PAMIĘTASZ, BYŁA JESIEŃ... (ANNA KAŃTOCH: 'JESIEŃ ZAPOMNIANYCH')
A
A
A
To w sumie robi się już wręcz nudne – bo ile można chwalić tę samą autorkę? Ale nic nie poradzę na to, że szósty, po umownej trylogii („Łaska”, „Wiara”, „Pokuta”) i dwóch pierwszych tomach trylogii faktycznej („Wiosna zaginionych”, „Lato utraconych”), kryminał Anny Kańtoch, piszącej rzecz jasna także liczne książki fantastyczne lub mieszane gatunkowo, to nadal porządna pisarska robota, wyraziste postacie, przemyślane tło, niezła – chociaż nadal nie najistotniejsza w całym tym bogactwie – intryga. Krótko mówiąc, zamykająca opowieść o Krystynie Lesińskiej (tu jeszcze panieńsko, Wojciechowskiej) „Jesień zapomnianych” kontynuuje to, co było dobre już poprzednio.
W domu powieszonych
Zgodnie z założeniem autorki w tej trylogii cofamy się w czasie, więc trzeci tom rozgrywa się najwcześniej, jesienią 1966 roku. Krystyna bez przekonania studiuje prawo, rozpamiętuje zaginięcie brata sprzed trzech lat i próbuje przetrwać w rodzinnym domu zniszczonym tamtą górską tragedią („W naszym domu milczało się o bardzo wielu rzeczach” [s. 29]). Z ulgą, jakkolwiek w tym kontekście nie brzmi to najlepiej, znajduje oderwanie od codziennych problemów w amatorskim śledztwie, które proponuje jej żądny tematu lokalny dziennikarz, Łukasz Szewczyk. Najwyraźniej w ciągu kilku lat w Drugich Szopienicach powiesiło się pięciu mężczyzn mieszkających niedaleko siebie i będących w podobnym wieku. Ostatni rzekomy samobójca – Karol Fiszel (którego poznajemy w prologu, jeszcze żywego i pełnego planów na przyszłość, co skutecznie emocjonalnie angażuje czytelnika) – próbował na własną rękę badać poprzednie sprawy, więc tym bardziej oficjalna wersja zdarzeń wydaje się mało prawdopodobna.
Samo śledztwo to głównie rozmowy z ludźmi, próba odtworzenia przebiegu kolejnych tragedii, szukanie motywów w przeszłości. Jeżeli ktoś lubi pościgi, bijatyki, strzelaniny i ogólnie szybką akcję, tradycyjnie już nie znajdzie ich wiele w kryminałach tej pisarki. Napięcie jest tu podskórne, wynika ze skrywanych w lokalnej społeczności sekretów, atmosfery nieprzepracowanej żałoby, zarówno w śląskich Drugich Szopienicach, jak i w sosnowieckim mieszkaniu Wojciechowskich, trudów życia ludzi naznaczonych serią śmierci tuż obok, sugestywnie opisanej jesiennej aury. Tak zaprojektowana zagadka wciąga, jej rozwikłanie wypada całkiem sensownie, a „zmyłki” faktycznie mylą.
Śledztwo przedsoborowe
Jak zwykle jest Kańtoch świetna w detalach, w dbałości o to, by każdą scenę, każdą postać z najdalszego nawet planu charakteryzował konkret, pozwalający w ten świat przedstawiony uwierzyć. I oczywiście trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że książki powstające w latach 60. nie miały z reguły tak „grubą kreską” dopisanego kontekstu epoki. Kańtoch robi tu pewną wyrazistą rekonstrukcję z czasowego dystansu i dość wyraźnie przypomina, że to właśnie rok 1966. Gdzieś w tle krąży „wampir”, w kinach grają „Lekarstwo na miłość”, „kolorowa kreda to nie jest coś, co dostaniesz w pierwszym lepszym sklepie” (s. 165), a msze nadal odprawia się po łacinie.
Świat „Jesieni zapomnianych”, sprawnie odtworzony, wydaje się tak odległy. Może nie aż tak jak świat z dzieciństwa jednej z rozmówczyń Krystyny – „Mogła mieć osiemdziesiąt, może nawet dziewięćdziesiąt lat, co oznaczało, że urodziła się jeszcze przed zaborami, w czasach, gdy świat wyglądał zupełnie inaczej. Ulicami jeździły wtedy powozy, a kobiety uważały, żeby podczas spaceru nie odsłonić kostek. Ucieszyłam się, że dziś akurat włożyłam przyzwoitą, dość długą sukienkę zamiast spodni” (s. 117) – ale i tak nietrudno podczas lektury o refleksję nad tempem zmian i upływem czasu. Aczkolwiek patriarchat tamtego czasu poraża powszechnością i bezpośredniością, to równocześnie brzmi nieprzyjemne znajomo także dziś (Krystyna usłyszy od matki: „Romek był mężczyzną. Gdyby zajmował się czymś takim, to wiedziałby, co robi” [s. 141], a z perspektywy kilku lat sama zauważy hardo jak na rok 1975: „Moje życie rodzinne układało się kiepsko, za to w pracy radziłam sobie dobrze. Nieźle jak na kobietę, mawiali moi koledzy, ja jednak wiedziałam, że to nieprawda. Radziłam sobie dobrze i kropka” [s. 366-367]).
Czas nie uczy pogody
Umiejętność spójnego budowania przez Kańtoch licznych postaci sprawiała, że wręcz łapałam się na refleksji, irracjonalnej wszak w kontekście fikcji, że ciekawe, co się z tymi ludźmi stało potem. Wiemy, jeśli przeczytamy epilog i znamy poprzednie części cyklu, co stało się z Krystyną. I jest to wiedza dość gorzka. W tym tomie, jakkolwiek już ciężko doświadczona, jest główna bohaterka młodą dziewczyną, mimo wszystko pełną entuzjazmu i nienaznaczoną cynizmem ciekawości, z czego biorą się zbrodnie. Wprawdzie z czasem, już w „Jesieni zapomnianych”, uświadamia sobie ciężar odpowiedzialności spoczywającej na amatorskich nawet detektywach, ale też snuje plany, odkrywa milicyjne powołanie.
To niby ta sama, konsekwentnie tworzona (i to wstecz!) postać: bystra, wyróżniająca się i budząca zainteresowanie (także romantyczne, choć ten wątek funkcjonuje bardziej w tle kilku ponurych tajemnic), ale jeszcze niezgorzkniała. Świat wokół jest mroczny, ale Krystyna nie stała się jeszcze niemalże noirową śledczą z „Lata utraconych”. Wciąż też wierzy w idealny wizerunek swojego brata (kwestia jego zaginięcia poprowadzona zostaje tu w przewrotnie gorzki sposób, co uważam za dobry wybór, nawet jeśli wymaga od czytelnika elastyczności – ale rozumiem, jeśli ktoś tu spodziewał się po ostatnim tomie innych rozstrzygnięć tej sprawy).
***
Z kilku internetowych komentarzy wynika, że część osób zaczęła trylogię właśnie od „Jesieni zapomnianych” i zamierza kontynuować zgodnie z czasem akcji, a nie zamierzoną autorską kolejnością. Da się tak, oczywiście, ale jednak cofanie się do lat 60., zgodnie z misternym planem pisarki, wydaje mi się zdecydowanie ciekawsze. Dowiadywanie się, czemu Krystyna jest taka, jaką poznajemy w „Wiośnie zaginionych”; wędrówka w przeszłość przez intrygujące tajemnice; odkrywanie w nowszych książkach tropów ważnych dla tych starszych, choć czasowo nam bliższych – to wszystko wzbogaca lekturę, wynosi ją poza standardowy odbiór kryminalnych historii. „Jesień zapomnianych” stanowi naprawdę godny finał opowieści o bardzo ciekawej bohaterce. A teraz pozostaje czekanie w napięciu, co Kańtoch zrobi teraz, gdy domknęła trylogię. Mam sporo wiary, popartej sześcioma kryminalnymi dowodami, że zrobi coś udanego.
W domu powieszonych
Zgodnie z założeniem autorki w tej trylogii cofamy się w czasie, więc trzeci tom rozgrywa się najwcześniej, jesienią 1966 roku. Krystyna bez przekonania studiuje prawo, rozpamiętuje zaginięcie brata sprzed trzech lat i próbuje przetrwać w rodzinnym domu zniszczonym tamtą górską tragedią („W naszym domu milczało się o bardzo wielu rzeczach” [s. 29]). Z ulgą, jakkolwiek w tym kontekście nie brzmi to najlepiej, znajduje oderwanie od codziennych problemów w amatorskim śledztwie, które proponuje jej żądny tematu lokalny dziennikarz, Łukasz Szewczyk. Najwyraźniej w ciągu kilku lat w Drugich Szopienicach powiesiło się pięciu mężczyzn mieszkających niedaleko siebie i będących w podobnym wieku. Ostatni rzekomy samobójca – Karol Fiszel (którego poznajemy w prologu, jeszcze żywego i pełnego planów na przyszłość, co skutecznie emocjonalnie angażuje czytelnika) – próbował na własną rękę badać poprzednie sprawy, więc tym bardziej oficjalna wersja zdarzeń wydaje się mało prawdopodobna.
Samo śledztwo to głównie rozmowy z ludźmi, próba odtworzenia przebiegu kolejnych tragedii, szukanie motywów w przeszłości. Jeżeli ktoś lubi pościgi, bijatyki, strzelaniny i ogólnie szybką akcję, tradycyjnie już nie znajdzie ich wiele w kryminałach tej pisarki. Napięcie jest tu podskórne, wynika ze skrywanych w lokalnej społeczności sekretów, atmosfery nieprzepracowanej żałoby, zarówno w śląskich Drugich Szopienicach, jak i w sosnowieckim mieszkaniu Wojciechowskich, trudów życia ludzi naznaczonych serią śmierci tuż obok, sugestywnie opisanej jesiennej aury. Tak zaprojektowana zagadka wciąga, jej rozwikłanie wypada całkiem sensownie, a „zmyłki” faktycznie mylą.
Śledztwo przedsoborowe
Jak zwykle jest Kańtoch świetna w detalach, w dbałości o to, by każdą scenę, każdą postać z najdalszego nawet planu charakteryzował konkret, pozwalający w ten świat przedstawiony uwierzyć. I oczywiście trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że książki powstające w latach 60. nie miały z reguły tak „grubą kreską” dopisanego kontekstu epoki. Kańtoch robi tu pewną wyrazistą rekonstrukcję z czasowego dystansu i dość wyraźnie przypomina, że to właśnie rok 1966. Gdzieś w tle krąży „wampir”, w kinach grają „Lekarstwo na miłość”, „kolorowa kreda to nie jest coś, co dostaniesz w pierwszym lepszym sklepie” (s. 165), a msze nadal odprawia się po łacinie.
Świat „Jesieni zapomnianych”, sprawnie odtworzony, wydaje się tak odległy. Może nie aż tak jak świat z dzieciństwa jednej z rozmówczyń Krystyny – „Mogła mieć osiemdziesiąt, może nawet dziewięćdziesiąt lat, co oznaczało, że urodziła się jeszcze przed zaborami, w czasach, gdy świat wyglądał zupełnie inaczej. Ulicami jeździły wtedy powozy, a kobiety uważały, żeby podczas spaceru nie odsłonić kostek. Ucieszyłam się, że dziś akurat włożyłam przyzwoitą, dość długą sukienkę zamiast spodni” (s. 117) – ale i tak nietrudno podczas lektury o refleksję nad tempem zmian i upływem czasu. Aczkolwiek patriarchat tamtego czasu poraża powszechnością i bezpośredniością, to równocześnie brzmi nieprzyjemne znajomo także dziś (Krystyna usłyszy od matki: „Romek był mężczyzną. Gdyby zajmował się czymś takim, to wiedziałby, co robi” [s. 141], a z perspektywy kilku lat sama zauważy hardo jak na rok 1975: „Moje życie rodzinne układało się kiepsko, za to w pracy radziłam sobie dobrze. Nieźle jak na kobietę, mawiali moi koledzy, ja jednak wiedziałam, że to nieprawda. Radziłam sobie dobrze i kropka” [s. 366-367]).
Czas nie uczy pogody
Umiejętność spójnego budowania przez Kańtoch licznych postaci sprawiała, że wręcz łapałam się na refleksji, irracjonalnej wszak w kontekście fikcji, że ciekawe, co się z tymi ludźmi stało potem. Wiemy, jeśli przeczytamy epilog i znamy poprzednie części cyklu, co stało się z Krystyną. I jest to wiedza dość gorzka. W tym tomie, jakkolwiek już ciężko doświadczona, jest główna bohaterka młodą dziewczyną, mimo wszystko pełną entuzjazmu i nienaznaczoną cynizmem ciekawości, z czego biorą się zbrodnie. Wprawdzie z czasem, już w „Jesieni zapomnianych”, uświadamia sobie ciężar odpowiedzialności spoczywającej na amatorskich nawet detektywach, ale też snuje plany, odkrywa milicyjne powołanie.
To niby ta sama, konsekwentnie tworzona (i to wstecz!) postać: bystra, wyróżniająca się i budząca zainteresowanie (także romantyczne, choć ten wątek funkcjonuje bardziej w tle kilku ponurych tajemnic), ale jeszcze niezgorzkniała. Świat wokół jest mroczny, ale Krystyna nie stała się jeszcze niemalże noirową śledczą z „Lata utraconych”. Wciąż też wierzy w idealny wizerunek swojego brata (kwestia jego zaginięcia poprowadzona zostaje tu w przewrotnie gorzki sposób, co uważam za dobry wybór, nawet jeśli wymaga od czytelnika elastyczności – ale rozumiem, jeśli ktoś tu spodziewał się po ostatnim tomie innych rozstrzygnięć tej sprawy).
***
Z kilku internetowych komentarzy wynika, że część osób zaczęła trylogię właśnie od „Jesieni zapomnianych” i zamierza kontynuować zgodnie z czasem akcji, a nie zamierzoną autorską kolejnością. Da się tak, oczywiście, ale jednak cofanie się do lat 60., zgodnie z misternym planem pisarki, wydaje mi się zdecydowanie ciekawsze. Dowiadywanie się, czemu Krystyna jest taka, jaką poznajemy w „Wiośnie zaginionych”; wędrówka w przeszłość przez intrygujące tajemnice; odkrywanie w nowszych książkach tropów ważnych dla tych starszych, choć czasowo nam bliższych – to wszystko wzbogaca lekturę, wynosi ją poza standardowy odbiór kryminalnych historii. „Jesień zapomnianych” stanowi naprawdę godny finał opowieści o bardzo ciekawej bohaterce. A teraz pozostaje czekanie w napięciu, co Kańtoch zrobi teraz, gdy domknęła trylogię. Mam sporo wiary, popartej sześcioma kryminalnymi dowodami, że zrobi coś udanego.
Anna Kańtoch: „Jesień zapomnianych”. Marginesy. Warszawa 2022.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |