ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (91) / 2007

Marta Lisok,

PRZESTRZENIE POSZUKIWAŃ

A A A
Z kotła grzecznych eksperymentów formalnych dyplomowej wystawy Katedry Malarstwa katowickiej ASP wyłaniają się dwie hybrydy przykuwające uwagę widza swoim agresywnym wyjściem w przestrzeń, która staje się dla nich polem wielopoziomowych gier z odbiorcą i miejscem zadawania pytań.

Obiekt Szymona Kobylarza, który bazuje na odczuciu chłodu i nieprzyjazności, okazuje się być miejscem przeznaczonym do popełniania samobójstw. Rozcięty i przepołowiony przeraża wpisanym w siebie brakiem, wzbudzając niepokój, jak wszystko co niepełne. Nowoczesne biuro recepcjonistki, przebieralnia, tajemniczy pokój z fotelem, sterylne pomieszczenie, w którym w szklanej gablocie czeka śmiercionośna czerwona pigułka, na końcu biała sala z kozetką i parawanem, z drugiej strony pomieszczenia obsługi: opuszczona jakby przed chwilą kuchnia i szatnia, tworzą instytucję, w której z chirurgiczną bezlitosnością przepołowiono elektryczny czajnik i odsłonięto styropianowy miąższ fotela.

Kolejne pomieszczenia (każde następne o jaśniejszym odcieniu ścian aż do bieli ostatniej sali z zaścieloną sterylnie kozetką i parawanem) nie są bezpośrednio połączone przejściami, co potęguje wrażenie klaustrofobicznego odosobnienia. Całość, pomimo odcięcia i przepołowienia, zdaje się trwać w stanie wymuszonej równowagi, nasuwając skojarzenia z ryciną Alberta Dürera pt. „ Melancholia”, gdzie przedstawienie wnętrza zabałaganionego pokoju stwarza wrażenie bezładu i ciszy przed burzą – hukiem przedmiotów przewracających się z braku podparcia. W instalacji Kobylarza pomimo naturalistycznie i drobiazgowo odtworzonego zewnętrza utopijnej instytucji, wszystko okazuje się kopią i atrapą, gigantycznym symulacrum, które ideą przypomina „ Truman show” Petera Weira, gdzie świat zostaje skonstruowany od nowa dla potrzeb realizowanego z olbrzymim rozmachem reality show. Przyglądając się kolejnym pomieszczeniom i zestawiając ze wcześniejszymi realizacjami artysty (multiplikacja drzwi w klubie studenckim „Kocynder” w Chorzowie czy „Kolejny level”), można skojarzyć je z niezdefiniowanymi, opustoszałymi przestrzeniami z filmów Davida Lyncha. Miejscami, emanującymi obcością, w stosunku do których należy samemu się dookreślać. Idąc tropem przenikających się przestrzeni, trzeba tu przywołać „Mullholand drive”, gdzie otwarcie niebieskiego pudełka powoduje przemieszanie realności i fikcji. Bo, jak powtarza konferansjer w klubie Silencio: „Wszystko jest iluzją. Orkiestry nie ma, wszystko odtwarzane jest z taśmy”, wskazując główny nurt, w którym porusza się Kobylarz (np. „Rysunki niewidzialne I”, „2W1”), jakim jest obsesyjne poszukiwanie prawdziwości.

Tym razem aseptyczne, szpitalne warunki i wszechobecna kontrola spojrzenia wkradają się w instalacji Kobylarza w sferę sacrum śmierci. Jego praca umożliwia dotarcie do nieosiągalnej realności, jaką staje się nieodwołalność umierania pojmowanego jako drastyczne urwanie wszystkiego co potencjalne i fikcyjne. W instalacji, przypominającej charakterystyczną otwartą strukturę domku lalki Barbie, poodsłaniane wnętrze skonstruowane jest na zasadzie scenograficznych dekoracji mających za zdanie podkreślać działania głównego bohatera samobójcy – tematu laboratoryjnej obserwacji, klinicznego eksperymentu. Instytucja jest zatem przygotowana do separowania i udostępniania spojrzeniu widza, który chce w dogodnych warunkach śledzić/nadzorować wydarzenia aż do samego końca. Utopijność całego projektu polega na możliwości przyglądania się zdarzeniom krok po kroku, niczym w poklatkowym kilkusekundowym studium otwierania się kielicha kwiatu. Jego przewrotność kryje się w przypuszczeniu, że całość samobójczego przedstawienia może okazać się jedynie skrupulatnie przygotowaną próbą.

Obok architektonicznej konstrukcji Szymona Kobylarza na uwagę zasługuje również instalacja autorstwa Wojciecha Skrzypca. Rozłożona na długim, kilkunastometrowym dystansie zmusza widza do zagłębienia się w wielopoziomowy labirynt, przy całkowitym zaakceptowaniu jego różnorodnych struktur i związanych z nimi reguł chodzenia: przy omijaniu centralnie poustawianych konstrukcji z powtarzającym się motywem mózgu i autoportretem artysty prowadzających w kierunku głównego obiektu, jakim jest czarna skrzynia – namiot z wypisanymi na ścianach ni to kabalistycznymi, ni to zaczerpniętymi z „Matrixa” literami. Rauschenbergowskie z ducha, poprzecierane wizerunki zamyślonej twarzy wyłaniają się z przybrudzonej materii obrazów, zestawionych jak domek z kart, pomiędzy którym ułożony zostaje zagadkowy materac zabryzgany farbą. Za nim nowe kierunki patrzenia wyznaczają kolorowe billboardy uśmiechniętego sztucznie artysty, zza których wyłania się sarkofagowy obiekt, w którego precyzyjnie zacienionym wnętrzu, momentalnie uruchomione zostają u prowadzącego jakby po sznurku widza mechanizmy archetypicznych „powrotów do…”. Wrażenie zamknięcia i krążenia w mrocznej strukturze bez końca, z zewnątrz wydającej się jedynie nieskomplikowanym sześcianem, która okazuje się być zapętlonym wewnętrznie konstruktem przypominającym zwiniętego, pożerającego swój ogon węża, wzbudza niepokój. Pomimo niewielkich rozmiarów obiektu, artyście udaje się odtworzyć duszną atmosferę męczącego poruszania się po nieznajomym obszarze, na zasadach charakterystycznych dla koszmarnych snów. W czarnym namiocie Skrzypca widzowie krążą, wstrzymując oddech. Bowiem za każdym zakrętem i każdą ustępującą pod naporem ciała czarną zasłoną, oczekiwać można pojawienia się zamrażającej swym spojrzeniem Meduzy, która, jak w kultowym horrorze w reżyserii Hideo Nakaty, zabija już w momencie, gdy padnie na TO wzrok. Zdezorientowany widz mierzy się z zupełnie nowym doświadczeniem ciemności, jako czegoś nieznanego, co traktować można jako pierwszy akt ceremonii implikujący doświadczenie śmierci. Labiryntowa przestrzeń odzwierciedla zbiorowe lęki przed złapaniem w potrzask, uwalniając drzemiące w podświadomości kody, zmusza widza do jak najszybszego przemierzenia jego korytarzy i dotarcia do jądra, w mitach i legendach niosącego zwykle rozwiązanie każdej zagadki.

W sercu czarnego kubu Skrzypca odkrywamy monitor z profesjonalnym, rentgenowskim nagraniem pulsującego rytmicznie mózgu, któremu towarzyszy jazgot niezidentyfikowanych, przeszywających skowytów i pisków, którego uciążliwość potęgują błyski stroboskopu. Swoiste przebicie z równoległej rzeczywistości mózgu, który jest w tym momencie postrzegany jako obcy i zewnętrzny w stosunku do odbiorcy, rodzi pytanie o sedno zagłębiania się w barokowo nawarstwioną strukturę. W tradycji greckiej labirynty symbolizowały chaos, wyryte na ścianach domów czy ogrodowych ścieżkach służyły ochronie, stanowiły swego rodzaju pułapkę, z której demon nie mógł się wydostać. Skonstruowany na podobnych zasadach spiralny tunel strachu Skrzypca zostaje zwieńczony przystępną i przyjemnie wyciszającą po męczącej wędrówce receptą: wystarczy być kim się jest, w której kontekście labirynt symbolizuje trudność dokonania wyboru spośród wielu możliwości. Z chtonicznego chaosu rodzi się harmonia. Indywidualna wędrówka jako inicjacja, którą umożliwia artysta, bazuje na przejściu kolejnych etapów zwieńczonych uzyskaniem odpowiedzi. Bowiem zgodnie z sądami Mircei Eliadego labirynt skonstruowany przez Skrzypca funkcjonuje jako symbol egzystencji, która przez kolejne próby zmierza ku własnemu centrum, odnalezieniu własnego „ja”, odkryciu sensu.

Obaj artyści, podejmując trudne, egzystencjalne tematy, odważnie rozpychają się pomiędzy mediami, nie bojąc się nawarstwień skojarzeń i tropów. Dryfujące sensy, śmierć jako jedyna realność, interesują ich na równi z określeniem języka artystycznej wypowiedzi i poszukiwaniem znaków szczególnych własnych działań.
„Dyplomy 2007. Malarstwo”. Galeria Szyb Wilson. Katowice, ul. Oswobodzenia 1. 23 sierpnia – 20 października 2007.