NIERÓWNY ŚCIEG (KATARINA KUCBELOVA: 'CZEPIEC')
A
A
A
Od razu na samym początku przyznam, że mam wątpliwości, jak rozpocząć, bo bardzo chciałabym napisać entuzjastyczną recenzję „Czepca”, ale tak raczej się nie stanie. Wprawdzie asekurancko przyznaję, że nie jestem specjalistką od reportażu ani literatury Europy Środkowowschodniej, jednak zmierzam do konkluzji, że nie bardzo mi się podobał debiut prozatorski Katariny Kucbelovej, co postaram się uzasadnić. Może zaważyła kwestia dużych oczekiwań, z którymi rozpoczynałam swoją lekturę. Miałam nadzieję na solidną wielowymiarową opowieść, która wywoła mój zachwyt połączeniem przeszłości i współczesności, utkaną na osnowie etnografii z nici reporterskich relacji. Niestety, przeczytanie „Czepca” ani nie zmieniło mojego życia, ani nie powiększyło mojej wiedzy o Słowacji – tej współczesnej i tej dawnej.
Teraz pora uzasadnić swoje wątpliwości, szczególnie gdyby wydawca zechciał wystąpić na drogę prawną. Pierwszy zarzut – hybryda gatunkowa nazwana powieścią reportażową nielicho mnie skonfundowała. Zwykła ze mnie czytelniczka i przywykłam do rozróżnienia, że reportaż to prawda i autor ukrywający się za plecami swoich bohaterów, a powieść to kreacja, polifonia głosów bohaterów. W tym miejscu zastęp literaturoznawców podniesie brwi z wyższością, że przecież to uproszczenie, a reportaż może być fikcją (pamiętacie próby wyliczenia, ile fikcji u Kapuścińskiego i oddźwięk, jaki wywołała biografia Artura Domosławskiego?), bo można skleić postaci z kilku istniejących, podrasować wydarzenia dla efektu i tak dalej. Zgoda, ale wciąż będę się upierać, że obok pomysłu i materiału musi być warsztat. A tego elementu tutaj zabrakło, z czego czynię drugi zarzut. „Czepiec” nie tyle jest w mojej ocenie formą niedokończoną, bo zawiera zakończenie a nawet epilog, ile brulionem składającym się z pomysłów, złotych myśli, puent do wykorzystania.
Pomysł na książkę był genialny w swej prostocie. Narratorka, niejako na marginesie działalności męża realizującego program kulinarny, zaczyna jeździć do Sumiacu, w którym kilka kobiet wciąż szyje tradycyjne czepce dla mężatek. Postanawia opisać proces ich powstawania, a jeszcze lepiej – nauczyć się haftu według miejscowych wzorów i w odpowiedniej kolorystyce. Niejako przy okazji rozlicza się z przeszłością własnej rodziny, a raczej ze swoją o niej pamięcią. Jest w takim punkcie życia, że zaczyna się zastanawiać, dlaczego nie zadała babci pytań o przeszłość rodziny, zatem punkt wyjścia zapowiada się obiecująco. Tym bardziej, że region nie jest jednolity kulturowo i Słowacy współzamieszkują go z Romami. Lecz to współzamieszkiwanie to nie idylliczna opowieść o międzykulturowym przenikaniu. Co więc poszło nie tak? Jest temat, a nawet kilka, są bohaterowie, a pamiętajmy, że dla dziennikarza nie ma banalnych życiorysów. Lecz rezultat to dość banalne zdania, czasem na siłę spuentowane, w innym fragmencie aż proszące się o podsumowanie albo metaforę. Męczyła mnie narracja i wyróżnione tłustym drukiem zdania – czasem fragment dialogu autorskiego ja z główną bohaterką, czasem puenta. Autorskie ja wciąż bierze górę nad obiektywizmem: „Il’ka, Elenka, Ilonka. Ale nie będziesz Helą, Elą ani Jeleną, choć pewnie Jelena by ci się spodobała, ale to moja książka i nie będziesz w niej sobą. Będziesz tylko taka, jaką potrafię cię zobaczyć, jaką potrafiłam zapamiętać. Będą to obrazy, których potrzebuję. Życie Il’ki to moja historia, potrzebuję go, żeby poukładać to swoje, nowe, na nowo. A potem te zdania przepiszę w inne zdania, dopóki nie staną się moimi, wybiorę słowa, które będą mi się podobać. Ale to już będzie inna książka” (s. 149). Oczywistym jest, że to pisarz kreuje świat. Buduje swoją narrację, bazując nawet na obiektywnie istniejących elementach, takich jak położenie, fakty historyczne. A jednak wolę prawdziwą historię prawie osiemdziesięcioletniej kobiety, której nie dane było wyściubić nosa poza region niż destylat tej opowieści. Innymi słowy, sięgnęłam po „Czepiec” z pobudek etnograficznych, zaufałam Kucbelovej reporterce i nie utożsamiłam się z Kucbelovą, która rozlicza się z własną pamięcią.
To, co mnie ciekawiło, to był sam czepiec, choć w istocie jak to bywa z tradycją, którą uznano za babską i niewartą opisywania, trudno prześledzić jej początki, jego wygląd, etapy powstawania. Żałuję, że wydawca nie zamieścił żadnych zdjęć czepców, poskąpił również mapy, a dzięki takim prostym zabiegom wzrósłby walor dydaktyczny książki. Kucbelova zdrapuje lukier z pozłotki oficjalnych strojów ludowych, które można przyrównać do cepeliady i szuka autentyczności. Znajduje ją w osobie Ilki, przewodniczki, która zupełnie dosłownie wprowadza narratorkę do domów. Nie do końca rozumiem też zdziwienie bohaterki pytaniami o męża. Z moich kontaktów z tradycyjnymi Ślązaczkami wynika, że kwestia chopa i tego, co on myśli o moim smykaniu się (przyjmijmy, że to oznacza samotne wyjścia) łączyłaby słowackie i śląskie omy. Z czułością myślę o moich śląskich omach, przechowujących z myślą o gościach czekolady w kredensie, o kawie z fusami, ceratowych obrusach, i tę czułość u Kubelovej też widać, ale wszak najpierw narratorka świadomie bądź nie obnaża swoje zniecierpliwienie i wzrusza ramionami na wścibskie pytania, ale i na brak odpowiedzi albo pokrętne odpowiedzi. I dziennikarka często odpuszcza i nie zadaje niewygodnych pytań. Dopowiada sobie i nam przemilczane fakty, ale nie konfrontuje z nimi bohaterów. Nie dowiaduję się niczego istotnego o Romach, co właściwie ma sens, bo to zamknięta społeczność. Że są postrzegani jako ci, którzy wyzyskują państwo, wcześnie zakładając rodziny, żyjąc z zasiłków, dewastując przydzielone im mieszkania – to samo powiedziałby mi mieszkaniec mojego śląskiego miasta, w którym od dziesięcioleci są ulice zamieszkiwane przez romskie rodziny. Czy wiem o Romach więcej niż wted,y gdy przemierzałam ulice mojego miasta? Nie. Konstatacja, że mieszkańcy Sumiacu głosują na polityków o faszystowskich konotacjach, choć smutna, nie jest zaskakująca nawet dla umiarkowanie interesujących się europejską polityką. Dowiedziałam się, co o romskich sąsiadach opowiadają Słowacy, lecz wciąż nie wiem, jakie dowcipy opowiadają o nich Romowie.
Teraz pora uzasadnić swoje wątpliwości, szczególnie gdyby wydawca zechciał wystąpić na drogę prawną. Pierwszy zarzut – hybryda gatunkowa nazwana powieścią reportażową nielicho mnie skonfundowała. Zwykła ze mnie czytelniczka i przywykłam do rozróżnienia, że reportaż to prawda i autor ukrywający się za plecami swoich bohaterów, a powieść to kreacja, polifonia głosów bohaterów. W tym miejscu zastęp literaturoznawców podniesie brwi z wyższością, że przecież to uproszczenie, a reportaż może być fikcją (pamiętacie próby wyliczenia, ile fikcji u Kapuścińskiego i oddźwięk, jaki wywołała biografia Artura Domosławskiego?), bo można skleić postaci z kilku istniejących, podrasować wydarzenia dla efektu i tak dalej. Zgoda, ale wciąż będę się upierać, że obok pomysłu i materiału musi być warsztat. A tego elementu tutaj zabrakło, z czego czynię drugi zarzut. „Czepiec” nie tyle jest w mojej ocenie formą niedokończoną, bo zawiera zakończenie a nawet epilog, ile brulionem składającym się z pomysłów, złotych myśli, puent do wykorzystania.
Pomysł na książkę był genialny w swej prostocie. Narratorka, niejako na marginesie działalności męża realizującego program kulinarny, zaczyna jeździć do Sumiacu, w którym kilka kobiet wciąż szyje tradycyjne czepce dla mężatek. Postanawia opisać proces ich powstawania, a jeszcze lepiej – nauczyć się haftu według miejscowych wzorów i w odpowiedniej kolorystyce. Niejako przy okazji rozlicza się z przeszłością własnej rodziny, a raczej ze swoją o niej pamięcią. Jest w takim punkcie życia, że zaczyna się zastanawiać, dlaczego nie zadała babci pytań o przeszłość rodziny, zatem punkt wyjścia zapowiada się obiecująco. Tym bardziej, że region nie jest jednolity kulturowo i Słowacy współzamieszkują go z Romami. Lecz to współzamieszkiwanie to nie idylliczna opowieść o międzykulturowym przenikaniu. Co więc poszło nie tak? Jest temat, a nawet kilka, są bohaterowie, a pamiętajmy, że dla dziennikarza nie ma banalnych życiorysów. Lecz rezultat to dość banalne zdania, czasem na siłę spuentowane, w innym fragmencie aż proszące się o podsumowanie albo metaforę. Męczyła mnie narracja i wyróżnione tłustym drukiem zdania – czasem fragment dialogu autorskiego ja z główną bohaterką, czasem puenta. Autorskie ja wciąż bierze górę nad obiektywizmem: „Il’ka, Elenka, Ilonka. Ale nie będziesz Helą, Elą ani Jeleną, choć pewnie Jelena by ci się spodobała, ale to moja książka i nie będziesz w niej sobą. Będziesz tylko taka, jaką potrafię cię zobaczyć, jaką potrafiłam zapamiętać. Będą to obrazy, których potrzebuję. Życie Il’ki to moja historia, potrzebuję go, żeby poukładać to swoje, nowe, na nowo. A potem te zdania przepiszę w inne zdania, dopóki nie staną się moimi, wybiorę słowa, które będą mi się podobać. Ale to już będzie inna książka” (s. 149). Oczywistym jest, że to pisarz kreuje świat. Buduje swoją narrację, bazując nawet na obiektywnie istniejących elementach, takich jak położenie, fakty historyczne. A jednak wolę prawdziwą historię prawie osiemdziesięcioletniej kobiety, której nie dane było wyściubić nosa poza region niż destylat tej opowieści. Innymi słowy, sięgnęłam po „Czepiec” z pobudek etnograficznych, zaufałam Kucbelovej reporterce i nie utożsamiłam się z Kucbelovą, która rozlicza się z własną pamięcią.
To, co mnie ciekawiło, to był sam czepiec, choć w istocie jak to bywa z tradycją, którą uznano za babską i niewartą opisywania, trudno prześledzić jej początki, jego wygląd, etapy powstawania. Żałuję, że wydawca nie zamieścił żadnych zdjęć czepców, poskąpił również mapy, a dzięki takim prostym zabiegom wzrósłby walor dydaktyczny książki. Kucbelova zdrapuje lukier z pozłotki oficjalnych strojów ludowych, które można przyrównać do cepeliady i szuka autentyczności. Znajduje ją w osobie Ilki, przewodniczki, która zupełnie dosłownie wprowadza narratorkę do domów. Nie do końca rozumiem też zdziwienie bohaterki pytaniami o męża. Z moich kontaktów z tradycyjnymi Ślązaczkami wynika, że kwestia chopa i tego, co on myśli o moim smykaniu się (przyjmijmy, że to oznacza samotne wyjścia) łączyłaby słowackie i śląskie omy. Z czułością myślę o moich śląskich omach, przechowujących z myślą o gościach czekolady w kredensie, o kawie z fusami, ceratowych obrusach, i tę czułość u Kubelovej też widać, ale wszak najpierw narratorka świadomie bądź nie obnaża swoje zniecierpliwienie i wzrusza ramionami na wścibskie pytania, ale i na brak odpowiedzi albo pokrętne odpowiedzi. I dziennikarka często odpuszcza i nie zadaje niewygodnych pytań. Dopowiada sobie i nam przemilczane fakty, ale nie konfrontuje z nimi bohaterów. Nie dowiaduję się niczego istotnego o Romach, co właściwie ma sens, bo to zamknięta społeczność. Że są postrzegani jako ci, którzy wyzyskują państwo, wcześnie zakładając rodziny, żyjąc z zasiłków, dewastując przydzielone im mieszkania – to samo powiedziałby mi mieszkaniec mojego śląskiego miasta, w którym od dziesięcioleci są ulice zamieszkiwane przez romskie rodziny. Czy wiem o Romach więcej niż wted,y gdy przemierzałam ulice mojego miasta? Nie. Konstatacja, że mieszkańcy Sumiacu głosują na polityków o faszystowskich konotacjach, choć smutna, nie jest zaskakująca nawet dla umiarkowanie interesujących się europejską polityką. Dowiedziałam się, co o romskich sąsiadach opowiadają Słowacy, lecz wciąż nie wiem, jakie dowcipy opowiadają o nich Romowie.
Katarina Kucbelova: „Czepiec”. Przeł. Katarzyna Dudzic-Grabińska. Wydawnictwo Ha!art, Kraków 2022.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |