SENS CIERPIENIA (BOSKA KOMEDIA OSCARA WILDE'A)
A
A
A
Oscar Wilde (1854-1900) zmarł w Paryżu w wieku czterdziestu sześciu lat, trzy lata po wyjściu z więzienia, gdzie odbywał wyrok ciężkich robót za „deprawację młodzieży”. Irlandzki prozaik, poeta oraz dramatopisarz uchodził w tamtym okresie za moralnie skompromitowanego, balansującego na granicy bankructwa opoja, którego wena opuściła już na dobre. Autor „Bądźmy poważni na serio” przybrał wtedy tożsamość Sebastiana Melmotha (by już dłużej nie hańbić rodowego nazwiska), rezydując w nędznym paryskim hotelu i wiodąc skromny, choć niepozbawiony ekscesów żywot.
To punkt wyjścia dla liczącej ponad 370 stron powieści graficznej Javiera de Isusiego; urodzonego w Bilbao scenarzysty i rysownika komiksowego (z wykształcenia architekta), który w recenzowanym dziele składa niezwykły hołd twórczości autora „Salome”, przemycając w toku snutej przez siebie narracji liczne cytaty i nawiązania do konkretnych dzieł Wilde’a (vide: „Młody król”, „Mąż idealny”, „Kobieta bez znaczenia” czy „De Profundis. Listy i impresje więzienne”), ukazując bohatera w najróżniejszych sytuacjach towarzysko-intymnych, będących tłem dla licznych rozważań samozwańczego „króla życia”.
W opowieści hiszpańskiego artysty wątek przelotnych relacji łączących protagonistę z męskimi prostytutkami oraz bezdomnymi młodzianami jest równie ważny, jak rekonstrukcja (nie tylko) artystycznych poglądów Wilde’a, którego mamy okazję poznać nieco lepiej za sprawą – wplatanych w tok opowieści – wywiadów przeprowadzanych przez niewidocznego interlokutora z osobami z otoczenia twórcy „Portretu Doriana Graya”. W gronie przepytywanych znaleźli się między innymi irlandzki wydawca i pisarz Frank Harris, francuski literat André Gide, angielski dziennikarz Reginald Turner, lord Alfred Douglas czy młody kochanek Wilde’a, Maurice Gilbert, któremu zawdzięczamy ostatnie, pośmiertne zdjęcie pisarza.
Skrząca się od humoru, pieczołowicie rekonstruująca klimat tamtych czasów opowieść Javiera de Isusiego skrzętnie wykracza poza ramy standardowej biografii: autor stara się bowiem dociec, co też działo się w duszy pisarza na przestrzeni trzech lat. Niezwykle pomocna okazuje się na tym polu oprawa graficzna rzeczonego tomu. Lekka, uproszczona, lawowana kreska – przypominająca nieco styl Willa Eisnera – doskonale sprawdza się w pełnych rozmachu rozkładówkach (otwierająca komiks panorama Paryża widziana z lotu ptaka [por. s. 6-7]) czy licznych scenach rozmów i przebieżek po francuskiej stolicy.
Bardzo ciekawym i trafionym zabiegiem jest wprowadzenie przez de Isusiego płaszczyzny meta: już na samym początku opowieści obserwujemy, jak autor „Upiora rodu Canterville’ów” wchodzi na scenę, gdzie trwa ustawianie dekoracji i rekwizytów, wokół których gromadzą się bliscy, przyjaciele, znajomi i kochankowie artysty. A gdy podnosi się kurtyna, stajemy się świadkami, jak namalowana na płótnie paryska ulica zaczyna tętnić życiem, gładko wprowadzając nas w komiksową rzeczywistość świata przedstawionego (por. s. 8-27).
Ów autotematyzm pojawia się także w innych partiach recenzowanego dzieła, czego przykładem jest długa sekwencja niemych kadrów (por. s. 241-285), ukazujących finał spotkania Wilde’a z widmowym Arthurem Rimbaudem. Biegnąc za życzliwą zjawą, pisarz dociera do zaułka, gdzie uświadamia sobie, że otaczające go budynki są tak naprawdę teatralnymi atrapami. Wchodząc po schodach znajdującymi się za kulisami, literat staje naprzeciw dużego zwierciadła, kontemplując swoje odbicie. Chwilę potem obok niego pojawia się młody Maurice Gilbert, który wraz z Wilde’em przechodzi na drugą stronę lustra. Jako dwie świetliste, androgyniczne istoty bohaterowie odbywają lot w bezkresnej, mrocznej przestrzeni, z której wyłania się piekło rodem z klasycznego dzieła Dantego (nie bez kozery, wszak Wilde lubił porównywać różne chwile ze swojego życia do „Boskiej komedii”). Reminiscencje najbardziej wstydliwych, bolesnych i traumatycznych chwil z życia Irlandczyka szczęśliwie ustępują miejsca jasności prowadzącej ponownie do zwierciadlanej bramy, z której wychodzi Wilde – tym razem już jako uśmiechnięty, pogodzony ze swoją przeszłością mężczyzna.
Owo oczyszczające, mistyczno-introspektywne doświadczenie dobrze współgra ze sceną przejażdżki dorożką. Wtedy bowiem autor „Samolubnego olbrzyma” wyznaje towarzyszącemu mu kanadyjskiemu dziennikarzowi i krytykowi sztuki, Robertowi „Robbiemu” Rossowi: „Bez cierpienia nasza dusza byłaby tak bardzo oczarowana pięknem i przyjemnościami świata, że… nigdy nie mogłaby się obudzić. Ból sprawia, że przestajemy szukać na zewnątrz i zaglądamy w głąb siebie…” (s. 299). Związek między cierpieniem a duchowym przebudzeniem jest jednym z kluczowych wątków tej zamkniętej w twardej oprawie graficznej powieści, będącej pasjonującym szkicem do portretu człowieka, który pojmował życie jako dzieło sztuki i to właśnie w nie włożył cały swój geniusz, talent zaś oddając swojej twórczości.
To punkt wyjścia dla liczącej ponad 370 stron powieści graficznej Javiera de Isusiego; urodzonego w Bilbao scenarzysty i rysownika komiksowego (z wykształcenia architekta), który w recenzowanym dziele składa niezwykły hołd twórczości autora „Salome”, przemycając w toku snutej przez siebie narracji liczne cytaty i nawiązania do konkretnych dzieł Wilde’a (vide: „Młody król”, „Mąż idealny”, „Kobieta bez znaczenia” czy „De Profundis. Listy i impresje więzienne”), ukazując bohatera w najróżniejszych sytuacjach towarzysko-intymnych, będących tłem dla licznych rozważań samozwańczego „króla życia”.
W opowieści hiszpańskiego artysty wątek przelotnych relacji łączących protagonistę z męskimi prostytutkami oraz bezdomnymi młodzianami jest równie ważny, jak rekonstrukcja (nie tylko) artystycznych poglądów Wilde’a, którego mamy okazję poznać nieco lepiej za sprawą – wplatanych w tok opowieści – wywiadów przeprowadzanych przez niewidocznego interlokutora z osobami z otoczenia twórcy „Portretu Doriana Graya”. W gronie przepytywanych znaleźli się między innymi irlandzki wydawca i pisarz Frank Harris, francuski literat André Gide, angielski dziennikarz Reginald Turner, lord Alfred Douglas czy młody kochanek Wilde’a, Maurice Gilbert, któremu zawdzięczamy ostatnie, pośmiertne zdjęcie pisarza.
Skrząca się od humoru, pieczołowicie rekonstruująca klimat tamtych czasów opowieść Javiera de Isusiego skrzętnie wykracza poza ramy standardowej biografii: autor stara się bowiem dociec, co też działo się w duszy pisarza na przestrzeni trzech lat. Niezwykle pomocna okazuje się na tym polu oprawa graficzna rzeczonego tomu. Lekka, uproszczona, lawowana kreska – przypominająca nieco styl Willa Eisnera – doskonale sprawdza się w pełnych rozmachu rozkładówkach (otwierająca komiks panorama Paryża widziana z lotu ptaka [por. s. 6-7]) czy licznych scenach rozmów i przebieżek po francuskiej stolicy.
Bardzo ciekawym i trafionym zabiegiem jest wprowadzenie przez de Isusiego płaszczyzny meta: już na samym początku opowieści obserwujemy, jak autor „Upiora rodu Canterville’ów” wchodzi na scenę, gdzie trwa ustawianie dekoracji i rekwizytów, wokół których gromadzą się bliscy, przyjaciele, znajomi i kochankowie artysty. A gdy podnosi się kurtyna, stajemy się świadkami, jak namalowana na płótnie paryska ulica zaczyna tętnić życiem, gładko wprowadzając nas w komiksową rzeczywistość świata przedstawionego (por. s. 8-27).
Ów autotematyzm pojawia się także w innych partiach recenzowanego dzieła, czego przykładem jest długa sekwencja niemych kadrów (por. s. 241-285), ukazujących finał spotkania Wilde’a z widmowym Arthurem Rimbaudem. Biegnąc za życzliwą zjawą, pisarz dociera do zaułka, gdzie uświadamia sobie, że otaczające go budynki są tak naprawdę teatralnymi atrapami. Wchodząc po schodach znajdującymi się za kulisami, literat staje naprzeciw dużego zwierciadła, kontemplując swoje odbicie. Chwilę potem obok niego pojawia się młody Maurice Gilbert, który wraz z Wilde’em przechodzi na drugą stronę lustra. Jako dwie świetliste, androgyniczne istoty bohaterowie odbywają lot w bezkresnej, mrocznej przestrzeni, z której wyłania się piekło rodem z klasycznego dzieła Dantego (nie bez kozery, wszak Wilde lubił porównywać różne chwile ze swojego życia do „Boskiej komedii”). Reminiscencje najbardziej wstydliwych, bolesnych i traumatycznych chwil z życia Irlandczyka szczęśliwie ustępują miejsca jasności prowadzącej ponownie do zwierciadlanej bramy, z której wychodzi Wilde – tym razem już jako uśmiechnięty, pogodzony ze swoją przeszłością mężczyzna.
Owo oczyszczające, mistyczno-introspektywne doświadczenie dobrze współgra ze sceną przejażdżki dorożką. Wtedy bowiem autor „Samolubnego olbrzyma” wyznaje towarzyszącemu mu kanadyjskiemu dziennikarzowi i krytykowi sztuki, Robertowi „Robbiemu” Rossowi: „Bez cierpienia nasza dusza byłaby tak bardzo oczarowana pięknem i przyjemnościami świata, że… nigdy nie mogłaby się obudzić. Ból sprawia, że przestajemy szukać na zewnątrz i zaglądamy w głąb siebie…” (s. 299). Związek między cierpieniem a duchowym przebudzeniem jest jednym z kluczowych wątków tej zamkniętej w twardej oprawie graficznej powieści, będącej pasjonującym szkicem do portretu człowieka, który pojmował życie jako dzieło sztuki i to właśnie w nie włożył cały swój geniusz, talent zaś oddając swojej twórczości.
Javier de Isusi: „Boska komedia Oscara Wilde’a” („La divina comedia de Oscar Wilde”). Tłumaczenie: Karolina Jaszecka. Non Stop Comics. Katowice 2021.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |