'WSZYSTKO WEWNĘTRZNIEJE CORAZ BARDZIEJ'* (KRZYSZTOF SIWCZYK: 'KREMATORIA I | KREMATORIA II')
A
A
A
Poezję Krzysztofa Siwczyka śledzę i poddaję lekturowym próbom od lat. Z jednej strony dostrzegam w niej ewolucję, liczne zmiany – tematów, sposobów językowej reprezentacji: od młodzieńczych inicjacji po, czasami, muszę przyznać, nieco sztampowe, kryzysy i próby domknięć, od rozbudowanych narracyjnych form po bardziej wyszukane, inspirowane tradycją lingwistyczną, poetyckie niedopowiedzenia. Najwyraźniejszą zmianą, jaką mogą obserwować czytelnicy i czytelniczki tej poezji jest nie tyle radykalna zmiana tematyczna, co ciągłe, konsekwentne przesuwanie akcentów. Siwczyk niezmiennie prowadzi swoisty dialog z kulturą, ze zjawiskami społecznymi, szybko stał się bezlitosnym krytykiem kultury masowej, kiczu, powierzchowności wielu gałęzi sztuki i życia. Jednocześnie zawsze poezja ta pozostawała ulokowana blisko intymności i prywatności, blisko ciała, emocji, zmysłowych doświadczeń. Z czasem jednak, zwłaszcza od tomu „Dokąd bądź”, opublikowanego w roku 2014, więcej w owej poezji osobności, niż komentarza i przypisów do rzeczywistości. Świat tej poezji wyciszał się powoli, skupiając na tym, co bliższe i bardziej namacalne. Najnowszy tom „Krematoria I | Krematoria II” staje się tego procesu swoistą eskalacją.
Najnowsza książka poetycka Siwczyka, opublikowana przez wydawnictwo „Austeria” w 2021 roku, nosi, nawet jak na tego pisarza, tytuł niemal zbyt mroczny i zdecydowanie niepokojący. Tytuł jest jednak jedynie początkiem tej czarnej ścieżki, którą przyjdzie nam pokonać, bez przewodnika, ten bowiem stał się niedostępny, podmiot zdaje się bowiem być wielkim nieobecnym tych wierszy, miniatur, fragmentów, resztek. Nie jest jednak tak, że nie możemy odnaleźć jego słów czy dostrzec bohatera tych wierszy, mamy tu raczej do czynienia z celowym zabiegiem wyizolowania, mówienia nie wprost i nie do adresata, a raczej kierowania komunikatów w, dojmująco pustą w tym przypadku, przestrzeń.
Tak wiele w tych tekstach niedopowiedzeń, ucięć głosu i skrywanych w tych wersach emocji (dla których odpowiedniejszy od owego wyciszenia, które możemy tu obserwować, wydawałby się krzyk), że trudno pisać o formie, przykładać do kolejnych strof filologiczne narzędzia, ale właśnie w formie kryje się lekturowy klucz. Słowem, które najlepiej zdaje się oddawać charakter tych tekstów, jest reszt(k)a: „Szczyny i żółć | Ciało jak się nie wstydzi || Zbyć całą garderobę | Oddać zawczasu żeby nie wisiała | Sama potem jak pretekst | do nie wiadomo | Jakich pytań” (s. 17). Tom przepełniony jest resztkami, odpadkami, tym, co pozostaje, co należy sprzątać, ale resztki te mają tu w pewnym sensie status priorytetu, są tym, wokół czego kręci się świat, nabierają niemal statusu specyficznie pojmowanego cielesnego, fizjologicznego sacrum, wyznaczają rytm życia i umierania. Mamy więc do czynienia z wyjątkową, pozbawioną nadziei i wiary, teologia resztek, kolekcjonowaniem i odrzucaniem tego co pamiątkowe, bliskie, to, co jest odpadem, ciemną fizjologią staje się tutaj tym, co dominuje w rytmie życia, jest objawem, wynikiem, informacją, nie ma miejsca na odrzucenie niechcianego, jest tylko cierpliwe trwanie. Nie są to już te resztki – życia, świata, przyrody i wspomnień, które nawarstwiały się w tekstach tomu „Centrum likwidacji szkód”, to zupełnie nowy wymiar odkrywania tego, co wydawałoby się zbyt marginalnym i zbyt dla tej twórczości pojedynczym, wsobnym.
Zmienia się także język tych wierszy. Nie znajdziemy w nich eksperymentów, gier, odwróconych znaków i ewoluujących kodów. Znak staje się nagle niezwykle dosłowny, namacalny, skorelowany z życiem. Co najważniejsze, nie jest już tematem. Siwczyk nie poszukuje już narzędzia konstrukcji poetyckiego obrazu i dekonstrukcji świata. Nie twierdzę, że nagle język nie jest obarczony podejrzeniem i nieufnością, że zaczął wystarczać, ale stał się tym, co dość dobre, by komunikować podstawowe obrazy. Pytanie o metodę nie jest już pytaniem prymarnym, nie jest ważne „jak” się mówi, ale „co i o czym” się mówi. Jest w tym jakiś nowy sposób mówienia o doświadczaniu ciała, choroby i codzienności. Choć oczywiście przejdą nam przez głowę kanoniczne niemal książki – esej Virginii Woolf „O chorowaniu”, „Choroba jako metafora” Susan Sontag, a nawet „Brzezina” Jarosława Iwaszkiewicza, wszak słowa, przedmioty, podkłady higieniczne, zdają się przesypywać przez te wiersze, niczym piasek odliczający chwile życia i umierania w tej klasycznej opowieści, krzątacze analizy Jolanty Brach-Czainy. Jednocześnie jednak, dokonując tej lekturowej inwentaryzacji, uświadomimy sobie, że zestawienia te, choć jesteśmy w stanie z łatwością wyłapać podobieństwa słów, emocji i mechanizmów przetrwania, są całkowicie odmienne, niezestawialne, indywidualne i niepowtarzalne.
Nie da się nie dostrzec, że przewodnikiem po tomie staje się właściwie choroba: „Jak w starym klaserze | Kancer za kancerem” (s. 31), w sensie dosłownym, obserwujemy bowiem niemoc słabnącego ciała, ale także w sensie metaforycznym, w ramach którego to życie staje się w pewnym sensie chorobą – czy jakoś jest przez nią wyparte, wszystko zaś zdaje się zmierzać w stronę krematorium. Obserwujemy niemoc, słabnące ciało, trwanie przy/bycie w chorobie, w życiu, w przemijaniu. Choć zawsze otwarta na zmysły, dotyk, pożądanie, doświadczanie, poezja Siwczyka nie była wcześniej osadzona tak blisko ciała. Świat tych wierszy nagle stanowczo się zmniejszył, ograniczył do przedmiotów w pokoju – kinkiety, stół, odzież, pałąk nad łóżkiem. Co ciekawe wszystkie te elementy, ich rozkład, migotliwe, metaforyczne wymiary – wszystko to znamy z poprzednich książek gliwickiego poety, sposób ich przedstawienia, bezpośredniość wypowiedzi, pozbawiona językowych zagadek, wszystko to sprawia, że znane elementy nabierają nowych wymiarów semantycznych, czy raczej tracą ich wielość, na rzecz pojedynczości znaczeniowej, swego rodzaju jasności przekazu.
Momentami, zwłaszcza w drugiej części krematoryjnych wycieczek, to wrażenie zostaje na chwilę rozwiane, świat nagle rozrasta się, zdaje się wychodzić poza wąskie ramy pokoju, mieszkania – przechodzi w kosmos, szybko jednak można zrozumieć, iż kosmos ten jest bardzo niewielki, bywa ułudą codzienności i ważkości szerszego wymiaru, ale zdaje się, iż zewnętrzne traci na znaczeniu niemal z każdym zdaniem: „Dochodzą wieści z zewnątrz | O pogorszeniu sytuacji || Wewnątrz raju | Gdyby raj istniał || Inaczej niż pod postacią | Paliatywnej fikcji || Która porusza kogo może | A sprawdza się w doskonałości || Przemiany w prawdę niczyją | Kojoną jak kto chce” (s. 41). Bohater liryczny zdaje się być uwięziony na wyspie, odciętej od świata, samotnej „Krematorii”.
Życie zdaje się w tych wierszach koszmarnym snem, w którym trudno odróżnić jawę i senne otępienie, gdyż nie może być tu mowy o wypoczynku czy ukojeniu, poszczególne obrazy zatopione są w mroku. To, co do tej pory było nierealną, nie-moją historią, nagle staje się codziennością. To, co było resztką, może stać się źródłem nadziei lub, przeciwnie, wyrokiem. Nie ma oparcia, pocieszenia, brakuje energii, buntu, iskry istnienia. Niby to wszystko już było, lektura tej książki nie przyciesie zaskoczeń tym, którzy czytywali Siwczyka wcześniej – poezja ta wciąż przesiąknięta jest nicością, ukąszona mrocznym poczuciem beznadziei. Ale jest coś, czego bardzo mi teraz w tej twórczości brakuje – złości, poszukiwania, dynamizmu, nawet jeśli prowadził do buntu pozbawionego sensu i z góry skazanego na porażkę. Coś w tych wierszach umilkło, jednak nie w geście pogodzonego ukojenia i uspokojenia, a w akcie bezsilnego złożenia broni. Nikt i nic nie przyjdzie na ratunek. Nie ma tu miejsca na ironię, cyniczny komentarz, pozostaje cisza, smutek, codzienność, której nie sposób oszukać urokliwą rytualnością. W słowach podmiotu coś pęka i tym razem, z owym pęknięciem, bez dystansu i odskoczni, przyjdzie nam pozostać, „Na odchodnym”: „Zatknąć białą flagę | Na Krematorii” (s. 61).
*Cytat w tytule pochodzi z eseistycznego zbiorku Siwczyka opublikowanego w 2022 roku. Niezwykle prywatnych, choć zamkniętych w formie trzecioosobowej, obrazków z poszczególnych lat życia/przechadzek bohatera, stanowiącego alter ego (choć właściwie może i „ego”) autora.
LITERATURA:
Adorno T.W.: „Minima moralia. Refleksje z poharatanego życia”. Przeł. M. Łukasiewicz, Warszawa 1999.
Nawarecki A.: „Hałda. Teologia resztek”. W: Idem: „Lajerman”. Gdańsk 2011.
Siwczyk K.: „Sygnały w zenicie”. Kraków 2022.
Najnowsza książka poetycka Siwczyka, opublikowana przez wydawnictwo „Austeria” w 2021 roku, nosi, nawet jak na tego pisarza, tytuł niemal zbyt mroczny i zdecydowanie niepokojący. Tytuł jest jednak jedynie początkiem tej czarnej ścieżki, którą przyjdzie nam pokonać, bez przewodnika, ten bowiem stał się niedostępny, podmiot zdaje się bowiem być wielkim nieobecnym tych wierszy, miniatur, fragmentów, resztek. Nie jest jednak tak, że nie możemy odnaleźć jego słów czy dostrzec bohatera tych wierszy, mamy tu raczej do czynienia z celowym zabiegiem wyizolowania, mówienia nie wprost i nie do adresata, a raczej kierowania komunikatów w, dojmująco pustą w tym przypadku, przestrzeń.
Tak wiele w tych tekstach niedopowiedzeń, ucięć głosu i skrywanych w tych wersach emocji (dla których odpowiedniejszy od owego wyciszenia, które możemy tu obserwować, wydawałby się krzyk), że trudno pisać o formie, przykładać do kolejnych strof filologiczne narzędzia, ale właśnie w formie kryje się lekturowy klucz. Słowem, które najlepiej zdaje się oddawać charakter tych tekstów, jest reszt(k)a: „Szczyny i żółć | Ciało jak się nie wstydzi || Zbyć całą garderobę | Oddać zawczasu żeby nie wisiała | Sama potem jak pretekst | do nie wiadomo | Jakich pytań” (s. 17). Tom przepełniony jest resztkami, odpadkami, tym, co pozostaje, co należy sprzątać, ale resztki te mają tu w pewnym sensie status priorytetu, są tym, wokół czego kręci się świat, nabierają niemal statusu specyficznie pojmowanego cielesnego, fizjologicznego sacrum, wyznaczają rytm życia i umierania. Mamy więc do czynienia z wyjątkową, pozbawioną nadziei i wiary, teologia resztek, kolekcjonowaniem i odrzucaniem tego co pamiątkowe, bliskie, to, co jest odpadem, ciemną fizjologią staje się tutaj tym, co dominuje w rytmie życia, jest objawem, wynikiem, informacją, nie ma miejsca na odrzucenie niechcianego, jest tylko cierpliwe trwanie. Nie są to już te resztki – życia, świata, przyrody i wspomnień, które nawarstwiały się w tekstach tomu „Centrum likwidacji szkód”, to zupełnie nowy wymiar odkrywania tego, co wydawałoby się zbyt marginalnym i zbyt dla tej twórczości pojedynczym, wsobnym.
Zmienia się także język tych wierszy. Nie znajdziemy w nich eksperymentów, gier, odwróconych znaków i ewoluujących kodów. Znak staje się nagle niezwykle dosłowny, namacalny, skorelowany z życiem. Co najważniejsze, nie jest już tematem. Siwczyk nie poszukuje już narzędzia konstrukcji poetyckiego obrazu i dekonstrukcji świata. Nie twierdzę, że nagle język nie jest obarczony podejrzeniem i nieufnością, że zaczął wystarczać, ale stał się tym, co dość dobre, by komunikować podstawowe obrazy. Pytanie o metodę nie jest już pytaniem prymarnym, nie jest ważne „jak” się mówi, ale „co i o czym” się mówi. Jest w tym jakiś nowy sposób mówienia o doświadczaniu ciała, choroby i codzienności. Choć oczywiście przejdą nam przez głowę kanoniczne niemal książki – esej Virginii Woolf „O chorowaniu”, „Choroba jako metafora” Susan Sontag, a nawet „Brzezina” Jarosława Iwaszkiewicza, wszak słowa, przedmioty, podkłady higieniczne, zdają się przesypywać przez te wiersze, niczym piasek odliczający chwile życia i umierania w tej klasycznej opowieści, krzątacze analizy Jolanty Brach-Czainy. Jednocześnie jednak, dokonując tej lekturowej inwentaryzacji, uświadomimy sobie, że zestawienia te, choć jesteśmy w stanie z łatwością wyłapać podobieństwa słów, emocji i mechanizmów przetrwania, są całkowicie odmienne, niezestawialne, indywidualne i niepowtarzalne.
Nie da się nie dostrzec, że przewodnikiem po tomie staje się właściwie choroba: „Jak w starym klaserze | Kancer za kancerem” (s. 31), w sensie dosłownym, obserwujemy bowiem niemoc słabnącego ciała, ale także w sensie metaforycznym, w ramach którego to życie staje się w pewnym sensie chorobą – czy jakoś jest przez nią wyparte, wszystko zaś zdaje się zmierzać w stronę krematorium. Obserwujemy niemoc, słabnące ciało, trwanie przy/bycie w chorobie, w życiu, w przemijaniu. Choć zawsze otwarta na zmysły, dotyk, pożądanie, doświadczanie, poezja Siwczyka nie była wcześniej osadzona tak blisko ciała. Świat tych wierszy nagle stanowczo się zmniejszył, ograniczył do przedmiotów w pokoju – kinkiety, stół, odzież, pałąk nad łóżkiem. Co ciekawe wszystkie te elementy, ich rozkład, migotliwe, metaforyczne wymiary – wszystko to znamy z poprzednich książek gliwickiego poety, sposób ich przedstawienia, bezpośredniość wypowiedzi, pozbawiona językowych zagadek, wszystko to sprawia, że znane elementy nabierają nowych wymiarów semantycznych, czy raczej tracą ich wielość, na rzecz pojedynczości znaczeniowej, swego rodzaju jasności przekazu.
Momentami, zwłaszcza w drugiej części krematoryjnych wycieczek, to wrażenie zostaje na chwilę rozwiane, świat nagle rozrasta się, zdaje się wychodzić poza wąskie ramy pokoju, mieszkania – przechodzi w kosmos, szybko jednak można zrozumieć, iż kosmos ten jest bardzo niewielki, bywa ułudą codzienności i ważkości szerszego wymiaru, ale zdaje się, iż zewnętrzne traci na znaczeniu niemal z każdym zdaniem: „Dochodzą wieści z zewnątrz | O pogorszeniu sytuacji || Wewnątrz raju | Gdyby raj istniał || Inaczej niż pod postacią | Paliatywnej fikcji || Która porusza kogo może | A sprawdza się w doskonałości || Przemiany w prawdę niczyją | Kojoną jak kto chce” (s. 41). Bohater liryczny zdaje się być uwięziony na wyspie, odciętej od świata, samotnej „Krematorii”.
Życie zdaje się w tych wierszach koszmarnym snem, w którym trudno odróżnić jawę i senne otępienie, gdyż nie może być tu mowy o wypoczynku czy ukojeniu, poszczególne obrazy zatopione są w mroku. To, co do tej pory było nierealną, nie-moją historią, nagle staje się codziennością. To, co było resztką, może stać się źródłem nadziei lub, przeciwnie, wyrokiem. Nie ma oparcia, pocieszenia, brakuje energii, buntu, iskry istnienia. Niby to wszystko już było, lektura tej książki nie przyciesie zaskoczeń tym, którzy czytywali Siwczyka wcześniej – poezja ta wciąż przesiąknięta jest nicością, ukąszona mrocznym poczuciem beznadziei. Ale jest coś, czego bardzo mi teraz w tej twórczości brakuje – złości, poszukiwania, dynamizmu, nawet jeśli prowadził do buntu pozbawionego sensu i z góry skazanego na porażkę. Coś w tych wierszach umilkło, jednak nie w geście pogodzonego ukojenia i uspokojenia, a w akcie bezsilnego złożenia broni. Nikt i nic nie przyjdzie na ratunek. Nie ma tu miejsca na ironię, cyniczny komentarz, pozostaje cisza, smutek, codzienność, której nie sposób oszukać urokliwą rytualnością. W słowach podmiotu coś pęka i tym razem, z owym pęknięciem, bez dystansu i odskoczni, przyjdzie nam pozostać, „Na odchodnym”: „Zatknąć białą flagę | Na Krematorii” (s. 61).
*Cytat w tytule pochodzi z eseistycznego zbiorku Siwczyka opublikowanego w 2022 roku. Niezwykle prywatnych, choć zamkniętych w formie trzecioosobowej, obrazków z poszczególnych lat życia/przechadzek bohatera, stanowiącego alter ego (choć właściwie może i „ego”) autora.
LITERATURA:
Adorno T.W.: „Minima moralia. Refleksje z poharatanego życia”. Przeł. M. Łukasiewicz, Warszawa 1999.
Nawarecki A.: „Hałda. Teologia resztek”. W: Idem: „Lajerman”. Gdańsk 2011.
Siwczyk K.: „Sygnały w zenicie”. Kraków 2022.
Krzysztof Siwczyk: „Krematoria I | Krematoria II”. Wydawnictwo „Austeria”. Kraków–Budapeszt–Syrakuzy 2021.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |