
POWRÓT ('ODYSEJA. HISTORIA DLA HOLLYWOODU', REŻ. KRZYSZTOF WARLIKOWSKI)
A
A
A
„Odyseja. Historia dla Hollywoodu” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego to perfekcyjny ponadczasowy kolaż o powrocie, poszukiwaniu i wojnie. Niebywałe, jak sprawnie i klarownie udało się połączyć „Odyseję” Homera z utworami Hanny Krall („Król kier znów na wylocie” i „Powieść dla Hollywoodu”), tym bardziej że scenariusz to owoc pracy wielu osób: samego Warlikowskiego, Piotra Gruszczyńskiego, Adama Radeckiego oraz współpracujących z nimi Szczepana Orłowskiego i Jacka Poniedziałka.
„Odyseja” to imponujące i bardzo złożone przedstawienie. Spektakl miałam okazję obejrzeć podczas festiwalu Boska Komedia na deskach Teatru Łaźnia Nowa. Frapująca scenografia Małgorzaty Szczęśniak doskonale „odnalazła się” w tej nowej przestrzeni, kreując atmosferę spektaklu jeszcze zanim ze sceny padły pierwsze słowa. Nienachalnie odsyłała też do innych przedstawień reżysera, chociażby „Kruma”.
Warlikowski zestawia ze sobą historię wracającego z wojny trojańskiej Odysa oraz żydówki Izoldy. Odys po 10 latach zmagań i… przygód powraca do ojczyzny, Itaki. Nic już jednak nie jest takie samo. Podobnie jest w przypadku drugiej bohaterki spektaklu – Izoldy Regensberg. Żydówki, która marzy o uwiecznieniu swojej historii na dużym ekranie. Losy kobiety są równie nieprawdopodobne i zawiłe, jak wędrówka mitycznego Odysa. Kobiecie o tlenionych blond włosach udaje się uciec z getta. Jej celem jest uratowanie ukochanego męża z obozu koncentracyjnego. Koniec wojny pozwala małżonkom powrócić do siebie i otworzyć wspólnie sklep z jeansami w Wiedniu, jednakże ich powrót do „normalności” nie jest łatwy. Jak żyć po doświadczeniu wojny? Jak dalej kochać? Jak obcować z ludźmi, którzy przeżyli traumę albo z tymi, którzy nie mają pojęcia, jak było „po tamtej” stronie? Po miłosnym związku Izoldy i jej męża zostały gruzy, Szajek odchodzi. Nowym celem Izoldy staje się zainteresowanie Hollywoodu historią jej życia. Oczywiście to nie koniec marzeń bohaterki – jej postać w hollywoodzkiej produkcji powinna zagrać sama Elizabeth Taylor.
Spektakl rozpoczyna mocna scena, w której nagi Claude Bardouil, niczym Syzyf, przesuwa przez scenę potężną metalową konstrukcję, przypominającą klatkę lub poczekalnię. Odysowi udaje się wrócić. Jego dzieci, Telegonos, Telemach i Roma, witają go z kartką z zapisanym imieniem, tak jak wita się nieznajomych podróżnych na lotnisku, w porcie lub na dworcu (z pewnością w jakimś „nie-miejscu”) – nie poznają go. Jedynie Telemach zdolny jest uściskać ojca. Odys (w tej roli Stanisław Brudny, który zastąpił zmarłego podczas prób Zygmunta Malanowicza) wraca odmieniony, jakby z zaświatów. Jest kimś obcym dla swojej rodziny, która nie dowierza jego opowieściom. Nie porusza ich fakt, że dla nich zrezygnował z nieśmiertelności obiecanej przez Kalipso.
Za to żyć wiecznie chciała Izolda, która po wojennej przeprawie poszukiwała swojego triumfu. Jak mógł wyglądać jej powrót? Czy było warto walczyć za wszelką cenę? Historie bohaterki możemy oglądać z dwóch perspektyw. Z jednej strony widzimy młodą Izoldę (w tej roli Maja Ostaszewska) – jej przejmujące losy, w tym okrutne spotkanie z esesmanem. Z drugiej zaś strony oglądamy dojrzałą, nieco komediową Izoldę (Ewa Dałkowska), która sięga po swoje. Jej historię spisuje Marek Hłasko (w którego z gracją wciela się Jacek Poniedziałek), reżyseruje Roman Polański (Piotr Polak), producentem jest Robert Evans (Marek Kalita), a aktorsko odtwarza Elizabeth Taylor (Magdalena Cielecka). Film ostatecznie nie powstaje, ale teatralna publiczność może oglądać jego fragment – powtarzaną kilkakrotnie scenę przesłuchania Izoldy przez gestapowca, sfilmowaną przez Pawła Edelmana. Obrazom z udziałem Mai Ostaszewskiej i Bartosza Gelnera towarzyszy fragment „Tristana i Izoldy” Wagnera.
Niezapomnianą sceną przedstawienia, wpisującą się w podejmowany przez Warlikowskiego temat powrotu, jest spotkanie Martina Heideggera i Hannah Arendt – dawnych kochanków, których poróżnił czas i rozbieżność poglądów politycznych, wyśmienicie zagranych przez Andrzeja Chyrę i Małgorzatę Hajewską. Z jednej strony widzimy próby rozpalenia martwej już relacji, z drugiej strony konsekwencje ścierania się odmiennych filozoficznych postaw. Dużą przyjemnością było oglądanie tak pięknie stworzonych postaci i ich relacji, szczególnie w dobie kryzysu postaci scenicznej. W całym spektaklu nie ma zresztą słabszego aktorskiego ogniwa – aktorzy doskonale prowadzą swoje tematy.
Inscenizacja Warlikowskiego jest pięknie doprawiona odniesieniami do różnych tekstów kultury. W scenie zatytułowanej „Hades” znajdujemy się w sklepie z jeansami, w którym klient Regensbergów (Bartosz Gelner) usilnie stara się znaleźć odpowiednie spodnie, posługując się przy tym słowami Clausa Peymanna z dramoletki Thomasa Bernharda. A może ta sytuacja to symbol konsumpcjonizmu, który szatańsko jawi nam się jako lekarstwo na wszelkie zło? Sam diabeł również obecny jest w tych „podziemiach”, w postaci cytatu z filmu „Post tenebras lux” meksykańskiego reżysera Carlosa Reygadasa. Nie daje o sobie zapomnieć scena, w której olbrzymich rozmiarów czerwony diabeł wolnym krokiem przechadza się w tylnej części sceny.
Przy wielu niezwykłych obrazach, jakich dostarcza „Odyseja”, nie mogę zapomnieć też o pewnym rozczarowaniu. Mimo inscenizacyjnej perfekcji i genialnych kreacji aktorskich, zabrakło mi, jak i moim teatralnym towarzyszom, głębokiego połączenia z aktorami. Odczuliśmy gruby mór, który nie pozwolił nam się wzruszyć, przeżyć niezwykłość tego spektaklu. Trudno tutaj znaleźć winnego. Może to nasz trzynasty rząd, który oddzielony został od sceny grupą stu pięćdziesięciu widzów. Muszę nadmienić, że obserwacja publiczności oraz jednoczenie się z nią, niejednokrotnie były silniejsze niż relacja z grającymi aktorami. Najbardziej wzruszył nas wyświetlony fragment filmu „Shoah” Claude’a Lanzmanna z 1985 roku. Abraham Bomba, częstochowski fryzjer, w Treblince pracował przy goleniu głów więźniom. Monolog Bomby był przejmujący i autentyczny, mimo tego, że Lanzmann odpowiednio zaprojektował tę sytuację zwierzenia.
I w tym miejscu zaczęłam zastanawiać się nad stanem współczesnego teatru i jego oddziaływaniem. Dlaczego najbardziej poruszającą sceną z całego wspaniałego spektaklu był fragment filmowy? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Niemniej jednak, jedno jest pewne. Spektakl wybucha wszechobecnym ostrzegawczym wnioskiem – każda wojna musi wiązać się z niekończącym się powrotem, niemożliwym do zrealizowania.
„Odyseja” to imponujące i bardzo złożone przedstawienie. Spektakl miałam okazję obejrzeć podczas festiwalu Boska Komedia na deskach Teatru Łaźnia Nowa. Frapująca scenografia Małgorzaty Szczęśniak doskonale „odnalazła się” w tej nowej przestrzeni, kreując atmosferę spektaklu jeszcze zanim ze sceny padły pierwsze słowa. Nienachalnie odsyłała też do innych przedstawień reżysera, chociażby „Kruma”.
Warlikowski zestawia ze sobą historię wracającego z wojny trojańskiej Odysa oraz żydówki Izoldy. Odys po 10 latach zmagań i… przygód powraca do ojczyzny, Itaki. Nic już jednak nie jest takie samo. Podobnie jest w przypadku drugiej bohaterki spektaklu – Izoldy Regensberg. Żydówki, która marzy o uwiecznieniu swojej historii na dużym ekranie. Losy kobiety są równie nieprawdopodobne i zawiłe, jak wędrówka mitycznego Odysa. Kobiecie o tlenionych blond włosach udaje się uciec z getta. Jej celem jest uratowanie ukochanego męża z obozu koncentracyjnego. Koniec wojny pozwala małżonkom powrócić do siebie i otworzyć wspólnie sklep z jeansami w Wiedniu, jednakże ich powrót do „normalności” nie jest łatwy. Jak żyć po doświadczeniu wojny? Jak dalej kochać? Jak obcować z ludźmi, którzy przeżyli traumę albo z tymi, którzy nie mają pojęcia, jak było „po tamtej” stronie? Po miłosnym związku Izoldy i jej męża zostały gruzy, Szajek odchodzi. Nowym celem Izoldy staje się zainteresowanie Hollywoodu historią jej życia. Oczywiście to nie koniec marzeń bohaterki – jej postać w hollywoodzkiej produkcji powinna zagrać sama Elizabeth Taylor.
Spektakl rozpoczyna mocna scena, w której nagi Claude Bardouil, niczym Syzyf, przesuwa przez scenę potężną metalową konstrukcję, przypominającą klatkę lub poczekalnię. Odysowi udaje się wrócić. Jego dzieci, Telegonos, Telemach i Roma, witają go z kartką z zapisanym imieniem, tak jak wita się nieznajomych podróżnych na lotnisku, w porcie lub na dworcu (z pewnością w jakimś „nie-miejscu”) – nie poznają go. Jedynie Telemach zdolny jest uściskać ojca. Odys (w tej roli Stanisław Brudny, który zastąpił zmarłego podczas prób Zygmunta Malanowicza) wraca odmieniony, jakby z zaświatów. Jest kimś obcym dla swojej rodziny, która nie dowierza jego opowieściom. Nie porusza ich fakt, że dla nich zrezygnował z nieśmiertelności obiecanej przez Kalipso.
Za to żyć wiecznie chciała Izolda, która po wojennej przeprawie poszukiwała swojego triumfu. Jak mógł wyglądać jej powrót? Czy było warto walczyć za wszelką cenę? Historie bohaterki możemy oglądać z dwóch perspektyw. Z jednej strony widzimy młodą Izoldę (w tej roli Maja Ostaszewska) – jej przejmujące losy, w tym okrutne spotkanie z esesmanem. Z drugiej zaś strony oglądamy dojrzałą, nieco komediową Izoldę (Ewa Dałkowska), która sięga po swoje. Jej historię spisuje Marek Hłasko (w którego z gracją wciela się Jacek Poniedziałek), reżyseruje Roman Polański (Piotr Polak), producentem jest Robert Evans (Marek Kalita), a aktorsko odtwarza Elizabeth Taylor (Magdalena Cielecka). Film ostatecznie nie powstaje, ale teatralna publiczność może oglądać jego fragment – powtarzaną kilkakrotnie scenę przesłuchania Izoldy przez gestapowca, sfilmowaną przez Pawła Edelmana. Obrazom z udziałem Mai Ostaszewskiej i Bartosza Gelnera towarzyszy fragment „Tristana i Izoldy” Wagnera.
Niezapomnianą sceną przedstawienia, wpisującą się w podejmowany przez Warlikowskiego temat powrotu, jest spotkanie Martina Heideggera i Hannah Arendt – dawnych kochanków, których poróżnił czas i rozbieżność poglądów politycznych, wyśmienicie zagranych przez Andrzeja Chyrę i Małgorzatę Hajewską. Z jednej strony widzimy próby rozpalenia martwej już relacji, z drugiej strony konsekwencje ścierania się odmiennych filozoficznych postaw. Dużą przyjemnością było oglądanie tak pięknie stworzonych postaci i ich relacji, szczególnie w dobie kryzysu postaci scenicznej. W całym spektaklu nie ma zresztą słabszego aktorskiego ogniwa – aktorzy doskonale prowadzą swoje tematy.
Inscenizacja Warlikowskiego jest pięknie doprawiona odniesieniami do różnych tekstów kultury. W scenie zatytułowanej „Hades” znajdujemy się w sklepie z jeansami, w którym klient Regensbergów (Bartosz Gelner) usilnie stara się znaleźć odpowiednie spodnie, posługując się przy tym słowami Clausa Peymanna z dramoletki Thomasa Bernharda. A może ta sytuacja to symbol konsumpcjonizmu, który szatańsko jawi nam się jako lekarstwo na wszelkie zło? Sam diabeł również obecny jest w tych „podziemiach”, w postaci cytatu z filmu „Post tenebras lux” meksykańskiego reżysera Carlosa Reygadasa. Nie daje o sobie zapomnieć scena, w której olbrzymich rozmiarów czerwony diabeł wolnym krokiem przechadza się w tylnej części sceny.
Przy wielu niezwykłych obrazach, jakich dostarcza „Odyseja”, nie mogę zapomnieć też o pewnym rozczarowaniu. Mimo inscenizacyjnej perfekcji i genialnych kreacji aktorskich, zabrakło mi, jak i moim teatralnym towarzyszom, głębokiego połączenia z aktorami. Odczuliśmy gruby mór, który nie pozwolił nam się wzruszyć, przeżyć niezwykłość tego spektaklu. Trudno tutaj znaleźć winnego. Może to nasz trzynasty rząd, który oddzielony został od sceny grupą stu pięćdziesięciu widzów. Muszę nadmienić, że obserwacja publiczności oraz jednoczenie się z nią, niejednokrotnie były silniejsze niż relacja z grającymi aktorami. Najbardziej wzruszył nas wyświetlony fragment filmu „Shoah” Claude’a Lanzmanna z 1985 roku. Abraham Bomba, częstochowski fryzjer, w Treblince pracował przy goleniu głów więźniom. Monolog Bomby był przejmujący i autentyczny, mimo tego, że Lanzmann odpowiednio zaprojektował tę sytuację zwierzenia.
I w tym miejscu zaczęłam zastanawiać się nad stanem współczesnego teatru i jego oddziaływaniem. Dlaczego najbardziej poruszającą sceną z całego wspaniałego spektaklu był fragment filmowy? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Niemniej jednak, jedno jest pewne. Spektakl wybucha wszechobecnym ostrzegawczym wnioskiem – każda wojna musi wiązać się z niekończącym się powrotem, niemożliwym do zrealizowania.
„Odyseja. Historia dla Hollywoodu”. Scenariusz na podstawie „Odysei” Homera oraz „Króla kier znów na wylocie” i “Powieści dla Hollywoodu” Hanny Krall: Krzysztof Warlikowski, Piotr Gruszczyński, Adam Radecki. Współpraca artystyczna: Claude Bardouil. Muzyka: Paweł Mykietyn. Reżyseria światła: Felice Ross, Wideo i animacje: Kamil Polak. Premiera: Nowy Teatr w Warszawie, 04.06.2021 r.
Fot. Magda Hueckel.
Fot. Magda Hueckel.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |