwlekanych refleksji: „Jak umarli znoszą epidemię?/ Czy zaburzyła ich zwyczaje?” („Raport z epidemii”, s. 146); „Bogowie obserwują skutki zesłanej przez nich/ epidemii, dają znak, żeby zakończyć dzieło./ Chodziło o przetrzebienie ludzkości/ czy o umocnienie jedności zamieszkujących Ziemię? A może to była tylko zabawa bogów –/ rodzaj gry w szachy tysiącami ludzkich pionków?” („Podziękowanie”, s. 145). Wreszcie może po prostu alegorią ucha: „Mam wrażenie, jakby dusza wracała do mnie./ Oby osiedliła się w moich oczach!/ Ale ona woli uszy – potrafi tylko słuchać” („Symfonia Psalmów”, s. 46). Ucha wrażliwego na szepty z zaświatów, chichot bogów, zgrzyt kości i muzykę, bo: „Muzyka jest powietrzem, które utrzymuje ptaki w locie” („Pochwała muzyki”, s. 38).
Poetka
„Po co pisać wiersze,/ skoro są skazane na zagładę./ Lepiej patrzyć w niebo,/ liczyć obłoki,/ malować portret Słońca/ w stroju uroczystym” („O wierszach”, s. 94). Nie wiem, czy jest dobry, odpowiedni – lub przynajmniej jakiś – powód, ale: „Wiersze, które czytałam/ zamieszkały we mnie” („Wiersze, które czytałam”, s. 59), bo jest w tej poezji coś niezwykłego: autentyczna mądrość i aktualność; autoironiczny dowcip, który nadaje jej charakteru, i dziwnie onieśmielający wdzięk, który gwarantuje najbłyskotliwszy z klejnotów – intelekt. „Jakąż atrakcją czytelniczą mogłaby być księga poetycka zawierająca wszystkie tomiki Aliny Biernackiej! Odnaleźliby w niej siebie myślący i poszukujący, ci, którzy zaczynają budować siebie i swoje życie, ci, którzy je świadomie przeżywają, jak też ci, którzy właśnie dokonują obrachunków z czasem, który się domyka” – stwierdza na okładce tomu „Kiedyś, jednak” Maria Jentys-Borelowska. Voilà!
LITERATURA:
„Alina Biernacka”. https://pl.wikipedia.org/wiki/Alina_Biernacka.
„Biernacka Alina”. http://www.wforma.eu/biernacka-alina.html.
Borkowska G.: „Metafora drożdży. Co to jest literatura/poezja kobieca”. „Teksty Drugie” 1995, nr 3-4.
„Być kobietą, być kobietą”
Napisałam w biogramie, że Alina Biernacka to przede wszystkim kobieta – chyba trochę skłamałam, bo ona sama może by się tak nie przedstawiła. Myślę, że nie, ale to jest taki mój prywatny feminizm. Niedojrzały i trochę taki „ja Ci tu dam”. Sięgam pamięcią wstecz, zanim ujrzałam dwójkę z przodu… i myślę, że kiedyś, jednak był zupełnie inny. Nastoletni w tym przypadku nie równa się z infantylny. Zaskoczyłam sama siebie, kiedy w liceum polonistka zapytała podchwytliwie na forum: „Kim się czujesz?”. „Człowiekiem” – wyrwało mi się, odpowiedziałam odruchowo. Moja odpowiedź okazała się dużą niespodzianką dla pytającej i dla mnie samej także, gdy poinformowano mnie, że według jakichś tam badań, o których nie pamiętam, dziś nic prócz tego, że podobno były – na to pytanie dziewczęta (których liczba przeważała w mojej ówczesnej klasie) odpowiadają, że czują się „kobietami”. Co to znaczy?
Że może same trochę jesteśmy sobie winne? Albo, że patriarchalizm odcisnął piętno na naszej kulturze i pozostaje bagażem, który należy godnie nosić na plecach, jak wielbłądzi garb?
To zadziwiające, jak ten tom uświadomił mnie w kwestii wprowadzania binarnych norm i wartości przypisanych do podziału na role, wynikającego ze stereotypowego spojrzenia na gender. Jak więc „przeskoczyć” to, że walcząc o równość, wciąż te – niestety zupełnie dla nas naturalne – podziały wprowadzamy? Potrzeba nam jest kobiet-mędrców takich jak Krystyna Miłobędzka tudzież właśnie Biernacka, które wiedzą, jak odpowiadać na takie pytania. Jeśli cokolwiek zrozumiałam z tej poezji, to mogę być pewna, że Biernacka powiedziałaby o sobie, że jest przede wszystkim człowiekiem. Dojrzała, głęboka myśl feministyczna, nienachalna, ale dla mnie osobiście wyraźnie odczuwalna i ważna, dominuje w tych tekstach. Czy więc „kobieta-mędrzec” to najszczęśliwsze określenie? Może po prostu mędrzec, albo raczej „mędrczyni”. Kim ona jest? – „mówię/ i zadaję sobie pytanie,/ czy zawsze będę równie nieścisła” („Szybowiec”, s. 19).
Mój feminizm to trochę czytanie poezji kobiecej „w znaczeniu najprostszym, odpowiadającym określeniu »literatura pisana przez kobiety«” (Borkowska 1995: 31), a feminizm Aliny Biernackiej to trochę pisanie mądrych wierszy, w których świadomość człowieczeństwa znacznie przewyższa świadomą kobiecość, co być może w zasadzie jednocześnie stanowi jej ekwiwalent.
Takim drzewem być…
Uwielbiam kobiety, ale boję się ich potęgi, pragnę ich obecności, ale gdy otaczam się nimi, wcale nie zawsze dodaje mi to sił. Dlatego potrzebuję tej poezji, aby uczyć się korzystać z mocy i mądrości kobiet i świata. Potrzebuję jej, żeby być: człowiekiem, zdystansowanym mędrcem, Stańczykiem, „wolną amerykanką”, podmiotką liryczną i centrum wszechświata. Ten tom jednak przede wszystkim wzruszył mnie, więc, zamiast udawać uczoną, wsiadłam w transport i jadę w góry, zobaczyć świeżo przybyłą porę roku. Tę, o której tyle się dowiedziałam. Jadę sprawdzić, czy: „W ogrodzie cisza, nie ma już liści” („Ciepły listopad”, s. 79); czy: „Ptaki już odleciały, ale zostały książki./ Trzepocą kartkami, gubią pióra przypisów” („Pustka jesieni”, s. 50). Zobaczyć jak: „Dalekie przestrzenie jesieni obiecują lot nad polami./ Ziemia, która szykuje się do snu,/ znowu musi zamrzeć, żeby się odrodzić./ Jeszcze na łąkach fioletowe koniczyny znaczą obecność lata,/ a już pustka jesieni wzywa jak zakrzywiona przestrzeń/ wokół czarnej dziury w kosmosie” („Pustka jesieni”, s. 50); jak: „Krwawa jesień, zapowiadana/ przez czerwony księżyc,/ zadziwia samą siebie” („Terror”, s. 76). Jadę zapytać: „Kto mi pomoże przejść przez jesień?” („Pustka jesieni”, s. 50) i usłyszeć jak: „Cisza jesieni przygotowuje nas/ na spektakl wyniszczenia. Drzewa, niby w czasie weneckiego/ karnawału, noszą maski śmierci/ i kostiumy żebracze” („Cisza jesieni”, s. 130).
Po prostu: „Idę więc, a zrudziałe liście suną przede mną z chrzęstem” („Pustka jesieni”, s. 50). „Nic dziwnego – październik goni resztkami liści” („Z wizytą”, s. 39). I myślę bardzo intensywnie o tej porze, także życiowej. O jej zapachu i barwach. O tym, czy kiedyś jednak: „Zatracę się w mozolnym zachwycie” („Droga była kołem”, s. 10); że: „Żal mi czegoś?/ Czego? Nie uchwycę” („W rytmie walca”, s. 21) i o tym: „Czy warto?/ Lepiej myśleć o opadłych liściach” („Prywatne życie pieniędzy”, s. 45). Wielka potęga empirycznego poznania, doświadczania świata. Wzrastania z nim i wrastania w niego. Tak, Biernacka jest drzewem. Wielkim i potężnym, dającym tlen i cień, szumiącym cicho o prawdzie. Ja przyszłam objąć to drzewo, ale nie potrafię, bo jest wielkie i piękne – ale nie martwię się, bo czuję, jak ono obejmuje mnie i jestem w centrum wszechświata, i jestem centrum wszechświata.
Kamień filozoficzny
„Drzewa za bujne – tylko się powiesić!” („Znowu pada śnieg tamtego wieczoru”, s. 15). Może jest jednak skałą – myślę sobie, bo ta poezja jest cicha i słucha świata. Ale nie jest chłodna. Jest ciepła. Może jest więc głazem nagrzanym słońcem? Mądrym głazem, który ma tysiąc lat. Znalazłam kiedyś taki kamień. Jest gładki i płaski. Zabrałam go z gór wiele lat temu i do dziś leży na parapecie z napisem „obuz śatkarski”, który stworzyłam, aby znał swoją rolę. Jest ważnym elementem i pokazuje mi proces, z którego jestem dumna, dodaje otuchy. Wstydzę się, kiedy ktoś pyta, czy czytałam coś, czego jeszcze nie czytałam, chociaż czytam bez ustanku, ale jego się nie wstydzę. On jest obłędny i jestem z niego dumna.
Proces to jest bardzo ważna kategoria w kontekście tego zbioru. Fakt czytania tych wierszy jako pewnej całości pozwala zachwycić się procesem twórczym, dojrzewaniem nie tylko autorki, ale także istoty – zauważyć i docenić moment przemiany, ujrzany jak gdyby w zwolnionym tempie, w spokoju, na który nie ma przecież czasu. Spojrzeć na świat przez dziwną lupę, która pomniejsza to, co błahe, a powiększa, podkreśla to, co istotne. I choć kiedyś, jednak nienawidziłam wyborów wierszy, to dzisiaj cieszę się, że dostrzegam ich wartość.
Orła cień – prorokini czy wytrawna epidemiolożka?
„Rozmawiam z wodą płynącą do wanny./ Tylko jej głos ma w sobie coś ludzkiego” („Krótkie święto”, s. 13), „a kruki zadziobały gołębia tuż pod moim oknem./ Ty to masz dobrze – mówię do papugi,/ lecz ona mi nie odpowiada” („W rytmie walca”, s. 21)… Może jest zatem białą mewą, ptasią reporterką? Bez wątpienia jest przecież ptakiem – z uwagi na perspektywę. Także ze względu na swoistą pewność, „jaka jest dana elfom i delfinom” („Ciepły listopad”, s. 79). Skąd przekonanie, że białym? Trudno powiedzieć. Może orlicą, która rzuca cień swoich skrzydeł na oślepionych słońcem, wpatrzonych bezmyślnie w blask teraźniejszości. Symboliczna i silna. Może jednak gołębicą, boską posłanką niosącą wieść o pandemii, która zdziesiątkuje mieszkańców Ziemi, ostrzegającą z wyprzedzeniem, bo już w 1992 roku („Obraz dachu”, 1992): „Wynoszę do śmietnika dni. Same padłe/ więc chyba lepiej zagrzebać, bo epidemia gotowa./ Waham się – samarytanka z bożej łaski –/ podawać tlen następnym dniom,/ czy od razu zabierać je za parawan w kącie?” („Alain”, s. 34).
Może mimo wszystko nie prorokinią, skoro: „cała przyszłość jest zaszyfrowana” („Myśli w czasie epidemii”, s. 156). Może więc kapłanką prawdy, ulubioną rozmówczynią bogów: „Dziękuję wam, bogowie, za to,/ że nie umiem przewidzieć przyszłości, za moją ignorancję/ i stan zagrożenia, w jakim nagle/ znaleźliśmy się” („Podziękowanie”, s. 145). Pewnie jest wszechstronnie wykształconą epidemiolożką, która trafnie zdiagnozowała bezsens: „Ograniczenia, które doprowadzają do rozpaczy/ każdego jeszcze żyjącego,/ stają się normą i to zachwyca satrapów” („Zdrowie”, s. 149); „Myśli w czasie epidemii nie zależą od nas –/ są kierowane obrazami trumien/ przewożonych z miejsca w miejsce” („Myśli w czasie epidemii”, s. 156). Wytrawną obserwatorką, której gorzki żart odbija się echem śmiechu, zmuszającego do odwlekanych refleksji: „Jak umarli znoszą epidemię?/ Czy zaburzyła ich zwyczaje?” („Raport z epidemii”, s. 146); „Bogowie obserwują skutki zesłanej przez nich/ epidemii, dają znak, żeby zakończyć dzieło./ Chodziło o przetrzebienie ludzkości/ czy o umocnienie jedności zamieszkujących Ziemię? A może to była tylko zabawa bogów –/ rodzaj gry w szachy tysiącami ludzkich pionków?” („Podziękowanie”, s. 145). Wreszcie może po prostu alegorią ucha: „Mam wrażenie, jakby dusza wracała do mnie./ Oby osiedliła się w moich oczach!/ Ale ona woli uszy – potrafi tylko słuchać” („Symfonia Psalmów”, s. 46). Ucha wrażliwego na szepty z zaświatów, chichot bogów, zgrzyt kości i muzykę, bo: „Muzyka jest powietrzem, które utrzymuje ptaki w locie” („Pochwała muzyki”, s. 38).
Poetka
„Po co pisać wiersze,/ skoro są skazane na zagładę./ Lepiej patrzyć w niebo,/ liczyć obłoki,/ malować portret Słońca/ w stroju uroczystym” („O wierszach”, s. 94). Nie wiem, czy jest dobry, odpowiedni – lub przynajmniej jakiś – powód, ale: „Wiersze, które czytałam/ zamieszkały we mnie” („Wiersze, które czytałam”, s. 59), bo jest w tej poezji coś niezwykłego: autentyczna mądrość i aktualność; autoironiczny dowcip, który nadaje jej charakteru, i dziwnie onieśmielający wdzięk, który gwarantuje najbłyskotliwszy z klejnotów – intelekt. „Jakąż atrakcją czytelniczą mogłaby być księga poetycka zawierająca wszystkie tomiki Aliny Biernackiej! Odnaleźliby w niej siebie myślący i poszukujący, ci, którzy zaczynają budować siebie i swoje życie, ci, którzy je świadomie przeżywają, jak też ci, którzy właśnie dokonują obrachunków z czasem, który się domyka” – stwierdza na okładce tomu „Kiedyś, jednak” Maria Jentys-Borelowska. Voilà!
LITERATURA:
„Alina Biernacka”. https://pl.wikipedia.org/wiki/Alina_Biernacka.
„Biernacka Alina”. http://www.wforma.eu/biernacka-alina.html.
Borkowska G.: „Metafora drożdży. Co to jest literatura/poezja kobieca”. „Teksty Drugie” 1995, nr 3-4.
Alina Biernacka: „Kiedyś, jednak. Wiersze wybrane (1977-2020)”. Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, Wydawnictwo FORMA. Szczecin–Bezrzecze 2021.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |